Link do 1 części Wspomnień Absolwenta
https://historialomzy.pl/wspomnienia-absolwenta-i-lo-im-tadeusza-kosciuszki-w-lomzy-czesc-1/
Wspomnienia Absolwenta I LO im. Tadeusza Kościuszki w Łomży
Nasz ogólniak, nasza klasa (1954 – 1958), część II
„Coraz częściej powracam do młodości chmurnej, górnej, czasami też i durnej. Staram się wtedy powyciągać z zakamarków pamięci nasz ogólniak i naszą klasę. Przypominam sobie sylwetki i twarze naszych nauczycieli, koleżanek i kolegów, fragmenty rozmów, charakterystyczne dźwięki i nawet zapachy, które jeszcze pamiętam.”
Adam Sobolewski
Szkoło! Szkoło! Gdy cię wspominam, Tęsknota w serce się wgryza, Oczy mam pełne łez! …Galia est omnis divisa in partes tres… Książko podarta! Niejedną tobie rzuciłem obelgę, A dzisiaj każda twa karta, Słodkim wspomnieniem rani! Te początkowe strofy wiersza Juliana Tuwima Nad Cezarem przypominają mi moje zmagania z Lingua Latina, który nazywaliśmy łaciną. Język łaciński był obowiązkowym językiem obcym w klasie VIII „b” i VIII „c”. Przez cztery lata poznawaliśmy nie tylko zawiłości łacińskiej gramatyki lecz także historię, życie codzienne i kulturę starożytnych rzymian. Z przysłowiową łezką w oku przeglądam pożółkłe i podniszczone karty podręczników Stanisława Skiminy Elementa Latina I dla klasy ósmej i Elementa Latina II dla klasy dziewiątej. Gdy rozpoczynałem naukę łaciny, poza wykutą na pamięć ministranturą, niewiele wiedziałem o języku łacińskim. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy, że łacina tak ogromny miała wpływ na kształtowanie języków nie tylko romańskich (włoskiego, francuskiego, hiszpańskiego, portugalskiego) lecz i na język angielski, niemiecki a także na na język polski. Mało kto posługuje się teraz łaciną, cytaty złotych myśli filozofów i poetów oraz podstawowe zasady prawa nadal funkcjonują we współczesnym świecie. Do dzisiaj wielu z nas pamięta jakiś wiersz lub fragment tekstu z czytanek Stanisława Skiminy. Gorzej z koniugacjami i deklinacjami, chociaż utkwiły mi w pamięci pełne odmiany niektórych słówek. Trzy razy w tygodniu przez cztery lata szkolne uczył nas łaciny prof. Kazimierz Dzieniszewski. Nazywaliśmy go Kaziem lub Kaziem Dobroduszniakiem.
Była to postać z bardzo popularnego wtedy tygodnika Dookoła Świata. Jej twórcą był Szymon Kobyliński, znany rysownik, karykaturzysta, późniejszy popularyzator sztuki i wiedzy historycznej w radiu i telewizji. Jego Kazio Dobroduszniak zasłynął z niezwykle trafnych i dowcipnych wypowiedzi na aktualne tematy z ówczesnego życia. Prof. Dzieniszewski był dobrodusznym ale wymagającym i sprawiedliwym nauczycielem, u którego tylko nieliczni mieli ocenę bardzo dobrą. Prof. Dzieniszewski, gdy tłumaczył zamieszczone na końcu czytanek przysłowia, sentencje i mądrości filozofów, wyjaśniał nam ich głębszy życiowy sens. Zachęcał wtedy nas, byśmy się starali je stosować teraz i w przyszłym dorosłym już życiu. Wymienię tylko najbardziej znane: Pewnego przyjaciela poznaje się w niepewnej sytuacji (Cyceron). Nie czyń drugiemu tego, czego nie chcesz, aby tobie czyniono. Musisz żyć dla innych, jeśli chcesz żyć z pożytkiem dla siebie (Seneka). W zdrowym ciele zdrowy duch (Juvenalis Decimus Junius). Mów dobrze, lub wcale. Mieć wielu przyjaciół, to nie mieć żadnego (Arystoteles). Rzeczą ludzką jest błądzić, rzeczą głupców jest trwać w błędzie. Jestem człowiekiem i sądzę, że nic, co ludzkie, nie jest mi obce (Terencjusz.). Miej odwagę być mądrym, zacznij więc! (Horacy). Słowa uczą, przykłady pociągają (Seneka). Cokolwiek czynisz, czyń mądrze i patrz końca (Owidiusz).
