GRY I ZABAWY DZIECI Z MIEJSCOWOŚCI NADBIEBRZAŃSKICH W I POŁOWIE XX WIEKU
Zabawa jest starsza aniżeli kultura i towarzyszy nierozłącznie rodzajowi ludzkiemu, w każdej epoce dziejowej i pod każdą szerokością geograficzną. Zrodziła się z naturalnych potrzeb życiowych naszych praprzodków, ich zasobów energii, chęci opisania swoich uczuć i stanów psychicznych.
Zapewne na początku nie była ona jeszcze rozrywką w dzisiejszym znaczeniu tego słowa, ale jak można przypuszczać, raczej opisem, naśladowaniem ważnych dla społeczności wydarzeń takich jak polowania, walka, narodziny…. Podstawą jej były najstarsze obrzędy i rytuały, wymagające ustalonej symboliki gestów, magicznych formuł, tekstów i melodii. Przekazywane przez wieki następnym pokoleniom, już jako alegorie, adaptowane były w formy właśnie zabaw i gier, które różnicowały się w charakterystyczny sposób dla danego środowiska lub regionu. Z czasem ich pewne elementy zanikały, inne rozwijały się lub ulegały przekształceniom.
Wśród naszych przodków, wielowiekowy rozwój gier i zabaw bazował w dużym stopniu na starodawnych przedchrześcijańskich obrzędach z wykorzystaniem tekstów i przyśpiewek oraz licznych rekwizytów, będących elementami dawnej słowiańskiej obrzędowości takich jak pierścienie, kije, maski, ubiory, paski, chusteczki. Podobnie było z wykorzystywaniem układów zabawowych (dzisiaj powiedzielibyśmy choreograficznych), których podstawą były różnego rodzaju korowody, koła złączane i rozłączane, łańcuchy, rzędy i szeregi. Pochodom tym towarzyszyła zawsze muzyka i śpiew. Miało to wymiar nie tylko magiczny, rytualny, ale rodziło poczucie silnej więzi ze społecznością. Dawniej bawiły się, a właściwie brały udział w obrzędach czy rytuałach, całe społeczności. Nie dziwi, zatem fakt, że w dawnych zabawach dziecięcych można bez trudu dostrzec tak elementy dawnej obrzędowości słowiańskiej jak i życia codziennego dorosłych. Te, podpatrując starszych, uczyły się od nich zarówno dawnych formuł, melodii, tekstów i zachowań. Ciekawsze, zabawniejsze, czy po prostu łatwiejsze do zapamiętania rozprzestrzeniały się w różnych wersjach po całym regionie lub kraju. Przykładem ,,ogólnokrajowych” zabaw są Jaworowi ludzie, Ojciec Wergiliusz czy Siała baba mak.
Zabawa była zatem efektem nie tylko wielkiej wyobraźni jej uczestników, ale również swego rodzaju umową pomiędzy jej uczestnikami. Bodaj pierwszą znaną wzmianką o zabawach dziecięcych na naszych ziemiach był pochodzący z końca XII wieku zapis poczyniony przez Wincentego Kadłubka ,, jest zwyczajem dzieci grać ze sobą w cet i w liszkę i na kiju długim jeździć”.
Słuchając opowieści, dzisiaj już starszych wiekiem ludzi lub czytając ich wspomnienia, uderza fakt niemal zupełnego braku w ich wspomnieniach zabaw z udziałem rodziców. Zapracowani nie mieli dla swoich pociech czasu, a i sposób wychowania był taki a nie inny. Dziecko, przychodząc na świat, stawało się członkiem rodziny, której funkcja pojmowana była jako coś nadrzędnego w stosunku do jednostki, której wzajemne stosunki opierały się nie na uczuciach, choć te oczywiście nie były wykluczone, ale zależne były od miejsca i funkcji, jakie w rodzinie spełniał każdy jej członek – również ten najmłodszy. Dziecko i jego cały byt podporządkowany był rodzinie oraz zachowaniu jej ustalonej tradycyjnej formy. Analizując, szczególnie starsze wspomnienia, daje się zauważyć, że choć ich autor, nierzadko barwnie opisując swoje dzieciństwo, niewiele miejsca poświęca nieodłącznej części dzieciństwa, jaką powinna była być zabawa. Ich beztroska kończyła się wraz z określeniem przez rodziców, opiekunów czy starsze rodzeństwo obowiązków, które miało spełniać danego dnia. We wspomnieniach pisanych bliżej czasów nam współczesnych, pojawiają się opisy zabaw, pobrzmiewają echa beztroski, jednak i te gaszone były opisem ciężkiej i monotonnej pracy.
Pisząc o dziecięcych zabawach, warto wspomnieć o tych, którym nie było dane wejść w dorosłe życie… Brak dostatecznej lub umiejętnej opieki rodzicielskiej, szeroko rozumianej opieki medycznej, czy wreszcie fatalne zbiegi okoliczności skutkowały dużą ilością wypadków śmiertelnych z udziałem dzieci. Szacuje się, że na początku XX wieku, tylko w pięciu miesiącach największego natężenia prac w gospodarstwach, tj. od maja do września, na ziemiach ówczesnego Królestwa Polskiego z różnych powodów ginęło statystycznie około 100 dzieci miesięcznie! Analizując notatki prasowe z I poł. XX wieku uderza wielka ilość utonięć. Na przykład tylko w maju 1901 roku w powiecie suwalskim utonęło 27 osób, z czego 4 stanowiły osoby dorosłe, pozostałe były to dzieci do lat 14. Brak szczegółowych statystyk jeżeli chodzi o tereny nadbiebrzańskie. Wspomnieć należy tutaj choćby o utonięciu w 1905 roku w Biebrzy pod Mocarzami dziewięcioletniej Klementynki Rossakowskiej, w 1912 roku w rowie melioracyjnym utonęła kilkuletnia mieszkanka Grajewa. Dzieci ginęły w pożarach, atakach dzikich zwierząt czy w wyniku morderstw. W 1906 roku w płomieniach zginął szesnastoletni Stanisław Korzon z Brzozówki koło Bargłowa, w 1910 w Lipsku w jedenastoletni syn miejscowego strażnika ziemskiego, w 1911 w wznieconym przez siebie pożarze w Źrobkach koło Rajgrodu zginęli małoletni Toczyłowski i Zambrowski. W 1913 roku zaatakowany przez dzika zginął kilkunastoletni mieszkaniec wsi Łoje –Awissa. Zimą 1935
roku pod Lipskiem wilki zagryzły dziewięcioletniego synka miejscowego gajowego. W 1897 roku dwaj mieszkańcy Łojów zamordowali kilkunastoletniego Ludwika Moseja z Kobielnego, syna gajowego lasów rządowych.
Wobec zatrważających statystyk, skierowana do ludu pozytywistyczna ,,Gazeta Świąteczna” biła na alarm, próbując zmienić ten stan rzeczy. Jednak, biorąc pod uwagę tak zwany ,,charakter wsi polskiej”, apele dziennikarzy były głosem wołającego na puszczy…
Czym i w jaki sposób bawiły się dzieci w miejscowościach nad Biebrzą? Czy dawniej dzieci spędzały czas podobnie jak współczesne maluchy? Na te i inne pytania próbuje odpowiedzieć autor w poniższym artykule.
Gry i zabawy dzieci młodszych.
Niski poziom gospodarczy, kulturowy oraz wszech panująca na ziemiach Królestwa Polskiego bieda, dawała się szczególnie odczuć na wsi polskiej. Truizmem zatem pisanie jest, że warunki i jakość życia dzieci w omawianym okresie były bez porównania niższe aniżeli obecnie. Dzieci wiejskie, jak już wspomniano, od młodych lat pomagały w pracach około gospodarskich.
