ROK 1941
24 styczeń … Kończył się okres trzyletnich ślubów Siostry Edyty Krywkówny i Siostry Otylii Staniszewskiej. Po uprzednim porozumieniu się z Księdzem Biskupem i za Jego pozwoleniem naznaczono na 2 lutego uroczystość złożenia wieczystych ślubów. Ceremonia ma się odbyć w Tabędzu, tam gdzie mieszkają owe Siostry. Na uroczystość tę mają zjechać wszystkie zakonnice. Po uprzednim porozumieniu się postanowiono, że zakonnice ze Szczepankowa przyjadą do Łomży i stąd razem z Siostrami mieszkającymi w Łomży udadzą się do Tabędza, po drodze wstępując do Puchał, aby i tamtejsze Siostry ze sobą zabrać na uroczystość. Na dzień wyjazdu wyznaczono 1 luty. Panna Alojza wypożyczyła od Wielebnych Ojców Kapucynów cztery duże słomiane wiązki i konia, gdyż naszym jedynym byłoby za ciężko odbyć tak daleką drogę. Rankiem 1 lutego zakonnice zaczęły przygotowywać się do drogi. Dzień był niezwykle mroźny i wietrzny, a przy tym padał śnieg. Zakonnice włożyły na siebie tyle ciepłego ubrania, ile tylko mogły. Na gospodarstwie w Łomży pozostała Panna Wincenta, ponieważ bała się zimna i Siostra Hilaria, która po przebytej w grudniu grypie mocno nie domagała. W mieście między murami było jeszcze względnie cicho i ciepło. Gdy wyjechałyśmy na szosę w pole, zdawało się, że podróż do Tabędza jest zupełnie niemożliwa. Okropny wiatr ze śniegiem wiał prosto w oczy, a mróz około 20°C. Drogi zupełnie nie widać, tylko ogromne piramidy śniegu. Gdy ujechaliśmy kilometr drogi, furman rzucił lejce i nie chciał dalej jechać, mówiąc, że to niemożliwe na taki mróz puszczać się w taką daleką drogę. Radził wrócić do domu. Wiele osób w Łomży mówiło to samo, lecz zakonnice nie posłuchały. Wrócić z drogi, nie pokonawszy trudności i narazić się na śmiech, a przy tym zrobić Siostrom z Tabędza zawód nieprzybyciem na uroczystość, to nie bardzo zakonnicom się uśmiechało. Siostra Alojza wzięła lejce w swoje ręce a furmana ubrała w swoją chustkę i posadziła w tyle. Sama plecami do wiatru i dalej naprzód.
Ogromnie przykra była to podróż. Pasażerom to jeszcze pół biedy, Siostry pozakrywały się zupełnie chustkami, lecz najgorzej furmanowi. Trzeba widzieć drogę, a tu wiatr, tumany śniegu sypią prosto w oczy. Ręce okropnie marzną, na twarzy śnieg zamarza. Niepodobieństwem było wstąpić do Puchał po zakonnice. Postanowiono więc jechać do Tabędza. Po kilku godzinach dojechałyśmy bez poważniejszych przygód. Raz tylko wjechano w ogromną zaspę śniegu, z której konie nie mogły wyciągnąć sani z całym towarzystwem. Musiały więc szanowne pasażerki wysiąść i kawałek iść pieszo. Śmieszny to był widok, gdy zakonnice w grubych paltach i chustach, grubsze niż wyższe, brnęły po śniegu, przewracając się co chwila. Ale jakoś wydostały się z tych zasp śniegu. Konie wyciągnęły puste sanie bez trudu. Za parę minut całe towarzystwo w lepszym niż przedtem humorze ulokowało się wygodnie w saniach i ruszono w dalszą drogę. Przed wieczorem przybyłyśmy do Tabędza. Tutaj, wobec tak okropnej pogody, nikt nie spodziewał się nas. Po gorącej herbacie w gronie Sióstr prędko zapomniałyśmy o przykrościach podróży. Po sześciomiesięcznej rozłące znalazłyśmy się prawie wszystkie razem. Brakowało tylko Przewielebnej Matki Ksieni, która przed kilku tygodniami odeszła do wieczności. Z Puchał była Panna Maura, która przed kilku dniami przybyła do Tabędza, aby przygotować w kościele wszystkie uroczystości. I radośnie nam było, gdy zebrałyśmy się razem i smutno zarazem. Wieczyste śluby Sióstr na wygnaniu na głuchej wsi, nie we własnym kościele i klasztorze… Jakie to bolesne. Ceremonia złożenia ślubów odbyła się 2 lutego 1941 roku w kościele, w czasie uroczystej