Prof. Dzieniszewski był cierpliwym i wyrozumiałym nauczycielem. Gdy zirytowało go niestosowne zachowanie ucznia, uprzedzał go że będzie musiał go nazwać brzydkim określeniem, które kończy się na…arzu. Dla rozładowania sytuacji pytaliśmy wtedy profesora, czy ma na myśli piekarza, lekarza, marynarza, a może taksówkarza. Każde ostatnie pięć minut przed końcem lekcji prof. Dzieniszewski tłumaczył słówka i wyrażenia łacińskie, których nie było w podręcznikowym słowniku. Wszyscy wtedy skrupulatnie wpisywaliśmy je do specjalnego zeszytu, co ułatwiało odrabianie pracy domowej. Gdy ktoś tego nie robił, prof. Dzieniszewski pytał go uprzejmie: czy przypadkiem nie ma niewolnika, który będzie to robił za niego. Prof. Dzieniszewski nie miał zegarka, dlatego pod koniec lekcji pytał Kazika Pachuckiego, ile minut jest do przerwy. Na jednej z lekcji, gdy omawiał następstwo czasów w skomplikowanym zdaniu zapytał Kazika, jaki czas jest użyty w tym zdaniu. Kompletnie zaskoczony pytaniem, Kazik przejęciem oznajmił profesorowi, że jest właśnie pięć minut do dzwonka, a więc czas na preparacje. Profesor z uśmiechem podziękował Kazikowi za cenną informację, nie stawiając mu złej oceny. Bywało, że usprawiedliwialiśmy nasze błędy w pracach domowych lub klasówkach, cytując znane nam już takie łacińskie powiedzenia jak: Errare humanum est lub Scio me nihil scire. Prof. Dzieniszewski wtedy przypominał nam inne np.: Disce puer, disce puela. Scribere scribendo, dicendo siscere disces. Quidqud discis, tibi discis. Non scholae, sed vitae discimus. Ta ostatnia sentencja jest mottem wielu szkół na świecie. W sobotę, po południu 23 sierpnia 2008 r. stanęliśmy przed rodzinnym grobem prof. Kazimierza Dzieniszewskiego, długoletniego pedagoga i wychowawcy młodzieży. Po zapaleniu zniczy ze wzruszeniem wspominaliśmy profesora łaciny i logiki ponieważ uczył nas w jedenastej klasie też logiki. Na płycie nagrobnej ujrzeliśmy dobrze nam znaną rzymską maksymę Owidiusza: Quidquid agis, prudenter agas et respice finem – Cokolwiek czynisz, czyń mądrze i patrz końca. Podczas uroczystej kolacji rozmawialiśmy o lekcjach i klasówkach, między innymi z łaciny. Pisaliśmy je w cienkich żółtych zeszytach, przechowywanych w pokoju nauczycielskim. Gdy w głębi długiego korytarza na I piętrze wychodził z pokoju nauczycielskiego prof. Dzieniszewski z zeszytami pod pachą, zwiadowcy gonili do klasy na II piętrze donieść nam złowieszczą wieść o klasówce. W następnym tygodniu prof. Dzieniszewski omawiał poważniejsze błędy w naszych klasówkach. Mało kto zasługiwał na bardzo dobrą ocenę, w klasówkach bowiem były pułapki gramatyczne, o których starały się nas uprzedzić koleżanki z łacińskiej klasy, gdy miały wcześniej klasówkę. Przypominaliśmy sobie łacińskie przysłowia, fragmenty wierszy Horacego, Owidiusza mowy Juliusza Cezara w senacie o Katylinie, jak Janek Bielawski i Mietek Raś tłumaczył łacińskie wiersze w poetyckiej formie, a ich tłumaczenia oceniała cała nasza klasa.
Niewiele wiedzieliśmy o naszych nauczycielach i o dyrektorze Józefie Kiełczewskim. Takie były jednak czasy. Im mniej wiesz o swoich znajomych i sąsiadach, tym lepiej dla nich i dla ciebie. Pół roku temu otrzymałem pocztą elektroniczną zdjęcie z 1932 r. reprezentacyjnej drużyny piłkarskiej ŁKS, w składzie której występował osiemnastoletni wówczas Kazimierz Dzieniszewski. Przekazałem to zdjęcie Aleksandrze (Oli) Dzieniszewskiej z Warszawy, najmłodszej córce prof. Dzieniszewskiego. Przy okazji dowiedziałem się od Oli, że jej ojciec ukończył Wydział Prawa na Uniwersytecie Warszawskim, uzyskując po wojnie tytuł magistra. Prof. Kazimierz Dzieniszewski był absolwentem w 1933 r. nowo działającego wówczas Państwowego Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Kościuszki.
Po raz ostatni promocyjne egzaminy pisemne i ustne (na wzór szkół radzieckich) w szkołach podstawowych oraz w szkołach średnich prowadzono w czerwcu 1955 r. W ósmej klasie zdawaliśmy egzaminy z matematyki i języka polskiego, starsze klasy zdawały dodatkowo egzaminy ustne z geografii, fizyki i chemii. Pamiętam, że dziewczęta z X „b” powtarzały egzamin z chemii gdyż ustalono, że niektóre uczennice zmieniały między sobą karty (bilety) z pytaniami egzaminacyjnymi.
