Wystawa plenerowa. Kamienne świadectwo.
Lata obu okupacji (1939-41 i 1941–45) były dla mieszkańców Tykocina szczególnie ciężkie. Pierwsze tragedie miały miejsce już w czasie okupacji sowieckiej (1940-41) kiedy wielu jego mieszkańców zostało wywiezionych na Sybir. Później Niemcy wymordowali około 2,5 tysiąca Żydów, co stanowiło niemal połowę ludności miasteczka. Trzecia tragedia dotknęła Tykocin na kilka miesięcy przed zakończeniem wojny:
25 maja 1944 roku Oddział Kedywu AK pod dowództwem „Karasia” (Tadeusza Westwala) dokonał zamachu na konwój eskortujący nadprezydenta Prus Wschodnich – Ericha Kocha. Niestety, zamach się nie udał. Koch uszedł cało. Zginęło tylko dwóch członków jego eskorty, w tym Filip Schweiger, dowódca posterunku żandarmerii w Tykocinie.
Dwa dni później, 27 maja 1944 roku, Niemcy w odwecie aresztowali półtora tysiąca ludzi, w tym 400 mieszkańców Tykocina, którzy trafili do obozów koncentracyjnych. Przeżyła z nich tylko połowa. Ich losy przybliża wystawa „Kamienne świadectwo”, którą dzięki współpracy Muzeum w Tykocinie oraz Muzeum Diecezjalnego można było w październiku br. oglądać i w Łomży.
Plenerowa wystawa, nawiązująca tytułem do barkowej architektury Tykocina, niemego świadka tragicznych wydarzeń, była prezentowana na dziedzińcu Muzeum Diecezjalnego. Składały się na nią plansze obrazujące tykociński dramat, oparty na narracji byłych więźniów obozów uzupełnionej archiwalnymi dokumentami i fotografiami pochodzącymi ze zbiorów Muzeum w Tykocinie oraz z kolekcji prywatnych. Znajdowały się na nich także listy więźniów zamordowanych w obozach koncentracyjnych w latach 1944 – 1945 i tych, którzy przeżyli pobyt oraz wykaz kobiet – więźniarek Ravensbruck uratowanych przez Szwedzki Czerwony Krzyż, a wzbogacał ją film dokumentalny „Koniec ciszy” Karola Kalistego, w którym wypowiadają się zarówno ofiary wywózki jak i ich bliscy, wówczas dzieci, będący świadkami tej tragedii.
Ekspozycja ma na celu przywrócenie i pielęgnowanie pamięci o wydarzeniach z czasów II wojny światowej, jakie miały miejsce w Tykocinie oraz o mieszkańcach miasta – bezpośrednich świadkach i ofiarach nazizmu i ich wstrząsających doświadczeniach, a przez to stworzenie pomostu między pokoleniem wojennym a jego wnukami i prawnukami.
Na zakończenie chcielibyśmy jeszcze powrócić do 25 maja 1944 roku. Jak pisze pan Wojciech Chamryk w „4Lomza” świadkowie tragedii jaka dokonała się w Tykocinie po akcji Kedywu na Ericha Kocha, mówią, że Filip Schweiger nie zasługiwał na śmierć, mimo tego, że nosił znienawidzony przez Polaków hitlerowski mundur.
– Filip Schweiger był tzw. przykładem dobrego Niemca – mówi Waldemar Tyszuk. – Nie prześladował ludności cywilnej, jeżeli chodzi o Armię Krajową i inne organizacje też ich nie zwalczał. Można nawet powiedzieć, że był powszechnie szanowany, był też praktykującym katolikiem i nawiązał przyjazne stosunki z miejscowym proboszczem ks. Józefem Kaczyńskim.
Tą przyjaźń niemieckiego żandarma z polskim księdzem i dalsze jej konsekwencje, w oparciu o relację ks. Józefa Kaczyńskiego, który także stracił całą rodzinę w akcji odwetowej dokonanej przez hitlerowców na mieszkańcach jego rodzinnej wsi Krasowie Częstkach, tak opisał w swojej książce „Czarne Lata” (https://historialomzy.pl/czarne-lata-na-lomzynskiej-ziemi-rozdzial-ii-12/) Jerzy Smurzyński :
W Tykocinie, wikary tamtejszej parafii, ks. Józef Kaczyński, zawiera znajomość, którą potem można chyba nazwać przyjaźnią, z oficerem tamtejszego posterunku żandarmerii – Philipem Schweigerem. Różni byli Niemcy, tak jak też różni byli wtedy i potem Polacy. Doszło nawet do tego, że polski ksiądz i niemiecki żandarm a także jego żona, wspólnie słuchali radia BBC. Niestety, lata wojny były okrutne: ks. Kaczyński musiał uciekać i kryć się przed Gestapo, zginął przypadkowo Philip Schweiger, a wdowa, Ewa Schweiger powróciła do rodzinnego Meckenheimu w Nadreńskim Pallatynacie.
W relacji z procesu Ericha Kocha, w niemieckiej prasie ukazała się informacja, że jednym ze świadków jest ks. Józef Kaczyński, proboszcz parafii Piekuty Nowe. Odnalezionego w ten sposób księdza Frau Ewa zaprasza w 1976 roku do Niemiec. I ksiądz Kaczyński jedzie. W Meckenheim odprawia mszę św. za pomordowanych w Krasowie. Przemawia do zebranych tamtejszych parafian. Ludzie, jakkolwiek w żaden sposób nie identyfikują się z oprawcami z Krasowa, czują się za to moralnie odpowiedzialni i chcą w jakiś, symboliczny sposób, wynagrodzić wsi doznane krzywdy. Brawami przyjęli propozycję księdza ufundowania dzwonu. Wobec niemożliwości zakupu w Niemczech i transportu do Polski takiego dzwonu, postanowiono, że parafianie z Meckenheim zapłacą za dzwon odlany w Polsce.
Nie bez przygód zrealizował ksiądz kanonik w Polsce to zamierzenie. Ostatecznie jednak nowy dzwon zawisł w Piekutach Nowych, w kościele parafialnym również dla Krasowa Częstek.
W Piekutach nazywają go „dzwonem pojednania”, a w dalekiej Nadrenii „Versöhnungsglocke”. Obie nazwy znaczą to samo –
„ (….) Do tego pojednania ( Polaków i Niemców – przyp. Redakcji) musi dochodzić, jest to bowiem wymóg serca i wymóg chrześcijański – podkreśla ks. Tomasz Grabowski dyrektor Muzeum Diecezjalnego w Łomży – Musi jednak do niego dochodzić na zasadzie prawdy historycznej, bo niejednokrotnie próbuje się mówić o polskich obozach koncentracyjnych, a były to przecież niemieckie obozy, chociaż zlokalizowane były nie tylko na terenie III Rzeszy, ale też na okupowanych terenach polskich.”
Relacje więźniów 2
Relacje więźniów 3
Fotografie. Henryk Sierzputowski