sumy. Całe Zgromadzenie przywdziało zakonne szaty. Zakonnice z Tabędzu stale chodzą w habitach, w Łomży zaś po świecku, aby zakonnym strojem nie drażnić władz sowieckich. Ludzi w kościele nie było zbyt wiele, ponieważ ogromna zamieć śnieżna. We wsi zaspy śnieżne równają się prawie chatom. Zakonnice do kościoła musiano odwieść sankami, gdyż przejść było niemożliwością. Celebrował Wielebny Ksiądz W. Zajkowski. Ceremonia odbyła się ściśle według ceremoniału naszej Kongregacji. W zastępstwie naszej zmarłej Matki Ksieni Siostry złożyły śluby na ręce Przeoryszy Teresy Przykacz. Czcigodny Ksiądz Celebrans w podniosłej przemowie zachęcił Profeski do wytrwania na obranej drodze życia doskonałego
Wieczorem nasz koń, którym Siostry przyjechały, wybiegł ze stajni i pogonił na błonia. Wobec okropnej zamieci śnieżnej nie można go było dogonić. Zanim furman dosiadł drugiego konia zbieg zniknął w zaspach śnieżnych bez śladu. Ciemna noc utrudniała dalsze poszukiwania. Następnego dnia kilkunastu chłopców konno przeszukało okoliczne wioski, lecz zbiega nie znaleziono. Trzy dni musiały zakonnice pozostać w Tabędzu z powodu zawiei i zamieci śnieżnej. W powrotnej drodze Panna Immaculata z Panną Kunegundą wstąpiły do Puchał, aby odwiedzić przebywające tam Siostry. Panna Małgorzata z rozporządzenia Panny Teresy pozostała w Tabędzu. Do Łomży wróciła tylko Panna Alojza z Siostrą Wizenną.
17 marzec … Wieczorem przyszedł do zakonnic milicjant, aby sprawdzić ile jest zakonnic i nakazał nazajutrz stawić się w selsowiecie dla wytłumaczenia się, dlaczego się nie zameldowały.
18 marzec … Zakonnice z rana wezwano do selsowietu. Tu pytano je, po co przeniosły się do Szczepankowa, co tu robią, z czego się utrzymują itp. Jako wynik badań postanowiono zakonnice odesłać do Łomży na posterunek milicji dla dokładniejszego zbadania sprawy. Kazano im iść pieszo w towarzystwie milicjanta. W ogóle urzędnicy potraktowali zakonnice w sposób ordynarny i grubiański, prawdziwie po sowiecku. Pewien zacny gospodarz ze Szczepankowa ofiarował się odwieść zakonnice do Łomży – zgodzono się na tę propozycję. Przywieźli więc trzy nasze Siostry na posterunek milicji. Pannę Kunegundę, Pannę Mechtyldę i Pannę Małgorzatę, która w przeddzień przyjechała do Szczepankowa z nominacją dla Panny Kunegundy od Panny Teresy. Tu w Łomży naczelnik milicji okazał się dość względny dla zakonnic. Polecił je zameldować w Szczepankowie. Nałożył im jednak po 100 rubli kary na każdą, za niezachowanie prawa konstytucji sowieckiej o zameldowaniu. W Łomży zakonnice zmartwiły się tym bardzo. Obawiały się o Tabędz i Puchały. Tam też zakonnice mieszkają bez zameldowania. Panna Wincenta udała się pieszo do Puchał i Tabędza, aby je przestrzec. W najbliższych dniach Panna Magdalena z Panną Maura pojechały do Zambrowa w sprawie meldunku; Puchały bowiem należą do Zambrowa, a nie do Łomży. Naczelnik milicji w Zambrowie nie chciał zameldować zakonnic w tym rejonie. Wyszydził je i wykpił mówiąc, że tego rodzaju ludzi nie chce mieć u siebie. Kazał im w przeciągu trzech dni wynieść się z Puchał na odległość 100 km. Wymógł nawet to na zakonnicach, aby podpisały, że w najbliższym czasie opuszczą Puchały. Wobec takiego postawienia sprawy, zakonnice w Tabędzu nie mogły myśleć o zameldowaniu się. Tabędz również należy do Zambrowa, otrzymałyby podobną odpowiedź, co zakonnice z Puchał. Postanowiły więc zdać się zupełnie na Wolę Bożą i siedzieć dalej cicho. Panna Alojza w kilka tygodni później przez znajomych urzędników zameldowała zakonnice z Puchał w Łomży, aby na wypadek wyrzucenia ich z Puchał, miały się gdzie schronić. Na razie pozostały w Puchałach.