Pamiętam prof. Stefanię Chojnowską-Kajko nauczycielkę matematyki, która na początku maja 1955 r. zmarła nagle na serce. Była bardzo skromna i ceniona za szczególną umiejętność nauczania matematyki, szczególnie mniej zdolnych. To właśnie dlatego dobrą ocenę z matematyki mam na świadectwie tylko w ósmej klasie. Po śmierci prof. Chojnowskiej matematyki uczył nas prof. Franciszek Olszański z pobliskiego Technikum Weterynaryjnego, przed samym zaś egzaminem prof. Andrzej Olszewski z Liceum Pedagogicznego. Załączam zdjęcie, na którym są między innymi: dr Stanisława Osiecka, prof. Stefan Werczyński, prof. Stefania Chojnowska i woźny Gabriel Wiśniewski. Nie znam imion i nazwisk pozostałych osób, które są na tym zdjęciu. Nie wiem też, gdzie jest grób prof. Stefani Chojnowskiej – Kajko, proszę więc o pomoc i w tej sprawie. Kilku lat temu Krysia Michalczyk- Kondratowicz i Bogda Rajewska – Narolewska ustaliły miejsca na zabytkowym cmentarzu parafialnym św. Michała Archanioła w Łomży, na którym są pochowani niektórzy nasi nauczyciele: Kazimierz Dzieniszewski (1914 – 1992), Jadwiga Kleczek (1909 – 1990), Walery Stankiewicz-Malinowski (1908-1984), Aleksander Świderski (1905-1994), Tadeusz Prusinowski (1929 – 1988), Stefan Werczyński (1922 – 1983), Jan Piotr Wnorowski (1903
– 1976) oraz nasi woźni: Leokadia Zazulin (1902 – 1970), Franciszek Kania (1897-1971) i Piotr Bogusz (1909 -1979). Cześć ich pamięci!
W lipcu 1955 r. przez trzy tygodnie pracowałem jako pomocnik malarzy. Malowali oni drewniane pawilony i inne urządzenia na wystawie, prezentującej osiągnięcia białostockiego rolnictwa. Na wystawie pracował też starszy mój kolega Zbyszek Kamionowski. Wykonywał on plansze i dekoracje, zlecone znanej firmie Mariana Tollocha. Wystawę rolniczą z wielkim rozmachem urządzono na łomżyńskich rozległych Pólwach, naprzeciw stadionu nad Narwią. Prace ciesielskie i budowlane wykonywało wiele firm, wśród nich pracownicy z Rejonu Eksploatacji Dróg Publicznych w Łomży. Postawili oni wysoką drewnianą wieżę, przypominającą swoim wyglądem iglicę. Z trudem znaleziono śmiałków Janka Kochanowskiego i jego kuzyna Sławka Szmidta z ulicy Wąskiej. Z narażeniem życia wspięli się na wieżę, malując ją z ogromnym wysiłkiem. Otrzymali za to sporo sumę pieniędzy, obaj jednak twierdzili że drugi raz nie weszli by na tą wieżę. Wystawę otwarto w przeddzień 22 lipca i była ona czynna do końca lata. Cieszyła się dużym powodzeniem mieszkańców Łomży i jej okolic. Dziwi mnie bardzo, że nie natrafiłem na żadne zdjęcia i wzmianki o tej wystawie.
W końcu sierpnia 1955 r. pojawialiśmy się w sekretariacie, by się zapisać do klasy. Księgową w ogólniaku była Zofia Jamiołkowska, sekretarką zaś pani Gawkowska, której imienia nie pamiętam, To od niej dowiedziałem się, że po pięcioletniej przerwie od września będą utworzone koedukacyjne klasy. Po załatwieniu formalności zrozumiałem ich sens, gdy otrzymałem grabie od zastępcy dyrektora Jana Wnorowskiego. Z dość liczną grupą dziewcząt i chłopców porządkowaliśmy kilka godzin grządki w ogródku warzywno – owocowym. Wtedy postanowiłem, że za rok zapiszę się do dziesiątej klasy w dniu, w którym będzie lał deszcz. W roku szkolnym 1955/1956 nasza IX „c” pozostała na II piętrze, w południowym skrzydle. W rogowej sali lekcyjnej były trzy okna, z których jedno wychodziło na ulicę Nowogrodzką, dwa pozostałe na ulicę Feliksa Bernatowicza. Wychowawcą pozostał prof. Franus. Gospodarzem klasy wybraliśmy ponownie Romka Kleczka, świetnego kolegę i wszechstronnie utalentowanego sportowca. Wielu kolegów: Baczewski Józek, Balewski Bogdan, Bossowski Rysiek, Gietek Andrzej, Gosk Janek, Górski Janek, Janicki Kazik, Jastrzębski Leszek, Kowalik Włodek, Tomaszewski Leszek, Urbanik Kazik, Walendziak Czesiek, Wiski Janek, Wiśniewski Jurek, Wnorowski Jurek, Wysmułek Leszek, Żebrowski Stasiek i Żynda Janek zostali uczniami w nowo utworzonej koedukacyjnej klasie IX „d”. Do naszej klasy przybyło kilku repetentów, uczniów którzy z różnych powodów musieli powtarzać dziewiątą klasę. Oto lista naszej IX „c”: Janek Bielawski, Józek Drożyner, Zbyszek Ejtminowicz, Marek Foeller, Szczepan Głuchowski, Stasiek Gugnacki, Bogdan Jankowski, Tadek Jasiński, Olek Kalinowski, Romek Kleczek, Jacek Kubissa, Andrzej Kuć, Tolek Miszak, Geniek Modzelewski, Andrzej Narolewski, Kazik Nowakowski, Andrzej Orzechowski, Kazik Pachucki, Rysiek Plezia, Józek Prószyński, Mietek Raś, Marian Rosochacki, Jurek Rybicki, Adam Sobolewski, Janek Sulewski, Tadek Szumowski, Zygfryd Wasilewski, Andrzej Wąsowski, Tadek Wierzbowski, Antek Wiśniewski, Henryk Zysk.
