Samemu Bogu przez służbą Narodowi
Nie było w Polsce drugiego poza Kardynałem Prymasem człowieka, którego życie byłoby tak głęboko, na poziomie najbardziej osobistym, i tak długo związane z życiem narodu, którego funkcje publiczne sprawowane przez dziesięciolecia i całe życiowe powołanie identyfikowałyby się z egzystencję osobistą. Istnieję politycy i teoretycy działania politycznego, Działają, nauczają, wychowuję i odchodzę. Sę ludzie z różnych powodów znani, których nazwiska sę na ustach wszystkich, ludzie sławni, ludzie z którymi w danym momencie dziejów łęczone sę największe nadzieje. Kardynał Wyszyński nigdy nie był gwiazdę sezonu, nigdy nie był powszechnie aprobowany, nigdy też nie zdobywał sławy, czy taniego koniunkturalnego poklasku. Był człowiekiem Kościoła, biskupem swych diecezji, pasterzem, duchowym rządcą. Jako człowiek bardzo zdolny, wydajny w pracy, odpowiedzialny i gorliwy wcześnie obciężony był najróżnorodniejszymi obowięzkami pisarskimi, nauczycielskimi, profesorskimi, duszpasterskimi. Sprawdzony i wysoko oceniany na różnych tych polach wcześnie otrzymał sakrę biskupię, by po trzech zaledwie latach pracy w charakterze biskupa-or- dynariusza w Lublinie zasięść na stolicy prymasowskiej zwięzanej z funkcję ordynariusza w Warszawie i Gnieźnie i w tym charakterze stanąć po zmarłym kardynale Auguście Hlondzie na czele Kościoła w Polsce.
Dopiero tą funkcja i to zadanie identyfikuję go z losem Narodu. Młody Prymas postawiony wobec trudnych problemów i dramatów swego Kościoła i swej Ojczyzny, powoli nabiera wymiarów męża stanu w najpełniejszym tego słowa znaczeniu.
Kim jest mąż stanu? Na pewno nie jest nim każdy polityk a nawet oficjalny przywódca. Mąż stanu, to raczej przywódca umiejący postawić przed swymi współobywatelami cel, perspektywę, nadzieję, umiejący mobilizować ich na drogach do tych celów wiodących, umiejący przede wszystkim podtrzymać ich, gdy gasną wszystkie światła, a zdrowie psychiczne, tradycja, potrzeby wychowawcze wymagają nadziei i upartego trwania. Mąż stanu musi umieć przewidywać fluktuację nastrojów i realnych potrzeb, musi swoimi inicjatywami wyprzedzać to, co dopiero kiełkuje w świadomości jego społeczeństwa. Mąż stanu przewiduje, gdzie mogę wybuchnąć konflikty i pojawić się jeszcze w danej chwili niewidoczne zagrożenia. Dlatego jest on stale czujny i stale baczący, by społeczeństwo nie zaniedbywało spraw najważniejszych, a równocześnie rozumiało potrzebę reform, by było otwarte na wołania każdej nowej epoki.
Kardynał Prymas nigdy nie był bezpośrednio zaangażowany w pracę i troski polityka. Nie musiał konstruować planów gospodarczych, wytyczać drogi polityki wewnętrznej czy zewnętrznej. Nie ponosi więc odpowiedzialności za jej błędy. Nie można jednak zaprzeczyć, że jako faktyczna głowa Kościoła w Polsce w dużej mierzą decydował, jak ten Kościół oceniał na przykład akcję zagospodarowania i repolonizowania Ziem Odzyskanych, stosunki panujące na wsi, gdzie wpierw przymusowa parcelacja wielkiej własności ziemskiej, a potem naciski w kierunku kolektywizacji chłopskich gospodarstw, niosły ze sobą spory bagaż niełatwych problemów moralnych. Kościół musiał reagować i reagował na politykę państwa wobec rodziny, na sposób realizacji planów budownictwa mieszkaniowego, szkolnego, szpitalnego. Kościół nie mógł pozostać obojętnym na długoletnią sytuację społeczną wytworzoną przez niską płacę robotniczą, która ojca rodziny zmuszała do stałego szukania zarobków dodatkowych, a żonę jego wypychała z domu do pracy zawodowej. Troska Kościoła o moralny byt Narodu musiała angażować go w sprawy oświaty, wychowania, społecznej wrażliwości na sprawy moralne. Poziom społecznej świadomości tradycji narodowej, to dalszy tylko przykładowo wzięty teren zainteresowań Kościoła. Można śmiało chyba powiedzieć, że pola tych zainteresowań pokrywają wszystkie ważne sprawy — ważne dla rozwoju każdej jednostki’a także ważne dla całej społeczności. „Sprawy wiary i obyczajów”, jak się zwykło określać granice kompetencji doczesnej Kościoła, sę właściwie wszędzie, a zwłaszcza tam, gdzie — powtarzam — chodzi o sprawy najważniejsze, gdzie zarysowuje się przyszły los osoby, społeczeństwa, Narodu, wspólnoty międzynarodowej. Również w tych sprawach potrzeba było odwagi, intuicji, zdolności przewidywania, dostrzegania wszystkich realiów, nieustępliwości w rzeczach istotnych, elastyczności w sprawach wtórnych czy drugorzędnych.
Ponad trzydziestoletnie rządy Kardynała Prymasa wykazały, że posiadał, ewentualnie zdobył, wszystkie wspomniane kwalifikacje. Przede wszystkim jednak wiedział, że jako biskup na stolicy gnieźnieńskiej i warszawskiej musi służyć Narodowi.