21 kwiecień … Panna Alojza udała się do Bronak, parafii Jedwabne, aby odwiedzić Siostrę Hilarię. Dotychczas z powodu śniegów, deszczu, kłopotów meldunkowych i rozmaitych zajęć, nie mogła tego uczynić. Chora ogromnie ucieszyła się wizytą Siostry Alojzy. Stan Siostry Hilarii beznadziejny, gruźlica w ostatnim stadium. Ma bardzo piękny pokój, troskliwą opiekę kochającej matki i sióstr, lecz to jej nie wystarcza duchowo i nie pomaga do zdrowia. Choroba postępuje w szybkim tempie naprzód. Siostra Hilaria błagała Pannę Alojzę, by ją zabrała do Łomży, bo chce umrzeć wśród zakonnic. Z przykrością dowiedziała się Panna Alojza, że Siostra Hilaria od wyjazdu z Łomży 14 lutego ani razu nie przyjęła Sakramentów św. O tym jej rodzice nie pomyśleli, by z Jedwabnego przywieźć Księdza z Panem Jezusem. Panna Alojza obiecała chorej, że dołoży wszelkich starań, aby ją zabrać do Łomży i że w najbliższym czasie postara się, by zaopatrzyć ją Ostatnimi Sakramentami.
Po powrocie do Łomży Panna Alojza uprosiła przezacnego Ojca Atanazego Kapucyna, by odwiedził Siostrę Hilarię i udzielił jej Ostatnich Sakramentów św. przed nim bowiem chora pragnęła się wyspowiadać.
24 kwiecień … Panna Alojza pożyczyła konie od Ojców Kapucynów. Wóz wyszykowano w drabiny, aby w powrotnej drodze można było przywieźć słomy dla krówki i świń. Ojciec Atanazy polecił nam włożyć na wóz swój rower, którym miał powrócić. Po nabożeństwie Ojciec Atanazy wziął Najświętszy Sakrament i Oleje św. i udał się do chorej. Bronaki (rodzinna wieś Siostry Hilarii) odległa jest od Łomży przeszło 16 km. Panna Alojza siedziała z furmanem wskazując drogę – Ojciec Atanazy z Panem Jezusem pośrodku oryginalnego powozu. Dla Siostry Hilarii była to niespodzianka. Ceniła zawsze Ojca Atanazego, który był jej spowiednikiem w czasie wojny. Chora po odbyciu spowiedzi i przyjęciu Komunii Św., została opatrzona Sakramentem Ostatniego Namaszczenia. Udzielił jej również Ojciec Atanazy wszystkich odpustów na godzinę śmierci. Po udzieleniu chorej Sakramentów św. Czcigodny Ojciec długo z nią rozmawiał. Zrobił nawet chorej Siostrze kilka zdjęć, zostawiając Siostrę Hilarię w pokoju i radości. Z powrotem Ojciec Atanazy powrócił do Łomży swoim rowerem a Panna Alojza na furze słomy, którą kupiła od ojca Siostry Hilarii. Panna Alojza starała się, by zadość uczynić pragnieniu chorej i przewieźć ją do Łomży, lecz to się nie udało, ponieważ nikt nie chciał wynająć pokoju dla dogorywającej na suchoty.