Siedziałem w pierwszej ławce w środkowym rzędzie z Jankiem Bielawskim, którego znałem od kilka lat, byliśmy bowiem
ministrantami w kościele kapucynów na Krzywym Kole. Janek nie podpowiadał ani nie dawał ściągać podczas klasówek z łaciny, dlatego w tych sprawach współpracowałem z Gieńkiem Modzelewskim (Maksim) z sąsiedniej ławki. Nastąpiły zmiany wśród naszych nauczycieli. Fizyki uczył nas prof. Franciszek Domisiewicz, matematyki – prof. Jadwiga Kozłowska, języka rosyjskiego – prof. Tarnacka. Dziwnym trafem, języka rosyjskiego uczyły nas co roku inne nauczycielki. W dziesiątej klasie rosyjskiego uczyła prof. Juzyszyn, a w klasie jedenastej prof. Halina Radziwonowicz. Była absolwentką filologii ukraińskiej i rosyjskiej. Szybko ustaliliśmy, że jej mąż to brat znanego oszczepnika Zbigniewa Radziwonowicza, który w tamtych latach obok Janusza Sidły, był najlepszym polskim oszczepnikiem. Często więc na lekcjach rosyjskiego dyskutowaliśmy z prof. Radziwonowicz o różnych wydarzeniach sportowych.
W dziewiątej klasie nie mieliśmy już przysposobienia sportowego, za to przysposabiano nas do służby wojskowej. Dwie połączone godziny lekcyjne przysposobienia wojskowego (PW) miał z nami prof. Tadeusz Prusinowski. To nasz kolega Zbyszek Kamionowski nazwał Specem prof. Prusinowskiego, gdyż często on używał tego określenia podczas omawiania specjalnego sprzętu do wykrywania trudno wykrywalnych min. Prof. Prusinowski okazał się wyrozumiałym i sympatycznym nauczycielem. Teoretyczne zajęcia odbywały się w klasie, musztrę, orientację w terenie i inne praktyczne ćwiczenia mieliśmy na boisku szkolnym lub na strzelnicy za stadionem nad Narwią. Chwyty z bronią wykonywaliśmy starymi rosyjskimi mosinami i niemieckimi mauserami. Z tych wysłużonych karabinów usunięte były iglice a w komorach nabojowych wyborowano otwory. Do walk na bagnety używaliśmy manekinów i karabinów ze sprężynowym mechanizmem. Prof. Prusinowski we wrześniu 1966 r. został zastępcą dyrektora ogólniaka. Dwadzieścia jeden lat później, w końcu września 1987 r. spotkaliśmy się u wspólnych znajomych na Graham Street w Nowym Yorku. Długo wspominaliśmy szkołę, nauczycieli, koleżanki i kolegów, nie zapominając o odległej Polsce. Profesor nie skarżył się na zdrowie, był uśmiechnięty i pełen optymizmu. Zaskoczyła mnie więc wiadomość o jego nagłej śmierci. Zmarł 5 stycznia 1988 r. przeżywszy 59 lat. Jest pochowany na starym cmentarzu parafialnym w Łomży przy ul. Kopernika.
W dziewiątej klasie rozpoczęliśmy naukę biologii. Uczył nas prof. Jan (Piotr) Wnorowski, który był też zastępcą dyrektora szkoły. Na lekcjach zwracaliśmy się do niego panie profesorze, rzadko panie dyrektorze. Poza lekcjami w rozmowach pomiędzy sobą używaliśmy zawsze określenia Glon, ponieważ pasją prof. Wnorowskiego były właśnie glony. Omal nie dostałem w skórę od ojca za to, że moja matka na wywiadówce z udziałem prof. Wnorowskiego, usiłowała do niego zwrócić przez panie Glonie. Prof. Wnorowski lekcje biologii prowadził w dobrze wyposażonym gabinecie przyrodniczym na I piętrze. Na ścianach w gabinecie wisiały różne poglądowe plansze, w pobliżu ich stały donice i doniczki z różnymi roślinami i kwiatami. W gabinecie były dwa akwaria: większe i mniejsze, kilka wypchanych ptaków i spreparowanych szkieletów itp. Podczas ćwiczeń korzystamy z mikroskopów optycznych, pomocnych przy oglądaniu w dużym powiększeniu tkanek roślin i różnych drobnoustrojów.
Od wiosny 1955 r. prof. Wnorowski zamieszkał na parterze w południowym skrzydle, oczkiem w jego głowie stał się szkolny ogródek warzywno – owocowy, usytuowany na niewielkiej skarpie nad boiskiem szkolnym. W niektóre słoneczne dni na lekcji biologii pracowaliśmy w ogródku. Prof. Wnorowski z gabinetu przyrodniczego, z sąsiedniego pokoju nauczycielskiego lub ze swego mieszkania bacznie obserwował, czy ktoś w pogoni za piłką nie wszedł na grządkę lub trawnik. Karą za to było napisanie krótkiego eseju o dużej społecznej szkodliwości takiego postępowania. Pamiętam apel, podczas którego starszy kolega Tadeusz Zielewicz czytał ze skruchą świetnie napisany esej o pięknie przyrody ojczystej i swoim braku poszanowania jej piękna. Niespodziewanie zakończył swoje wystąpienie, że w pewnych jednak sytuacjach można wejść na szkolny trawnik lub grządkę, byle nie widział tego prof. Wnorowski. Oburzony tym dyr. Kiełczewski zarządził natychmiastowe zawieszenie jego w prawach ucznia. Po trzech dniach Tadeusz Zielewicz powrócił do szkoły. Nie pamiętam, czy na świadectwie obniżono mu stopień ze sprawowania.
