Mijają lata… Zmienia się nasz klimat. Dzisiejsza Wigilia nie będzie już, jak prawie wszystkie z ubiegłego wieku – „po lodzie”…. Zmieniła się polska wieś….
Ale nie zmieniają się a tylko aktualizują tradycje związane z Bożym Narodzeniem: wieczerza wigilijna, choinka, kolędowanie. Tak jak nasi ojcowie, dziadowie, czy pradziadowie pójdziemy na Pasterkę, przyklękniemy przy żłóbku, zaśpiewany „Lulajże Jezuniu”…
Potwierdzenie tego znajdujemy we Wspólnej Pracy która ukazała się ponad sto lat temu – 20 grudnia 1913 roku (NR 13 str. 10 – 11)
„A Słowo stało się Ciałem”
Lecą, lecą białe płatki, hen z niebios sklepienia, ziemię – matkę tulą miłośnie i stroją w jasną, godową szatę. Cała natura, cicha, obumarła, lekkim tylko oddechem, swych białych piersi, świadczy, że żyje. Słońce kąpie się w przecudnej budowy płatkach śnieżnych i odbija w nich tysiącami brylantów, opali, szmaragdów. I choć tak piękna i takim przepychem strojna przyroda, to jednak nie wabi ona, ani ciepłem, ani swych szat miękkością; ten całun śnieżny wieje jakimś chłodem i tylko oczy toną w owych brylantowych blaskach, chłoną je i nie mają dość siły, aby wzrok oderwać od tego cudnego widoku. Jak brylant, co pięknością swą nęci — choć brak mu duszy.
Promienie zachodzącego słońca, ślą jeszcze ziemi ciepłe swe tchnienia i pieszczą ziemię — kochankę, jak rycerz, który składa na ustach drogiej istoty, ostatni pocałunek. Za chwilę zajdzie słońce — za chwilę utonie rycerz w bitwy wrzawie.
Szare wioski, ledwo widoczne z pod śnieżnych puchów, zdają się ożywiać w tej chwili. Każda chata wymieciona, ogrzana — nęci swym wnętrzem. Przy niejednym stole zgromadziła się rodzina, bo, skoro tylko pierwsza zabłyśnie gwiazdka, starym swych ojców zwyczajem, zasiądą wszyscy aby spożyć dary Boga —Tego Boga, który w tej chwili, w postaci małego Dzieciątka, zstępuje nie tylko do pałacu, lecz i pod nizką chłopską strzechę.
Wyciąga swe małe rączęta i kładzie je na oczy tych, co im życie, na pozór, róże do stóp ściele. I oto widzą oni wnętrza poddaszy, suteryn, wilgocią ociekających i ich mieszkańców głodnych zziębniętych. Tu dziecię z oczyma chorobliwie świecącymi, tu wyrobnika, co dla „zalania roboka” ostatni grosz zostawił w karczmie. I pewno w chwilach takich pięknie ubrany panicz lub panienka, z rozkazu „papy” lub mamy, śpieszy, aby przyprowadzić biedne dziecię i pokazać mu choinkę, obdarzyć lalką lub ciastkiemA tymczasem małe Boże Dziecię idzie dalej: tu matkę, strapioną chorobą jedynaka, pociesza, owdzie wątpiących nadzieją obdarza. i jest wówczas w duszy ludzkiej taka chwila, że i ból, i smutek, i zwątpienie, ustępują przed potęgą uczucia miłości bratniej. Natomiast jakiś, dziwnie kojący, balsam owładnie całą naszą istotą i wówczas całym sercem chwalimy Narodzenie Dzieciny. „Gloria, Gloria” płynie po śnieżnych równinach.
*************************************************************************************************************************
W starym modrzewiowym dworze, co już nie raz pierwszy wita małą Bożą Dziecinę gwarno dziś, choć uroczyście. W oczach wszystkich maluje się oczekiwanie. Niebo, już nie jedną Betlejemską świeci gwiazdką, lecz tysiącami — tysiącami takich małych drgających światełek, tysiącami nieznanych światów.