Opisując swą drogę z Lublina na ingres w Gnieźnie (2 lutego 1949) powie on w kilka dni później w prokatedrze warszawskiej: „Pó drodze czytałem w oczach, czytałem w sercach, spoglądałem na dłonie wyciągnięte. I myślę: oto zjednoczona Polska! Tam nad Bugiem po San, tam nad Huczwą, tam nad Tanwią, tam między rzekami Wieprzem i Wisłą! Ta sama Polska na Pogórzu toruńskim, na ulicach Bydgoszczy! Ta sama Polska pod stropami odbudowanej katedry w Trzemesznie. Ta sama Polska, przelewająca się poprzez brązowe odrzwia tysiącletniej bazyliki gnieźnieńskiej.
O, wielka jest Polska swoją jednością! O, wielka jest swoją wiernością! O, wielka jest Polska swoją niezliczoną młodzieżą, swoim zapałem, swoim zaufaniem, swą najlepszą nadzieją!
(…) A jeśli kiedy byłem maluczki, to bodajże teraz, tak jak gdyby na ręku mej przedwcześnie zmarłej matki! Bo czułem się na rękach narodu, który pragnął mieć swego Prymasa. Tak jak tutaj, dokąd niemal wnieśliście mnie, Drogie Dzieci, do prokatedry warszawskiej, tak byłem wniesiony na ramionach ludu, na skrzydłach nieopisanej miłości, oddania, zaufania. Wtedy poczułem się maluczki. Bo jakżesz zdołam, Drogie Dzieci, odpowiedzieć tym wszystkim uczuciom, waszym nadziejom? (…) Najmilsi! Jeśliby ktoś miał wątpliwości, czy naród polski jest jednością, to ja czuję, że mam prawo wam odpowiedzieć. (…) Odpowiadam wam w prawdzie: Polska jest jednością, Polska jest całością. Polska jest jednym sercem, (…) jest jak wielka rodzina, (…) jest zespolona sercem wiary. Jej siłą jest wiara Chrystusowa! Jej jednością jest moc nadprzyrodzonej łaski Bożej! Jej nadzieją niezłomną jest pragnienie katolickiej Polski, Chrystusowej Polski!” 1 Naród pragnął pozostać wierny kulturowo i historycznie uwarunkowanej wierze katolickiej. Z drugiej strony lewica marksistowska, która przejęła władzę w wyniku zwycięsko zakończonej wojny, głosiła poglądy ateistyczne, upatrując w naukowym ateiźmie wyzwolenie od wstecznictwa i reakcyjności politycznej. Młody Prymas wiedział, że taka sprzeczność pogłębia już istniejący między Kościołem a Państwem konflikt i że konflikt ten będzie głównym krzyżem jego prymasowskiej służby.
Spodziewany dalszy ciąg konfliktu wymagał ustalenia właściwej taktyki. Ksiądz Prymas wiedział, że rozsądna taktyka nie pozwala na pozostawanie w defensywie, że musi eliminować kompromisy w sprawach istotnych, lub raczej kompromisy zagrażające istotnej misji Kościoła, ale także musi przygotować warunki sprzyjające ewentualnemu porozumieniu.
Pierwszą po ingresie prymasowskim konfrontacją było oświadczenie ówczesnego Ministra Administracji Publicznej Władysława Wolskiego ogłoszone 14 marca 1949 roku po jego spotkaniu z sekretarzem Episkopatu ks. bp. Zygmuntem Choromańskim. Minister Wolski oświadczył, że część hierarchii kościelnej popiera i „usprawiedliwia” rewizjonistyczne poglądy wobec Ziem Odzyskanych, że niektórzy księża patronują antypaństwowej grupie „agentów angloamerykań- skiego imperializmu” — było to w tamtym okresie często i chętnie stosowane określenie. Państwo nie będzie tolerować „nadużywania religii przez niektórych katechetów dla siania niepokoju w umysłach młodzieży i podburzania przeciw władzy państwowej”.
W kazaniu z 13 kwietnia 1949 roku w kościele św. Krzyża w Warszawie, ksiądz Prymas odpowiedział na te zarzuty, a list Episkopatu z 24 kwietnia tegoż roku odpowiedź tę pogłębił, nawoływał do spokojnego spełniania swych obowiązków, do wierności Bogu. Do księży mówił: „Słusznie wierzycie, że Polska nie musi być bezbożną, by mogła być sprawiedliwą dla wszystkich. Obrona wiary nie jest więc politykowaniem, tylko spełnianiem powołania kapłańskiego”. Episkopat nie dał się więc zastraszyć. Głosił to, co musiał jako Episkopat głosić, wyrażał nadzieję w „zwycięstwo sprawiedliwości i rozsądku”, a „mężna i otwarta obrona praw Boga jest najprostszy drogę do pokoju i pomyślności społecznej”.
Taki był początek bolesnej drogi młodego Prymasa.
Mimo jednak kolejnych napięć Prymas wykazuje nieustannie gotowość do dialogu i jest zdania, że Polak zawsze może porozumieć się z Polakiem, nawet gdy różnię ich skrajnie przeciwne światopoglądy. Konfrontacja przybiera zaś coraz nowe formy. Biskupi, a wśród nich na pierwszym miejscu Prymas, zostają oskarżeni, oceniani w idealnej niemal opozycji do tego, co robili.
Równolegle od ośmiu miesięcy trwały już prace Komisji Mieszanej złożonej z przedstawicieli Episkopatu i Rządu. Obie strony chciały porozumienia. Rząd niewątpliwie z motywów gry politycznej i szczerego pragnienia stabilizacji społecznej kraju, Episkopat z przesłanek duszpasterskich, choć wśród biskupów nie panowała jednomyślność co do celowości podpisywania porozumienia. Na przykład biskupi z Kielc, Katowic, Białegostoku i Lublina oraz administratorzy apostolscy na Śląsku i Warmii byli przeciwni pertraktacjom i porozumieniu z rządem. Ksiądz Prymas uważał takie porozumienie za niezbędne, by Kościół mógł zyskać większą swobodę w realizowaniu swej misji i w ten sposób mógł być bliżej Narodu.