W klasach ósmych i dziewiątych rysunku uczył prof. Aleksander Świderski (Świder, Oleś). Na pierwszej swojej lekcji nauczył, jak powinniśmy witać nauczycieli po wejściu do klasy. Pokazywał nam różne sposoby noszenia i zdejmowania czapek przez niektórych uczniów podczas spotkania go na ulicy. Na lekcjach rysunku mozolnie kreśliliśmy różne figury geometryczne, używając grafionów, cyrkli, i krzywików. Nie było wtedy rapidografów do rysowanie tuszem linii o stałej grubości. Używaliśmy grafionu, który miał wyskalowane kółko dla ustawienie odpowiedniej grubości linii. Każdy uczeń musiał mieć zestaw grafionów i cyrkli, który kosztował około 400 – 500 zł złotych. Na lekcjach rysunku uczyliśmy się pisma technicznego oraz poznawaliśmy technikę liternictwa. Robiliśmy różne tabliczki i napisy informacyjne. Najlepiej ocenione prace były umieszczane jako oficjalne wywieszki za szkłem na drzwiach w klasach, gabinetach i innych pomieszczeniach. W handlu nie było wtedy gotowych zestawów liter, dlatego rysowaliśmy i wycinaliśmy litery do przeróżnych haseł i transparentów. Wywieszano je na korytarzach, w klasach i w sali gimnastycznej. Oto kilku z nich: Wychowanie fizyczne w szkole częścią składową kultury fizycznej w Polsce Ludowej! Niech żyje żołnierz wolności, robotnik warszawski, oswobodziciel Warszawy, Marszałek Polski Konstanty Rokosowski ! Bijcie się o lepsze wyniki w nauce! Walczcie z marnotrawstwem czasu i lekceważeniem nauki! Partia walczy z narodem o lepszą przyszłość kraju! Poniżej zdjęcie z 1951 r., na którym Tadeusz Rawa z Bolesławem Kotowskim niosą transparent z wymalowanym hasłem: Każdy dobry wynik w strzelaniu, to mocny cios w podżegacza wojennego! Na przełomie roku 1955/1956 zamiast propagandowych haseł i gazetek ściennych sale lekcyjne i korytarze zaczęto ozdabiać reprodukcjami obrazów o tematyce historycznej, portretami wieszczów narodowych i uczonych, wycinankami ludowymi itp. W słoneczne dni prof. Świderski organizował lekcje rysunków w Jednaczewskim lesie, w parku miejskim lub na boisku szkolnym. Jurek Wnorowski zachował kilkanaście zdjęć wykonanych przez Leszka Tomaszewskiego, miedzy innymi podczas z plenerowych zajęć klasy IX „d.”
Na podstawie tych zdjęć ustaliliśmy, że w koedukacyjnej IX „d”: uczyli się: 1.Baczewski Józek, 2.Balewski Bogdan, 3.Blusiewicz Barbara, 4.Bossowski Rysiek, 5.Chojnowska Krystyna, 6.Cwalina Irena, 7.Dobkowski Stanisław, 8.Falko Maria, 9.Gietek Andrzej, 10.Gosk Janek, 11.Górski Janek, 12.Grochalska Halina, 13.Janicki Kazik, 14.Jastrzębski Leszek, 15.Kowalik Włodek, 16.Lemańska Teresa, 17.Marcinkiewicz Wiesława, 18.Modzelewska Janina, 19.Penkala. Hanna, 20.Piechocińska Zofia, 21.Prusińska Irma, 22. Rakowska Wiesława, 23.Tomaszewski Leszek 24.Urbanik Kazik 25.Walendziak Czesiek, 26.Wiski Janek, 27.Wiśniewski Jurek, 28.Wnorowski Jurek, 29.Wysmułek Leszek, 30.Żebrowski Stasiek, 31.Żynda Janek.
Wychowawczynią tej klasy została prof. Amelia Górska (Mela, Melcia), nauczycielka języka polskiego i niestrudzona propagatorka konkursów recytatorskich. Urządzano je co roku, i najlepsi recytatorzy np. Włodek Kowalik, brali udział w konkursach międzyszkolnych i powiatowych. Klasa IX „d” mieściła się w jednej z dużych sal na II piętrze. Trzy przestronne okna wychodziły na szkolne podwórze, które przedstawia zdjęcie wykonane przez Jurka Wnorowskiego podczas lekcji wychowania fizycznego. Na zdjęciu widać piaskownicę skoczni lekkoatletycznej oraz głęboki kamienny basen przeciwpożarowy, w głębi część szkolnego ogródka. W basenie zbierała się woda deszczowa. Zimą, gdy basen był po brzegi zasypany śniegiem skakaliśmy do niego, wykonując ryzykowne salta w przód i do tyłu. Obok murowanego ogrodzenia widać dwie drewniane ubikacje, z których korzystano podczas przerw i zajęć prowadzonych poza budynkiem szkolnym. Bliżej schodków to ubikacja dla chłopców, następna to ubikacja dla dziewcząt.
