A kiedyś miałem sen… – Tomik prozy Zenona Faszyńskiego.
Koledzy szybko zapomnieli, a dziewczyna odeszła. Widocznie ta nasza miłość, a raczej młodzieńcze zauroczenie sobą, było zbyt słabe, skoro nie wytrzymało takiej próby. Wiadomo, sytuacja, jaka się wytworzyła, zmieniała nasze patrzenie na życie i ewentualną wspólną przyszłość; mogłem być mężem, ale rola ojca praktycznie nie wchodziła już w rachubę. To wszystko, co kryje się pod pojęciem założenie rodziny, stało się dla mnie zamkniętym rozdziałem. Serce bolało, że wszystko ułożyło się w ten sposób. Chociaż, prawdę mówiąc, nie mam do swojej byłej sympatii żadnych pretensji. Wtedy nie wyobrażałem sobie człowieka przykutego do łóżka, a tym bardziej życia we dwoje. Dziś, znając smutki i radości życia na wózku, mogę stwierdzić, że nawet w takim stanie małżeństwo w związku sakramentalnym jest możliwe. Musimy tylko nieco inaczej nauczyć się patrzeć na życie. Znam takie małżeństwa i wiem, że pomimo takich, a nie innych okoliczności można się wzajemnie ubogacać i być szczęśliwymi. A nawet czynnie włączyć się w życie społeczno-polityczno-religijne. Z pewnością Miłość Boża i zaufanie tej Prawdziwej Miłości powinno stać się skałą, na której pozwalamy Bogu budować. Wtedy ja i moja narzeczona, nie dorośliśmy do takiej Miłości, a to młodzieńcze zauroczenie było zbyt kruche, aby stawić czoła takiemu wyzwaniu i wcześniej czy później musiał przyjść dzień rozstania. Stało się to tuż przed świętami Bożego Narodzenia, rok po wypadku.
W tamtym czasie, gdy tak na dobre nie otrząsnąłem się z szoku i nie oswoiłem z sytuacją, w jakiej przyszło mi żyć, to osamotnienie, czyli opuszczenie przez kolegów i dziewczynę, choć bolesne, z drugiej strony było mi na rękę. Nie lubiłem, gdy ktoś mnie w domu odwiedzał, a szczególnie nie znosiłem grzecznościowych pocieszeń w stylu: nie martw się, na pewno będzie lepiej. Coraz bardziej uświadamiałem sobie, że medycyna wobec tego schorzenia jest bezradna, a te słowa zamiast mnie pocieszać – złościły. Obrażony byłem na wszystko i na wszystkich wokoło, z Panem Bogiem na czele. Myślę, że warto w tym miejscu zacytować fragment mojego wiersza pt. Nowenna o uzdrowienie, w którym ukazuję ten mój bunt, żal, wręcz rozpacz.
(…)
Mówią, że jesteś sprawiedliwy – śmiechu warte…
Dlaczego jestem cieniem człowieka?
Czym zasłużyłem na taki los?
Dlaczego fizycznie jestem mniej niż zero?
Przecież nie jestem taki zły.
Są gorsi, a cieszą się życiem, tryskają zdrowiem.
Powiedz mi, o Sprawiedliwy:
Dlaczego to ja jestem kalekę,
A nie ten spod budki z piwem?
Czy Ty to słyszysz?
Czy Ty w ogóle jesteś?
Tak było i jeszcze gorzej! (…)
Straciłem kontakt ze światem na kilka lat. Nigdzie się nie ruszałem, jedynie co jakiś czas wyjeżdżałem na turnusy kontrolno-rehabilitacyjne do Białegostoku lub Konstancina. Choroba jak kajdany zakuła mi ręce i nogi, a cztery ściany własnego pokoju stały się dla mnie celą więzienną, gdzie człowiek je, pije, śpi i spędza większość czasu odizolowany od ludzi i świata. Dni dłużyły mi się w nieskończoność, a noce były jeszcze dłuższe i nierzadko bezsenne. Wiele razy myślałem o swoim dotychczasowym życiu. Powtarzałem często słowa: nie ma sprawiedliwości na tym świecie, przecież aż taki zły nie byłem, i nie zasłużyłem na taki okrutny, brutalny los. Żyłem z dnia na dzień, bez sensu i celu.
Podczas jednego z pobytów w Białymstoku poznałem terapeutkę, która później, będąc na praktyce w Łomży, odwiedziła mnie. Wspominaliśmy wspólnych znajomych, rozmawialiśmy na różne tematy. Zaczęła mnie pocieszać od strony religijnej, a zarazem zachęcać do głębszego poznania wiary. Uniosłem się trochę i powiedziałem: życie głęboką wiarą to robota dla księży i zakonników, a ja nie mam zamiaru im tego chleba odbierać. Jeżeli jesteś taka mądra, to powiedz mi, dlaczego tak się stało? Dlaczego to ja jestem kaleką?. Zmieszała się trochę, ale po chwili zaczęła nieśmiało: Wiesz Zenek, ja nie potrafię tobie na to pytanie odpowiedzieć, ale zapytaj o to Pana Jezusa. Zaskoczyła mnie tym całkowicie. Była to pierwsza osoba, której nie potrafiłem udzielić odpowiedzi. W tym moim myślowym zamieszaniu wcisnęła mi Nowy Testament oraz kilka książek i pożegnaliśmy się.
Po jej wyjściu zastanawiałem się nad tym, co powiedziała. Nie mogłem się uwolnić od tych słów: Wiesz Zenek, ja nie potrafię tobie na to pytanie odpowiedzieć, ale zapytaj o to Pana Jezusa. Dziwne i obce były one dla mnie. Nie rozumiałem ich zupełnie. Nie wiedziałem, z której strony się do tego zabrać i jak o to pytać. Jednak wbrew sobie, nie wierząc w jakikolwiek efekt, powtarzałem ze łzami w oczach: Panie Jezu, dlaczego tak się stało? Dlaczego to ja jestem kaleką? Pytałem i zabrałem się do czytania książek, które mi zostawiła. Bardzo dużo pomogły mi te lektury w tej przełomowej chwili.
C.d.n.