Link do pierwszej części Kroniki Panien Benedyktynek Opactwa Św. Trójcy w Łomży.
https://historialomzy.pl/kronika-panien-benedyktynek-opactwa-sw-trojcy-w-lomzy-czesc-1/
CZAS WOJNY
ROK 1939
10 lutego … Jak grom z jasnego nieba wtargnęła i do naszego klasztoru smutna wiadomość o śmierci Ojca Świętego, ukochanego przez cały świat katolicki Papieża Piusa XI. Serdecznym żalem ścisnęły się nasze serca. Wszak to umarł Papież, Ojciec całego chrześcijaństwa. Umarł Papież i to tak Wielki Papież! Rozdzwoniły się żałośnie dzwony naszych świątyń, aby tym boleśniej wstrząsnąć sercami katolików. Zmarły Papież był szczególnie życzliwy dla Polski. Kilka lat spędził w niej jako Nuncjusz Stolicy Świętej -Achilles Ratti. Nic więc dziwnego, że cała Polska pokryła się żałobą. W roku 1918 Nuncjusz był osobiście w towarzystwie kilku innych Biskupów w naszej rozmównicy. Bawił wówczas kilka dni w Łomży, przybył bowiem z Warszawy na konsekrację Jego Ekscelencji Ks. Biskupa Romualda Jałbrzykowskiego. Dostojny Gość złożył naszemu klasztorowi wizytę. Starsze zakonnice, obecne wówczas w rozmównicy, pamiętają Jego miłe i serdeczne obejście. Chciał dokładnie przyjrzeć się naszemu strojowi zakonnemu, dlatego prosił jedną zakonnicę o obrócenie się plecami, bo chciał zobaczyć jak wygląda welon z tyłu. Odchodząc, powiedział po polsku „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”.
19 lutego … Złożył naszemu klasztorowi pierwszą wizytę Jego Ekscelencja Ks. Biskup Sufragan diecezji łomżyńskiej, Tadeusz Zakrzewski. Tego dnia Jego Ekscelencja odprawił w naszym kościele Mszę św. w intencji naszego klasztoru. Jego Ekscelencja bardzo serdecznie do nas przemówił, polecając się modlitwom zakonnic. Długo rozmawiał, opowiadając o cudach św. Andrzeja Boboli, których kilku był naocznym świadkiem. Jeden z tych cudów został uznany przez Kongregację Obrzędów przy kanonizacji św. Andrzeja. Jego Ekscelencja Ks. Biskup brał czynny udział przy badaniu tego cudu, jako naoczny świadek. Z tej krótkiej przemowy i rozmowy, wyczułyśmy w Jego ekscelencji Człowieka Bożego i nieprzeciętnej wiary, wielkiego czciciela św. Andrzeja Boboli. Ksiądz Biskup serdecznie żegnał się z nami, zostawiając na pamiątkę dla każdej zakonnicy obrazek św. Andrzeja. Objaśnił, że te obrazki spoczywały na trumnie z relikwiami św. Andrzeja Boboli, gdy relikwie te przebywały w Rzymie
2 marca … Papieżem został wybrany Ks. Kardynał Eugeniusz Pacelli, dotychczasowy sekretarz Stanu Stolicy Apostolskiej. Nowy Ojciec Święty przybrał imię Piusa XII. Wybrany został w pierwszym dniu konklawe, w trzecim głosowaniu. Radość z Jego wybory jest powszechna w świecie katolickim. Dzięki naprawdę cudownemu wynalazkowi radia, mogłyśmy jednocześnie duchem wziąć udział w radości Rzymu z obrania Papieża i połączyć się w modłach dziękczynnych z Watykanem i całym światem chrześcijańskim. W czasie, gdy kończyłyśmy Kompletę, zadzwoniono niezwykle mocno do furty. To przezacny nasz Ks. Kapelan Franciszek Wądołowski przysłał swoją służącą, aby nam oznajmiła, zanim opuścimy chór, że w tej chwili dzwony kościołów rzymskich radośnie biją z powodu obrania nowego Papieża, który udziela pierwszego apostolskiego błogosławieństwa „Urbi et Orbi”. Działo się to o godz. 630 wieczorem. Ksiądz Kapelan stał przy swoim radiu i wszystko słyszał. Natychmiast podzielił się z nami tą radosną wieścią. Zamiast codziennej błagalnej modlitwy, którą odmawiałyśmy o tej porze o szczęśliwy wybór Papieża, zaniosłyśmy przed tron Boży dziękczynne modły. Niech Bóg we wszystkim będzie uwielbiony i niech zleje na Niego jak najobfitsze łaski. Błagamy o to Boga serdecznie w codziennych modlitwach.
