Siedemdziesiąta rocznica zbrodni w jeziorkowskim lesie
ODKRYWANIE PRAWDY
Kiedy w 1997 roku oddawałem do rąk czytelników moje „Czarne lata” byłem przekonany, że przekazuję im całą prawdę o zbrodniach hitlerowskich popełnionych na ziemi łomżyńskiej i o ich ofiarach.
Skąd taka pewność? Otóż przez dwa lata (1994 -1996) byłem samodzielnym badaczem pracującym społecznie w archiwum Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciw Narowi Polskiemu w Warszawie. Poszukiwałem tam interesujących mnie dokumentów, a także posługując się identyfikatorem podającym numer prowadzonej przeze mnie sprawy gromadziłem ankiety, o wypełnienie których prosiłem rożne instytucje i urzędy.
Moją współpracę z Główną Komisją rozpocząłem od rozmowy z panem doktorem Stanisławem Kaniewskim – zastępcą Dyrektora, który przekazał mi obowiązującą w Komisji zasadę, że aby uznać jakikolwiek fakt za udokumentowany, jeśli nie ma na to oficjalnego wiarygodnego dokumentu źródłowego (np. metryka zgonu, wyrok sądowy itp.), trzeba mieć jego potwierdzenie przynajmniej z dwóch różnych źródeł np. zapis w aktach Delegatury Rządu i zeznania świadka z AGKBZpNP lub zapis w jakimś „rejestrze” i w ankiecie Urzędu Gminy itd.
Oficjalnych urzędowych dokumentów (np. metryki zgonu czy wyroki sądowe), które nie budziłyby wątpliwości, było wówczas jeszcze mało i opieraliśmy się głównie na zeznaniach zarówno świadków bezpośrednich, jak i „pośrednich” (osób, które nie widziały wydarzenia, ale o nim słyszały od innych wiarogodnych informatorów).
Tak więc zanim mogłem oddać czytelnikom „Czarne lata” opisujące zbrodnie popełnione na całej ziemi łomżyńskiej, musiałem dokładnie zbadać kilkadziesiąt wersji przebiegu różnych zbrodni i przejrzeć kilkaset dokumentów.
W przypadku egzekucji wykonanych w lesie koło Jeziorka, przez wiele lat, były rozpowszechniane różne listy ofiar straconych na leśnej polanie. Istniały też najrozmaitsze opisy dokonanych tam zbrodni. I o ile, co do grobu starców z Pieńk Borowych nie było żadnych wątpliwości i zastrzeżeń, o tyle dwa pozostałe miały, przez kilkadziesiąt lat, mało powszechnie znaną, ale bogatą historię.
Pierwsza lista „zakładników miasta Łomży” została sporządzona prawie natychmiast po egzekucji przez rodziny ofiar i umieszczona na ich grobie w 1945 roku.
Pierwsza tablica umieszczona na grobie ofiar z 15 lipca 1943 r.
Jednocześnie, zgodnie z obowiązującym wówczas prawem, różne komisje (głównie Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku) prowadziły przesłuchania świadków i zachowywały ich zeznania w swoich archiwach. Zeznania te nie zawsze pokrywały się z prawdą. Czasami zawierały informacje zasłyszane od osób trzecich oraz domysły zeznających. Czasami powtarzały podane już wcześniej fakty i nazwiska itp.
W 1994 roku otrzymałem z Białegostoku kilka list i szereg dokumentów, z których trzy fragmenty chciałbym tu przytoczyć, jako niewątpliwe ciekawostki, a jednocześnie uzasadnienia późniejszych mylnych decyzji, podejmowanych przez niektóre „oficjalne instytucje państwowe”.
– Świadek X zeznał: „… w Jeziorku rozstrzelano rodzinę Hryniewieckich – rodziców i dwoje ich dzieci i Tyszków oraz dwoje ich dzieci…”
– Świadek Y zeznaje –„… Rozstrzelano rodzinę nauczyciela – Tyszki (cztery osoby) i jego teściów….”