Cisza naokół, i tylko, od czasu do czasu, słychać ujadanie psów podwórzowych. Lecz co to?… na śnieżnym kobiercu widać jakieś ciemne sylwetki. Czyżby to rzesze kartów były, czy duchów jakich? Nie jednak… coraz wyraźniej słychać stąpania dziecięcych nóżek. A może to orszak królewicza, co to „żłób Mu za kolebkę dano”? Za chwilę z wielu dziecięcych usteczek brzmi: „Bóg się rodzi, moc truchleje”. Nieuczony to śpiew, a jednak swą prostotą do głębi przejmujący, jest on jak obraz duszy naszego chłopa: chwilami namiętny częściej rzewny i brzmiący serdeczną tęsknicą. Pełna światełek, złotych aniołków, orzechów srebrzystych, choinka, sprawia, że w oczach dziatwy zapalają się jakieś dziwne ognie i kolejno widzisz tam i radość i ździwienie. Ale boć to cud prawdziwy, chyba, oglądają; tyle cacek, łakoci, pierników, a takich „cudacznych” tu lalka, tam pajac, owdzie konik — same śliczności. I tego wszystkiego pokosztować i dotknąć się mogą i to wszystko ma do nich należeć!?
Boże! ileż rojeń, marzeń ile, przepłynie przez płowe głowiny. A może, nieświadomie, w innych krajach są w tej chwili; może jakie małe, nikle ziarnko piękna i dobra zasiewa się wówczas w młodych sercach? Może w takich, właśnie, chwilach rogata chłopska dusza staje się, jako wosk miękka? O gdybyż się znaleźli mistrze, zdolni stworzyć zeń arcydzieło, jako spiż mocne i nieugięte.
Choinka coraz więcej i więcej pogrąża się w mroki. Świeczki gasną jedna po drugiej. A i oczy małych gości już się do snu kleją. Aleć i Boże Dziecię ukołysać trzeba, więc dziatwa śpiewa „Lulajże Jezuniu”.
I znów, jak poprzednio, widać na śnieżnej bieli drobne sylwetki. Już północ prawie, więc cicho, ostrożnie stąpają dzieciny, a może usłyszą rozmowę zwierząt, co ich Bóg tego wieczora ludzką mową darzy. . Lub ujrzą kogo, niosącego wiadra pełne wina, które rzekomo, w noc Narodzenia wszystkie studnie i krynice wypełnia.
W chwil kilka gasną światła w wieśniaczych chatach i, znużony całodzienną pracą wieśniak wkrótce zasypia snem sprawiedliwego. A jasny Anioł snu roztacza swe białe skrzydła nad śpiących głowami. Tymczasem dzieciom długo w noc choinka się marzy z jej tysiącem światełek i małym Jezusem w żłobku.
Niejedno dziewczątko przez sen, widzianą we dworze, lalkę przytuli, chłopiec pięknie malowanemu koniowi się uśmiechnie.
I oto pod ową wieśniaczą strzechą, pełną dotąd mroków, zabobonów i przesądów zaczyna się rozwijać piękna krzew. Może zwiędnie niedługo, a może, z czasem, rozkwitnie i wystrzeli wielkich kielichem kwiatu—co pięknem i dobrem się zwie.
Lecz któż owe kwiaty siać w duszy ludu potrafi, któż zdoła ową twardą opokę duszy jego, uczynić gruntem pod zasiew zdatnym, któż stanie do walki ze złem? Oto dobra wola tych, co ten lud miłują, co sercem całem wsłuchali się w tętno jego życia i tych, którzy sami piękno i dobro piastują w duszy.
J. J-ska.
Wspólna Praca 20 grudnia 1913 roku nr 13 str. 10-11
Redakcja Serwisu