W kwietniu Panna Wincenta zaczęła pracować jako płatna robotnica sowiecka w naszym ogródku. W domu naszym znajduje się żłobek dla dzieci. Kierowniczka żłobka pragnie, aby ogródek był tak pięknie utrzymany jak w zeszłym roku, kiedy mieszkałyśmy tam wszystkie razem. Zgodziła się więc, byśmy zajęły się tym ogródkiem. My również pragniemy tam pracować, bo łudzimy się nadzieją wbrew wszystkim ludzkim rozumowaniom, że niedługo powrócimy na nasze ukochane zgliszcza i zajmiemy nasz ciasny, lecz kochany domek, że zejdziemy się razem. Co dzień więc osiem godzin pracuje Panna Wincenta w ogródku i dostaje 125 rubli miesięcznie i obiady. Kierowniczka żłobka Żydówka, bardzo zadowolona z pracy Panny Wincenty. Czas, który spędziłyśmy w Łomży, od chwili rozejścia się w lipcu poprzedniego roku upłynął nam w Łomży spokojnie wśród pracy, trosk i modlitwy. Mieszkanie naNadnarwiań-skiej, gdzie znajduje się nasze gospodarstwo i kuchnia, było ogromnie niewygodne i ciasne, a także wilgotne. Na ulicy Zjazd, gdzie mieszka Panna Alojza, jest trochę wygodniejsze i suche, ale zimne i z dala od Sióstr. Pokój całą zimę nie opalony, bo piec wspólny z Żydami, w którym oni nie chcą palić. Pracy również miałyśmy bardzo dużo. Zarabiałyśmy na utrzymanie ręcznymi robotami, a przy tym miałyśmy przy sobie krowę, kilka świnek, kilkanaście kur. Oprócz tego, trzeba było co dzień nosić na drugi koniec miasta obiady pani Władysławie, siostrze zmarłej Matki Ksieni, gdyż staruszka jest niezdolna, by do nas przychodzić, a jest na naszym utrzymaniu, ponieważ nie ma żadnych środków do życia. Opiekujemy się również Franusią, naszą dawną służącą. Siostry na wsiach mają łatwiejsze warunki utrzymania, ponieważ ludzie dostarczają im żywności. Tu w mieście ze wszystkim jest trudniej, lecz jakoś Pan Bóg nam dopomaga.
30 kwiecień … Panna Małgorzata przyjechała z Tabędza do Łomży ze wszystkim. Bała się tam pozostawać bez zameldowania, a przy tym duchowo nie bardzo dobrze się czuje w Tabędzu. Był mały kłopot ze znalezieniem dla niej mieszkania, gdyż przyjechała całkiem niespodziewanie; po kilku dniach można ją było zameldować.
11 maj … Panna Maura z Siostrą Wizenną odwiedziły Siostrę Hilarię. Chora ma się coraz gorzej. Zakonnicom w Łomży kończy się opał. Trzeba pomyśleć o nowym zapasie. Po uprzednim porozumieniu się z „predsiedatelem” wsi Jednaczewo, zakonnice poszły aż na tzw. „Szablak” zbierać gałęzie. Kilku poczciwych gospodarzy z Jednaczewa przywiozło nam drzewo. Bardzo przyjemna wycieczka, lecz trochę za daleka, bo aż 14 km od Łomży, no i ręce od ciągania gałęzi porządnie bolały. W pierwszych dniach maja Panna Alojza odwiedziła zakonnice w Tabędzu. W powrotnej drodze spadła z wozu i tak fatalnie się potłukła, że potem długi czas niedomagała.