Prof. Helena Jankowska (Skarpeta) uczyła w ósmej klasie historii starożytnej i historii wieków średnich, w klasie dziewiątej – historii nowożytnej. Podręczniki do nauki historii powszechnej w szkołach średnich były tłumaczeniami książek czołowych radzieckich takich historyków jak: W. Miszulin, E. Kośmiuk, A.W. Jefimow i J. Gałkin. Ich wspólną cechą był schematyzm i wielce propagandowy styl. |Nawet do nauki biologii, fizyki, geografii, czy rysunku używano podręczników tłumaczonych z języka rosyjskiego. Ich wykaz znalazłem w okólniku nr 21 Ministra Oświaty z 30 czerwca 1952 r. w sprawie stosowania wytycznych do korzystania z podręczników szkolnych w roku szkolnym 1952/1953. (Dziennik Urzędowy. Min. Oświaty nr 10, poz. 84). Uważam, że lektura resortowych przepisów z tego okresu ułatwia poznanie procesu indoktrynacji politycznej i sowietyzacji polskiej młodzieży. W lekturze szkolnej przeważały książki radzieckich lub rosyjskich pisarzy i poetów. Zamiast je czytać chętnie chodziliśmy zbiorowo do kina, by obejrzeć ich ekranizacje, na przykład: Matka wg M. Gorkiego, Poemat Pedagogiczny wg A. Makarenki, Jak hartowała się stal wg N. Ostrowskiego, Młoda Gwardia wg A. Fadiejewa, Samotny biały żagiel wg W. Katajewa, Opowieść o prawdziwym człowieku wg B. Polewoja, Timur i jego drużyna wg A. Gajdara. W kinach pokazywano wtedy głównie filmy radzieckie o wspaniałych zwycięstwach Armii Radzieckiej i o jej naczelnym wodzu Józefie Stalinie. Oglądaliśmy też filmy polskie i innych krajów demokracji socjalistycznej. Pamiętam czeski film Brygada szlifierza Karhana, filmową wersję popularnej wtedy socrealistycznej sztuki teatralnej. Tematem filmu była walka starego i wstecznego pokolenia, reprezentowanego przez przedwojennego szlifierza Karhana, z młodym postępowym pokoleniem robotników. Film oglądaliśmy w kinie Ton w Białymstoku podczas jakieś szkolnej wycieczki. Gdyśmy się głośno śmiali podczas scen, wcale nie do śmiechu, usiłowano nas wyrzucić z kina. Wspomnę przy okazji, że w filmie Dwie Brygady, który jest polską wersją Brygady szlifierza Karhana, rolę żony głównego bohatera zagrała Hanka Bielicka. Reasumując, programy, podręczniki, lektury szkolne a nawet repertuar kin i teatrów służyć miał pogłębianiu i szerzeniu marksistowskiego światopoglądu wśród nauczycieli i młodzieży oraz sprzyjać ich indoktrynacji politycznej. Ten złożony i trudny proces trwał aż do połowy 1991 r., do tego bowiem czasu mówienie o zbrodniach i zbrodniarzach z okresu stalinowskiego było nadal przestępstwem. Polegało ono na rozpowszechnianiu fałszywych informacji mogących wyrządzić szkodę interesom PRL. Dopiero pięć lat później Sejm III RP zadecydował o ujawnieniu miejsc grzebania osób pomordowanych przez aparat bezpieczeństwa publicznego w latach 1944 – 1956 na obszarze Polski. Więcej o tym dowiedziałem się z wywiadu Barbary Polak z Ryszardem Terleckim, publicystą i historykiem nauki i oświaty w XIX i XX wieku (Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej nr 10/2001). W Biuletynie są między innymi inne interesujące artykuły: Dariusza Libionki – Ruch młodzieżowy w PRL, Grzegorza Baziura – Dwie konspiracje harcerskie, Stanisław Jankowiaka – Zaszczepić zasady socjalistycznej moralności, Beaty Ambroziak – Wicińskiej – Śledztwo w sprawie stłumienia manifestacji młodzieży łódzkiej 3 maja 1946 r. Młodzież polska starała się różnymi sposobami przeciwstawiać szerzącej się indoktrynacji politycznej w szkołach. Przykładem jest działalność naszych kolegów: Marka Foellera, Bogdana Jankowskiego, Andrzeja Orzechowskiego i Janka Żyndy oraz kilku kolegów z innych łomżyńskich szkół w nielegalnej organizacji Victoria (Zwycięstwo). Organizację tę utworzył i kierował nią nasz kolega Zbigniew Kamionowski z klasy X „c”. W połowie października 1955 r. kilkanaście dni byli przetrzymywani niektórzy członkowie tej organizacji w areszcie Komendy Powiatowej MO w Łomży. Oficjalnie o celach i działalności Victorii młodzież i nauczyciele dowiedzieli się podczas nadzwyczajnego apelu. Odczytano wtedy notatkę z 23 listopada 1955 r. Zarządu Powiatowego ZMP w Łomży. Członków Victorii przedstawiono jako młodzieżową grupę złodziei i bandytów, którzy usiłowali wysadzić dynamitem |budynki Komitetów Powiatowych PZPR i ZMP w Łomży. W notatce napisano też, że: W okresie takich ogólnopaństwowych akcji społeczno-politycznych i państwowych jak wybory do Sejmu, V Światowego Festiwalu Młodzieży i Studentów trudnili się zrywaniem plakatów propagandowych w sposób planowy i przemyślany. 2 stycznia 1956 r. Sąd dla Nieletnich w Białymstoku umorzył śledztwo przeciwko członkom Victorii z braku dostatecznych dowodów winy popełnienia zarzucanego im przestępstw (syg. akt 390/55). Na nic zdały się prośby matki Zbyszka Kamionowskiego, by treść i uzasadnienie tego postanowienia odczytano na jednym ze szkolnych apeli.