– Świadek Z podaje –„… w Jeziorku rozstrzelano Tadeusza Urbana wraz z całą jego rodziną…” (chodziło o adwokata Komornickiego – przyp. JS)
Dla mnie sprawa była oczywista – zarówno Świadek X jak i Y mówili o tych samych osobach. Państwo Hryniewieccy byli rodzicami pani Tyszkowej (stąd świadek X mówi o dwójce dzieci państwa Hryniewieckich, a Y o teściach Tyszki). Ale jeden z „funkcjonariuszy”, biorąc oddzielnie każde z zeznań, doliczył się w tym przypadku czternastu dodatkowych osób, poza oficjalną listą sporządzoną przez rodziny w 1945 roku, na której figurują zarówno państwo Hryniewieccy, jak i Tyszkowie (niestety z mylnie podanymi imionami chłopców).
Podwójne imiona „dodały też” jedną ofiarę innemu funkcjonariuszowi, który zgodnie z zeznaniem świadka Z, pana Tadeusza Urbana Komornickiego, „podzielił na dwie ofiary” – Tadeusza Urbana i adwokata Komornickiego. Sprawa podwójnych imion nastręczyła więcej trudności różnym ówczesnym urzędnikom. Tak np. na tablicy nagrobnej ufundowanej przez łomżyński ZBOWiD synów państwa Tyszków nazwano: Jędruś i Januszek, podczas kiedy pierwszy miał na imię Jerzy Zbigniew, a drugi Andrzej Janusz.
Takich błędów było dużo i prawie do końca ubiegłego wieku istniało, w różnych instytucjach, kilka różnych list z nazwiskami rzekomych ofiar straconych w Jeziorku. Listy te zawierały niekiedy błędy w nazwiskach, jak też, obok ofiar rzeczywistych, wymieniały kilkadziesiąt osób, które albo w ogóle nie straciły życia albo zginęły w zupełnie innych miejscach.
I tak „uśmiercono” w Jeziorku w dniu 15 lipca 1943 roku rodzinę pani Baranowej (matkę i dwie córki, które co prawda z kłopotami, ale szczęśliwie przetrwały całą okupację), pana Godlewskiego i kilka innych osób, jak też „pochowano” na leśnej polanie panią Zofię Jensz – nauczycielkę z Łomży i jej rodzinę, a także Wiktorię Sawicką z Białegostoku i kilka innych osób, straconych w Pniewie, co potwierdzały wiarygodne dokumenty GKBZpNP. (Sygnatura „W” – 794 t. IV str. 87-88 i ankieta SG sygn. ASG t.2 str. 183 -183v).
Opowiadano także nie o trzech, ale pięciu albo nawet sześciu egzekucjach dokonanych w tym lesie, przy czym istniały listy, podające celowo lub nieświadomie, nazwiska rzekomych ofiar straconych na leśnej polanie. Znalazło to „urzędowe potwierdzenie” we wniosku o ściganie winnych zbrodni dokonanych w lesie koło wsi Jeziorko (sygnatura „W” -794 str. 1-4) sporządzonym przez Białostocką Okręgową Komisję Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce.
Dlaczego Jeziorko tak „przyciągało” zarówno instytucje, jak i pojedyncze osoby?
Otóż komitet powołany do opieki nad Jeziorkiem prawie natychmiast po zakończeniu działań wojennych, nie tylko zorganizował wielką uroczystość na leśnym cmentarzu, ale także aktywnie działał na terenie Łomży i okolic. Inne miejsca straceń, choć kryły dużo więcej ofiar (szczególnie Giełczyn), pozostawały w cieniu albo nie było o nich powszechnie wiadomo. Dlatego wiele osób, jeśli słyszało o jakiejś egzekucji, lokalizowało ją w Jeziorku. Ponadto cmentarz w lesie jeziorkowskim, na którym spoczywają przedstawiciele łomżyńskiej inteligencji, był jedynym tak zadbanym leśnym cmentarzem w okolicach Łomży. Z tego to powodu niektórym mogło zależeć na „położeniu na nim” (jako w pewnym sensie „lepszym”) swoich bliskich lub znajomych.