Wspomina o tym jeden z mieszkańców Dolistowa, który już jako dziecko intensywnie pracował w gospodarstwie rodziców. Pamiętam, że jak ja miał ze 12, lat to mnie ojciec do kosy brał. Ojciec zdrowia nie miał. To my pójdziem, zajdziem nad Kopytkówkę – bo mielim tam działkę. Ojciec mnie osowe kosisko zrobił z osiki – tak jeglowe się robi. Kosę siódemkę. My tam cały dzień kosim, potem szliśmy do Kopytkowa do państwa Skórskich. Gospodyni nagotowała zupy mlecznej. O, jak to smakowało, jak się cały dzień człowiek się napracował. Tak więc dzieciństwo było takie, że wiele rozrywki to człowiek nie miał. (Dolistowo lata 50-te).
Dzieciństwo i związane z nim zabawy o wiele cieplej opisuje wybitna poetka ludowa z Jaświł Melania Burzyńska:
Podobnie jak wszystkie dzieci bardzo lubiłam się bawić. Zabawki moje bardzo różniły się od dzisiejszych. Czasami matka kupiła mi na targu lalkę ,,Wańkę wstańże, lecz ołów szybko odpadał i lalka była na nic. Najlepsze były zabawki własnego pomysłu, które służyły do zabaw twórczych. Z pustych pudełek po zapałkach i szpulek po niciach można było zrobić wspaniałą kolej – lokomotywę z wagonami. Pudełka stanowiły także budulec na domki i formę na gliniane cegiełki, bo i takie z młodszym Nieścierakiem robiliśmy, susząc je na powale chlewa. Kiedyś wykopaliśmy z Józkiem Nieścierakiem małą studzienkę i obstawiliśmy deseczkami z ojcowego warsztatu. Wodę do niej nosiliśmy skorupką z cebrzyka u studni. Zmontowanie żurawia, mając do dyspozycji odpady z ojcowskiego warsztatu, nie nastręczały trudności, a za wiadro służył odpowiednio wydrążony ziemniak zawieszony na nitce. (… ). Natomiast do spraw ,,czysto kobiecych” miałam dwie koleżanki. I w tym wypadku królowała inicjatywa własna. Sameśmy szyły lalki, ubrania do nich, pościel, papużki, i inne cuda. Nowym lakom urządzaliśmy ,,najprawdziwsze” chrzciny i wesela, z prawdziwymi smakołykami, które nam nieraz zjadały starsze siostry, nas wyprawiwszy do ,,kościoła”, tj. w drugi kąt izby. Naśladowałyśmy starszych w przędzeniu, poza tym ,,piekłyśmy chleb” z wilgotnego piasku, robiliśmy lalkom pranie, gotowanie i generalne porządki. (Jaświły lata 20-te).
Zabawki – jak wynika z drugiego opisu zwykle wykonywano we własnym zakresie. ,,Mamy” robiły lalki, ,, myśliwi” łuki ,,rycerze” strugali szable, bądź miecze, ,,piłkarzom” szyto piłki -,,szmacianki”.
Dzieci starały się wykorzystać każdą wolną chwilę na zabawę, która dawała nie tylko rozrywkę, ale wyrabiała poczucie sprawiedliwości, solidarności, uczciwości i wspólnoty. Ćwiczyła zręczność, refleks, szybkość, rozwijała wyobraźnię. Dawały zahukanemu i zapracowanemu, a nierzadko zaniedbanemu dziecku, poczucie wolności. Pozwalała „ przemienić się ’’ na czas zabawy w królewicza, królewnę, rycerza, żołnierza, czarodzieja, anioła, konika czy ptaka.
Pisząc o zabawach dzieci, zacząć powinniśmy od zabaw tych najmłodszych, tj. rocznych, dwu i trzyletnich. Matka lub opiekunka, stukając delikatnie lub łaskocząc w pięty dziecka i wzbudzając zapewne jego śmiech, śpiewała:
Kowalu, kowalu, podkuj mnie buty!
— Poczekaj mospanie,
Niech ognia dostanę!
Stuk, stuk, stuk!
W innej wersji brzmiało to:
Kuj, kuj kowalu!
Pojedziem do boru.
A na czem? — Na wozie,
Zaprzężem trzy kozie,
Czwartego barana,
Pojedziem do pana.
(pocz. XX wieku, wsie nadbiebrzańskie)
Każdy z nas zapewne pamięta zabawy na kolanach rodziców. Dawniej również opiekunowie w ten sposób bawili się ze swoimi małymi pociechami.
jedzie pan, jedzie pan,
Na koniku sam.
Jedzie Żyd, jedzie Żyd,
Hotata! Hotata!
Jedzie chłop, jedzie chłop,
Na koniku hop! hop!
(pocz. XX wieku, wsie nadbiebrzańskie)
Inna wersja brzmiała:
Tak pan jedzie, tak pan jedzie
Po obiedzie,
Sługa za nim, sługa za nim,
Jak za panem.
Tak chłop, tak chłop, tak chłop,
A Żyd tak, a Żyd tak.
(pocz. XX wieku, wsie nadbiebrzańskie)
Popularnymi formami spędzania czasu – szczególnie przez młodsze dzieci – były zabawy w: gąski, gąski do domu, kółko graniaste, mam na myśli słowo…, raz dwa trzy Baba Jaga patrzy, stary niedźwiedź mocno śpi, uciekaj myszko. Z innych zabaw zespołowych – to jest podporządkowanych wspólnemu celowi, z podziałem na role, przywódcą i wykonawcami poszczególnych zadań, wymienić należy jak sieją mak i zabawa w wróbla. Z prostym układem taneczno – ruchowym znakomicie sprawdzały się w większych grupach dzieci.
Zabawa jak sieją mak polegała na tym, że dzieci naśladując siejbę śpiewały:
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli
Jak tam sieją mak ?
Podnosi ręce do góry:
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli
Jak tam rośnie mak ?
Kucają i wyciągając ręce do pielenia, śpiewają:
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli,
Jak tam pielą mak ?
Wstają wznoszą ręce do góry, składają i rozkładają dłonie:
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli,
Jak tam kwitnie mak ?
Chodzą pochyleni, naśladując zrywanie maku:
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli,
Jak tam rwą mak?
Siadają wszyscy i wyciągają nogi, a rękami naśladują wiercenie maku.
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli,
Jak tam wiercą mak ?
Podnosi ręce do ust
W zielonym gaiku,
Zaśpiewaj słowiku:
Cy widzieli, cy słyszeli,
Jak tam jedzą mak?
(Masie koło Moniek, pocz. XX wieku)
W zabawie we wróbla, udział brać mogła pewna ilość dzieci, które łączyły się w pary oraz jedno dziecko bez pary. Maszerując w kole śpiewały:
Chodzi wróbel po ulicy,
Suka sobie kłos pszenicy,
A jak znajdzie, dzióbie , dzióbie:
Kogo kocham, tego lubię !
A ty wróblu, dobre wies:
Kogo kochas, tego bierz !
Stojąca osoba wybierała kogo chciała i wszyscy na nowo łączyli się w pary; kto pozostawał bez pary, wchodził do środka koła i dawał fant. Jeżeli bez pary pozostawała dziewczyna, śpiewali piosenkę o następujących słowach.
Wysła dziewczyna, wysła jedyna,
Jak rózowy kwiat,
Rącki załamała, ocki zapłakala,
Zmienił jej się świat!
Zwrotkę kończyły jak wyżej:
A ty wróblu, dobre wies:
Kogo kochas, tego bierz !
Jeśli w kole pozostawał chłopiec, śpiewali:
Na Masiowym bagnie
Rybka wody pragnie;
Zeń się, Jasieńku,
Bo ci nieładnie.