Od września 1955 r. trwały prace wykończeniowe przy odbudowie auli widowiskowej w północnym skrzydle gmachu szkolnego. W pracach tych brali czynny udział uczniowie z klas dziesiątych i jedenastych. W odbudowanej auli 31 grudnia 1955 r. odbył się bal sylwestrowy dla kierownictwa władz partyjnych i administracyjnych w Łomży. Dwa tygodnie później młodzież z klas jedenastych bawiła się w tej auli na studniówce. W auli widowiskowej nie prowadzono wtedy zajęć wychowania fizycznego. Po każdej jednak zabawie na lekcjach wychowania fizycznego chłopcy w pocie czoła wiórkowali woskowany parkiet. Do otwarcia kina Październik w auli występowali znani artyści, przyjeżdżający na występy do Łomży. Raz w miesiącu młodzież oglądała przedstawienia Agencji Artystycznej Artos. Wśród wykonawców byli między innymi znani soliści opery i operetki warszawskiej: Beata Artemska, Bernard Ładysz, Ryszard Gruszczyński. Gościliśmy też muzyków i aktorów z teatrów Warszawy i Białegostoku. Podziwialiśmy recytatorskie występy znanej aktorki i pedagoga Kazimiery Rychterównej. Mam nadzieję, że ktoś więcej napisze o znaczącej roli Artosu w poznawaniu przez nas tajemnic Polihymnii i Melpomeny.
Wiosną 1956 r. ustalono wzory tarcz dla liceów ogólnokształcących, które swoim wyglądem nawiązywały do przedwojennych tarcz szkolnych. Tarcza łomżyńskiego ogólniaka miała na czerwonym tle obramowane złotym galonem
litery LO i nr 15. Dopiero w 1999 r. dowiedziałem się, że w okresie międzywojennym nr 287 na tarczach mieli uczniowie Gimnazjum i Liceum im. Tadeusza Kościuszki w Łomży, a nr 288 uczennice Gimnazjum i Liceum im. Marii Konopnickiej w Łomży. Tarcze koloru niebieskiego nosili uczniowie i uczennice z klas gimnazjalnych (I – IV), czerwonego zaś koloru uczniowie i uczennice z klas licealnych (I – II) (Łomżyńskie Wspomnienia, Towarzystwo Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej, Warszawa 1998 r.). Niezbyt chętnie nosiliśmy nasze tarcze szkolne, które często zakładano przed samym wejściem do szkoły. Zaraz po wyjściu ze szkoły wypinało się je z rękawa, bluzki, marynarki lub płaszcza. W drugim półroczu za zgodą wychowawcy, jedenaste klasy mogły nie nosić tarcz szkolnych.
12 marca 1956 r. w Moskwie zmarł nagle I. Sekretarz PZPR Bolesław Bierut, który przewodniczył polskiej delegacji podczas obrad XX Zjazdu KPZR. Od 13 do 16 marca trwała ogólnonarodowa żałoba. Społeczeństwo spodziewało się dużych zmian nie tylko w składzie naczelnych władz PZPR. 16 marca ( piątek), dzień pogrzebu Bolesława Bieruta był w Warszawie dniem wolnym od pracy. W dniu tym Polskie Radio prowadziło bezpośrednią i wielogodzinną transmisję z uroczystości pogrzebowych, które się rozpoczęły o godz. 10.00. W wielu miastach ustawione były głośniki na ulicach, w zakładach pracy i w szkołach uruchamiane były radiowęzły. Wszyscy nauczyciele i cała młodzież zebrała się w auli na I piętrze. Za stołem ustawionym na scenie zasiedli: dyrektor Kiełczewski, zastępca dyrektora Wnorowski, prof. Tadeusz Prusinowski, który reprezentował Komitet Miejski PZPR w Łomży i prof. Maria Wierzbicka (Rumba). Punktualnie o godzinie 11.00 w głośnikach rozległy się dźwięki syren fabrycznych, które dały sygnał do trzy minutowej ciszy w całej Polsce. Trudno było zachować poważne miny, gdy krążyły wtedy takie powiedzenia na temat podróży Bieruta do Moskwy jak: Pojechał w futerku, a wrócił w kuferku. Pojechał dumnie, a wrócił w trumnie. Zjadł ciastko z Kremlem. Pojechał w salonce, a wrócił w jesionce. Po dwóch godzinach tej celebry rozpoczęliśmy z kolegami grać w okręty. Pod czujnym okiem prezydium trudno było to robić, a jeszcze trudniej ukryć radość z zatopienia pancernika, czy krążownika. O godz. 13. 00 usłyszeliśmy z głośników bicie wielkiego dzwonu Zygmunta z katedry na Wawelu. Po zakończeniu wiecu przed Pałacem Kultury i Nauki kondukt żałobny ruszył w kierunku cmentarza wojskowego na Powązkach. Ponad ośmiokilometrową trasę pokonał w trzy godziny. Kilka dni po pogrzebie Bieruta klasy dziesiąte i jedenaste pojechały pociągiem do Warszawy złożyć wieniec i kwiaty na jego grobie w alei zasłużonych na Powązkach. Potem byliśmy przy innych grobach sławnych i zasłużonych Polaków pochowanych w tej alei. W dogodnym czasie z kilkoma kolegami oddaliśmy cześć poległym bohaterom powstania warszawskiego, harcerzom i harcerkom z Szarych Szeregów. Po południu zwiedziliśmy Muzeum Narodowe w Alejach Ujazdowskich. Nadzwyczajna podróż na Powązki była lekcją historii Polski, tak jak i inne szkolne wycieczki do teatrów. Były one poglądowymi lekcjami nie tylko języka polskiego lecz historii i patriotycznego wychowania, łączono je bowiem ze zwiedzaniem różnych muzeów i miejsc narodowej pamięci.
