Halina
Swoje wspomnienia Halina zapisała w wydanej przez ZG TPZŁ książce „ Mój Czas”. O jej pracy zawodowej, działalności w Towarzystwie Przyjaciół Ziemi Łomżyńskiej, którego była współzałożycielką, zasługach dla Łomży, osiągnięciach dziennikarskich itp. można przeczytać w licznych artykułach prasowych i na forach internetowych. Ja chciałbym tu napisać o Halinie, jakiej nie znali czytelnicy, o Halinie, jaka była tak „prywatnie”. „Halince”, z którą ostatni raz rozmawiałem telefonicznie 21 lipca tego roku i z którą umówiliśmy się na kolejną rozmowę po „Rocznicy Powstania”….. … .
Pracowaliśmy w tej samej instytucji – „Radiokomitecie”. Początkowo w Radiu, później w Telewizji. Ale wtedy nie mieliśmy dla siebie czasu. Pochłaniała nas praca, „gonił program” … . Mijaliśmy się czasami na korytarzu. Czasami wymieniliśmy kilka zdań. Czas dla siebie znaleźliśmy dopiero na emeryturach. Dopiero wtedy, po miesięcznych zebraniach Warszawskiego Oddziału TPZŁ, mogliśmy sobie spokojnie usiąść i powspominać : Łomżę, okupację, pierwsze powojenne lata, naszą telewizję….
A Halina miała co wspominać. Miała wyjątkowo bogatą „przeszłość wojenną”. W pierwszych dniach września, mieszkając już wówczas z rodzicami w Warszawie, zgodnie z wezwaniem KG Harcerek zgłosiła się do Dowództwa Obrony Warszawy i dostała przydział jako sanitariuszka w stopniu sierżanta do III. batalionu 360. Pułku Obrony Warszawy. Od początku 1940 roku była już w ZWZ „dromaderką” (kolporterką prasy podziemnej w grupie kierowanej przez Aleksandra Kamińskiego), a później jednocześnie, w pułku „Garłuch”, łączniczką por. „Grota” – Antoniego Rościszewskiego – oficera informacji i broni, pełniącego też funkcję adiutanta dowódcy pułku. Czy był to zbieg okoliczności, czy por. „Grot” zmobilizował sobie tę łączniczkę, nigdy Haliny o to nie pytałem. Wiem natomiast od Kazika Fulmyka, że obaj z Antkiem Rościszewskim zdali w 1938 roku maturę w łomżyńskim gimnazjum im T. Kościuszki, obaj w 1939 roku ukończyli szkoły podchorążych rezerwy (Kazik Centrum Wyszkolenia Saperów w Modlinie, a Antek Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim) i obaj też, po walkach frontowych, uniknąwszy niewoli spotykali się jesienią 1939 roku, wraz z innymi kolegami, w gościnnym domu państwa Uścińskich w Warszawie. Spotykali się tam jesienią 1939 roku liczni łomżyniacy, których wojenne losy rzuciły do Warszawy. Tak pisze o tym w swoich wspomnieniach Róża Sawaszkiewicz (wówczas Róża Kalinowska) (…) Po śmierci brata, który został zabity i pochowany tymczasowo na Placu Teatralnym (…), zostałam w obcym mieście bez znajomości i środków do życia. Na szczęście spotkałam najbliższą mi koleżankę z Łomży – Halinę Uścińską – obecnie redaktor Miroszową. (…) Szła się zapisać do szkoły medycznej docenta Zaorskiego (tajne studia medyczne) (…) Powiedziałam, że nie mam warunków materialnych na studia, ale Halina zaoferowała mi swoją pomoc. Nalegała, abym ze względów materialnych nie rezygnowała z dalszej nauki i wobec jej uporu poszłam na Uniwersytet… (Tam właśnie mieściła się „Private Fachschule fűr Sanitäres Hilfspersonal des Dozenten Dr Zaorski”).
Antoni Rościszewski i Halina Uścińska zawarli związek małżeński w listopadzie 1941 roku.