Dnia 14 kwietnia 1950 r. porozumienie takie zostało podpisane. Nie miejsce tu na analizę tekstu porozumienia, które uznało prawa misji Kościoła, fakt, że „Papież jest miarodajnym i najwyższym autorytetem Kościoła” w sprawach wiary, moralności oraz jurysdykcji kościelnej. U podstaw zaś tego dokumentu legła proroczo trafna zasada, że misja Kościoła może być realizowana we wszystkich ustrojach spo- łeczno-gospodarczo-politycznych, że nie może być konfrontacją nawet z tymi ustrojami, które reprezentują poglądy ateistyczne i propagują je wszelkimi dostępnymi środkami.
Porozumienie zawarto nie bez cichego i zdumionego oporu watykańskiego Sekretariatu Stanu, w czasach, kiedy Stolica Apostolska po dekrecie z 13 lipca 1949 r. grożącym ekskomuniką wszystkim katolikom, którzy świadomie i dobrowolnie popieraliby i należeli do partii komunistycznych, uznawana była przez wszystkie państwa o ustroju komunistycznym, a nawet przez wszystkie partie komunistyczne za główną ideologiczno-moralną bazę światowego antykomunizmu.
Być może, że odwaga, jaką wykazał młody Prymas dążący konsekwentnie do zawarcia porozumienia, jest pierwszym faktem świadczącym o tym, że już wtedy był to mąż stanu; co przez wszystkie następne lata, zwłaszcza lata politycznych przesileń i kryzysów miało okazać się jeszcze wyraźniej i dobitniej.
Przeciw tej jego ówczesnej decyzji przemawiały liczne argumenty emocjonalne, niezdecydowanie lub opór bliskich jego współpracowników, zwłaszcza opór kilku cieszących się wielkim autorytetem biskupów, brak zrozumienia lub niedostatek tego zrozumienia ze strony Watykanu, przykre doświadczenia z partnerem negocjacji. Trzeba było decydując się na tak wątpliwe, tak słabo aprobowane porozumienie dysponować olbrzymią siłą przekonania, że tak a nie inaczej należy postąpić, że właśnie ten krok wyraża nie tylko interesy polityczne Kościoła, ale odpowiada jego misji.
Jakże w świetle tego faktu i tej siły, jaką wtedy Prymas wykazał, drętwo brzmią późniejsze oskarżenia go, formułowane m.in. wśród teologów i publicystów teologicznych pracujących w kuluarach Soboru Watykańskiego II, że nie jest on człowiekiem dialogu. Przeciwnie, był prekursorem idei dialogu rzuconej dwanaście lat później przez Jana XXIII w sławnym przemówieniu otwierającym debaty Soboru Watykańskiego II i w ostatniej encyklice „Pacem in terris” (kwiecień 1963) rozwiniętej w doktrynę dialogu przedstawioną w encyklice Pawła VI „Ecclesiam suam”.
Antycypując przeszło dziesięć lat tę doktrynę, ówczesny arcybiskup gnieźnieński i warszawski dowodził, że rozumie potrzeby naszej epoki że umie patrzeć dalej niż ci, którzy ulegali presji realiów dnia bieżącego.
Po jakimś czasie zdołał Prymas przekonać o słuszności podjętego ryzyka samego Papieża..
Porozumienie z 14 kwietnia 1950 r. było proroczym wyjściem naprzeciw potrzebom czasu, było dziełem męża stanu, który wie, czego potrzebuje jego społeczeństwo, było też aktem heroicznego zawierzenia Bogu i dowodem świadomości, że również powojenna polityczno- -społeczna sytuacja kraju jest darem Boga, dlatego nie chcąc narażać Polaków na nowy kataklizm, należy rozmawiać, negocjować, a zatem i ustępować tam, gdzie można to uczynić, przekonywać partnerów o szczerości i prawości swych zamiarów. Porozumienie dawało też wielkie szanse Rządowi i rządzącej Partii — szanse wiarygodnego ułożę nia stosunków z największą i całkowicie wyjętą spod kontroli politycznej władzy siłą, jaką był uwierzytelniony swą daniną krwi przelanej w czasie wojny Kościół.
Zaraz po podpisaniu porozumienia ogłoszona została ustawa o utworzeniu Urzędu do Spraw Wyznań przy Prezydium Rady Ministrów. Statut Urzędu zawierał postanowienia jasno wskazujące, że Rząd zamierza ograniczyć działalność Kościoła. Dotkliwy zwłaszcza był paragraf 4, który przyznawał Sekcji Spraw Kościoła Katolickiego kompetencja w kwestiach „związanych z nadzorem nad teologicznymi i klasztornymi seminariami oraz innymi szkołami religijnymi”. Postanowienia tego Episkopat nie mógł przyjąć.
Równocześnie rozpoczęła się kampania wokół podpisów pod Apelem Sztokholmskim Światowego Kongresu Pokoju. W październiku 1950 Rząd uczynił Episkopat odpowiedzialnym za utrzymywanie stanu tymczasowości na Ziemiach Odzyskanych, gdzie władzę sprawowali nie biskupi-ordynariusze, ale administratorzy apostolscy. Żądano więc od biskupów polskich albo skutecznej interwencji w tej sprawie w Watykanie, albo odpowiednich postanowień prawno-kościelnych w kraju, które położyłyby kres tej nieuregulowanej ostatecznie sytuacji, czego bez zgody Stolicy Apostolskiej Episkopat nie mógł uczynić. Troska o prawdę wymagała jednak także postawy obronnej. W liście podpisanym 12 września 1950 r. przez kardynała Adama Sapiehę i księdza Prymasa — adresowanym do Bolesława Bieruta znajdujemy dzieje pierwszych pięciu powojennych lat na odcinku życia Kościoła. „Ostatnie pięć lat znaczyły się po prostu krzywdami (wobec Kościoła — dop. AP) bez precedensu” czytamy w pierwszym zdaniu tego listu.
Mimo postawy otwarcia i dialogu okazywanej przez Episkopat, Rząd nie szczędził wyrazów oburzenia wobec Prymasa.
