Łomża -Włocławek. Część 1
A jeśli w obcej ziemi piękna okolica
Czaruje wdziękiem oczy i duszę zachwyca;
Jeśli mają zaletę zdroje przezroczyste,
Dla mnie te najpiękniejsze, które są ojczyste.
F. Wężyk.
W dniu 25 czerwca 1912 roku wśród członków Włocławskiego Towarzystwa Wioślarskiego powstała myśl urządzenia łodzią dalszej kilkudniowej wycieczki. Sprawa ta została przedstawiona komitetowi T-wa, który zajął stanowisko bardzo przychylne i postanowił nawet wyasygnować z kasy T-wa 15 rubli subsydjum. Zdecydowano spłynąć Narwią od Łomży; zadeklarowało udział w wycieczce 4-ch członków; Władysław Białkowski, Zygmunt Błędowski, Zygmunt Jasiński i Piotr Piotrowski.
W środę 1 Lipca została wysłana końmi do Łomży przez Lipno, Sierpiec, Ciechanów i Pułtusk dwuwiosłowa łódź T-wa „Pilica”. Zawiadomieni telegraficznie o przywiezieniu łodzi na przystań łomżyńskiego T-wa, wyjechaliśmy z Włocławka w doskonałym usposobieniu, ubrani po sportowemu, pociągiem o godzinie 1-ej w nocy, w dniu 5 lipca r. b.
Pięciogodzinna droga do Warszawy, pomimo niespania, przeszła bardzo prędko i względnie wesoło, dzięki temu, że pewien młody pasażer-izraelita wziął nas za podróżujących akrobatów, co nadzwyczaj nas ubawiło. Utrzymywaliśmy go w tym przekonaniu do samej Warszawy, a nawet zaprosiliśmy go na nasz występ akrobatyczny, jakoby odbyć się mający w sobotę wieczorem na Woli.
Przez Warszawę przejechaliśmy dorożką na dworzec petersburski i już o 10 rano znaleźliśmy się w pociągu, dążącym do stacji Tłuszcz, gdzie jeszcze raz przesiedliśmy się do pociągu, idącego już bezpośrednio do krańcowej dla nas j stacji, mianowicie Czerwonego Boru. Ponieważ j pociąg przebiegał okolice nam nieznane jeszcze, zwracaliśmy więc baczniejszą na nie uwagę, Przejeżdżaliśmy przez środek prawie Mazowsza, j o którym tak mówi poeta:
„Piękna nasza ziemia cala,
Piękna żyzna i niemała,
Lecz najmilsze i najzdrowsze
Zawsze człeku jest Mazowsze!”
W. Pol.
Lecz my nie widzieliśmy nic miłego ani i pięknego w mazowieckich piaskach, przeplatanych jałowcowymi zaroślami lub niewielkimi lasami karłowatych sosen. Dość, że wkrótce baczniejszą uwagę zwróciliśmy na towarzyszów podróży, a szczególniej na dwie urodziwe i młode i sąsiadki, obserwujące nas z ciekawością. Znajomość wkrótce została zawartą przez najodważniejszego z nas, a gdy okazało się, że i owe panie dążą do Łomży, przysiedliśmy się wszyscy. Ożywiona i wesoła rozmowa, dorywcze obserwowanie okolicy, znacznie uprzyjemniało wszystkim czas tak. iż niespodziewanie prędko dojechaliśmy do Czerwonego Boru. Pozostało nam jeszcze przebyć końmi 2-milową prawie odległość do Łomży. Nie chcąc się już rozłączyć z nadobnemi towarzyszkami podróży, umieściliśmy się jakoś wszyscy razem w jednym powozie, który potoczył się prędko po doskonałej szosie, wijącej się wśród pagórkowatej, lesistej miejscowości. Korzystając z ostatnich chwil, prowadziliśmy wesołą rozmowę i niepostrzeżenie wjechaliśmy do miasta. Powóz nasz zatrzymał się przed hotelem Rembielińskim, gdzie rozstaliśmy się z sympatycznemi znajomemi. Była godzina 4 po południu. Zaledwie zdążyliśmy rozmieścić się w numerach hotelowych, a już przybył, uwiadomiony o naszym przyjezdzie w nieznany nam sposób, szanowny naczelnik tutejszej przystani wioślarskiej. Po serdecznem przywitaniu się i skrzyżowaniu wielu pytań i odpowiedzi, udaliśmy się do poblizkiej cukierni, gdzie przyłączyło się do nas jeszcze kilku wioślarzy. Stąd dorożkami wyruszyliśmy na przystań.