Nie będę się zenił, nie będę spieszył
Ostanę kawalerem, będę panny cieszył.
A ty wróblu, dobrze wies:
Kogo kochas tego bierz!
(Masie koło Moniek zanotowano w 1904 r.)
Popularną zabawą dzieci młodszych był lisek. Wszyscy chodzili wkoło. Jedna osoba trzymająca mały biczyk, była poza kołem i również chodząc, śpiewała:
Chodzi lis koło drogi,
nie ma ręki ani nogi.
Chwała Bogu, trzy niedziele,
jak my lisa nie widzieli.
W pewnym momencie podawała pytkę dyskretnie jednemu z uczestników, a ów uderzał nią lekko sąsiada. Ten biegł goniony przez trzymającego pytkę obiegłszy za nim wkoło, stawał na jego miejscu. Goniony zostawał liskiem, dopóki znowu nie wręczył biczyka innemu dziecku (zabawa popularna w różnych miejscowościach nadbiebrzańskich).
Prostą, ale bardzo użyteczną zabawą dla młodszych dzieci, była gra wół ma rogi, w której jedna osoba kładła dwa palce na stole i mówiła: wół ma rogi, krowa ma rogi, baran ma rogi, koń ma rogi itp.- za każdym razem podnosząc palce do góry. Osoby grające, które także trzymały palce na stole, winny były podnosić je, ilekroć wypowiadane twierdzenie było prawdziwe. Kto jednak podniósł rękę na słowa na przykład koń ma rogi, ptak ma rogi… od tego brany był fant. Oczywiście, aby zabawa była rzeczywiście zabawą, twierdzenia mogły być odpowiednio modyfikowane. Na przykład: leci wróbel, słowik, bocian, leci baran, leci noga itd.
Zapomnianą obecnie, a dawniej bardzo lubianą przez tutejsze dzieci, była gra w karczmę. Brać w niej mogła większa grupa dzieciaków, które siadały na stołkach i zydelkach i przybierała nazwy takie jak karczmarz, karczmarka, owies, siano, wódka, piwo, miód, chleb, obwarzanek, kiełbasa… słowem to wszystko, co w karczmie być powinno. Wybierano również podróżnego, który nie miał stołka. Zatrzymywał się w ,,zajeździe” i rozpoczynał rozmowę wymieniając, czy to arendarzy, czy nazwę któregoś z produktów, znajdujących się w wygodzie. Mówił na przykład ,,karczmarz’’, ,,owies’’ lub ,,miód’’ i dziecko, które przybrało sobie taką nazwę natychmiast musiało wstać obrócić się i krzyknąć ,,Jestem!’’. Jeżeli, któreś z dzieci zagapiło się, musiało dać fant. Kiedy ,,podróżnemu’’ rozmowa się sprzykrzyła, wołał nagle donośnym głosem: ,,Karczma gore”! Wtedy wszyscy zrywali się z swoich miejsc i wspólnie z podróżnym próbowali usiąść na nowym miejscu, a komu się to nie udało, zostawał nowym podróżnym. W zabawie w karczmę liczyła się przede wszystkim szybkość i refleks.
(zabawa popularna w różnych miejscowościach nadbiebrzańskich).
Natomiast w złotej kuli pożądana była przede wszystkim spostrzegawczość, intuicja i pewna doza szczęścia… Uczestnikami zabawy mogła być większa grupa. Wszystkie dzieci siadały w kółko, oprócz dwóch osób, z których pierwsza oddalała się nieco, a druga, trzymając pierścień lub kamyk, który nazwano złotą kulą, obchodziła wszystkich i kilku niby wręczała ten przedmiot. Każdy dłoń zamykał, udając, że próbuje ukryć złotą kulę, ale tak, żeby osoba oddalona nie dojrzała, kto istotnie otrzymał takową. Na wezwanie drugiej osoby: Zgaduj gaduła, gdzie moja złota kula?
Osoba oddalona zbliżała się i odpowiadała:
Radabym gadała, żebym o niej wiedziała.
I następnie zgadywała, wskazując różnych grających. Kto wskazał trzy osoby i pomimo tego nie zgadł, kto jest obecnie właścicielem złotej kuli, dawał fant i zgadywał dalej. Później fant trzeba było wykupić. Po wskazaniu w końcu osoby, która rzeczywiście miała złotą kulę, ta oddawała ją osobie zgadującej i oddalała się nieco od grupy. Zabawa zaczynała się ponownie…
(zabawa popularna w różnych miejscowościach nadbiebrzańskich).
Jeżeli komuś się wydaje, że zabawa w głuchy telefon została wymyślona wraz upowszechnieniem się tego wynalazku na naszych ziemiach, jest w wielkim błędzie. Dawniej ta forma rozrywki funkcjonowała pod nazwą ploteczka. Bawić mogło się w nią dowolna liczba dzieci z tym, że im więcej było jej uczestników, tym efekty były bardziej zaskakujące i zabawne. Jedna z siedzących w kole zaczynała grę od przekazania swojemu sąsiadowi na ucho jakiejś nowiny. Sąsiad ów powtarzał ją następnemu, również po cichu, czasami poczyniwszy drobne zmiany. Gdy w ten sposób plotka obeszła dokoła, osoba pierwsza wyjawiała – co powiedziała, a ostatnia – co usłyszała. Następnie każda osoba w łańcuchu ,,plotkarzy” musiała głośno powtórzyć, co powiedziała lub usłyszała. Zwykle wzbudzało to wśród dzieci salwy śmiechu.
Zabawy nierzadko miały charakter wysiłkowy, na świeżym powietrzu, gdzie ruch, szybkość i spryt odgrywał kluczową rolę. Popularną zabawą dla dzieci w różnym wieku była ciuciubabka lub dawniej nazywaną ślepą babką. Za pomocą wyliczanki, wybierano osobę do roli ciuciubabki, zawiązywano jej oczy i kręcąc ją wokół jej własnej osi i wypowiadano poniższy tekst z podziałem na role.
Dzieci: Ciuciubabko, na czym stoisz?
Ciuciubabka: Na beczce.
Dzieci: A co w tej beczce jest ?
Ciuciubabka: Kwas.
Dzieci: Ciuciubabko, łapaj nas!
W tym momencie dzieci odskakiwały od ślepej babki, która starała się złapać swojego następnika. Można było ją zaczepiać, dotykać, jednocześnie uważając, aby nie zostać złapanym.
Inną zabawą, w której również jak we wcześniejszej, preferowana byłą szybkość, zwinność jak i pewien element ryzyka to powszechnie znana kot i mysz. Wszyscy brali się za ręce i tworzyli koło, prócz dwóch osób, z których jedna miał być kotem, druga myszką. ,,Kot” chciał pochwycić „myszkę”, ale ona mogła w niebezpieczeństwie schować się do jamki – czyli do koła. Swawolna wybiegała drugą stroną i ponownie prowokowała „kota”, aby ten ją pochwycił. Osoba odgrywająca rolę kota, nierzadko bardzo musiała się natrudzić zanim w końcu udało się jej ,,upolować zdobycz”. Zabawa, która byłą pewną odmianą berka i najlepiej udawała się na większych przestrzeniach zanotowana była przez Zygmunta Glogera jako zabawa starodawna.
W pewnych zabawach zwyczajowo uczestniczyły osoby tylko jednej płci. Typowo chłopięcą zabawą było tocznie obręczy od roweru lub dużej fajerki, zabieranej zwykle cichaczem bez zgody rodziców. Obręcz lub fajerkę obracało się za pomocą odpowiednio wygiętego drutu. Ciekawe, że o ile zabawa ta popularna była w niemal wszystkich tutejszych miejscowościach – to na przykład we Wroceniu, ganianie za fajerką uważane było za coś dalece niestosownego. Akceptowane było natomiast toczenie rowerowej obręczy. Ponieważ dzieci chodziły wtedy boso – to niemal wszystkie z nich miały pokaleczone stopy i pozbijane na kamieniach paznokcie.
Z kolei zabawą dziewczęcą była gra w klasy, gdzie pożądanym rekwizytem była puszka po paście do butów lub ewentualnie kolorowe
szkiełko. Inną, preferowaną przez dziewczynki zabawą, była skakanka. Grze tej przypisane były odpowiednie rymowanki. Jedna z nich brzmiała:
Król Sobieski
Miał trzy pieski
zielony, czerwony, niebieski.
Ostatnie trzy wyrazy mówione było dużo szybciej, co zmuszało skaczącą osobę do szybszego obrotu skakanką i co za tym idzie odpowiednio częstszych podskoków.
Zapomnianą obecnie zabawą chłopięcą było tzw. puszczanie krążka, który wyrzynano z pnia drzewa. Naprzeciwko siebie stawały w pewnej odległości dwie grupy dzieci. Każde wyposażone było w kawałek deski lub dość gruby kij. Najsilniejszy rzucał krążek w taki sposób, aby toczył się po ziemi. Zadaniem drużyny przeciwnej było zatrzymanie pędzącego i podskakującego na nierównościach drogi drewnianego dysku. Z miejsca, w którym się to udało, również najsilniejszy odtaczał go w stronę przeciwników. Nieraz puszczony z dużą wprawą krążek, przetaczał się poza przeciwną drużynę dzieci i ta musiała cofnąć się do miejsca, w którym krążek zatrzymał się. Mówiło się, że przepędziliśmy ich za rogatki lub za krzyż. Drogi dawniej były piaszczyste i nierzadko tumany kurzu unosiły się nad bawiącymi się dzieciakami. Nie obywało się bez równego rodzaju kontuzji. Podskakujący krążek mógł boleśnie uderzyć lub nawet lekko zranić. Nie można było jednak okazywać bólu i należało uśmiechać się nawet przez łzy…
( Wroceń Lata 30-te ).
Jeszcze w latach 50-tych popularny był wśród chłopców ciortek. Była to gra, w której mogło brać udział od kilku do kilkunastu osób. Na środku placu wykopywano płytki dołek. Wokół tego dołka, w równej odległości wykopywano kolejne z tym, że dołków było o jeden mniej niż uczestników. Dołki te nazywano duczkami. Do głównego dołka wrzucano metalowe pudełko, które nazywano pikierem. Wszyscy biegli do dołków i wiadomo było, że jedna osoba dołka mieć nie będzie. Nazywano ją pasiejem. Każdy z graczy zaopatrzony był w kij. Pasiej wyrzucał pikiera z dołka i przesuwając pudełko kijem próbował wrzucić je do któregoś z duczków. Śpiewając przy tym:
Świnka leci z trojgiem dzieci, kto ją ruszy, paść ją musi.
Pilnujący duczków starali się mu w tym przeszkodzić. Jeżeli w końcu się to nie udawało – to pilnujący dołka, do którego wrzucony został pikier stawał się pasiejem.
(Dolistowo lata 50-te).
Gra miała różne odmiany i nazwy. Grę nazywano czasami świnką, główny dołek nazywano chlewikiem lub piekłem, a pasieja nazywano po prostu pasterzem.
Ponadto chętnie grano w palanta, klipę, pikolę, a także w kowala. Do gry w kowala potrzebne było kowadło, czyli duży kamień, na którym ustawiano inny półokrągły, wyraźnie mniejszy. Ten nazywany był świnką. Obok kamienia stawał jeden z uczestników, którego nazywano pasącego świnkę. W odległości kilku metrów ustawiali się pozostali uczestnicy gry. Każdy z graczy wyposażony był w kij długości około 1 metra i grubości kilku centymetrów. Gracze kolejno rzucali kijem, aby strącić świnkę. Kiedy się to któremuś udało, pasący świnkę musiał ją błyskawicznie ustawić na kowadle i gonić biegnących do wytyczonej mety. Przegrywał ten, którego pasący świnkę dotknął swoim kijem. Gra wymagała dużej zręczności, szybkości, a także pewnej wyobraźni ( stojący przy kowadle musiał stać od niego w bezpiecznej odległości).
Bardzo lubianą grą w tutejszych miejscowościach była gra na pieniądze. Grających musiało być przynajmniej dwóch. Zaczynający rzucał monetą o ścianę, następny, musiał tak uderzyć , aby jego upadła możliwie blisko monety przeciwnika. Jeżeli od monety rzucanej do monety rzuconej była odległość równa lub mniejsza piędzi – to jest odległości miedzy końcami kciuka i palca środkowego, rzucający zabierał monetę bądź monety przeciwnika. Gra na pieniądze była grą hazardową i nierzadko rozpalała wielkie emocje wśród jej uczestników. Czasami zamiast na pieniądze grano na guziki.
Kolejną była gra w bączka. Zapożyczono ją z tradycji żydowskiej, gdzie ten rodzaj zabawy nazywano drejdel lub dridyl. Do gry służył czteroboczny bączek z pojedynczą literą hebrajską na każdej ze ścianek. Były to nun, gilem, hej i szin – co było pierwszymi literami słów w zdaniu nes gadom haja szam (wielki cud stał się tam). Żydzi grali w bączka w czasie święta Chanuka. Na bączkach używanych przez młodzież polską widniały litery, które symbolizowały:
D – wszyscy do banku kładą podstawową stawkę.
Bw -kręcący bączkiem zabiera cały bank.
Bp – kręcący bączkiem zabiera połowę banku.
P – kręcący bączkiem kładł do banku ustaloną sumę.
Po rozbiciu banku wszyscy ponownie kładli ustaloną sumę. Gra była ciekawym przykładem przenikania pewnych elementów kultury żydowskiej do kultury polskiej. Ponadto wspólnie grano w dwa ognie, berka, bawiono się w podchody, w łapki, w pomidora, w dupniaka i wiele innych. Oczywiście chętnie grano w piłkę, chłopcy bawili się w Indian, kowbojów, żołnierzy, policjantów i złodziei.
Często we wspomnieniach tutejszych mieszkańców pojawiał się motyw tzw. noclegów, czyli nocnego pasienia koni. Wielu gospodarzy nie było stać na obrok z owsa, aby dać go zwierzęciu po pracy. Wyjeżdżało się wtedy na nocne pasienie. Ulubionym miejscem mieszkańców Lipska była piaszczysta góra Mielnica, z której roztaczał się widok na miasteczko, Biebrzę i całą okolicę. Zajmowali się tym zwykle 12-13 letni chłopcy. Na oklep jechali na pastwisko. Zabierało ze sobą coś do jedzenia: słoninę, chleb i ziemniaki. Brało się również jakieś okrycie na przykład większą ojcowska kapotę, płachtę, worek itp. Konie pętało się pętem konopnym lub żelaznym, aby nie odchodziły zbyt daleko. Tu warto nadmienić, że pęta żelazne miały specjalne zamki kute przez kowali. Była to misterna robota. Otwierało się je długimi kluczami. Do każdego zamka pasował tylko jeden klucz. Po przyjeździe na miejsce rozpalano ognisko i przy nim rozkładano wspomnianą płachtę lub kapotę – bo w letnie ciepłe noce często pojawiała się mgła. Pieczono w ognisku w ziemniaki, przypiekano słoninę lub chleb. Wieczór i pierwsza cześć nocy były przeznaczone na zabawy, opowiadano także sobie różne historie, dowcipy, zagadki, a bliżej północy historie o duchach… Bardziej wrażliwi obserwowali niebo – bo przecież każdy wie, że nad Biebrzą jest ono najpiękniejsze. Cały czas jednak bacznie zerkano na konie. Kradzieże ich nie były bowiem w tych stronach rzadkością. Zdarzały się ponadto przypadki obcinania grzyw lub ogonów, z których wykonywano szczotki i włosiankę ubraniową.
Pisząc o dziecięcych zabawach nie sposób pominąć opisów spędzania wolnego czasu nad rzeką. Chyba każde dziecko uwielbia pluskać się w wodzie, pływać, wymyślać nowe zabawy, popisywać się przed rówieśnikami. Nie inaczej było kilkadziesiąt lat temu. Jeden z mieszkańców Grajewa wspomina, że kąpano się w rzece Ełk za fabryką lub na plaży na tzw. harcerce.
Z pierwszego miejsca korzystali zwykle młodzi chłopcy, którzy popisując się między sobą, skakali do wody z barierki mostu. Skok wykonywany z dość dużej wysokości powodował, że pływak wpadał do wody z dużym impetem i wynurzał się nierzadko na dosłownie resztkach powietrza w płucach. Grozy całej tej zabawie dodawał fakt, że skoki oddawane były pomiędzy palami po starym moście. Zdecydowanie bezpieczniej było na harcerce.
Trudno coś bliższego powiedzieć o umiejętnościach pływackich tutejszych dzieci. Czy była ona powszechna? Bardzo możliwe, że zależało to od danej miejscowości. Na przykład we wspomnianym Wroceniu, umiejętność ta była powszechna.
Istniał bowiem zwyczaj nauki pływania na specjalnie przygotowanych ,,pływakach”. Były one wykonane z wysuszonego sitowia związanego w dwa pęczki, połączonych kawałkiem sznurka. Wspaniale zdawały egzamin. Spośród około 90 rodzin zamieszkujących tę wieś nikt nie pamiętał, aby ktoś tutaj utonął.
O elementach rywalizacji związanych z rzeką, a także o chęci sprawdzenia się, wspomina jeden z mieszkańców Lipska. Biebrza pod tym miasteczkiem (nie licząc wiosennych i jesiennych rozlewisk) nie była zbyt szeroka. Wyjątek stanowił jej fragment koło mostu, gdzie, w zależności od poziomu wody, miała ona około 70 metrów szerokości. Marzeniem każdego tutejszego chłopca było przepłyniecie jej w tym właśnie miejscu wpław. Aby to osiągnąć, chłopcy dla rozgrzewki urządzali wyścigi po moście, który miał wtedy ( tj. w latach 30 – tych) 96 metrów długości. Naszemu bohaterowi pływacki wyczyn udał się w wieku lat 12.
Miłość do kąpieli i harców w wodzie przejawiały również dzieciaki mieszkające nieco dalej od Biebrzy. Przykładem tego byli mali mieszkańcy Szczuczyna. Ci do zabaw wykorzystywali przepływającą przez miasto Wissę. Rzeczka była, jak dla dzieci, dość głęboką, a przy tym miała wcale szerokie koryto, dość wysokie brzegi i co ważne twarde dno. A że była blisko, to w okresie letnim jej nurty były wykorzystywane w ciągu dnia wielokrotnie i maluchy szybko uczyły się pływać jak tu mówiono ,,po piesku”. Jednak najmilsze były kąpiele w miejscowym stawie, przy młynie na Miętusewie, który znajdował się dawniej tuż za miasteczkiem. Spiętrzona woda z hukiem spadała na ogromne koło, aby potem rozlać się w staw, którego piaszczyste dno przebłyskiwało przez czystą jak łza wodę, która była nie tylko krystaliczna, ale również głęboka – co pozwalało na nurkowanie i „ prawdziwe” pływanie.
Wielką uciechę mieli bawiący się, kiedy nad staw przyjeżdżali kozacy z tutejszego garnizonu pławić konie. Półnago, na oklep wjeżdżali do wody. Zwierzęta parskały radośnie i nurzały się w wodzie. Żołnierze pozwalali chłopcom brać udział w tej zabawie. Wszyscy mieli wielką uciechę ilekroć któryś z młokosów, niespodziewanie zsunął się z mokrego i śliskiego końskiego grzbietu, napiwszy się przy tym wody.
Małą Wissę tutejsze urwisy wykorzystywały jako miejsce do pływania w… łodziach. No może niezupełnie… Na wzgórzu tuż nad rzeką znajdowała się prowadzona przez miejscowego Żyda niewielka wytwórnia kleju, sporządzanego z gotowanych w dużym kotle kości zwierzęcych z pobliskiej rzeźni. Przygotowaną należycie masę klejową zlewano do drewnianych, długich korytek, a po stężeniu masy wyjmowano i krajano na odpowiednie kawałki. Te właśnie formy były znakomitymi – w oczach dzieci łodziami czy też kajakami. Aby jednak zdobyć takie koryto, należało umiejętnie wykorzystać nie tylko własne siły i spryt, ale także tutejsze realia. Koryta musiały być suche i oczywiście bez kleju, a to zdarzało się raz na tydzień – w sobotę, kiedy manufaktura była nieczynna, bo właściciel świętował szabas. Chłopcy po wybraniu ,,łodzi” cichaczem znosili ją z pagórka nad brzeg Wissy. Tu mogli wykazać się niełatwą sztuką kajakowania. Koryta były bowiem wyjątkowo wywrotne i wymagały od pływających – zwykle dwójki bez sternika – sporych umiejętności. Wiosłowano najczęściej kawałkami desek lub próbowano odpychać się niewielkimi żerdkami. Po takiej zabawie właściciel znajdował zwykle koryta w jak najlepszym porządku. Zdarzało się jednak, że nasiąknięte wodą stawały się zbyt ciężkie i młodzi wioślarze nie byli w stanie przenieść ich na pierwotne miejsce. Bywało również, że pomimo święta, właściciel zauważał brak fabrycznych akcesoriów i z krzykiem ruszał w kierunku wioślarzy. Jednak ci, widząc biegnącego zostawiali flotyllę i uciekali na drugą stronę rzeki, a strój nagusów zwykle skutecznie utrudniał rozpoznawanie winowajców.
Zimową porą skute lodem rzeka, stawy czy rozlewiska również były oblegane przez dzieci. Bardzo lubianą zimową zabawą, była tzw. karuzela lub inaczej kręciołek. W zamarzające rozlewisko wbijano dość solidny pal. Po całkowitym zamarznięciu wody, nakładano na niego koło od wozu, tak, aby było na wysokości około więcej 140 – 150 centymetrów. Do koła przytwierdzano solidnie dość długą tyczkę, a do niej
przywiązywano sznurek, za który trzymał się w czasie kręcenia siedzący na sankach (w okolicach Lipska nazywano je suczkami, a w okolicach Dolistowa i Wrocenia samociuchami). Jedna z osób, trzymając za żerdź powodowała szybki ruch sanek. W pewnym momencie saneczkarz puszczał sznurek i pędził wyrzucany siłą odśrodkową w dal. Niekiedy bardzo daleko. Potem podczepiał się ktoś inny. I tak w kółko. Nieraz rozpędzone sanki zaczepiały o wystającą ponad lód trzcinę lub inną nierówność i wówczas następowało gwałtowne hamowanie… i delikwent dalszą drogę kończył na brzuchu lub plecach. Sanki były niskie i upadek nawet przy stosunkowo dużej prędkości był niegroźny. Oczywiście sanki
wykorzystywano również do zjazdu z tutejszych pagórków.