25 maj … Panna Alojza, Panna Małgorzata i Siostra Wizenna odwiedziły Siostrę Hilarię. Były to ostatnie odwiedziny. Chora przyjęła je dość chłodno i apatycznie. Była ogromnie wyczerpana i osłabiona. Kilka godzin spędziłyśmy u łoża biednej, kochanej chorej. Pod koniec ożywiła się cokolwiek. Już nie myśli o powrocie do Łomży, bo zdaje sobie sprawę, że zbliża się jej koniec. Wyczuwa się jednak, że pragnęłaby żyć, lecz na ogół jest spokojna. Prosiła, żebyśmy nie zapomniały o niej i niedługo ją odwiedziły. Obiecałyśmy, że przyjedziemy za dwa tygodnie, ponieważ koniec chorej nie wydawał się zbyt bliski. Nazajutrz tj. 26 maja chora Siostra Hilaria zakończyła życie o godz. 5 po południu w poniedziałek. Miała to szczęście, że przed śmiercią odbyła Spowiedź i przyjęła Komunię św. Z rana stan chorej nie zapowiadał nic groźnego. Po południu zrobiło się jej gorzej. Zaniepokojony ojciec przywiózł z Jedwabnego Księdza z Panem Jezusem. W kwadrans po wyjściu Kapłana – skonała. Przy śmierci żadna z zakonnic nie była obecna. Rodzona matka zamknęła jej oczy. Wiadomość o śmierci z zaproszeniem na pogrzeb otrzymałyśmy nazajutrz.
28 maj … Wypożyczonym koniem od Ojców Kapucynów pojechałyśmy do Jedwabnego, by oddać ostatnią posługę Drogiej Siostrze Hilarii. Panna Alojza jak zwykle zajęła miejsce woźnicy, pojechało nas cztery: Panna Alojza, Panna Małgorzata, Siostra Wizenna i Panna Stanisława, która przypadkiem znalazła się w Łomży. Dałyśmy znać o śmierci do innych domów, lecz żadna z zakonnic z powodu odległości przybyć nie mogła. Dojeżdżając do Jedwabnego, spotkałyśmy się z konduktem pogrzebowym naszej Zmarłej Siostry. Oddałyśmy ludziom konie, pieszo poszłyśmy za trumną. Przed wejściem do kościoła kondukt zatrzymał się. Zakonnice wzięły trumnę i na własnych ramionach zaniosły ją na katafalk. Zaczęło się żałobne nabożeństwo. Jednocześnie odprawione były trzy Msze św. Następnie odprowadzono zwłoki na wieczny spoczynek.
Siostra Hilaria w chwili śmierci miała 26 lat, 4 miesiące i 20 dni. Powołania zakonnego 8 lat, 6 miesięcy; profesji 6 lat. Była Siostrą konwerską. Posiadała pewną wrodzoną inteligencję, była pracowita i nadzwyczaj zdolna. Pochowana jest we własnej parafii, czego się na pewno nie spodziewała. Niech odpoczywa w pokoju. Po powrocie z pogrzebu Siostry Hilarii, urządziłyśmy pranie z całej zimy. Z powodu ciasnoty w zimie nie mogłyśmy prać. Panna Stanisława pomogła nam w tej pracy. Myślimy o zmianie mieszkania, ponieważ to, które teraz zajmujemy, jest bardzo niewygodne z powodu ciasnoty, wilgoci i braku wody w podwórku. Najtrudniejszym jest to, że nie możemy być razem. Trafia się nam mieszkanie na ulicy Rybaki – dwa pokoje z kuchnią, podwórko samodzielne i zabudowania gospodarskie. Prawdopodobnie przeprowadzimy się tam od lipca.