W komunikacie z 29 listopada 1952, Stolica Apostolska ogłosiła 24 nazwiska nowo mianowanych kardynałów, wśród których znalazło się też nazwisko arcybiskupa gnieźnieńskiego i warszawskiego ks. Stefana Wyszyńskiego.
Następują dalsze dowody eskalacji konfliktu, proces pracowników Kurii Krakowskiej przed Sądem w Krakowie, dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych z 9 lutego 1953 r. i inne.
Zmysł polityczny a zarazem umiejętność widzenia dalekich horyzontów Prymasa objawiły się z taką wyrazistością, jak przed 3 laty przy podpisywaniu porozumienia, którego nie rozumieli urzędnicy Kurii Rzymskiej i ci wszyscy, którzy na powojenne dzieje Europy patrzyli pod presją trwogi przed demonizowanym komunizmem. Prymas Polski wiedział, że nie jest to żaden demon, ale przede wszystkim system polityczny, z którym trzeba umieć prowadzić dialog i któremu też należy umieć powiedzieć „nie”, gdy godzi on w istotę życia Kościoła. „Gdyby postawiono nas wobec alternatywy: albo poddanie jurysdykcji kościelnej jako narzędzia władzy świeckiej, albo osobista ofiara, wahać się nie będziemy. Pójdziemy za głosem apostolskiego powołania i kapłańskiego sumienia, idąc z wewnętrznym pokojem i świadomością, że do prześladowania nie daliśmy powodu, że cierpienie staje się naszym udziałem nie za co innego, lecz tylko za sprawę Chrystusa i Chrystusowego Kościoła. Rzeczy Bożych na ołtarzych Cezara składać nam nie wolno. Non possumus!”
Te słowa z memoriału Episkopatu z 5 maja 1953 roku miały Prymasa dużo kosztować. Po jego wystąpieniu w czasie procesji Bożego Ciała w Warszawie (4 czerwca 1953)i po kazaniu z okazji uroczystości Matki Bożej Jasnogórskiej (26 sierpnia tego roku), w którym podkreślił, że rdzeniem narodu polskiego jest religia katolicka, która głosi prawdę, z której się bierze wolność i duch wspólnoty narodowej, po procesie w Warszawie przeciwko ordynariuszowi diecezji kieleckiej biskupowi Czesławowi Kaczmarkowi władza była już zdecydowana na krok najsilniejszy: na aresztowanie Kardynała Prymasa.
Na parę godzin przed aresztowaniem 25 września 1953 roku w kazaniu do młodzieży akademickiej w kościele warszawskim św. Anny, księdz Prymas mówił: „Kościół będzie wiecznie żądać prawdy i wolności. Może dlatego Kościół ma tylu wrogów, bo chrześcijaństwo będzie zawsze wzywało do oporu, do walki z każdym zakłamaniem i z każdę stabilizację”.
Triumfalny niemal powrót Kardynała Prymasa z więzienia 28 października 1956 roku, podjęta przez niego działalność biskupia były wyrazem olbrzymiego wzrostu jego autorytetu w Polsce i poza jej granicami. Ówczesna zmiana ekipy rzędzęcej rodzi w kraju wielkie nadzieje. Wydarzenia z jesieni 1956 otwierały wydawało się — wielkie perspektywy demokratyzacji i racjonalizacji całego życia w Polsce. Rząd zgadza się na pięciu nowo mianowanych biskupów w Opolu, Wrocławiu, Olsztynie, Gdańsku i Gorzowie. Zaczęły się też rozmowy Komisji Wspólnej, gromadzącej przedstawicieli rządu i Episkopatu. 8 grudnia 1956 r. Komisja ta wydaje komunikat, w którym Episkopat stwierdza, że „w wyniku przemian w życiu politycznym, zmierzających do utrwalenia praworzędności, sprawiedliwości, pokojowego współżycia, podnoszenia moralności społecznej, naprawiania krzywd, rząd i władze państwowe znajdę w. hierarchii kościelnej i w duchowieństwie pełne zrozumienie dla tych zamierzeń”.
Czternastego stycznia 1957 r. odczytano z ambon kościelnych wezwanie biskupów do udziału w wyborach do Sejmu.
Stanowisko Episkopatu wobec wydarzeń z jesieni 56 i zimy 57 było wyrazem stanowiska samego Prymasa, którego najwyższy autorytet moralny w tymże gremium był absolutnie nietykalny. Stanowisko to zatem jest kolejnym dowodem wielkości duchowej Prymasa i znamieniem jego jako męża stanu. Jego uwięzienie — nota bene bez sądu, bez wyroku —- było aktem czystego bezprawia, aktem okrutnej krzywdy, było też połączone z publicznym oczernianiem, że więzień jest agentem sił obcych Ojczyźnie.
„Dla kierownika Episkopatu Prymasa Wyszyńskiego — pisał Edward Ochab w Trybunie Ludu z 26 września 1953 r. — podpisanie porozumienia było tylko manewrem zmierzajęcym do wprowadzenia w błąd rządu i opinii publicznej, zaś porozumienie traktowano jako parawan dla zasłaniania wrogiej ludowi i narodowi działalności politycznej wymierzonej przeciw państwu ludowemu…
Prymas Wyszyński w pierwszym rzędzie ponosi odpowiedzalność za sabotowanie i łamanie zasad porozumienia za faktycznę pomoc okazywaną zachodnioniemieckim Krzyżakom i angloamerykańskim wrogom naszego narodu w szkalowaniu i zohydzaniu Polski Ludowej”. Po takim oficjalnym komentarzu do jego postawy i już dokonanego dzieła — również w wymiarze narodowym i politycznym — uwolniony z więzienia Prymas nie żąda publicznej satysfakcji. Potrafi przejść nad Sprawami osobistymi, bo ma przed sobę szansę realnej poprawy życia w Ojczyźnie, bo sądzi — jak wielu ludzi najmądrszych i najbardziej politycznie wyrobionych — że ekipa Gomułki zechce dokonać radykalnej odnowy. Absurdy i krzywdy obezwładniajęce wszelkie ludzkie energie muszę w imię dobra narodu i samej władzy zostać na zawsze wyeliminowane.