Z niecierpliwością oczekiwaliśmy widoku Narwi. Przyzwyczajeni do okazałej i majestatycznej Wisły, byliśmy bardzo zdziwieni, zobaczywszy Narew w nadzwyczaj skromnej szacie. Oto rzeczka, szeroka na 30—40 kroków, dużym lukiem płynęła leniwie pod skarpą wysokiej szosowej grobli, w gołych, piaszczystych brzegach. Więc to ta Narew, której piękność wybrzeży maluje nam poeta w następujących cudownych słowach:
„Nad błękitna, moją Narwią
Najpiękniej się łąki barwią,
Najmiłośniej szumią drzewa,
I najmilej słowik śpiewa!“
W. G o m u l i c k i.
Przystań Towarzystwa, wyjątkowo w tym roku mieszcząca się na lądzie w celach reparacyjnyeh, wyglądała dość okazale, a w porównaniu z nizkimi brzegami i niewielką szerokością płynącej obok rzeki, może nawet zbyt raziła swoją wielkością. Przystań posiada dość dużą salę gimnastyczną, łazienkę, szatnię męską oraz żeńską, gdyż jest to jedyne T-wo wioślarskie na ziemiach polskich, w sportowem życiu którego przyjmują udział kobiety. Liczba tych nadobnych wioślarek przed 5-ciu laty pokaźna, obecnie zmalała do jednej jedynej. Widocznie ogólna apatja, nurtująca od pewnego czasu nasze społeczeństwo w niektórych wypadkach prędzej dotyka kobiet niż mężczyzn, a może też urocze koleżanki łomżyńskie, skosztowawszy czynnie tej jedynej w swym rodzaju przyjemności, na którą trzeba pracować w pocie czoła, postanowiły, że daleko przyjemniej być biernym widzem — ..balastem”. Tutaj nasuwa się mimowoli myśl, czy powstały u schyłku lata gorączkowy zapał naszych przyszłych warszawskich koleżanek w sprawach wioślarskich nie pryśnie w podobny sposób, gdy z trudnością pokonywać trzeba będzie opór bardziej od Narwi bystrych fal szarej Wisły.
Tabor T-wa przedstawia się dość skromnie, jak również i obecna liczba członków. Warunki bytowania więc wyjątkowo trudne, jednak T-wo nie zraża się i w miarę możności sił pracuje nad rozwojem swoim, gdyż, będąc najdalej wysunięte na północ, uważa się za placówkę, której upaść nie wolno. Więc cześć Im!
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności na wieczór tegoż dnia wyznaczono rozegranie zakładu sportowego, jaki powstał między dwoma tegorocznymi wioślarzami, a więc zbyt zapalonymi i gorliwymi. Jeden wysoki, dobrze zbudowany; drugi nizki i szczupły, — lecz obaj uważali się za jednakowo silnych. Chcąc, ostatecznie prze konać się, który z nich ma być uważany za silniejszego i wytrzymalszego, postanowili rywalizować o pierwszeństwo w biegu parówek z ruchomemi siedzeniami, cokolwiek mniejszemi od naszych, na przestrzeni 4000 metrów z prądem rzeki. Wyższy, dużo mniemając o swej przewadze, ofiarował wspaniałomyślnie aż 500 metrów for swemu przeciwnikowi. Po godzinie 6-ej łodzie obu rywalów odbiły od przystani, kierując się w górę rzeki do startu. Kilka łodzi z ciekawymi kolegami udało się za nimi. Zaciekawieni niezmiernie wynikiem tego oryginalnego biegli, a także chcąc poznać bliższą okolicę miasta, wyruszyliśmy na półbąku pod sterem naczelnika przystani za innymi. Po przybyciu na start, znaleźliśmy się naprzeciwko jednej z najładniejszych miejscowości nadnarwiańskich, mianowicie, naprzeciwko wsi Kalinowa i Drozdowa, malowniczo położonych wśród zagajników u stóp prawego wyniosłego brzegu doliny nadnarwiańskiej. Ta ostatnia wieś należy do najstarszych osad w tej części kraju i słynie i obecnie z wyrobu dobrego piwa.