Młodzi państwo Rościszewscy zamieszkali na warszawskim Mokotowie przy ul. Olesińskiej 5. On poświęcał cię całkowicie pracy konspiracyjnej, ona – obok działalności konspiracyjnej -kontynuowała studia medyczne. W styczniu 1943 urodził się im syn – Jacek. W tej sytuacji sprawy się skomplikowały. Mały wymagał opieki i teraz nieoceniona okazała się pomoc Róży Kalinowskiej, która opiekowała się dzieckiem, kiedy Halina musiała roznosić prasę, czy iść na zajęcia na uczelni. Niestety, na dłużej taka „dorywcza opieka” chociaż bardzo ofiarna, okazała się niewystarczająca i Halina postanowiła na razie studia przerwać.
Nadszedł rok 1944. 31 lipca Antek, nie zdradzając godziny „W”, powiedział żonie: „Walki w mieście będą straszne, musisz natychmiast z dzieckiem wyjechać”. Kiedy ta odmawiała, poprosił o pomoc ojca Haliny i obaj odprowadzili ją, z półtorarocznym Jackiem, mimo jej sprzeciwów, do kolejki do Zalesia. W ten sposób najprawdopodobniej ocalił i żonę, i syna… (Sam po nieudanym w pierwszym dniu Powstania ataku na lotnisko Okęcie, aresztowany we Włochach pod Warszawą, zginął 4 stycznia 1945 r. w obozie KL Natzweiler – Struthof w Alzacji).
Pracę zawodową Haliny tu pominę – jest ona szczegółowo opisana i w jej książce, i w licznych publikacjach. Po przepracowaniu w radiu i telewizji czterdziestu lat, z krótką przerwą po urodzeniu drugiego syna Marcina, Halina przeszła na emeryturę, ale nie przerwała współpracy z telewizją. Nadal robiła reportaże, brała udział w porannych audycjach programu drugiego, nagrywała swoje wspomnienia i materiały o Łomży. W Warszawskim Oddziale TPZŁ, w gronie „starszych łomżyniaków” (tych którzy byli już „dojrzali” przed wojną), w latach dziewięćdziesiątych, była jedyną pracującą jeszcze zawodowo członkinią. Dlatego nie mogła przychodzić na wszystkie nasze miesięczne spotkania, ale jeśli przyszła – to ciastek, które zawsze przynosiła od Bliklego, starczało dla wszystkich, a nawet zostawało. Przy większych okazjach (jakieś rocznice, zebrania świąteczne itp.), do ciastek były dodawane butelki wina. Halina nigdy nie liczyła się z pieniędzmi, jeśli chodziło o „Jej TPZŁ”. (Była jego współzałożycielką i zawsze z wielkim sentymentem i szacunkiem wspominała profesora Edwarda Ciborowskiego i pierwszych członków tego Stowarzyszenia).
Myślę, że dzisiaj mogę też po raz pierwszy zdradzić naszą wspólną tajemnicę: . Kiedy w 1997 roku miałem już gotową naszą (Oddziału Warszawskiego TPZŁ) książkę „Łomżyńskie wspomnienia”, okazało się, że mimo wsparcia ze strony NBP w Łomży, który wyasygnował na ten cel 500 zł i uzyskaniu zniżki w drukarni, nie starczy w kasie Oddziału pieniędzy na jej wydanie. Halina natychmiast dołożyła brakującą kwotę (a było to więcej niż wyasygnował Bank), stawiając tylko warunek, że w stopce nie znajdzie się jej nazwisko. Zgodziła się jedynie, abym w stopce umieścił zapis, że wydanie wsparli „Anonimowi Ofiarodawcy”. (Nie zgodziła się na sformułowanie „Anonimowy Ofiarodawca”, bo to jej zdaniem wskazywałoby, że ofiarodawca był jeden i ktoś mógłby się domyślić, że to jest Ona). Taka była Halina.