12 marca … Uroczystość koronacji Ojca Świętego Piusa XII. Dzięki dobroci i prawdziwie ojcowskiej ofiarności naszego Ks. Kapelana, mogłyśmy wziąć duchowo żywy udział w tej uroczystości. Swoim kosztem przezacny Ks. Kapelan wypożyczył nam aparat radiowy i umieścił go w naszej rozmównicy. Dzięki temu słyszałyśmy wszystko, co działo się w Bazylice Św. Piotra w Rzymie. Ceremonia trwała około 4 godz., od 900 rano do 1300. Słyszałyśmy głos Ojca Świętego, gdy śpiewał w czasie odprawiania uroczystej Mszy Świętej Koronacyjnej. Na klęczkach przyjęłyśmy Jego błogosławieństwo „Urbi et Orbi”, którego udzielił po koronacji. Wrażenia i uczucia, jakie w tym dniu każda zakonnica przeżyła, długo pozostaną w naszej pamięci.
Od marca dziwny stan przeżywa nasza Ojczyzna. Zagrożona jest wojną z Niemcami. Państwo wraz z całym narodem czyni przygotowania obronne. I my w klasztorze staramy się przyjść z pomocą naszej zagrożonej, a tak bardzo ukochanej Ojczyźnie. Pomagamy jedynie modlitwą. Co dzień po Nieszporach zakonnice odmawiają różaniec o pokój, a po Komplecie suplikacje oraz 45 Psalm w tejże intencji.
Kwiecień … W kwietniu jeden dzień całe Zgromadzenie zachowało ścisły post i milczenie, aby wybłagać zmiłowanie Pańskie dla biednej naszej Ojczyzny. I nie tylko my zakonnice, lecz cały naród polski modlił się o pokój.
Maj … W miesiącu maju kościoły nasze były przepełnione w czasie majowego nabożeństwa. Z rozporządzenia Księży Biskupów polskich codziennie na majowym nabożeństwie śpiewano suplikacje i „Boże coś Polskę”.
Sierpień…. W sierpniu stosunki polityczne stawały się coraz bardziej naprężone. Lada dzień spodziewano się wybuchu wojny z Niemcami. Często ponad miastem krążyły samoloty nieprzyjacielskie, wzbudzając w duszach ludzkich trwogę swym warkotem. Przy końcu miesiąca naprężenie stało się tak wielkie, że lada godzina spodziewano się wojny, wobec czego zaczęłyśmy robić pewne przygotowania na jej wypadek. Schowałyśmy do piwnic zboże, mąkę, bieliznę i lepsze ubrania oraz rzeczy kościelne. Praca ta była bardzo ciężka, a przy tym w nadzwyczaj denerwujących okolicznościach, bo wśród ciągłego warkotu samolotów, pomimo że wojna nie była wypowiedziana.
1 września … Przeraźliwy głos syreny oznajmił zdenerwowanym mieszkańcom miasta, że rozpoczęła się wojna. Radio doniosło, że samoloty niemieckie dzisiejszej nocy bombardowały Kraków i inne miasta polskie. Trwoga i przerażenie ogarnęły wszystkich. W naszym kościele odbywało się czterdziestogodzinne nabożeństwo. Lud serdecznie modlił się o zwycięstwo dla naszej armii. W następnych dniach zakonnice w dalszym ciągu zajmowały się chowaniem żywności. Zabito dwa duże wieprze a słoninę z nich zamurowano w piwnicy. Napieczono chleba i nasuszono sucharów. Dochodziły rozpaczliwe wieści o zwycięstwie wrogów, co potwierdzały łuny pożarów i okropny swąd spalenizny. Były to straszne godziny do przeżycia.
6 września … Z rana, w czasie Mszy św. słychać było warkot samolotu, za chwilę przeraźliwy huk wstrząsnął murami świątyni. To aeroplan nieprzyjacielski rzucił palącą bombę przed kościołem.
Ludzie w popłochu wśród głośnego płaczu rzucili się do ucieczki. Po chwili wrócili do kościoła. Po skończonej Mszy św. Ksiądz w podniosłej przemowie uspokoił ludność. Na zakończenie odmówiono suplikacje. Cały dzień nad Łomżą krążyły samoloty nieprzyjacielskie. Wojsko polskie strzelało do nich. Dwa bombowce niemieckie strącono.
7 września … O godzinie 500 z rana Msza św. wśród świstu kul i warkotu aeroplanów. Całą poprzednią noc widać było dookoła łuny pożarów. Powietrze przesycone dymem i swądem. Około południa zaczęło się na dobre bombardowanie Łomży. Kilka bomb druzgocących spadło do naszego ogrodu. Jedna z nich zabiła nam psa. Od huku i wstrząsu szyby z okien wypadły. Około godz. 14;00 zebrały się zakonnice w oratorium na Nieszpory. Wśród huku rozrywających się bomb odśpiewały Nieszpory o Narodzeniu Matki Bożej. Były to ostatnie śpiewane Nieszpory w naszym kościółku. Po Nieszporach zakonnice zaczęły odmawiać głośno różaniec, błagając Miłosierdzia Bożego. Bomby padały w ogrodzie; samoloty nieprzyjacielskie krążyły nad klasztorem, cały dom trząsł się w posadach. Kilka kamienic niedaleko od klasztoru stało w płomieniach, inne zaś zostały zdruzgotane od bomb. Niektóre z zakonnic skryły się do piwnicy, większość została w oratorium u stóp Pana Jezusa, odmawiając bez przerwy różaniec i koronkę do Miłosierdzia Bożego. Tak modliłyśmy się całą noc. Jutrznia jak i Nieszpory wśród huku i świstu kul.