Korzystając z pogodnego wczesnego jeszcze wieczoru, udaliśmy się na lewy, również wyniosły, brzeg okolicy. Cudowny krajobraz rozpostarł się przed nami: jak okiem sięgnąć ciągnęła się 2-wiorstowej szerokości dolina, pokryta bujną, szmaragdowej barwy roślinnością; ciemna smuga lasów na przeciwległym wyniosłym brzegu stanowiła jej naturalną ramę; liczne wioski, rozrzucone na zboczach tej krawędzi j dopełniały piękności widoku. A z za mgieł horyzontu, z cieniów puszczy Białowieskiej wy pływała wężowymi sploty, kurcząc się i rozwija jąc w niezliczonych skrętach, Narew dumna, na zalaną złotymi promieniami słońca zieloną równinę. Pod naszemi zaś stopami wznosił się wysoki kopiec, prawdopodobnie okop z czasów wojen szwedzkich, który lud tutejszy nazywa górą królowej Bony. Bona rzeczywiście posiadała, w tych stronach kilka zamków, ofiarowanych jej przez króla po przyłączeniu Mazowsza do Korony w XVI w., czy jednak w tym | miejscu,— o tym niema nic pewnego. W każdym razie nie była ona widocznie dobrą opiekunką okolicznego ludu, kiedy zachowała się pośród niego piosenka, dosadnie charakteryzująca tę królowę:
„A to owa Bona Zygmuntowa żona;
Zła kobieta nie potroszka.
Z piekła rodem Włoszka! “
Nieco opodal od tego okopu, bliżej miasta, wznosi się nieco niższe wzgórze, zwane Starą Łomżą albo Łomżycą. Tutaj według podania miało się wznosić pierwotnie miasto, które M. Kromer zaliczał wówczas do najznakomitszych, największych miast polskich. Dzisiaj nic z niego nie pozostało. Jako jedyny świadek świetnej przeszłości stoi dotąd na środku wzgórza, podobno z dawnych czasów, charakterystyczna rzeczywiście figura święta, a u stóp tegoż znajduje się niewielka wioszczyna jedyna w swoim rodzaju – bo zamieszkana wyłącznie przez żydów- rolników. Kilkanaście kóz, wałęsających się po wzgórzu, świadczyło naocznie, o pochodzeniu mieszkańców.
Nasyciwszy wzrok wspaniałością widzianego krajobrazu, ruszyliśmy z powrotem ku łodziom
Po chwili starterzy ustawili owych rywalizujących ze sobą, którzy na sygnał, podany przez wystrzał rewolwerowy, zawzięcie ruszyli naprzód. Za nimi podążyli pozostali. Po przybyciu na przystań, okazało się, że wyzywający zbliżył się do swego przeciwnika zaledwie o 100 metrów. Ożywiona dyskusja trwała dłuższy czas na temat powyższego zakładu i jego wyniku, poczym ruszyliśmy zbiorowo do miasta, zmrok już bowiem ciemnym całunem pokrył ziemię– Około godziny 10-ej wieczorem zebraliśmy się w obszernych pokojach klubu wioślarskiego, gdzie gościnni gospodarze, bardzo licznie zebrani, przyjęli nas ze starodawną gościnnością. Wśród wesołej, a chwilami zupełnie poważnej rozmowy, wśród serdecznych przemówień, przyjemnie upłynął czas do 3-ej rano.