Bogatszy o więzienne przeżycia i przemyślenia Prymas podjął wielki duszpasterski program przygotowań do jubileuszu tysięclecia Chrztu Polski. Idea Millenium wcielona w dziewięcioletnię nowennę przygotowawczą do wielkiego aktu historycznego była właśnie owocem więziennych przemyśleń księdza Kardynała. Nie tylko jednak rzucił on ideę. Sam zaczęł pracować nad jej realizację. Tylko w roku 1957 wygłosił w całej Polsce 576 kazań, które wyrażały jego koncepcję a zarazem objawiały jego żarliwość. Prymas nawiązywał do tradycji polskiego katolicyzmu, by z niego uczynić dom ojczysty, by z niego wykrzesać siłę, która nie pozwoli ludziom zwętpić w stare i zawsze aktualne prawdy, która nie pozwoli im zapomnieć, że winni nieustannie walczyć o sprawiedliwość i wolność, a sumienie własne czynić busolę wszelkich ważnych wyborów.
Intensywność tej akcji duszpasterskiej, masowy w niej udział ludności podsycały — zdaniem ludzi piastujących władzę — ducha nietolerancji, wywoływały społeczne napięcia i kontrowersje. Frontami konfrontacji była ustawa o dopuszczalności przerywania ciąży i wydana 15 lipca 1961 nowa ustawa wycofujęca religię ze szkół. Warto wskazać, że twarde stanowisko Kardynała wobec państwa, a zwłaszcza jego rezerwa wobec poszukiwań teologicznych po Soborze wywołały refleksy zastrzerzeń i niechęci także w kręgu elity świeckich katolików w Polsce. Kardynał trwał niezłomnie przy swoim. Wiedział, że to, co najważniejsze w odnowie soborowej: odnowa ducha, accomodata renovatio, by głos Ewangelii stawał się coraz bardziej donośny i sugestywny dla współczesnych — to musi być realizowane i wcielane w życie. Ale ten odnawiajęcy się Kościół powszechny i Kościół lokalny w Polsce musi pilnie baczyć na realia, a więc i na zagrożenia. Odnowa nie może podważyć pewności, że nauczanie Kościoła w sprawach wiary i moralności jest nieomylne; odnowa nie może rodzić sceptyzmu, poczucia, że każda prawda, a więc i prawda Objawienia jest historycznie uwarunkowana a więc ostatecznie relatywna. Kardynał Prymas wiedział, że takie niebezpieczeństwo w sytuacji polskiej, w której Kościół był siłę dajęcę ludziom nadzieję, obszarem bez kłamstwa, stałoby się zagrożeniem nie tylko dla sumień ludzkich, ale także dla duchowego życia Narodu. Stąd rezerwa Prymasa wobec importu zachodniej myśli teologicznej — rezerwa, którę w sposób wycieniowany popierał także metropolita krakowski kardynał Wojtyła, jeden z najaktywniejszych uczestników Soboru Watykańskiego II i współautor tekstu soborowej konstytucji o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes”. Władza polityczna wyczuła te napięcia wewnętrz Kościoła polskiego i chętnie sugerowała opinii katolickiej, że brak porozumienia między Kościołem a państwem wynika z „konserwatyzmu” Prymasa, a nie z akcji państwa przeciw Kościołowi.
Zapewne usiłowania inteligencji polskiej niebyły bez wpływu na opracowanie realizowanej w drugiej połowie pontyfikatu Pawia VI przez arcybiskupa Agostino Casaroli tzw. polityki wschodniej Watykanu. Zapewne tu należy także szukać jednego z motywów licznych podróży tego dostojnika kościelnego a potem arcybiskupa Luigi Poggi do naszego kraju.
Pozycja Prymasa była więc w tych latach wyjątkowo trudna. Na przełomie 1966 roku, czyli w pierwszych miesiącach roku millenijnego tak przez niego oczekiwanego, do którego przez tyle lat gotował swój Kościół, spotkał się z nieprzychylnością władz państwowych za list Episkopatu polskiego skierowany do Episkopatu niemieckiego z okazji wielkiej rocznicy polskiego chrześcijaństwa. Z powodu tego listu zarzucono Prymasowi uzurpację prawa do występień politycznych na forum międzynarodowym. Inne zarzuty były jeszcze boleśniejsze. Episkopat Polski stwierdza w tym liście, że z okazji polskiego Millenium należy po chrześcijańsku zapomnieć o zadawanych wzajemnie przez wieki krzywdach i wzajemnych winach. Słowa „przebaczamy i prosimy o przebaczenie” wypowiedziane wyraźnie w liście stały się hasłem, pod którym wszczęto olbrzymią propagandę przeciw Prymasowi. Równocześnie wspomniane wyżej tendencje, poglądy i działania części inteligencji katolickiej sugerujęce, że Kardynał jest konserwatystą niechętnym soborowej odnowie, jakaś wrażliwość i powolność Watykanu (może nie samego Papieża Pawła VI) na te sugestie, wyjętkowo obciężały niezłomnego Prymasa. Jeszcze raz jednak okazało się, że trwanie Prymasa nie było uporem, ale mądrością, nie było konserwatyzmem, ale głębokim realizmem. List do biskupów niemieckich, wycięgnięcie ręki katolików polskich do katolików niemieckich w pięć lat później utorowało drogę do inicjatywy Willy Brandta i Władysława Gomułki.
Zaczęło się głośno omawiane i propagandowo ogłaszane odprężenie. Trzy lata później, w 1973 roku rozpoczęła się recesja ekonomiczna we wszystkich krajach przemysłowych spowodowana wielkę podwyżkę ceny ropy arabskiej. Tym bardziej więc uzasadnioną stała się polityka odprężenia i realnej współpracy międzynarodowej.