8 września … O godz. 430 Msza Św., ostatnia w naszym kościele. Przed Mszą św. Ksiądz rozporządził, aby zakonnice spożyły Najświętsze Postacie Ciała i Krwi Pańskiej, gdyby Ksiądz został zabity przy ołtarzu od bomby. W czasie Mszy św. huk okropny rozrywających się bomb dookoła klasztoru i kościoła. Oprócz tego nieprzyjacielskie samoloty strzelały z maszynowych karabinów. Słychać było kulki uderzające w mur kościelny lub staczające się po dachu. W kościół żadna nie uderzyła. W czasie Komunii św. Ksiądz rozdał nam wszystkie Hostie Święte – Tabernakulum zostało puste. Pan Jezus Eucharystyczny zamieszkał w żywych cymboriach serc zakonnic. Co za straszne, rozdzierające serca wrażenie. Łzy najwymowniej świadczyły o tym co działo się w naszych duszach. Przyciszonym śpiewem „Niechaj będzie pochwalony Przenajświętszy Sakrament” pożegnałyśmy naszego Pana. Po długiej modlitwie spożyłyśmy śniadanie. Na pewien czas przycichł warkot samolotów. Zakonnice zmęczone nieustanną modlitwą i bezsenną nocą udały się na spoczynek do swoich cel, niektóre zaś zajmowały się chowaniem pozostałych rzeczy. Około 2 godziny po południu dużo aeroplanów, jakby stado czarnych ptaków, zawisło nad naszym klasztorem. Było ich siedemnaście. Nagle dał się słyszeć przeraźliwy huk – łomot łamanych belek, wstrętny swąd i kurzawa napełniały powietrze. Bombardowano klasztor. Chwila była okropna, której opisać niepodobna. Padło pięć druzgocących bomb w różnych punktach klasztoru. Prawie cały gmach zawalił się. Zakonnice będące dotychczas w rozmaitych miejscach klasztoru, zaczęły uciekać w popłochu i przerażeniu pod gradem spadających bomb, belek i cegieł walącego się gmachu. Zdawało się, że to koniec świata. Gdy zakonnice wybiegły do ogrodu, nie mogły rozpoznać siebie, tak były zakopcone i zakurzone. Przewielebna Matka Ksieni Weber z kilkoma zakonnicami w chwili bombardowania znajdowała się w piwnicy. Bomba uderzyła w kuchnię i zawaliła wejście do piwnicy gruzami z pieca. Siostry mogły się tam podusić, gdyby nie druga bomba, która wpadła na dziedziniec i rozwaliła te gruzy, otwierając wyjście strwożonym zakonnicom. Pannie Teresie i Pannie Kunegundzie uciekającym dolnym korytarzem trzy razy rozrywały się bomby po drodze. Siostra Hilaria była w swojej celi na górze. Nagle usłyszała łomot i spostrzegła walący się sufit nad głową, ale zdążyła wyskoczyć oknem do ogrodu. Szczęśliwy to był skok, gdyż nic jej nie zaszkodził na zdrowiu. Pannę Magdalenę natomiast znaleziono w ogrodzie pod drzewem w kałuży krwi. Gdy uciekała z celi, zranił ją odłamek bomby w usta, wybił jej siedem zębów i zdruzgotał kość podniebienia. Rana była poważna. Dobiegła biedaczka do ogrodu i tu padła drgając z bólu całym ciałem. Ksiądz Kapelan Franciszek Wądołowski przybiegł natychmiast i udzielił jej odpustu zupełnego na godzinę śmierci, a w kilka minut później Sakramentu Ostatniego Namaszczenia. Siostra Salezja Przestrzelska – konwerska została zabita, znaleziono ją w kuchni przysypaną gruzami i cegłami rozwalonego pieca. Panna Alojza przy pomocy jakiegoś gospodarza z okolicznej wioski, z trudem wydobyła ją spod gruzów. Również w kuchni znalazłyśmy ciężko ranną naszą służącą Ewcię Sulewską. Bardzo była potłuczona odłamkami spadającego gruzu. Panna Mechtylda Wasilewska wybiegłszy z walącego się gmachu, doznała szoku. Wybiegła na ulicę wołając, że musi ratować życie. Zatrzymała się na cmentarzu grzebalnym, skąd po kilku godzinach udała się z ludźmi na wieś. Kilka zakonnic było mocno pobitych cegłami, lecz bez poważniejszego uszkodzenia. Przerażone zakonnice zabrał do swojego domu Ksiądz Prałat Franciszek Wądołowski, nasz przezacny Kapelan. Panna Alojza w towarzystwie służącej Księdza wyszła na miasto, aby poszukać trumny dla zabitej Siostry Salezji. Wśród walących i palących się domów i świstów, ludzie gdzieś się pochowali. Nie można było znaleźć lekarskiej pomocy dla drogich naszych rannych. Zabitą Siostrę Salezję zakonnice wyniosły do ogrodu, tu ją umyły i ubrały i stąd na noszach zaniosły do kościoła, gdzie włożyły ją do trumny, która stała przy wejściu do katakumb. Ksiądz Kapelan pokropił zwłoki drogiej siostry wodą święconą i odmówił zwykłe modlitwy za umarłych. Do katakumb nie można było jej wstawić, bo zasypane było wejście i zakonnice obawiały się, że trumna będzie za długa do nisz w katakumbach. Ksiądz Kapelan poradził więc, aby zmarłą pochować w ogrodzie. Nie można było zaraz tego uczynić, bo strasznie kule świstały i samoloty krążyły nad głowami. Wieczorem około godz. 8 Panna Teresa, Panna Alojza i Panna Maria poszły do Księdza Biskupa Stanisława Kostki Łukomskie-go, aby zapytać co mają uczynić, czy pozostać w Łomży, czy wyjechać na wieś na dni boju. Ksiądz Biskup radził nam wyjechać na wieś, lecz nie nalegał. Wyczułyśmy, że wybór pozostawia naszej decyzji. Niektóre Siostry były przeciwne wyjazdowi. Zdały się na Opatrzność Bożą, a choćby przyszło im zginąć, wolały raczej na gruzach rozbitego klasztoru znaleźć śmierć, niż gdzieś na wsi. Z wyjazdem była i ta trudność, że nie było komu nas wywieźć, gdyż nasi służący, mężczyźni uciekli w przeddzień, aby nie dostać się w ręce Niemców, na wypadek ich wejścia do Łomży. Wobec czego pozostałyśmy na miejscu.
Noc była okropna. Huk armat i świst kul nie milknął ani na chwilę. Pożary wokół. Duszno. Gorąco było od dymu i ognia, jak w skwarny dzień. Po północy trzy zakonnice nie mogąc dłużej wytrzymać i znieść tego wszystkiego, udały się do okolicznych wiosek, w których nie było pozycji. Około godz. 2 po północy, gdy chwilowo huk artylerii przycichł, wyniosłyśmy trumnę ze zwłokami Siostry Salezji do ogrodu i wstawiły do dołu wyrwanego przez bombę niedaleko zakrystii. Zasypałyśmy ją bryłami ziemi. Jeszcze nie zdążyłyśmy zakryć trumny ziemią, gdy kule zaczęły świstać i rozrywać się nad głowami.
9 września … Wczesnym rankiem Ksiądz Prałat odprawił dla nas Mszę Św., w czasie której przyjęłyśmy Komunię św. Po skromnym posiłku zakonnice musiały zejść do piwnicy, bo samoloty krążyły nad miastem rzucając tu i ówdzie bomby. Około godz. 10 z rana zaczęło się ponownie bombardowanie kościoła, klasztoru i domu, w którym zakonnice były ukryte. Kilka samolotów nieustannie krążyło nad nami rozrzucając wokół bomby. Cały domek trząsł się z nami od huku rozrywających się bomb. Zakonnice przygotowały się na śmierć i głośno błagały Królową Nieba o ratunek. Nieustannie odmawiały „Salve Regina” ślubując, że jeżeli ocalejemy, to będziemy tę antyfonę Maryjną odmawiać ze szczególniejszym nabożeństwem. Dziesięć godzin bez przerwy wołałyśmy „Salve Regina” a bombowce krążyły nad nami. Około godz. 3 spadły zapalające bomby na wieżę kościelną i wielki ołtarz. W jednej chwili kościół stanął w płomieniach. Reszta nie zburzonych części klasztoru również zaczęła się palić. Widok był straszny. Panna Maura Skorupka, zakrystianka z narażeniem życia pobiegła do kościoła i wiele rzeczy uratowała. Więcej zakonnic nie mogło pójść na ratunek, gdyż samoloty bez przerwy krążyły nad domkiem, w którym pozostawałyśmy i Ksiądz Prałat zaklinał nas, byśmy nie wychodziły, by nie zdradzić naszej kryjówki. Dopiero około godz. 7 wieczorem samoloty odleciały, gdy wszystko stało się pastwą płomieni. Dzień ten był okropny. W każdej chwili oczekiwałyśmy katastrofalnej śmierci. Wokół naszego domku bomby padały z przeraźliwym hukiem. Głośno bez przerwy modliłyśmy się, wołając „Salve Regina”, chcąc tym wołaniem ubłagać pomoc Królowej Nieba i zagłuszyć niejako huk rozrywających się bomb. I rzeczywiście, nasza Królowa nie dała nam zginąć. Byłyśmy ocalone. Żadna bomba nie trafiła w nasz domek.
Uroczyście oświadczamy, że zostałyśmy ocalone tylko za specjalną opieką i łaską Najświętszej Maryi Panny. Był to dzień sobotni. Przewielebna Matka Ksieni rozporządziła, że po każdym oficjum przed wyjściem z chóru, odmawiane będzie głośno, wspólne „Salve Regina” na podziękowanie Matce Bożej za cudowne nasze ocalenie w czasie bombardowania. Po ludzku sądząc, wszystkie powiniłyśmy zginąć. Prosimy nasze następczynie, aby zachowały po wieczne czasy, dokąd będzie istniał klasztor i zakon nasz w Łomży, przyjęty przez nas zwyczaj odmawiania „Salve Regina” po każdej zbiorowej modlitwie.

Trzydzieści bomb druzgocących spadło w naszym ogrodzie i wokół naszego domku, nie licząc tych, które uderzyły w kościół i klasztor. Kilkanaście drzew w ogrodzie zostało wyrwane z korzeniami – doły ogromne, parkan rozwalony. Cały czas bombardowanie. Panna Magdalena leżała pod tarasem domku. Nie można było jej zabrać do piwnicy, bo było tam strasznie duszno. Wyglądała okropnie, jak masakra; twarz spuchnięta niemiłosiernie, oczy zalepione krwią. Pomimo to, z nadzwyczajnym spokojem i poddaniem się Woli Bożej znosiła swoje kalectwo. Modliła się nieustannie i w aktach miłości i oddania się Bogu na ofiarę, wyglądała śmierci. Ewcia leżała w ogrodzie pod drzewem całkiem nieprzytomna; na razie nie można było jej pomóc.
Wieczorem Ksiądz Prałat Wądołowski zaprowadził nas do pałacu Księdza Biskupa do schronu, przewidując nazajutrz dalsze bombardowania domku, ponieważ zdawało się, że samoloty uwzięły się na niego. Ranione Siostry pozostały same na miejscu. Noc była względnie spokojna, przynajmniej w tym schronie mniej było słychać huku i warkotu samolotów, tylko strasznie duszno i ciasno. W klasztorze naszym w czasie bombardowania została zraniona również pewna kobieta, która na kilka minut przed katastrofą schowała się do nas za swym synkiem. Odniosła lekkie rany w głowę, a synek jej został zabity. Zwłok nie można było odszukać pod gruzami. Oprócz tego znalazłyśmy w naszym ogrodzie jedną poważnie ranną staruszkę. Uciekała przed kulami, jednak została raniona. Cały nos miała oderwany, w miejscu tegoż wielką dziurę. Zaopiekowałyśmy się nią.
10 września … Niedziela. Z rana Ksiądz Prałat Wądołowski odprawił w pokoju pałacu biskupiego Mszę św. Nie było obrusa, aby nakryć prowizoryczny ołtarz. Zastąpiono go małą zwyczajną serwetką. Gdy Ksiądz stanął na stopniach owego katakumbowego ołtarza, by zacząć „Introit”, wybuchnął głośnym, spazmatycznym płaczem – to samo wszyscy obecni. Na Mszy św. obecne były zakonnice, dwóch panów Śledzińskich ze swoją rodziną, służąca Księdza Prałata i nasza służąca Franusia. Przyjęłyśmy Komunię św. pod postacią maleńkich cząsteczek, bo zakrystianka miała bardzo mało komunikantów, a nie wiadomo kiedy będzie można upiec świeżych. Po Mszy św. Panna Alojza z jedną z Sióstr oblatek przedarła się przez zgliszcza dogasającego klasztoru. Widok okropny. Na miejscu kościoła i klasztoru sterczą nagie ściany i kominy. Gdzieniegdzie dymią nie dopalone jeszcze belki. Spichrz i zabudowania gospodarskie ocalały dzięki Pannie Wincencie i postulantce Władzi Kalinowskiej, które wczorajszego wieczoru rozwaliły drewniany płot łączący budynek klasztorny ze spichlerzem i polewały ściany zabudowań wodą. Stajnia mocno uszkodzona od bomby druzgocącej. Domek dla służby ocalał. Ogród wygląda jak kretowisko. Ogromne doły od bomb, wiele drzew wyrwanych z korzeniami, owoce strącone wstrząsami i hukiem. Pod drzewami leży chora, nieprzytomna Ewcia – pilnuje jej pies. Krowy nasze, konie i świnie chodzą wystraszone po ogrodzie. Konie ujrzawszy Pannę Alojzę przybiegły do niej i kładły swoje głowy na jej ramionach.