Nazajutrz w towarzystwie kilku miejscowych wioślarzy udaliśmy się na zwiedzenie miasta. Wzmianki historyczne o jego założeniu są niepewne. Wiadomo tylko, że już przed 1000 rokiem za czasów Bolesława Chrobrego wznosił się tutaj kościół drewniany; obecny zaś, wystawiony na miejscu poprzedniego, który uległ pożarowi, pochodzi z XV wieku i posiada ciekawą pod względem struktury kaplicę N. M. P., oraz nagrobki starostów łomżyńskich z XVI i XVII w.; na zewnętrznych zaś murach jego tkwią jeszcze kule z czasów wojen szwedzkich.
Dziszejsze miasto wznosi się na lewym brzegu doliny Narwi na wysokości 240 stóp nad poziomem morza i połączone jest dwiema szosowemi groblami i 2-ma mostami z przeciwległym, również wyniosłym brzegiem. Ulice są wązkie, krzywe i nie odznaczają się czystością, wewnętrznych ogrodów również niema, a miejscem spacerów jest chodnik zachodniej strony czworokontnego rynku. Ruch handlowy jest względnie duży, chociaż przemysłu fabrycznego niema wcale. Z obecnych gmachów zasługują na baczniejszą uwagę ze względu na rozmiary i strukturę gmach Kasy Przemysłowców, Tow. Kr. Ziemskiego, Odd. Banku Państwa i gimnazjum męskiego.
Popołudniu tegoż dnia byliśmy świadkami przejazdu przez Łomżę samochodów, biorących udział w głośnym wyścigu z Petersburga do Moskwy przez Warszawę. Pierwszy samochód ukazał się kwandrans po 4-ej, został owacyjnie powitany przez tłumnie zebranych mieszkańców miasta. Dzięki uprzejmości towarzyszących nam kolegów, mieliśmy możność oglądania przejazdu przeszło 20 samochodów rozmaitego typu z balkonu 1-go piętra miejscowego polskiego kinematografu. Zatrzymywani serdecznie przez gościnnych gospodarzy, postanowiliśmy przed wieczorem rozpocząć właściwą swą wycieczkę, i zaraz po przejeździe samochodów, udaliśmy się w licznym gronie na przystań. Z powodu dość silnego zachodniego wiatru, zastaliśmy Narew wzburzoną: ciemna zwykle jej woda była teraz prawie czarna, gniewna fala zalewała rozpaczliwie piaszczysty brzeg; krzykliwe czajki, odbijały się jaskrawo od ciemnej powierzchni rzeki swym białym upierzeniem.
Nie zwracając uwagi na zrywający się wiatr, po serdecznem pożegnaniu z bracią wioślarską, przy głośnem: „Czołem!“ odbiliśmy od przystani łomżyńskiej o godzinie 5-ej min. 40 wieczorem pod sterem Z. Błędowskiego, a na wiośle z Z. Jasińskim i Piotrowskim. Uprzejmy naczelnik przystani z 4-ma dzielnymi druhami torował nam drogę wśród przepływających licznych pasm tratew.
Zaledwie minęliśmy most i duży zakręt rzeki, wyglądająca dotąd na bardzo spokojną, Narew ukazała się nam w całej swej wspaniałości i grozie. Wskutek wiejącego od kilku godzin wiatru powierzchnia jej ogromnie się wzburzyła: całą szerokością rzeki szły na nasze spotkanie charakterystyczne wysokie fale, zupełnie niepodobne do fal wiślanych krótkich, wązkich i z białymi zwykłe grzbietami. Fale wzburzonej Narwi miały więcej podobieństwa do fal morskich: były długie, szerokie i bardzo głębokie a mocno obalastowaną naszą łódź podnosiły jak piórko na swych potężnych grzbietach i trzymały prawie na miejscu. Wspaniale wyglądała Narew — w swym bezsilnym gniewie, chciała jakoby zatrzeć zbyt skromne wrażenie, jakie pierwotnie na nas wywarła.