Lata siedemdziesiąte przyniosły (widać to dopiero z perspektywy dzisiejszej) wielkie zmiany.
Odprężenie międzynarodowe nie było tylko taktycznym nabraniem oddechu w wyścigu zbrojeń dwóch wielkich bloków militarnych.
Wynikało ono również z coraz silniej akcentowanych w świadomości całego świata czynników. Świat przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych przestał być światem optymistycznym. Dawniej jedyną groźbą wiszęcę nad światem była możliwość konfliktu nuklearnego. Teraz zaczęto uświadamiać sobie, że wystarczy, by na tym świecie wszystko dalej biegło tak jak biegnie dotychczas, a dojdzie on do katastrofy wpisanej jakby w naturalną konieczność samego rozwoju. To wtedy zaczyna się mówić o klęsce ekologicznej i o barierze energetyczno-surowcowej świata. Kryzys ekonomiczny wywołany wielkę zwyżkę ceny ropy arabskiej stał się tylko dodatkowym impulsem ewolucji świadomości całego świata w tym kierunku. Jeśli konsumpcja stale rosnąca i stale wpływająca na globalnę ilość dóbr produkowanych z jednej strony i coraz większa produkcja oddziaływująca na wzrost konsumpcji z drugiej strony zbliża nas stale, z rosnęcym przyśpieszeniem, do zagłady, to nie pozostaje nic innego do zrobienia, jak zwarcie szeregów wobec tego totalnego wezwania, jak praca nad reedukację społeczeństw, jak nauka „zaciskania pasa”, nie tylko po to, by dać innym potrzebujęcym, do czego tak dramatycznie wzywała encyklika Populorum progressio (1967) Pawła VI, ale także po to, by samemu przetrwać.
Trudno zaprzeczyć, że te wątki musiały jakoś inspirować ówczesnego kanclerza Niemieckiej Republiki Federalnej Willy Brandta i kierownictwo radzieckie do podjęcia dialogu eliminujęcego dotychczasowę wrogość między tymi państwami. Taka była też geneza odmrożenia stosunków politycznych między Bonn a Warszawą, które wydawało się w owych latach także sukcesem politycznym ówczesnego I Sekretarza Partii Władysława Gomułki.
Niestety, lekceważenie doli i losu świata pracy w Polsce, nieustanny impas ekonomiczny panujęcy w naszej gospodarce — impas mimo rozbudowy potencjału przemysłowego, mimo rozwoju handlu zagranicznego, impas mimo rosnęcego dobrobytu krajów na Zachodzie, doprowadził do wydarzeń zwanych dziś Grudniem 1970. Ten, który chciał uzyskać chwałę architekta nowej ery stosunków polsko-niemieckich, odszedł od władzy jako ten, za którego rzędów ponownie wycięgnięto broń przeciw własnej klasie robotniczej, choć rządy swe zaczynał 14 lat wcześniej od potępienia takiego samego gestu wobec robotników poznańskich.
Rozpoczynają się nowe rzędy — rzędy ekipy Gierka. Prymas zaś raz jeszcze pokazuje, że w chwili przesilenia nie będzie wysuwał jakże uzasadnionych roszczeń samego Kościoła. Korzystajęc ze Świąt Bożego Narodzenia (1970) wygłasza uspokajajęce kazanie, które nawiązuje do religijnych i antropologicznych przesłanek pokoju wpisanych w liturgię tego okresu. Chodzi o wygaszenie namiętności i żalów, spowodowanych niesprawiedliwa podwyżkę cen żywności i reakcję na nię robotników gdańskich, gdyńskich, szczecińskich i elblęskich, którym władza przeciwstawiła broń. Ekipa Gierka startuje od wycofania podwyżki cen i szybkiego nasycenia rynku importowaną żywnością. Manewr się udaje. Na sławne pytanie Gierka: „Pomożecie?” — klasa robotnicza gromko i ochoczo odpowiada: „pomożemy”. Trzeciego marca 1971 r. Prymas Polski spotyka się z ówczesnym premierem Piotrem Jaroszewiczem. Jest to pierwszy oficjalny kontakt z nowę ekipę przywódców, po którym wydano komunikat, że rozmawiano na temat normalizacji stosunków między Kościołem i Państwem. W stosunkach tych nie ma widocznych zmian, ale odczuwa się jakiś nowy klimat. Oto na mocy ustawy Sejmowej z 23 czerwca 1971 r. następuje przejście państwowej własności nieruchomości na osoby prawne Kościoła Rzymsko-katolickiego oraz innych kościołów i związków wyznaniowych (na Ziemiach Zachodnich i Północnych) — na osoby, które w dniu 1 stycznia 1971 r. znajdowały się wyłęcznym i faktycznym władaniu ąę własnością”.
Okazję do zamanifestowania nowej jakości w stosunkach Państwa i Kościoła stały się uroczystości beatyfikacyjne Ojca Maksymiliana Marii Kolbego, które odbyły się w Rzymie 17 i 18 października 1971 r. z licznym udziałem duchowieństwa i wiernych przybyłych z kraju i emigracji. Władze państwowe nie tylko udostępniły rzeszom (ułatwienia paszportowe i transportowe) wyjazd do Rzymu, ale ponadto wysłały na nie swych reprezentantów: Dyrektora Urzędu do Spraw Wyznań dr Aleksandra Skarżyńskiego i ambasadora PRL w Republice Włoskiej Władysława Chabasińskiego.