Prosiły w ten sposób o picie. Z dobytku wszystko ocalało. Chora Panna Magdalena leży pod tarasem domu Księdza Prałata – odwiedzają ją często prosiaczki, domagając się gwałtownie od niej jeść. Boryka się biedna ze śmiercią, nic przełykać nie może, na oczy nie widzi, twarz ogromnie spuchnięta, rana zaropiała mocno cuchnie, dusi się z braku powietrza, lecz cierpi z miłością i prawdziwie heroicznym poddaniem się Woli Bożej. Cechuje ją szczęście i pokój w cierpieniu. Panna Alojza uzbierała trochę owoców i pomidorów dla zakonnic, postulantka Władzia wydoiła krowy i napoiła je. Ułożywszy wyrzucone przed ogniem ubrania i pościel, Panna Alojza zabrała się do powrotnej podróży do schronu. Trudna to była droga, bo samoloty zaczęły krążyć i bombardować miasto. Często trzeba było kryć się do rozwalonych kamienic lub kłaść się w doły od bomb. Matka Najświętsza pomagała nam. Zakonnice orzeźwiły się przyniesionymi owocami. Przez wszystkie te dni żyły tylko sucharami i wodą, bo nie wolno było palić ognia, aby nie zwrócić uwagi samolotów. W schronie bardzo duszno. Zakonnice prawie mdleją z braku powietrza, a wyjść nigdzie nie można. Cały dzień denerwującego oczekiwania w schronie wśród nieustannego warkotu samolotów. Po południu Ksiądz Prałat Wądołowski wyszedł, nie mogąc znieść dłużej braku powietrza w schronie. Wieczorem Panna Alojza powróciła na zgliszcza, aby odwiedzić i napoić ranne. Panna Magdalena prosiła, aby ją zabrać spod tego tarasu, bo strasznie dokuczają jej muchy i świnie. Panna Alojza zaprowadziła ją do pokoju Księdza Prałata. Okazało się, że dom Księdza Prałata jest otwarty i częściowo okradziony. Bojąc się, aby nie okradziono Księdza do reszty, Panna Alojza postanowiła zanocować w tym domu wraz z Panną Magdaleną. Również i Panna Maura, która wieczorem przyszła posprzątać wyrzucone wczoraj z ognia kościelne rzeczy, pozostała na noc w domku Księdza Prałata. Panna Alojza około godz. 9 wróciła do schronu, aby uprzedzić o swoim postanowieniu Przewielebną Matkę Ksienię i przynieść wazeliny dla Panny Magdaleny. W powrotnej drodze Panna Alojza zabłądziła. Dookoła tylko płonące domy i dym. Kule armatnie świstały. Błądziła tak prawie godzinę. Na ulicach pustka, nikogo nie można zapytać o wskazówkę. Jedynie opiece Matki Bożej i Anioła Stróża zawdzięcza swój szczęśliwy powrót. Noc była więcej, niż okropna. Pozycja artyleryjska była w samej Łomży. Kule armatnie świstały nad głowami. Co chwila przeraźliwy huk wstrząsał ciszą nocną. Domek trząsł się cały od huku. Nad ranem cokolwiek ucichł, gdyż pozycja przesunęła się dalej. Panna Alojza ugotowała zakonnicom kartoflanej zupy, gdyż już od kilku dni nic nie jadły gotowanego, ponieważ nie było gdzie ugotować. Miałyśmy trudność z drzewem – w domu Księdza Prałata nic nie można było po ciemku znaleźć, wobec czego Panna Maura poszła na zgliszcza i przyniosła dymiących głowni z naszego klasztoru. Na nich ugotowano posiłek dla zgłodniałych zakonnic. Zupa była wyśmienita, pomimo że brakowało jej niezbędnych przypraw, nawet soli. Wczesnym rankiem zaniesiono ją zakonnicom.
11 września … Poniedziałek. Mszy św. dziś nie miałyśmy, ponieważ Ksiądz Prałat wczoraj wieczorem wyszedł gdzieś w rannych godzinach i nie powrócił. Dopiero około godz. 10 z rana wrócił zmęczony i zmieniony nie do poznania. Całą noc spowiadał w okolicznych wioskach. Powiedział nam, abyśmy jak najszybciej wróciły na nasze terytorium i zamieszkały w jego domku, że bombardowania więcej nie będzie, ponieważ Niemcy zajęli Łomżę. Zakonnice ogromnie bały się wyjść na ulicę. Tyle się czytało i słyszało o okrucieństwach Niemców względem Polaków. Trzy zakonnice przeszły przez ulicę i spokojnie dostały się do domku. Niemcy nie zaczepili Sióstr. Powoli, grupkami wszystkie zakonnice przeszły. Miasto okropnie zniszczone, ludzie wracają z tobołkami do swoich domów. Bardzo serdecznie witają Zakonnice dopytując się, czy wszystkie żyją. Dowiedziałyśmy się, że Niemiecki Czerwony Krzyż organizuje tymczasowy szpital w Katolickim Domu dla cywilnych rannych z Łomży. Panna Teresa i Panna Alojza poszły poprosić, aby przyjęto i nasze ranne. Pozwolili je tam przynieść. Przyszło czterech niemieckich żołnierzy z Czerwonego Krzyża i zanieśli na noszach Ewcię do Katolickiego Domu, Pannę Magdalenę zanieśli tam cywilni chłopcy. Zaprowadziłyśmy również ranną staruszkę z wybitym nosem, którą opiekowałyśmy się. Z miasta naznoszono dużo rannych. Leżeli wszyscy na podłodze, gdyż nie było łóżek. Żołnierze obiecali, że za pół godziny przyjedzie wojskowy lekarz, aby zrobić opatrunki. Gdy upłynęło więcej niż cztery godziny a lekarza nie było, żołnierze z Czerwonego Krzyża gdzieś się wynieśli. Panna Alojza wyszła na miasto poszukać lekarza. Spotkała na ulicy trzech Niemców, zdaje się, że wyższej rangi oficerów. Poprosiła ich uprzejmie o informację dokąd ma się udać, aby znaleźć lekarza. Na to pytanie jeden z Niemców odpowiedział: „Od nas chcecie lekarza? Sami się leczcie! Co nam do waszych rannych?” Wobec takiej odpowiedzi trzeba się było pożegnać z myślą o lekarzu. Chore zostały bez opatrunku. Kilka pań zaopiekowało się nimi. W kilka godzin po zajęciu Łomży Niemcy zabrali z konsystorza Księdza Prałata Fr. Wądołowskiego i Księdza W. Kłapkowskiego do niewoli. Następnie zaczęli rabować wszystko co się dało, szczególnie bieliznę, pościel i ubranie w pałacu Księdza Biskupa. Chodzili bezkarnie po pokojach i zabierali wszystko. Panna Alojza z Panną Kunegundą widząc to wszystko, weszły do kaplicy pałacowej. Tabernakulum zastały otwarte i puste, na stoliczku stał tylko jeden kielich i na ziemi wysypana bielizna liturgiczna. Prędko zabrały to wszystko i zdążyły wynieść. Przed wieczorem Niemcy opieczętowali drzwi konsytosrza i pałacu Księdza Biskupa i nie pozwolili więcej tam chodzić.