Kiedy w 1998 roku poważnie zachorowała i w czasie rekonwalescencji miała więcej czasu, zrobiła „remanent” różnych swoich notatek z czasów pracy w telewizji i fragmentów różnych wspomnień rodzinnych. Ponieważ w tym czasie utrzymywaliśmy już bardzo bliskie kontakty, plik tych dokumentów trafił do mnie. Po ich przejrzeniu, zaproponowałem Halinie,aby wydała je w formie książkowej, na co usłyszałem: „Zawsze tylko mówiłam, nie zajmowałam się prasą drukowaną. Jeśli chcesz, a nie masz nic lepszego do roboty – możesz to opracować do druku. Zobaczymy, co z tego może wyjść…”
Oczywiście chciałem! Uporządkowałem notatki, odbyliśmy wiele długich dyskusji, a nawet kłótni na Corazziego ( Tam mieszkali państwo Miroszowie) i w maju 1999 roku rękopis książeczki był gotowy. I tu znowu poznałem „Halinkę”. Kiedy zgłaszałem propozycje usunięcia jakiegoś fragmentu wspomnienia rodzinnego, jako może „dwuznacznego”, słyszałem – Nie zgadzam się!!! Co ty myślisz, że ja byłam święta?? Nie zgadzała się też na „korygowanie” wielu fragmentów twierdząc, że może zgodzić się na wydanie książki tylko pod warunkiem, że będzie zawierała prawdę i tylko prawdę.
Nic zatem dziwnego, że nie mogliśmy znaleźć chętnych na wydanie „Czerwonych Oczu Kamer” i w 2000 roku książeczka została wydana nakładem Autorki w ilości kilkuset egzemplarzy, z przeznaczeniem dla kolegów i przyjaciół.
Myślę, że po takich wyjaśnieniach dla tych, do rąk których trafiły „Czerwone Oczy Kamer”, bardziej zrozumiałe stanie się to, co m. in. napisałem na czwartej stronie okładki tej książki, jako jej redaktor:
…W czasach, kiedy większość autorów stara się upiększyć swój życiorys, udowodnić, że „od urodzenia już przewidywał upadek PRL-u”, względnie „Już jako dziecko był zaangażowany w obalanie wrogiego ustroju” – Halina Miroszowa, nie tając swojego udziału w obronie Warszawy w 1939 roku, czy czynnego zaangażowania w Ruchu Oporu, nie czyniąc z tego swoich zasług, pisze obiektywną prawdę o swoim „telewizyjnym życiu”. Nie upiększa swojej pracy. Pisząc całą prawdę, nie stara się wybielać swojej osoby. Takie było ówczesne życie, że wymagało od ludzi kompromisów. Ale też wymagało, aby po latach nie musieli się ich wstydzić. I Halina Miroszowa pisząc swoje „Czerwone Oczy Kamer”, w których podaje całą prawdę o sobie i swojej pracy w Telewizji, nie musi się niczego wstydzić, bez względu na to, czy to się komuś będzie podobało, czy nie. I za to Redaktor Halina Miroszowa była i jest zawsze ceniona przez swoich widzów… .
Ze względu na „przeszłość wojenną”, jeszcze jako pracowniczka, a później już emerytka, należała Halina do „Związku Kombatantów i byłych Więźniów Politycznych” przy Telewizji Polskiej, przy ul. Woronicza.
Z czasem coraz trudniej było jej już bywać na zebraniach, ale od czasu do czasu przyjeżdżała taksówką na Woronicza, aby spotkać się na okresowym zebraniu z koleżankami i kolegami, i powspominać, zarówno czasy okupacji, jak też te długie i niełatwe lata pracy z początku na Placu Powstańców, a później na Woronicza.
Zarząd koła zadbał, aby Jej udział w obronie Warszawy i działalność okupacyjna zostały odpowiednio docenione. Otrzymała, oprócz odznaczeń, Patent Weterana Walk o Wolność i Niepodległość Ojczyzny i nominację oficerską, z której była bardzo dumna. Kiedy przywiozłem jej oficerskie gwiazdki na beret, powiedziała mi: „Wiesz? Stopniem prześcignęłam mojego Ojca!”