Nie mogło zabraknąć również jazdy na łyżwach. Na opis swoich pierwszych doświadczeniach z łyżwami znalazł miejsce w swoich wspomnieniach jeden ówczesnych mieszkańców Szczuczyna. Łyżwy w prezencie dostał od swojego wuja i niecierpliwie wyczekiwał przyjścia pierwszych mrozów. Kiedy wreszcie jako tako lód ściął wodę, pobiegł na pobliski staw. Tafla przy brzegu była dość gruba, jednak bliżej środka znacznie cieńsza… lód załamał się i runąłem w wodę jak długi, wróciłem mokrzutenki do domu. Potem, gdym już się jako tako z łyżwami oswoił, chodziłem na stawek koło zboru luterańskiego, gdzie w nieprawdopodobnym tłoku roztaczały swój urok łyżwiarek panny
Huzarskie, a sztuką jazdy imponowało paru oficerów kozackich. ( Szczuczyn lata 90-te XIX wieku).
Autor pochodził z dobrze sytuowanej rodziny i zakup łyżew nie był wielkim wydatkiem finansowym. Inaczej rzecz się miała w przypadku rodzin wielodzietnych i biednych, gdzie problemem było nierzadko kupno butów. Łyżwy dla większości były jedynie obiektami marzeń, posiadali je bowiem tylko nieliczni… Jednym z nich był nauczyciel z Lipska Lamprecht ( początki drugiej dekady XX wieku). Lipszczaki patrzyli na jego wyczyny z zachwytem i zazdrością. Ale, od czego pomysłowość i, jak to dzisiaj powiedzielibyśmy, innowacyjność młodzieży. Chłopcy wykonywali łyżwę z trójkątnego, zgrabnie obrobionego kawałka drewna wielkości buta. Do dolnej krawędzi deseczki przytwierdzali kawałek drutu. Zrobione domowym sposobem łyżwy, nazywano w okolicach Lipska kaniokami, które cieszyły się wielkim uznaniem i wzięciem. A łyżwy to my robili sami, z drewna. Z drewna się robiło. Wybierało się kawałek opałowego drewna i tak w trójkąt się ścinało. Potem z przodu
się trochi zaokrąglało, a z tyłu wycinało się piłką na obcas. I potem się przepalało rozżarzonym drutem. Bo wiertła nikt nie miał… Przepalało się drutem, przywiązywało potem do butów sznurkiem. Brało się do tego dzidkę. Dobrze jak ktoś miał trochę lepszą, kowalską z ostrzem na końcu. I potem między nogi się wkładało i się odpychało. Rodzice to krzyczeli, bo portki się rwało. Ty cholero znowu ty portki porwał – mówili. Dzidkę się brało między nogi , odpychało i fiu.. zasuwało się.
Pochodzący z kolei pamiętnikarz z Sośni, swoje popisy na łyżwach opisywał w następujący sposób. (…) W mroźne pogodne dni chodziliśmy ślizgać się na lodzie, na zamarzniętym obszernym płytkim rozlewisku w sąsiedztwie wsi. Rozciągało się ono na przestrzeni około pół kilometra. Ślizgaliśmy się początkowo na skórzanych zelowanych podeszwach własnych butów , ale zelówki szybko się zdzierały na lodzie, za co obrywaliśmy solidne
lanie od ojca i bezwzględny zakaz korzystania z lodowiska (…). Starszy brat Antoni uczył się rzemiosła u stolarza Dominika Sutkowskiego w Białaszewie – widząc nasze rozterki- wykonał z drewna olszowego solidne łyżwy przypinane do butów paskami rzemiennymi. Po podkuciu łyżew drutem były gotowe do jazdy po lodzie (…). W mroźną słoneczną pogodę cała męska młodzież wylegała na wiejskie lodowisko. Zabawa była, że hej! Urządzaliśmy wyścigi z przeszkodami takimi jak przeskakiwanie przerębli bądź zalegających na lodzie zmarzlin. Na ogół udawało się nam je omijać (rzadko przeskoczyć), ale zdarzały się wpadnięcia do przerębli i to w czasie dużych mrozów (…). Byliśmy z reguły zawsze lekko zaziębieni, a każdy z nas miał, własną ślizgawkę… pod nosem.
( Sośnia, lata 30-te)
W ramach ,, racjonalizacji” chłopcy próbowali wykonywać narty. ,, (…) Jeździliśmy na nartach zrobionych z klepek od beczek, rozpościeraliśmy kurtki i wiatr gnał nas po zamarzniętym śniegu jak żaglówki”.
(Grajewo lata 30 – te).
Zimową porą oczywiście nie mogło obyć się bez lepienia bałwana, któremu zwykle na głowę zakładano stary garnek lub dziurawe wiadro. Oczy, usta, nos były z patyków lub kawałków dachówki lub cegły. Marchewki dawniej nie używano – bo zbyt wielu było jej amatorów i szybko byłaby zjedzona.
Przez cały rok bawiono się w chowanego lub inaczej w zakutego. Dziecku, któremu przypadła rola szukającego, musiało dać czas i możliwość ukrycia się pozostałym jej uczestnikom. Stawało pod murem lub drzewem i zakrywając oczy głośno wypowiadało rymowankę:
Pałka, zapałka,
dwa kije
kto się nie schowa
ten kryje.
Liczę do … (tu następowało również głośne liczenie).
Szczególnie emocjonujące były zabawy w zakutego zimową porą. Wtedy (tj. zimą) to my dużo jeździli do lasu, żeby przywieźć drzewa. Grubego drzewa nie wozili – tylko takie gałęzie. To u każdego przy zabudowaniach stały sterty tego opału. To my w chowanego się bawiliśmy. Nieraz godzina 9 i 10 w noce księżycowe. Mrozy były wtedy były wielkie. Zimy wtedy były ciężkie. 30 stopni to my przylecim wtedy do domu. Wtedy to nikt nie kaszlał czy chorował. Wszystko tyło zahartowane.
(Dolistowo, lata 50-te)
Z kolei ulubionym miejscem do tego typu zabaw szczuczyńskich dzieci były tak zwane stodoły. Stały one prawie na granicy miasta przy drodze do Wąsosza. Ustawione rzędami, stare, omszone, ledwie trzymające się na podmurówkach z głazów polnych, ale też i nowsze jaśniejące zdrowym świeżym drzewem.
Do chowanego, podchodów, wojen teren niezrównany rozbrzmiewał młodymi głosami dzień w dzień.(…).
(Szczuczyn lata 90-te XIX wieku)
Wyliczanki przedzabawowe
Z zabawą dziecięcą nierozerwalnie są związane wyliczanki. Od najdawniejszych czasów rozpoczęcie każdej gry zespołowej poprzedzała magiczna formuła, której zadaniem było przede wszystkim określenie ról, jakie spełniać mieli w niej poszczególni uczestnicy. Dawniej najprawdopodobniej wyliczanki były śpiewane. Obecnie zdecydowana większość z nich ma charakter skandowanych rymowanek. Aby jednak rozpocząć jakąkolwiek zabawę, dzieciaki w odpowiedni sposób zwoływały się. Na słowa ,,kto się ze mną bawi ze mną w…” (tu wypowiadana była nazwa zabawy) inicjator podnosił rękę do góry i wykrzykiwał, na przykład:
Palec pod budkę,
Bo za minutkę,
Zamykam budkę.
Budka się zamknęła,
Palca nie przyjęła.
(Mońki, lata 50-te. Jednak rymowanka popularna była na całym obszarze ziem polskich.)