1 czerwiec … Doszła nas przejmująca wiadomość, że w naszych katakumbach palą się w trumnach ciała zakonnic. Rzeczywiście, gdy zakonnice poszły zobaczyć jak prawdziwie jest, zastały pięć katakumb odbitych, z nich dwie trumny wyjęte zupełnie, trzy wysunięte, ciała zmarłych od głów popalone. W dwu trumnach stojących na ziemi, ciała zupełnie spalone – nogi nie tknięte, ponieważ jakieś poczciwe kobiety zagasiły ogień wodą. Widok w katakumbach był okropny. Pełno swądu i dymu. Po ziemi porozrzucane kawałki spróchniałych desek z trumien i kości drogich naszych zmarłych. Wieść o tym co się stało, prędko obiegła miasto. Tłumy ludzi przychodziły oglądać sprofanowane miejsce święte, nie mając dość słów współczucia dla zakonnic i oburzenia dla złoczyńców. Wszyscy przypuszczają, że zbrodni tej dopuścili się jacyś łobuzi w celach rabunkowych. Panna Wincenta i Siostra Wizenna pozbierały kości i szczątki nie dopalonych trumien, pochowały je do katakumb, zakładając cegłami powybijane otwory. Duszami naszymi wstrząsnął ból na widok tak strasznej zbrodni, jakich dopuszcza się niewiara i głupota ludzka. Miałyśmy jednakże głęboką nadzieję, że skończy się niedługo nasze tułactwo, gdyż na pewno Dobry Bóg pomści kości swoich świętych. Wiele osób nalegało na nas, abyśmy postarały się, by przenieść pozostałe trumny ze szczątkami zmarłych zakonnic na cmentarz grzebalny, nie dopuścić do nowej profanacji. Zakonnice nie chciały o tym słyszeć -Bogu poleciły straż i opiekę nad ukochanymi swymi zmarłymi Siostrami. Panna Alojza postanowiła zasięgnąć rady w tej sprawie Księdza Infułata Szczęsnowicza, Proboszcz parafii łomżyńskiej. Ksiądz Infutał jest tego samego zdania, żeby trumien pozostałych w katakumbach nie przenosić na cmentarz, gdyż byłoby to po katolicku tchórzostwem. Duszom zmarłych nic nie zaszkodzi, że śmiertelne ich szczątki niegodziwcy spalą. Kazał jednak Ksiądz Infułat złożyć skargę na te zbrodnię do prokuratora sowieckiego, ponieważ konstytucja sowiecka nie pozwala w ten sposób znieważać religii katolickiej. Następnego dnia Panna Alojza udała się z zażaleniem do prokuratora. Nie zastała go w biurze. Przez pięć następnych dni, po kilkanaście razy w oznaczonych godzinach, nie mogła go zastać. Wydawało się, że prokurator nie chce mówić z Panną Alojzą. Wówczas Panna Alojza poszła do towarzysza Jana Turlejskiego, który zajmował stanowisko gospodarza miasta. Turlejski przyjął Pannę Alojzę bardzo przychylnie i życzliwie. Z oburzeniem wyrażał się o łotrach, którzy się tego dopuścili tzn. palili ciała zmarłych zakonnic. Powiedział, że władze radzieckie starają się odnaleźć winowajców, by ich odpowiednio ukarać. W obecności Panny Alojzy rozporządził, aby zamurowano rozbite katakumby i zabezpieczono drzwi, aby nie było nowej profanacji. Rozporządzenie to nie zostało jednak wykonane. W katakumbach zostało tak, jak zakonnice zrobiły.
20 czerwiec … Uroczystość Serca Pana Jezusa: Dzień przeokropny dla Polaków pod zaborem sowieckim. Masowe wywożenie do Rosji. Od wczesnego rana ciągnęły przez miasto wozy z całymi rodzinami polskimi na stację kolejową. Wywożono bogatsze rodziny polskie, rodziny narodowców, patriotów polskich, inteligencję, rodziny uwięzionych w sowieckich więzieniach, trudno się było nawet zorientować jaką kategorię ludzi deportowano. Płacz, jęk i rozpacz okropna w duszach polskich. Żydzi za to i Sowieci triumfują. Nie da się opisać, co przeżywali Polacy. Stan beznadziejny. A Żydzi i Sowieci cieszą się głośno i odgrażają, że niedługo wszystkich Polaków wywiozą. I można się było tego spodziewać, gdyż cały dzień 20 czerwca i następny 21 czerwca wieźli ludzi bez przerwy na stację. Dla wierzących dusz zabłysła jednak nadzieja rychłego wyzwolenia. To, że męczono tak okropnie Polaków i że w uroczystość Serca Pana Jezusa zarządzono wywożenie, mówiło duszom wierzącym wiele. Nie podobna, żeby Serce Jezusa nie wzruszyło się litością na widok łez i cierpień Polaków. I naprawdę Bóg wejrzał na nasze łzy i krew.
Materiał opracowano na podstawie:
Kronika Panien Benedyktynek Opactwa świętej Trójcy w Łomży (1939-1654).
Autor. S. Alojza Piesiewicz.
Koniec części 5
C.D.N.