Uroczystości są także wielkim tryumfem Prymasa. Oto w czasie Synodu Biskupów, zajmującego się problemem modelu współczesnego kapłana, Papież wynosi na ołtarze Polaka, który umiera w Oświęcimiu tylko z tego powodu, że jest kapłanem katolickim, (co Papież silnie podkreśla w swej mowie wygłoszonej do Polaków 18 października 1971). Beatyfikowany jest także wzorem czciciela maryjnego i wzorem katolickiej religijności polskiej, „Stoją przed tobę, Ojcze Święty, dzieci narodu — mówi Prymas do Papieża na tejże audiencji — który w świecie uważany jest za naród Chrystusowy i Maryjny. Nasze wiekowe doświadczenia zostały potwierdzone w tym mieście, że nienawiść została zwyciężona przez miłość Rycerza Niepokalanej”.
W miesięc później zaczną się rozmowy między Rzędem PRL i przedstawicielami Stolicy Apostolskiej.
W czerwcu 1972 r. Stolica Apostolska nadaje administratorom apostolskim diecezji na Ziemiach Zachodnich i Północnych władze i godność ordynariuszów diecezjalnych, ęrygujęc równocześnie diecezję szczecińsko-kamieńskę i diecezję koszalińsko-kołobrzeskę. Jest to skutek międzynarodowej regulacji politycznej sprawy naszych granic zachodnich, a równocześnie wyjście naprzeciw przez Stolicę Apostolskę prośbom polskich biskupów, zwłaszcza samego Prymasa, jak także aktem uznania dla władzy państwowej, która — jak się wtedy wydawało — szczerze dążyła do normalizacji stosunków z Kościołem. Nie brakuje jednak także i teraz starć i napięć, które tym razem nie doprowadzają do spektakularnych aktów manifestowanej niechęci do Kościoła. Tu i ówdzie dochodzi do milicyjnych interwencji.z powodu budowy kościołów, budowy najczęściej od lat odkładanej na skutek upartego odmawiania pozwolenia na nię przez czynniki administracji państwowej.
Ale równocześnie Kardynał zbiera owoce swej pracy duszpasterskiej w Kościele. Oskarżony o „konserwatyzm” posoborowy, Kardynał Prymas zyskuje wyjętkowe potwierdzenie swej postawy gdy w latach 1972-1975 w takich krajach, jak Holandia, Niemcy Federalne, Francja, setki księży zakonników zaczęło rezygnować z obowięzków swego powołania, a w niektórych regionach zaprzestano w ogóle katechezy dzieci oraz normalnej pracy duszpasterskiej. Powstały stowarzyszenia księży kontestujęcych i walczęcych z biskupami, księży, którzy w poszukiwaniu nowej formuły określajęcej ich status w Ludzie Bożym, zrywali nie tylko ze strojem duchownym ale przede wszystkim ze stawianymi im wymogami moralnymi. Szukanie nowych formuł dogmatycznych doprowadziło do poważnych błędów doktrynalnych, wobec których ostro reagował Paweł VI, między innymi wypowiadajęc swe „Credo” w dzień św. Piotra i św. Pawła — 29 czerwca 1968 r. Przez Polskę nie przeszły te kryzysy. Mogła się ona poszczycić nie tylko pełnymi świętyniami i tłumnymi pielgrzymkami do sanktuariów, ale przede wszystkim najwyższę w świecie rocznę liczbę święceń kapłańskich i bardzo skutecznę pracę duszpasterskę wśród młodzieży. Niebawem polski ruch oazowy i coroczne festiwale pieśni kościelnej tzw. sacrosongi stały się fenomenem o międzynarodowym znaczeniu. Dlaczego pośród tylu zjawisk kryzysowych w życiu politycznym i gospodarczym oraz w powszechnym Kościół polski kwitnął?
Oczywiście przyczyn można wymienić wiele. Jest jednak rzeczą pewną, że wybór tej drogi odnowy, jakiego dokonał Prymas, odnowy polegajęcej przede wszystkim na pogłębieniu duchowych wymiarów naszej religijności odegrał tu decydujęcę rolę. Kościół polski lat siedemdziesiątych staje się miejscem prawdziwych pielgrzymek biskupów i kardynałów z całego świata. Jedni, zwłaszcza z Kościołów afrykańskich, przyjeżdżali, by prosić o księży dla swych ubogich w kapłanów diecezji; inni byli ciekawi olbrzymich tłumów uczestniczęcych w życiu liturgicznym, tajemnicy polskiego duszpasterstwa.
Nowym elementem politycznym w stosunkach między państwem a Kościołem, staje się tzw. „polityka wschodnia” Watykanu, prowadzona przez ówczesnego Sekretarza Rady do spraw Publicznych Kościoła ks. bpa Agostino Casaroli. Punktem szczytowym dialogu Stolicy Apostolskiej z Rzędem w Warszawie była podróż abpa A. Casaroli w pierwszych dniach lutego 1974 r. do Warszawy. Dostojnik watykański przyjęty został przez premiera Piotra Jaroszewicza i przez ministra spraw zagranicznych Stefana Olszowskiego, „Ze strony Rządu PRL — czytamy w oficjalnym komunikacie z 6 lutego 1974 r. — potwierdzona została wola dalszych rozmów ze Stolicą Apostolską oraz z Episkopatem krajowym. Stolica Apostolska wyraziła zainteresowanie dalszym dialogiem z Rządem PRL oraz przekonanie o pożyteczności kontaktów wzajemnych między państwem a Kościołem. Obie strony rozważą ustanowienie stałych kontaktów roboczych”. Takie robocze kontakty później zorganizowano. Ksiądz Prymas umiarkowanie popierał ten dialog Watykanu z Warszawą, zaznaczając równocześnie, że głównym partnerem państwa może być Kościół lokalny, którego wyznawcy stanowię 90 proc. obywateli tego państwa.