W latach 70. postawiono przy grobie zakładników specjalną gablotę, w której obok wątpliwej wartości „popisów literackich”, były publikowane różne „rewelacyjne informacje”. (Gablotę tę widać po prawej stronie fotografii zamieszczonej poniżej). W kolejnych latach umieszczono tam co najmniej trzy fantastyczne opisy przebiegu egzekucji z dnia 15 lipca 1943 roku, z których żaden nie był zgodny z prawdą. A „najważniejszymi” były różne wersje opowieści pani Haliny Auderskiej odkrytej przez jednego z białostockich dziennikarzy w okupacyjnym pisemku zatytułowanym Die Zukunft (Przyszłość).
Grób zakładników m. Łomży ze stojącą po prawej stronie gablotą
Pan ten nie miał pojęcia, że Die Zukunft było jednym z kilku tytułów wydawanych przez Biuro Informacji i Propagandy KG ZWZ-AK w ramach akcji dywersyjno-propagandowej zwanej „Akcją N”. W jej ramach podrzucano Niemcom pisemka, w których specjalnie opracowywane teksty, opierające się na rzeczywistych faktach, ale niezgodne z prawdą, miały za cel szerzenie wśród czytelników defetyzmu i strachu.
Próbowałem to w jakiś sposób wyjaśniać i tłumaczyć. Niestety na próżno. Bo niektórzy „zawodowcy”, powołani do badania okupacyjnych zbrodni, wyrywkowe listy sporządzane podczas przesłuchiwania różnych świadków i „opisy literackie” publikowane w różnych czasopismach, też czasami traktowali jako wiarygodne źródła. Takich błędów (na szczęście ostatecznie wyjaśnionych) nie ustrzegł się nawet prokurator Instytutu Pamięci Narodowej w Białymstoku.
Ponieważ podanych w mojej książce zbrodni w Jeziorku i list ofiar nikt nie kwestionował, a potwierdził je także prokurator prowadzący ostatnie śledztwo z ramienia IPN w Białymstoku (śledztwo prowadzone pod sygnaturą S 92/04Zn), a także II Wydział Karny Sądu Okręgowego w Łomży (wyrok w sprawie pod sygn. akt Kp. 50/05) – z jednym wyjątkiem i moim zastrzeżeniem (o czym już kilkakrotnie pisałem w innych miejscach), listy ofiar uznaliśmy za w pełni wiarygodne i takie zostały utrwalone na tablicach nagrobnych wykonanych w 2006 w ramach remontu cmentarza.
Wydawać by się mogło, że remontem i położeniem nowych tablic sprawa cmentarza na leśnej polanie została już raz na zawsze zakończona. Jednak ujawnienie listy ofiar (oprócz umieszczenia ich na tablicach nagrobnych, pełną listę zamieściłem także na stronie Starostwa Powiatowego w Łomży) nie zakończyło, a odwrotnie – rozpoczęło odkrywanie historii więźniów politycznych, a także niektórych szczegółów dotyczących ofiar z grobu zakładników.
Historię grobu więźniów politycznych tutaj pomijam, ponieważ ten temat omówiłem dokładnie w moim artykule pt. „Więźniowie – w siedemdziesiątą rocznicę zbrodni”. Pozostaje zatem historia zakładników miasta Łomży.
Kustosz Miejsca Pamięci Narodowej w Jeziorku, pani Beata Sejnowska – Runo, z okazji siedemdziesiątej rocznicy egzekucji dokonanej na łomżyńskiej inteligencji, przygotowała artykuł omawiający martyrologię straconych w Jeziorku łomżyńskich nauczycieli i ich rodzin (Ostatnia lekcja). Gromadząc potrzebne materiały źródłowe uzyskała kilka metryk urodzenia i zgonów oraz kilka archiwalnych dokumentów. Dzięki temu mogliśmy uzupełnić informacje o rodzinie Borawskich (podaliśmy dokładne daty i miejsca urodzin wszystkich członków), podać przedwojenne miejsca pracy i zamieszkania państwa Hojaków, a także uzupełnić informacje o rodzinie państwa Lubowidzkich, co sprawiło nam najwięcej kłopotów, ponieważ prawie wszystko co do tej pory było napisane o tej rodzinie, mijało się z prawdą.
Na podstawie metryk urodzenia pana Lubowidzkiego i jego córki Zofii, zgodnie z prawdą, mogliśmy podać faktyczny wiek poszczególnych członków rodziny oraz sprostować, że pani Lubowidzka nazywana potocznie przez rodzinę i znajomych Marią, według niepodważalnych dokumentów miała na imię Zofia. Jednak największy problem mieliśmy z prawidłową pisownią tego nazwiska.