Po zebraniu się chętnych można było rozpocząć zabawę od właściwej już wyliczanki. Najprostszą w budowie była wyliczanka typu: raz, dwa, trzy…, która odpowiednio modyfikowana służyła konkretnej zabawie. I tak wyliczankę raz, dwa trzy… modyfikowano, w zależności od potrzeb na …kryjesz ty… Baba Jaga patrzy, …gonisz ty itd. Początkowa fraza była, zatem punktem wyjścia, zapowiedzią kolejnej, nowej. Budowa tej rymowanki prowokowała do zmian w jej tekście. Dzieci chętnie ją przekształcały, w zależności od potrzeb. We wszystkich tych odmianach zachowany zostawał jej charakter użytkowy.
Wyliczanki cechowała otwartość i wielość możliwości tworzenia coraz to nowych ich odmian. Dzieci w zabawie mogły dostosowywać je do coraz to nowych realiów zmieniającego się świata. Przykładem tego rodzaju wyliczanki, powstałej zapewne tuż po wojnie, była o następującej treści:
Za górami, za lasami
jechał pociąg z wariatami,
a w ostatnim wagoniku
siedział Hitler na nocniku,
zbierał szmaty na armaty
i ogryzki na pociski.
Chyba najbardziej znaną, będącą niejako komentarzem czy też dziecięcą odpowiedzią na coraz to powszechniejszą elektryfikację wsi, była rymowanka:
Nie do rymu
nie do taktu
wsadź se palec
do kontaktu.
Właśnie kontakt, a w domyśle żarówka, prąd i wreszcie elektryfikacja były jeszcze stosunkowo niedawno synonimami nowoczesności, w której jednak znakomicie mieszczą się tradycyjne formy dziecięcej zabawy i tradycyjne sposoby kształtowania dziecięcych tekstów.
Interesującą, tak ze względu na treść jak i budowę, jest wyliczanka używana m.in. w Grajewie i okolicach:
Jeden, dwa
Tomek ma.
Trzy i cztery
Smaczne sery.
Pięć i sześć
Chciał je zjeść.
Siedem, osiem
Spotkał Zosię.
Dziewięć, dziesięć
Schował w kieszeń.
(Grajewo lata 40-te.?)
Ciekawą i powszechnie znaną polską rymowanką, znakomicie skonstruowaną i łączącą w sobie humor z wyraźnymi elementami surrealizmu jest inna:
Siedzi baba na cmentarzu,
trzyma nogi w kałamarzu,
przyszedł duch,
babę w brzuch,
baba w krzyk,
A duch znikł.
Kolejna o podobnym klimacie to:
Poszli zuchy na wycieczkę.
Wzięli z sobą śledzi beczkę.
Śledzie w beczce się radują
Ogonkami wymachują.
(Goniądz lata 30-te)
Lub:
Ele mele dudki
gospodarz malutki
gospodyni mniejsza
ale rozumniejsza.
(Sztabin lata 50-te)
Z tekstów, które zostały zanotowane zostały przez autora artykułu, najczęściej wymieniana była wyliczanka:
Entliczek, petliczek
czerwony stoliczek,
na kogo wypadnie
na tego bęc.
(m.in. Sztabin, lata 50-te)
Jest to jeden z najpopularniejszych i najstarszych tego typu wierszyków używanych przez dzieci na ziemiach polskich. Rymowanka przywędrowała do nas w XIX wieku najprawdopodobniej z zaboru austriackiego i zanim powstały entliczki, pentliczki i dalszy ciąg o stoliczkach, słyszana była przez polskie dzieci w języku jidysz, z ust bawiących się dzieci żydowskich. Wyliczanka ta zaczynała się przynajmniej w trojaki sposób :
entel, pentel, endel, mendel lub entele, pentele i dalej brzmiała:
siki siaj
rapete, papete, knot.
Co oznaczały wyrazy w tej wyliczance tego zapewne my- dorośli nigdy już się nie dowiemy. Dzieciakom jednak taka wiedza nigdy nie była potrzebna…
Wśród wyliczanek, które były znane i powtarzane przez wszystkie dzieci, i których źródeł również trudno się już dzisiaj doszukać, to wyliczanki typu :
Ene, due, rabe
spotkał bocian żabę.
Lub:
Ene due like fake
torba borba
ósme smake
deus meus
kosmateus
I morele bęc.
Wspomniany wcześniej jidysz, którym posługiwali się już kilka wieków temu Żydzi w całej Europie, był przekształconą formą języka niemieckiego, z którego zapożyczano kolejne zasoby słów. Trudno, zatem jednoznacznie określić, jakiego pochodzenia są wyliczanki, zaczynające się od ene. Być może ene jest ,,popsutą” formą słowa ein – tj. jeden, jedno. Słowo to było najczęściej używanym, a tym samym słyszanym przez dzieci w szkole, w rozmowach na targu czy w sklepie, zatem znakomicie nadawało się jako tworzywo na wyliczanki. Inne zrozumiałe wyrazy to zapożyczenia – zapewne mszy łacińskiej deus meus- mój Bóg, a torbe – to zupełnie przekręcony wyraz orbis – świat.
Niejasne, niezrozumiałe, tajemnicze i pozornie pozbawione sensu słowa, wypowiadane w odpowiednim rytmie, z użyciem określonych ruchów, stawały się niejako zaklęciami, które porządkowały i określały zadania poszczególnych uczestników zabawy. Wyliczanki były ,,pluralistyczne”. W wielu wyliczankach polskich możemy doszukać się wpływów cygańskich, niemieckich, węgierskich, tatarskich, jidysz i innych.
Zagadki
Pisząc o zabawach dzieci nie sposób pominąć zagadek. Te krótkie, żartobliwe formy, zwykle rymowane z zaskakującymi puentami znane i opowiadane były powszechnie. Zagadki jednak zadawane były nie tyle, aby poszerzyć wiedzę pytanego, ale raczej, aby zaskoczyć, rozśmieszyć słuchacza, zawartym w odpowiedzi inteligentnym dowcipie. Bo któż z nas jest w stanie dać prawidłową odpowiedź na zagadkę następującej treści: Ma zęby, nie gryzie, a po ziemi lizie ( tj. chodzi). Jak to nie wiecie? Oczywiście grabie! Inna zgadywanka. Czemu miesiąc (tj. Księżyc) jest zawsze blady?… Znów nie wiecie? Odpowiedź jest prosta. – Bo nigdy nie śpi w nocy!
Wielką inwencją twórczą przy tworzeniu, zagadek odznaczali się twórcy ludowi. Obserwując ludzi, a przede wszystkim otaczającą ich przyrodę, ubierali swoje spostrzeżenia w te krótkie formy. Im zagadka była krótsza, posiadała zabawniejszą, bardziej zaskakującą i dowcipniejszą odpowiedź, tym wydawała się ciekawszą.
Zbieraczem tutejszego folkloru był pochodzący z niedalekiego Jeżewa, etnograf i historyk Zygmunt Gloger. Podczas swoich wędrówek wzdłuż Biebrzy i Narwi zebrał setki zagadek. Tutaj przypomnimy jedynie drobną ich część nich…
1) Stoi w ogrodzie
Na jednej nodze,
Mógłbym przysiąc,
Że ma w głowie tysiąc.
2) Ni nóg, ni rąk,
Lezie na najwyższy drąg.
3)W dzień jak obręcz, w nocy jak wąż,
kto odgadnie będzie mój mąż.
4)Siedzi panna w kąciku,
Czerwonym kabaciku,
Jak ją rozbierali,
Aż nad nią płakali.
5)Żyje bez ciała, mówi bez języka,
Nikt go nie widzi, a każdy słyszy.
6) W lesie ścięto,
W domu zgięto,
W stajni stało,
Ogon dało.
7) Koń nad baranem,
Macha ogonem.
8) Siedzi panna w ciemnicy,
Syje bez igły, bez nici.