Zakonnice zamieszkały w domu Księdza Prałata. Szyby w oknach były powybijane, żadnego garnka i łóżka nie miałyśmy. Na noc zakonnice pokładły się na podłodze, jedna przy drugiej. Ocalało nam trochę pościeli. Wszystkie zakonnice nie mogły się jednak położyć, trzy zostały na podwórku na straży, by ostrzec w porę w razie jakiegoś niebezpieczeństwa.
12 września … Z rana Panna Alojza z polecenia Przewielebnej Matki Ksieni wyszła na miasto, aby postarać się o garnki do gotowania, odwiedzić ranne i załatwić pilne sprawy. Sklepy prawie zniszczone wszystkie. Niemcy z pozostałych rabują co cenniejsze rzeczy, resztę wyrzucają na ulicę, zachęcając ludzi do brania. Wiele sklepów po otwarciu podpalili. Kilka garnków dostałyśmy w seminarium duchownym od Sióstr Sercanek. Jest tylko Siostra Irena, inne jeszcze nie wróciły. Prosiła, aby jeszcze przyjść po trochę żywności – nie zdążyła jednak tego uczynić, ponieważ Niemcy zajęli gmach seminaryjny i nie pozwolili nic z niego wynieść. Następnie udałam się do szpitala do Sióstr Szarytek z prośbą o jakąkolwiek pomoc dla chorej Panny Magdaleny. Siostry Szarytki dopiero wracają ze wsi, gdzie były w czasie bombardowania. Szpital uszkodzony przez bombardowanie, szyby w oknach powybijane, żadnego doktora nie ma. Jedna z Sióstr Szarytek obiecała przyjść do Domu Katolickiego do rannych.
Przewielebna Matka Ksieni rozporządziła, aby do miasta wychodziły tylko dwie zakonnice: Panna Maura i Panna Alojza, by załawić konieczne sprawy.
Około południa powróciły ze wsi cztery nasze zakonnice: Panna Immaculata, Panna Mechtylda, Panna Małgorzata i Siostra Wizen-na. Początkowo były w Giełczynie, gdy zbliżała się pozycja, udały się do Boguszyc. Wieczorem Niemcy podpalili żydowską bożnicę, która ocalała od bomb. Widok pożaru był okropny – ratować nie wolno było. I na innych ulicach paliło się wiele domów, podobno też podpalonych przez Niemców.
13 września … Dziś odprawił nam Mszę św. Ojciec Robert -Kapucyn, gdyż nasz Kapelan jest w niewoli. Po południu zabrano trumnę ze zwłokami Siostry Salezji na cmentarz. Na razie względny spokój. Niemcy nas nie zaczepiają. Zakonnice po dwie w nocy pilnują klasztoru. Od godz. 6 wieczorem do godz. 6 rano nie wolno wychodzić na ulicę. Niemcy strzelają do ludzi, którzy nie przestrzegają tego zarządzenia. Pewnego dnia trzech Niemców weszło do kuchni. Zakonnice ogromnie się przestraszyły. Panna Teresa zdobyła się na odwagę i grzecznie wyprosiła niepożądanych gości. Rezultaty bombardowania były przerażające. Po dokładnym obliczeniu stwierdziłyśmy, że na nasze klasztorne terytorium upadło 36 bomb, nie licząc tych, które zburzyły kościół i klasztor. Grota mocno uszkodzona. Sam posąg Niepokalanej Matki nie uległ zniszczeniu. Dziwna rzecz! Nigdzie w Łomży nie zobaczyłam posągu lub obrazu Matki Bożej uszkodzonego od bomb lub kul. W katedrze np. kaplica Matki Najświętszej zdruzgotana przez bombę kruszącą, ale sam obraz Najświętszej Panny nie jest nawet tknięty. To samo zauważyłam w wielu innych miejscach. Pewnej nocy ukradziono z groty srebrne i złote wota.