I tutaj, na przykładzie tej właśnie rodziny, chciałbym pokazać Czytelnikom na jakie wydawałoby się drobne, ale dla dokumentalisty bardzo istotne problemy natrafiają autorzy pragnący ustalić i podać historyczną prawdę.
O rodzinie tej pisałem kilkakrotnie w różnych moich opracowaniach i za każdym razem inaczej pisałem nazwisko głowy rodziny. Na pierwszej tablicy nagrobnej jest Lubowicki, w „Czarnych latach” pisałem Lubowidzki , w „Historii leśnej polany” – znowu Lubowicki , a w ostatnim wydaniu „Jeziorka – Miejsca Pamięci Narodowej” ponownie – Lubowidzki.
Skąd takie wahania i brak jednoznacznej decyzji? Otóż jak napisałem to we wstępie, zawsze opieraliśmy się na co najmniej dwóch dokumentach źródłowych. Dokumentów takich (wiarygodnych) było kilkanaście (zeznania świadków, depesza Delegatury Rządu, ankieta sądowa itp.), przy czym w jednych nazwisko to było pisane przez „c” (Lubowicki) w innych przez „dz” (Lubowidzki) i w zależności na których z nich się opierałem, raz pisałem Aleksander Lubowicki, innym razem Lubowidzki.
W kwietniu 2013 roku pani Beata Sejnowska – Runo uzyskała dwie metryki: metrykę urodzenia pana Aleksandra Lubowickiego (pisaną cyrylicą) i metrykę urodzenia córki państwa Lubowidzkich – Zofii, znajdującą się już w polskich aktach parafialnych w Łomży. I tu powstał dylemat, który trzeba było rozstrzygnąć. W metryce urodzenia pana Aleksandra nazwisko zostało napisane jest przez „c”, a w metryce jego córki, zarówno w nazwisku ojca, jak też córki, a także w podpisie złożonym własnoręcznie przez ojca widnieje wyraźnie „dz” – „Lubowidzki”.
Musieliśmy zatem podjąć ostateczną i już raczej niepodważalną decyzję. Uznaliśmy, że nazwisko to powinno być pisane przez „dz”. Oparliśmy się tutaj przede wszystkim na pisowni stosowanej przez samego pana Lubowidzkiego, który w metryce córki podał taką właśnie pisownię swego nazwiska i w takiej formie się tam podpisał.
Dlaczego nie oparliśmy się na metryce urodzenia ojca? W tym wypadku posłużyliśmy się analogiami, z których jedna była też moim osobistym doświadczeniem. Otóż metryki w zaborze rosyjskim pisane były cyrylicą, dlatego wyrazy pisane po polsku przez „rz”, „dz” itp. pisano tam przez „ż” lub „c”. (Ja również posiadam metrykę urodzenia mego ojca, którego nazwisko w tłumaczeniu z rosyjskiego oryginału jest podane jako Smużyński, podczas kiedy wszyscy członkowie tej rodziny, zarówno przed jak i po I wojnie, pisali się przez „rz” – Smurzyński.)
Dlatego też, przez analogię ostatecznie uznaliśmy, że jedynie prawidłową pisownią nazwiska państwa Lubowidzkich jest pisanie go przez „dz”.
Podany wyżej przykład może świadczyć o tym, że nie mogę być pewien, iż odkryłem już całą prawdę o leśnej polanie i spoczywających na niej ofiarach. Niewykluczone, że już nie ja, ale moi następcy natrafią jeszcze na jakieś wiarygodne materiały, na podstawie których to odkrywanie prawdy będzie miało jeszcze swój dalszy ciąg.
Już wkrótce będziemy obchodzić 70. rocznicę zbrodni dokonanej przez hitlerowców w lesie jeziorkowskim na więźniach z łomżyńskiego więzienia i inteligencji łomżyńskiej.
Tegoroczne uroczystości odbędą się dnia 30 czerwca 2013 roku o godz. 14.00 w Miejscu Pamięci Narodowej w Jeziorku.
Jerzy Smurzyński