9) Dziurawa płachta,
Całe pole zlata.
10) Garbaty dziadek,
Całe pole obleciał.
11) Ctery bracia, wiecnie się gonią
A nigdy dognać się nie mogą.
12)Tęgo stoi, słabo wisi,
Sam kosmaty, koniec łysy.
13) Ni kozenia, ni kwiatu,
Słuzy całemu światu.
14) Scęka, przęka,
Nie jest człowiekiem,
Wisi nad nami,
Chodzi do góry nogami.
15) Święty Roch,
Rozsypał groch,
Miesiąc wiedział,
Nie powiedział,
Słonko wstało,
Pozbierało.
16) Jedzie nie wozem,
Pogania nie bicem,
Obdarł nie z pierza,
Zjadł nie mięso.
17) Stoi dąb,
Na dębie konopie,
Na konopie glina
Na glinie świnia
18) Co to za paskuda
co wisi koło uda.
19) Co jest wyzej, wyzej lata?
ozdoba całego światu.
20) Chodzi panna po ulicy,
Na niej sukien nie przelicy.
Jak wiatr owinie,
Goła d… błyska.
21) Ile na niebie gwiazdeczek,
Tyle na ziemi dziureczek.
22) Wsystkim zonki daje,
A sam ni ma.
23) Chodzi po polu,
Suka cego nie zgubił.
Ni oców, ni usów,
A ślepego wodzi.
24) Zielona jak łąka, a nie łąka.
Biała jak mąka, a nie mąka.
Cerwony jak lis, a nie lis.
Ma ogonek jak mys, a nie mys.
25) Siwy wół,
Wypił wody dół.
Odpowiedzi:
1. makówka, ziarna maku 2. chmiel 3. pasek 4. cebula 5. echo 6. smyczek 7. Skrzypce 8. pszczoła 9. brona 10. sierp 11. koła u wozu 12. orzech laskowy 13. sól 14. zegar 15. rosa 16. czółno, wiosło, ryba, łuski 17. stół, obrus, misa, mięso wieprzowe 18. kieszeń 19. słońce 20. kura 21. rżysko, ściernisko 22. ksiądz 23. myśliwy 24. wiśnia 25. mróz.
Słuchając opowieści o dawnych zabawach i grach, rozmówcy często porównywali ,,tamtych czasy” z czasami obecnymi. Zwykle mówili m.in. o braku telewizji, radia, czasami komputera lub Internetu. Ale przede wszystkim, nierzadko ze łzami w oczach, o znoju i ciężkiej pracy… I chociaż ich życie podporządkowane było codziennej pomocy rodzicom w różnych pracach gospodarskich – to przecież znajdowali się w nim miejsce na rozrywkę i niczym nieskrępowaną zabawę. Często zabawy towarzyszyły wykonywanej pracy, a nierzadko były jej urozmaiceniem. Wieś z jej charakterem, tworzyła znakomite warunki do organizacji zabaw. Wyobraźnia, pomysłowość, czyli jak dawniej mówiono ,,pomyślunek”, pozwalały wykorzystać najprostsze przedmioty z zagrody czy najbliższego jej otoczenia. Zaś inwencja twórcza wyzwalała w młodych ludziach pomysły do budowy różnych zabawek.
Zabawy dzieci w omawianym okresie były różnorodne, a repertuar dość bogaty. Tematyka dotyczyła najczęściej zajęć i czynności dorosłych, a także sytuacji zaobserwowanych w najbliższym otoczeniu. Zabawy i ich charakter uzależniony był od pory roku. Wiosną, latem i jesienią bawiono się zwykle na powietrzu, a zimą zabawy organizowano w domach lub, dla możliwości ogrzania się, w ich pobliżu. Najczęstszym jednak miejscem harców były pastwiska lub wiejskie drogi. I to w tych miejscach organizowano różnorakie zajęcia, które miały charakter grupowy.
Zabawy były szczególnym rodzajem aktywności, która w rozmaitych formach przewijała się przez ich całe życie. Odgrywała ogromną rolę w rozwoju dzieci i stanowiła istotną formę poznania rzeczywistości. Uczyły, wychowywały, rozbudzały określony stosunek do otoczenia społecznego, dawały możliwości zdobycia pewnej wiedzy i doświadczenia, stwarzały warunki sprzyjające komunikowaniu się, myśleniu i kreatywności, stawały się źródłem wielu przeżyć i radości. Posiadały zatem istotny czynnik w edukacji i socjalizacji dziecka wiejskiego.
- Literatura :
1. Melania Burzyńska: Szara przędza. Wydawnictwo Pojezierze. Olsztyn 1977.
2. Zygmunt Gloger: Zagadki ludowe znad Narwi i Bugu -Zbiór Wiadomości do Antropologii Krajowej.1883.3. Zygmunt Gloger :Encyklopedia Staropolska. Wiedza i Życie 1978. (reprint)4. Zygmunt Gloger: Zabawy, gry, zagadki, żarty i przypowieści. Warszawa 1900.
5. Władysław Rogiński :Wspomnienia. Moje droga znad Biebrzy do Warszawy. Agencja Wydawnicza Alter. Warszawa 2010.6. Ivana Rochovska: Znaczenie zabawy w rozwoju dziecka w wieku przedszkolnym – Edukacja Elementarna w Teorii i Praktyce. 2/3 2014.
7. Bolesław Skokowski: Jak cień w: Opowieść o ziemi augustowskiej. Augustów 2008.
8. Leonisława Sobkowska, Gęsiarka -Nasz Sztabiński Dom 9/2014.
9. Bohdan Winiarski: Nad Pisą, Wissą, i Narwią. Podróż sentymentalna. Wyd. Znak. Warszawa 1965.
10. Artur Wiatr (red.): Biebrzańskie żywoty czyli biebrzańskie wspomnienia o tym, jak dawniej nad Biebrzą życie wyglądało. Osowiec Twierdza 2013.
11. Stanisław Wiśniewski: W pamięci zachowałem…. Wydawnictwo Towarzystwa Przyjaciół 9 PSK w Grajewie. Grajewo 2003.strony www
http://eetp.ignatianum.edu.pl/sites/eetp/files/artykuly/nr_20-21_-_eetp.rochovska.pdfWywiady z:
Krystyną Chmielak z Legionowa (była mieszkanka Moniek).
Marianną Karwowską z Plut. Heleną Kozłowską z Sztabina.
Józefem Matyskiełą z Grajewa (były mieszkaniec Jaziewa).
Stanisławowem Niedziółko z Grajewa (były mieszkaniec Wrocenia).
Stanisławowem Prokopem z Nowego Dworu Mazowieckiego (były mieszkaniec wsi Białosuknie).
Janem Witkowskim z Dolistowa.
Olgą Żabińska z Łomży.Szczególne podziękowania składam pani Alicji Witkowskiej z Dolistowa za korektę tekstu i cenne uwagi.
Opracowanie tematu
Jarosław Marczak, Legionowo
Jaroslaw.marczak@o2.pl
1 comments
W artykule tym mamy opisy zabaw dzieci z miejscowości nadbiebrzańskich. Po przeczytaniu tego artykułu wróciłem myślami do lat przedszkolnych i szkolnych, bowiem zabawy te z nazwy i opisów były identyczne w jakie bawiliśmy się jako dzieciaki w mojej miejscowości. Niektóre z nich takie jak Dwa ognie były na lekcjach W F-u , nasza szkoła brała nawet udział w rozgrywkach międzyszkolnych. Największym powodzeniem cieszyła się jednak fajerka i obręcz od koła rowerowego Całą noc nie spałem przypominając sobie dzieciństwo. Bardzo dziękuje Panu Marczakowi za przypomnienie pięknych czasów z dzieciństwo.