W Roku Świętym 1975, 15 sierpnia na Jasnej Górze Prymas Polski wygłasza ważne kazanie o sprawach Kościoła i warunkach życia narodu. Nawoływanie do pracy, solidności i moralności życia publicznego idzie tu w parze z bardzo wyraźnym przypomnieniem obowięzku władzy wobec narodu. 25 listopada tegoż roku Rada Główna Episkopatu składa memoriał do Rządu w sprawie projektowanej zmiany Konstytucji. Chodzi tu głównie o wskazanie na fakt, że istnieją obowiązki także wobec tych obywateli, którzy nie z własnej winy nie podejmują pracy na rzecz rozwoju i pomyślności swego kraju. Memoriał okazał się skuteczny i zmieniono odpowiedni tekst projektowanej nowelizacji, a równocześnie przeredagowano tekst dotyczący roli Partii jako przewodniej siły, ograniczając to przywództwo do dziedziny czysto politycznej.
Zmiany w Konstytucji staną się jeszcze przedmiotem pism Episkopatu z 9 i 26 stycznia 1976 r.Po fali nowych protestów robotniczych (w czerwcu 1976 r.) znów pojawia się na scenie politycznej postać Prymasa jako tego, który przynosi pokój, który może podjąć się roli arbitra. Protest robotniczy inspiruje tym razem powstawanie ośrodków niezależnej myśli politycznej oraz niezależnej oświaty. Prymas nie angażuje się po ich stronie oficjalnie, ale całe społeczeństwo wie, że Kościół popiera walkę o sprawiedliwość społeczną, o poszanowanie prawa, o wolność słowa, zrzeszeń, nauki, że jest za niezależnymi zwięzkami zawodowymi, za rzetelną naukę historii w szkołach, za tym wszystkim, co wzmaga poczucie godności ludzkiej, gospodarności obywatelskiej i twórczości społecznej.
Jubileusz 75-lecia Prymasa daje przedstawicielom władzy i społeczeństwa okazję wyrażenia mu słów uznania i wdzięczności. Równocześnie płyną do Rzymu petycje, by Papież nie przyjmował prymasowskiej prośby o dymisję, do której zobowiązana jest każda osoba piastujęca władzę kościelnę po przekroczeniu 75 roku życia.
W rok później — dokładnie 29 października 1977 r. — ksiądz Prymas spotyka się z Edwardem Gierkiem, ostrzegając go przed grożącą krajowi katastrofę gospodarczę. Równocześnie Prymas ułatwia I Sekretarzowi spotkanie z Papieżem, ale już 6 stycznia 1978 r. wygłasza w katedrze warszawskiej pierwsze kazanie z serii „Kazań świętojańskich” — kazanie, w którym bardzo dobitnie formułuje główne postulaty Kościoła wobec państwa.
Nadszedł wreszcie dzień, którego się nikt w Polsce nie spodziewał. 16 października 1978 r., prawie dokładnie w trzydzieści lat po nominacji biskupa lubelskiego ks. Stefana Wyszyńskiego na stolicę prymasowską, papieżem zostaje wybrany kardynał Karol Wojtyła. Wiedzieliśmy natychmiast po ogłoszeniu tego wyboru, że ten tryumf a zarazem zadanie, jakie spadło na młodszego od Prymasa o 19 lat arcybiskupa krakowskiego, jest także tryumfem samego Prymasa. Ileż czci, a zarazem ojcowskiej radości wyrażał hołd Prymasa składany nowemu Papieżowi w czasie Mszy św. inauguracyjnej. Cały świat za pośrednictwem telewizji i cały nasz kraj mógł to zobaczyć. Ten duchowy ojciec klękajęcy przed duchowym synem wyniesionym do najwyższej w Kościele godności i odpowiedzialności przeżywał ukoronowanie swojej drogi życiowej, a także swej odważnej mędrości. W dzień później w czasie audiencji udzielonej Polakom, Papież mówiąc o tym, że Kościół w Polsce stał się Kościołem szczególnego świadectwa zwrócił się do Prymasa tymi słowy: „Czcigodny i Umiłowany Księże Prymasie! (…) Nie byłoby na Stolicy Piotrowej tego Papieża-Polaka, który dziś pełen bojaźni Bożej, ale i pełen ufności rozpoczyna nowy pontyfikat, gdyby nie było Twojej wiary, nie cofającej się przed więzieniem i cierpieniem, Twojej heroicznej nadziei, Twego zawierzenia bez reszty Matce Kościoła, gdyby nie było Jasnej Góry i tego całego okresu dziejów Kościoła w Ojczyźnie naszej, który zwięzany jest z Twoim biskupim i prymasowskim posługiwaniem”. Powtórzeniem tego prymasowskiego tryumfu była polska pielgrzymka Jana Pawła II.
Polski Sierpień, sprawa reformy, która byłaby nareszcie gruntownę przebudowę całej naszej rzeczywistości społecznej, okazały się nowym zadaniem dla Prymasa jako męża stanu. Byl jedynym autorytetem, którego głos był słuchany we wszystkich warstwach społecznych. Był to, jak w poprzednich latach przełomowych, głos umiaru, głos cierpliwości, głos realizmu. Był to ponadto głos wzywajęcy raczej do budowy przyszłości niż do rozliczynia przeszłości.
Raczej głos szlachetnej prawdy niż uzasadnionej rewindykacji.
Wielkim zadaniem Kardynała Prymasa z racji jego autorytetu było przynaglanie i przypominanie, że główne zadanie „Solidarności” polega na pozytywnym i twórczym działaniu.
Sądzimy, że człowiek, który przez całe życie budował, który zawsze daleko widział i umiał prowadzić swe dzieło nawet w najmniej sprzyja- jęcych okolicznościach łęczęc sprawę Kościoła i Ojczyzny jednę mi- łościę — ten jedyny męż stanu, był zarazem gwarantem, że tęsknota Narodu do własnej politycznej podmiotowości zostanie spełniona bez narażania się na niebezpieczeństwo utraty tego, co już posiada. Herb biskupi Kardynała Prymasa w który wpisał on hasło „Soli Deo” oznacza także obfite pokłosie owocnej pracy dla całego narodu. Ufamy, że tak będzie dalej, że tak spojrzy na to życie Bóg i historia.
Adam Paygert