Z pewną obawą nawet posuwaliśmy7 się powoli wśród ciemnych fal rozkołysanej rzeki, łomżyńska łódź wyprzedziła nas daleko i z poza wysokich fal, jak czajki, bieliły się koszulki wioślarzy. Od następnego zakrętu łódź ich zawróciła i szybko zaczęliśmy zbliżać się ku sobie. Po upływie kilku minut zrównaliśmy się ze sobą. Po raz ostatni uścisnęliśmy sobie dłonie, wzajemne „Czołem” rozległo się wśród plusku fal i łodzie ruszyły, każda w swoją dal.
Pod wrażeniem ostatnich chwil płynęliśmy jakiś czas w milczeniu, mało zwracając uwagi na przesuwający się przed nami krajobraz. Chcąc jeszcze raz ujrzeć oddalającą się łódź łomżyńską, zwróciliśmy wzrok poza siebie mimowoli zdumieni zostaliśmy cudownym stąd widokiem Łomży. W odległości 3—4 wiorst afiteatralnie piętrzyły się szeregi domów, ozłoconych promieniami zachodzącego słońca; różnokolorowe dachy ich, błyszcząc, tworzyły jakby jednolite, barwne zwierciadło, nad tym wszystkim dumnie wznosiły swe lśniące krzyże wieżyce kościelne. Powoli cały ten prześliczny widok zasłaniać zaczęły powstałe z łąk opary, które, wznosząc się coraz wyżej, zdawały się unosić w przestworza całe miasto.
Tymczasem wyniosłe krawędzie doliny znacznie się oddaliły, rozszerzając na chwilę widnokrąg, lecz wkrótce za to właściwe brzegi rzeki które się podniosły, że zasłoniły zupełnie widok i dolinę, i oprócz błękitu nic więcej widzieć nie mogliśmy A kapryśna Narew płynęła tak kręto, tworzyła miejscami tak prawidłowe, ogromne łuki, że miało się wrażenie, jakbyśmy kołowali na jednym miejscu. Z lewego brzegu zalatywał nas duszący aromat świeżo skoszonego siana, z prawego zaś, zmniejszający się co chwila powiew’ wiatru, przynosił orzeźwiający zapach żywicy z poblizkicłi lasów. Brzegiem rzeki wracali opaleni i znużeni kosiarze – dziwnie błyszczały ich kosy w ostatnich promieniach zachodzącego słońca; zdała dochodził do nas ryk bydła i nawoływania pastuchów; w nadbrzeżnych trawach i zaroślach odzywać się zaczęły głosy nocnych ptaków; cale chmary dzikich kaczek przelatywały ponad rzeką, powierzchnia wody, poprzednio w zburzona, wypogodziła się zupełnie i ozłocona purpurowym odblaskiem tarczy słonecznej, wyglądała jak nieruchoma, lśniąca tafla zwierciadlana; łódź nasza pozostawiała długą srebrną smugę.
Wyruszając znacznie przed zachodem słońca, myśleliśmy jeszcze za dnia dotrzeć do osady Nowogród, znajdującej sie w odległości 2 ch mil drogą lądową od Łomży,- tymczasem rzeką, wskutek ciągłych zakrętów, odległość okazała się prawie 3 razy większą. Płynęliśmy już koło 3-ech godzin, a miasteczka nie było widać. Wkrótce pogasły wieczorne zorze, i ciemna gwiaździsta noc okryła rzekę i ziemię całą czarnym całunem.
Z. Błędowski.
(Dalszy ciąg nastąpi).
Wspólna Praca 1913 r. styczeń – luty nr 1-2. Str. 18-21.
Pisownia oryginalna
Redakcja Serwisu