Od 13 września mamy codziennie Mszę św. W naszym pokoju odprawiają przezacny i czcigodny Ojciec Kapucyn, Robert Dąbrowski. W ogóle Ojcowie Kapucyni okazali nam wiele serca w naszym nieszczęściu. Wypożyczyli nam ze swojego kolegium łóżka i sienniki. Często dawali nam chleb.
Ranna staruszka, którą opiekowałyśmy się, umarła. Został po niej kożuch i 120 złotych. Pieniądze te oddałyśmy na gregoriańskie Msze św. za duszę zmarłej; kożuch został w klasztorze. Ludzie z Łomży i okolicznych wiosek bardzo życzliwie odnoszą się do nas, przynoszą nam chleb i inne niezbędne rzeczy.
17 września … Przyszła matka Siostry Salezji dowiedzieć się, co się z nami dzieje. Biedaczka, ogromnie zmartwiła się śmiercią swojej córki. Klasztor poniósł wielką stratę z powodu śmierci Siostry Salezji. Była to Siostra rozumiejąca swoje powołanie. Odznaczała się rozsądkiem pomimo młodego wieku. Doszła przez pracę nad sobą do pewnego opanowania i wyrobienia się. Była bardzo zdolna, pracowita i wytrwała w pracy. Lubiła się modlić, chociaż nigdy nie zaniedbywała powierzonych jej obowiązków. Bez przesady można powiedzieć, że była najpożyteczniejszą i najrozsądnieją z Sióstr konwersek. Tegoż dnia zakonnice same wykopały kartofle w naszym ogrodzie i zasypywały doły po bombach; wykonywały także inne ciężkie prace.
20 września … Panna Alojza poszła do władz niemieckich z prośbą o wydanie jej przepustki, aby mogła udać się do jakiejś wioski po zboże do siewu. Prosiła również Niemców o kartę, zabraniającą wstępu żołnierzom do naszego domu, gdyż ciągle nas nachodzili. Przewielebna Matka Ksieni ogromnie się tego bała. Jedną i drugą prośbę uwzględniono. Nie skorzystałyśmy jednak z wydanej nam przepustki, ponieważ następnego dnia można było zauważyć dziwny ruch wśród Niemców – gdzieś wyjeżdżali. W ogóle sytuacja była bardzo niewyraźna. Niebezpiecznie było udawać się gdzieś końmi w tak niespokojnym czasie.
22 września … Stało się już zupełnie jasne. Niemcy opuszczają Łomżę. Na samochodach wywozili zboże, meble, w ogóle wszystko co się dało. Samoloty też szły w stronę Prus Wschodnich bez liczby i końca. Opowiadali, że na ich miejsce mają przyjść bolszewicy. Na taką wiadomość wszystkich ogarnęło przerażenie. Skąd, po co i dlaczego mają przyjść bolszewicy? Na to nikt nie umiał odpowiedzieć. Każda godzina z powodu tej trwogi i niepewności była trudna do przeżycia. Tyle się słyszało i czytało o okrucieństwach bolszewików, o ich znęcaniu się nad duchowieństwem i ludźmi.
24 września … Nie ma już ani jednego Niemca w mieście. Dzień okropnej paniki i obaw przed nadchodzącymi bolszewikami. Niektóre z naszych zakonnic ogarnął wprost paniczny strach. Nie można było im nic przetłumaczyć, ani uspokoić. Siostra Hilaria z Panną Mechtyldą za pozwoleniem Przewielebnej Matki Ksieni udały się do wsi Bronak do rodziców Siostry Hilarii. Przewidywano, że tam nad Narwią pozostaną Niemcy. Panna Immaculata poszła ze swoim kuzynem też za rzekę, do wsi Nagórek.
25 września … Pan Wacław Wszeborowski, obywatel ze wsi Nagórki, przysłał swoją córkę z zaproszeniem, aby część zakonnic zamieszkała u nich przez zimę. Zakonnice przyjęły zaproszenie z wdzięcznością, lecz serdecznie podziękowały, mówiąc iż do końca chcą wytrwać w życiu wspólnym i żyć choćby na popiołach i gruzach swego umiłowanego klasztoru. Pannę Małgorzatę ogarnęło tak wielkie przerażenie przed nadchodzącymi bolszewikami, że nie można było jej uspokoić. Koniecznie chciała iść na wieś. Początkowo Przewielebna Matka Ksieni sprzeciwiała się temu, lecz w końcu musiała ulec jej życzeniu. Panna Małgorzata poszła więc do Szczepankowa, do swojej dawnej uczennicy Andzi Chojnowskiej.
Materiał opracowano na podstawie:
Kronika Panien Benedyktynek Opactwa świętej Trójcy w Łomży (1939-1654).
Autor. S. Alojza Piesiewicz.
Zdjęcie w tej części pochodzi z archiwum klasztornego.
Reprodukcja . Jacek Malanowski „Foto-Wrzos” w Łomży.
Koniec części 2
C.D.N.
Link do trzeciej części Kronika Panien Benedyktynek Opactwa Św. Trójcy w Łomży:
https://historialomzy.pl/kronika-panien-benedyktynek-opactwa-sw-trojcy-w-lomzy-czesc-3/