Nasi nauczyciele nie stosowali taryf ulgowych, o czym mogą świadczyć liczby absolwentów w 1955 r. – 63, w 1956 r. – 52, w 1957 r. – 50 i w 1958 r. – 63. Prof. Maria Wierzbicka była szczególnie wymagającą nauczycielką matematyki. Siała postrach wśród koleżanek i kolegów. Wielu z nich powtarzało klasę albo zdawali ponownie maturę. Po letnich wakacjach szkołę opuszczało z różnych powodów kilkanaście dziewcząt i chłopców. Niektórzy poprawkowicze łatwiej otrzymywali promocję, gdy wybierali inną szkołę średnią w Łomży lub w innej miejscowości. A propos. Nasz kolega Rysiek Plezia nie ukrywał, że po ukończeniu IX klasy wstąpi do niższego seminarium duchownego jezuitów. Wiem, że w latach 1971 – 1973 pracował w polskiej sekcji radia Watykańskiego, potem w Papieskim Instytucie Studiów Kościelnych w Rzymie. Kliku starszych uczniów zdecydowało się na wojskową szkołę oficerską, w myśl popularnego wtedy propagandowego hasła: Nie matura lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera.
W połowie września 1956 r. zostałem uczniem koedukacyjnej X „d”, w której uczyli się ze mną: Balewski Bogdan, Banach Wanda, Bazydło Barbara, Blusiewicz Barbara, Chojnowska Krystyna, Cwalina Irena, Dobkowski Stanisław, Falko Maria, Frąckiewicz Eugenia, Gosk Janek, Górski Janek, Grochalska Hanna, Hołodziuk Janusz, Janicki Kazik, Jastrzębski Leszek, Jezierska Ewa, Kamionowski Zbyszek, Kowalik Włodek, Lemańska Krystyna, Malinowski Kazik, Marcińczyk Wiesława, Mocarski Zenek, Pękala Hanna, Piechocińska Zofia, Prusińska. Irma, Tomaszewski Leszek, Wiski Janek, Wiśniewski Jurek, Wnorowski Jurek.
Nasza klasa była na II piętrze w południowym skrzydle. Zajmowała wąską małą salę lekcyjną, w której było tylko jedno okno wychodzące na ulicę Feliksa Bernatowicza. Gdy po 50 latach weszliśmy do tej klasy, głowiliśmy się bardzo, jak mogło się w niej pomieścić 14 ławek, stół nauczycielski i do tego duży piec kaflowy.
Dokładnie już nie pamiętam, ale wiosną i jesienią 1956 r. pojechaliśmy nocnym pociągiem do Teatru Polskiego w Warszawie na Dziady Adama Mickiewicza w reżyserii Aleksandra Bardiniego. Przed spektaklem teatralnym zwiedzaliśmy Warszawę i Muzeum Narodowe. A propos. Premiera Dziadów odbyła się 26 listopada 1955 r., w setną rocznicy śmierci Adama Mickiewicza. Wystawienie Dziadów było wówczas dużym wydarzeniem artystycznym, zapowiadającym odwilż w polskiej kulturze. Przestawienie grano 270 razy przy stale pełnej widowni. Czytano te Dziady przede wszystkim jako spektakl o młodzieży, o czym pewnie zadecydowały kreacje Stanisława Jasiukiewicza i Ignacego Gogolewskiego, grających na przemian Gustawa-Konrada. Żyła też w scenach więziennych filarecka gromada, w której wyróżniał się Mariusz Dmochowski. Jan Kott w swojej recenzji wiele razy użył słowa współczesna w stosunku do tych Dziadów, w odczuciu jednak wielu piszących były to operowo-realistyczne przedstawienie (Barbara Osterloff, Teatr – 1995, nr 11).
Koniec części II
Adam Sobolewski
Sieradz, czerwiec 2014 r.
Link do III części Wspomnień Absolwenta:
https://historialomzy.pl/wspomnienia-absolwenta-i-lo-im-tadeusza-kosciuszki-w-lomzy-czesc-3/
Od redakcji:
W ramach cyklu „Okruchy naszej przeszłości” redakcja serwisu historialomzy.pl publikować będzie nadesłane wspomnienia mieszkańców Ziemi Łomżyńskiej. Redakcja zastrzega sobie prawo do wnoszenia skrótów i poprawek redakcyjnych.