Ale czas robił swoje. Coraz bardziej dawał się we znaki brak sił, a piękne mieszkanie na Corazziego miało jedną, już nie do pokonania dla Haliny, wadę – było na piętrze w budynku, w którym nie było windy. W tej sytuacji Halina, przy pomocy przyjaciół, trzy lata temu, otrzymała zgodę na zamieszkanie w Domu Aktora – Weterana w Skolimowie.
O tej pory utrzymywaliśmy już tylko kontrakty telefoniczne. Pierwsze miesiące były dla Niej trudne. Niewielki pokoik zamiast przestronnego mieszkania, nowi ludzie, zamiast znanych od lat sąsiadów – pracowników tej samej instytucji (dom przy Corazziego zamieszkiwali wyłącznie pracownicy Radia I Telewizji), pewne nie stosowane dotąd reguły – posiłki o stałych porach… . Do tego wszystkiego trzeba było się przyzwyczajać. Dlatego nie mogąc, ze względów zdrowotnych, pojechać do Skolimowa, staraliśmy się przynajmniej dzwonić do niej, nawet kilka razy w tygodniu… . Nie skarżyła się, ale można było wyczuć, że nie jest zbyt szczęśliwa.
Z czasem wszystko zaczynało się układać. Halina zaczęła bardziej interesować się tym, co dzieje się w Łomży, ja starałem się „ściągać z Internetu” ciekawsze materiały i przesyłać jej wydruki do Skolimowa, w Wiadomościach Łomżyńskich zaczęły ukazywać się jej felietony…
W czasie jednej z ostatnich rozmów, na moje pytanie o samopoczucie, odpowiedziała: Wiesz, jak się tak zastanowię, to ta moja przeprowadzka do Skolimowa to było jedyne rozwiązanie. Mam tu wszystko: mam codziennie posprzątane, o nic nie muszę się martwić, co tydzień jest lekarz, w razie potrzeby pielęgniarkę na każdy dzwonek… . Przyzwyczaiłam się już do życia tutaj.
Ale zawsze największą radość sprawiały jej odwiedziny i to nie cotygodniowe przyjazdy syna, bo to była „normalka”, ale różnych znajomych, przyjaciół i byłych współpracowników. Z jaką radością, nie czekając nawet czasami na mój telefon, dzwoniła z wiadomością: Wiesz, dzisiaj była u mnie (i tu nazwisko) – Tyle lat współpracowałyśmy w telewizji…, Wczoraj byli u mnie (i tu znowu nazwisko). Pamiętasz – pracowaliśmy razem na Woronicza… . Wtedy Halina odżywała. Stawała się znowu panią redaktor z „Miniatur”, czy „Telewizji Nocą”… . Ale najwięcej radości słyszałem w jej głosie, kiedy mi „meldowała”– „Dzisiaj byli u mnie chłopcy z Łomży!” Bo Łomża na zawsze została jej ukochanym miastem. W każdej naszej rozmowie padało pytanie – Nie wiesz co nowego w Łomży?
Bo Halinka, warszawianka z urodzenia, z wyboru zawsze była łomżynianką.
31 lipca 1944 roku mąż Haliny najprawdopodobniej uratował jej i ich synowi życie, wysyłając ich z zagrożonej zniszczeniem Warszawy. Dzień później – 1 sierpnia tegoż roku poległ w powstaniu jej brat – Leszek Uściński i szwagier – młodszy brat Antoniego – Jan Rościszewski. Halina dołączyła do nich dokładnie siedemdziesiąt lat później – odeszła niespodziewanie 1 sierpnia 2014 roku.
Żegnaj Halinko! Pozostawiłaś po sobie pustkę! Na zawsze pozostaniesz w naszej pamięci!
Jurek
– – – – – – – – – – – – –
Książka Haliny Miroszowej „Mój Czas” jest dostępna w Saloniku Prasowym ZG TPZŁ w Łomży, a pełne „oficjalne wiadomości” o Redaktor Halinie Miroszowej można znaleźć na stronie:
W Wikipedii: