Łomża – Włocławek. Część 3
Okolica nadrzeczna za Ostrołęką zamieszkana jest gęsto; liczne wsie znajdują się na obu brzegach, niektóre z nich, jak np. Dzbenin, znajdują się w nadzwyczaj malowniczem położeniu.
Prześliczue lasy dębowe, pociągające polanki wśród nich, kwieciste łąki i nadbrzeżne wierzby, zwieszające swe gałęzie nad przezroczystą taflą wód, czynią tę część rzeki cudownym wprost zakątkiem. W odległości 3 godzin drogi za Ostrołęką, prawy brzeg staje się znów górzystym i, ciągnąc się linją falistą w oddaleniu od rzeki, tworzy ładnie obramowane doliny; na zboczach jego rozsiadły się gęsto wsie, a tu i owdzie ponad wierzchołki drzew wznosi się wysmukła, błyszcząca wieża wiejskiego kościoła. A bystry prąd rzeki pędzi nas wciąż naprzód; i znów oto zbliżamy się do jakiegoś miasteczka, ładnie prezentującego się na stromym brzegu: to Różan — jedna z najstarszych osad nadnarwiańskich, mieszcząca w swych murach przez dłuższy czas królowę Bonę, a o której jak i pod Łomżą niepochlebne krążą piosenki:
.„Wiele zamków posiadła,
I hulała z panami,
Potem Polskę okradła,
I uciekła z skarbami”!
Teraźniejsza osada posiada czyste brukowane ulice, murowane piętrowe domy, nowy kościół o trzech nawach w stylu wiślano – baltyckim, T-wo pożyczkowo-oszczęduościowe i drobnego kredytu; kilka szos strategicznych krzyżuje się pod miastem; stały drewniany most łączy miasteczko z przeciwległym brzegiem, gdzie wśród drzew widnieją czerwone budynki wojskowe wraz z kopulastą cerkwią; za mostem wznoszą się podziemne złowrogie milczące forty.
Zaraz za Różanem wpadliśmy na podwodną, ciągnącą się około 2-ch wiorst, mieliznę, trzy razy zmuszeni byliśmy, wchodzić do wody i siłą przeciągać naszą łódź. Mielizny narwiańskie cokolwiek różnią się od wiślanych; na Narwi mielizna zaczyna się roptownie i raptownie się kończy, a wolny prąd rzeki nie może sobie wyżłobić jednolitego łożyska, lawiruje nadzwyczaj kręto, a nawet jeżeli się tak można wyrazić, „przeskakuje”, wskutek czego trudno z mielizny wydostać się na właściwy prąd.
Nad wieczorem dopłynęliśmy do kościelnej wsi Lubiel, na lewym brzegu Narwi, już w powiecie pułtuskim, gub. warszawskiej. Dzięki uprzejmej gościnności Sz. proboszcza ks. Meja nocleg mieliśmy bardzo wygodny,
Między Ostrołęką a Lubielem Narew przyjmuje swoje największe i najważniejsze prawe dopływy, jak Skwa, Rozoga, Omulew i Orzyc; zasilona wodami tych dopływów, Narew płynie wartkim prądem w szerokim łożysku i coraz bardziej podmywa piaszczyste brzegi, osadzając wzamian pośrodku rozległe mielizny.
Mijamy tego dnia liczne tratwy, ludne wsie, położone przeważnie na wysokim prawym brzegu, rybaków na oryginalnych wyżłobionych z jednego kawała drzewa czułenkach, i w południu przybywamy do Pułtuska. Położony na prawym brzegu, oddawna już rzucał się nam w oczy wieżycami swych starożytnych kościołów. Rzeka, wyjątkowo długo płynąca już w jednym kierunku południowym, pod samym miastem nagłym skrętem oddala się prawie na odległość i 2-ch wiorst i, tworząc łuk, podchodzi znów pod miasto przeciwne strony w odległości zaledwie wiorsty od poprzedniego zakrętu. W ten sposób rzeka tworzy rozległe błonia, na których odbywają się zabawy miejskie.
Pultusk również jak i Ostrołęka, uważany za strażnicę puszcz nadnarwiańskieb, już w jedenastym wieku otoczony był murami i słynął z kolegjum, założonego przez biskupa Noskowskiego w XVI wieku. Z dawnych jego gmachów dochował się do naszych czasów ratusz z XVI w., zbudowany przez Jakuba z Kurdwanowa, kolegiata z tegoż wieku, wystawiona przez biskupa Pawła Giżyckiego, oraz zamek o jednej baszcie, mieszczący obecnie w swych murach szpital wojskowy.
Teraźniejsze miasto starym, głębokim łożyskiem Narwi dzieli się na dwie części: dawną, w której się mieszczą wyżej wspomniane budowle i gdzie koncentruje się cały ruch handlowy, i nowszą część, połączoną z pierwszą murowanym arkadowym mostem. Nowsza sześć posiada dużo zieleni, szerokie ulice i dość porządnie urządzoną cukiernię. Znajdując się w okolicy urodzajnej, gęsto zaludnionej, Pułtusk należy do najruchliwszych miast tej części królestwa i posiada nawet swój własny organ o kierunku bardzo postępowym. Wybrzeże miasta dość łagodne opuszcza się ku rzece; liczne łodzie spacerowe z oryginalnie rzeźbionymi nosami, w kształcie dziobów ptasich łub łbów różnych zwierząt, świadczą, że mieszkańcy Pułtuska lubią przejażdżki wodne. Stały most drewniany łączy obydwa brzegi, a kilka dobrze zbudowanych szos ułatwia komunikację miasta z okolicą.
Od Pułtuska zaczyna się już żegluga na Narwi. Spotykamy więc kilka łodzi żaglowych, berlinek, a nawet jeden mały stateczek parowy. Prawy brzeg dochodzi do znacznej wysokości i tworzy poprzerzynaną głębokimi wąwozami stromą ścianę, a
„Fala drżąca, łoskotliwa,
Do stóp samych mu podpływa
I w północną głuchą ciszę
Do snu pieśnią go kołysze”.
(W. Gomulicki).
Gęsto wznoszą się na jego grzbiecie gustowne pałace, skromne dworki szlacheckie. Widok wciąż nowy, bo wartki prąd rzeki niesie nas bystro na swej powierzchni coraz bliżej modrej Wisły Jeszcze jeden nocleg wypadł nam nad ciemnooką Narwią na folwarku Wierzbica przy moście szosy Warszawskiej pod Serockiem.
Nazajutrz, w środę wyruszyliśmy już o piątej rano, a w kilkanaście minut później ujrzeliśmy z lewej strony z pomiędzy zielonych wierzb wysuwającą się szeroką wstęgę bieżącej wody, to
„ . wesoły ów żeniec
Bóg kłosonośny. Codziennie on w wieniec
Statków ładownych pszenicą się stroi,
Wiecznie na wodach wyprawia okrężne!”
Deotyma.
Wprost ujścia Bugu na prawym wyniosłym i stromym brzegu Narwi wznosi się niewielkie, lecz ruchliwe miasteczko, Serock. Zawdzięczając swemu położeniu, zbiegu dwóch spławnych rzek, już w 1155 roku był on warowną osadą. Widok na Narew, Bug i połączoną rzekę z Serocka bardzo rozległy i imponujący. Nazwa połączonych rzek jest dotąd kwestją sporną: jedni twierdzą że Bug wpada do Narwi, drudzy odwrotnie; charakterystyczne jest to, że geografowie polscy i pieśniarze przeważnie oddają pierwszeństwo Narwi, geografowie zaś rosyjscy — Bugowi. Najodpowiedniejszą nazwą jest nazwa Bugo-Narew, jakiej używają nadbrzeżni mieszkańcy.
Bugo-Narew niewiele różni się co do szerokości i bystrości od Wisły pod Modlinem. Bystrym prądem płynie ona wzdłuż uregulowanych przeważnie i ufortyfikowanych brzegów obok twierdzy Zegrza, posiadającego stały most żelazny i stację kolei strategicznej, obok malowniczo położonego Zegrzynka, gdzie, tworząc wydłużony zakręt w kierunku południowo-wschodnim, zbliża się najbardziej ku Warszawie, wskutek czego istnieje projekt przeprowadzenia kanału spławnego do stolicy naszej.
Po upływie 4-ch godzin znaleźliśmy się pod Nowym Dworem, założonym, jak wiadomo,, dopiero w 1782 roku przez księcia J. Poniatowskiego. Rzeka tworząc tutaj zgrabny luk, wpada w ramiona modrej Wisły, która „z gór karpackich coraz szersza bieży, unosząc obraz złocistych wybrzeży”.
Chwilę tę znakomita pieśniarka rzek naszych — Deotyma — ujęła w następujące rymy:
„A teraz, z drogi!., oto z wielkim szumem
Nadchodzi Narew cała upowita
W płaszcz tkany złotem, ciemno-szmaragdowy.
Narew tak dumna, że, gdy Wisłę wita.
Zarzuca ciemny fałd opony swojej
Na modrą suknię co, spływa z królowej”.
Pod potężnemi murami twierdzy Modlińskiej, która jak „bajeczny smok“ strzeże ujścia Bugo-Narwi, wolno niesie nas prąd, jakby odwlekał chwilę, w którą przyjdzie mu zginąć w bystrych nurtach potężnej Wisły.
Po żelaznym moście nad Narwią przebiegł z hukiem pociąg osobowy; nad twierdzą wznosił się aeroplan i szybował w stronę Zakroczymia, który widać już dobrze było. Kapryśna Wisła zasypała piaskami wybrzeże miasta i oddaliła się od niego na znaczną odległość; zdała więc tylko spoglądamy na tę starożytną osadę. Ruch na Wiśle panował ożywiony: berlinki, parowce osobowe i holownicze przepływały to w tę, to w drugą stronę; szerokie i długie tratwy poważnie spływały z prądem; rybacy zaciągali sieci lub zakładali świeżą przynętę na sznury, gęsto poprzeciągane na dnie rzeki.
Słoneczna tarcza chyliła się coraz bardziej i zaróżowiła gładką, szeroką taflę wód modrej Wisły. Zaczęliśmy więc wzrokiem poszukiwać dogodnej do przenocowania wioski. Przesunąwszy się obok kilku położonych nieco zdała od rzeki, lub też na grzbiecie wyniosłego prawego brzegu, zatrzymaliśmy się już po zachodzie słońca w małej rybackiej wiosce — Miączynku u gościnnego mazurskiego gospodarza.
W czwartek rano, minąwszy „Wychodź – przystań” parowców pasażerskich, stanęliśmy w Czerwińsku, starożytnej osadzie nad Wisłą. Dzięki uprzejmości ks. kanonika, E. Gruberskiego, znanego zarazem kompozytora, zwiedziliśmy szczegółowo odnowiony za jego staraniem starożytny klasztor kanoników z XII wieku. W dawnych zabudowaniach klasztornych mieści się ochronka dla dzieci, sala dla amatorskich przedstawień i szkoła dla kształcących się w muzyce i śpiewie na organistów. Kościół znajduje się na wysokiej górze, na którą z szosy prowadzą wygodne i szerokie schody kamienne, obok tych ustawiono piękny posąg N. M. Panny w roku 1910 na pamiątkę 500-letniej rocznicy Grunwaldzkiej. Tutaj bowiem wojska polskie przeprawiły się na prawy brzeg Wisły, ruszając przeciwko butnym Krzyżakom. W zachodniej części wysokiego muru, otaczającego cały dawny klasztor, znajdują się resztki starej baszty obronnej z krużgankiem, z którego król Władysław Jagiełło miał przyglądać się i kierować przeprawą swych wojsk. Z ogrodu klasztornego rozciąga się daleki i piękny widok na błękitną wstęgę Wisły i na przeciwległy brzeg nizinny, okolony na widnokręgu ciemną łinją lasów, stanowiących resztki dawnej puszczy Kampinoskiej. U podnóża zaś góry klasztornej rozłożyło się czysto utrzymane miasteczko.
Zaledwie wypłyuęliśmy z Czerwińska, a już ukazała sie wysoka góra zamkowa niezbyt odległego Wyszogrodu. W odległości kilku wiorst od miasteczka zatrzymaliśmy się na ustalony już nasz popołudniowy odpoczynek, trwający zwykle do 4 ej po południu. Na takie odpoczynki wybieraliśmy zwykle miejsca, wyróżniające się pięknością krajobrazu i obfitością liściastych drzew, w których cieniu rozkładaliśmy swój maleńki obóz.
Po spożyciu obiadu, składającego się z buljonu, mleka, jajek, i wędlin, urządziliśmy krótką drzemkę. Odpoczynek pod błękitnem sklepieniem nieba, na brzegu pięknej Narwi lub modrej Wisły — upajał nas i rozmarzał. Z daleka od codziennych trosk i kłopotów pobyt na łonie cudownej natury musiał oddziaływać kojąco na najbardziej pesymistycznie nastrojoną istotę ludzką. Nic więc dziwnego, że my młodzi w takich chwilach czuliśmy się jeszcze bardziej młodymi i szczęśliwymi — tak nam lekko i wesoło było na duszy i miniowali cisnęły się słowa poety;
Jak tu tchną.ć miło, jaka tu przyroda
I wiecznie piękna i wiecznie młoda!
Może-li człowiek, który ma serce,
Więzić się pośród murów ciasnoty,
Widząc pod sobą takie kobierce,
Mając nad sobą takie namioty?”
Za Wyszygrodem nic godniejszego uwagi nie znaleźliśmy. Prawy brzeg tworzący dotąd stromą ścianę, oddala się od rzeki na odległość 2 – 3 wiorst, wskutek czego dolina wiślana znacznie się rozszerza; lewy zaś nadal przedstawia płaską nizinę, podlegającą częstym zalewom, od których mieszkańcy wiosek, wyłącznie prawie Niemcy koloniści, zabezpieczają się, sypiąc własnym kosztem wały ziemne i stawiając płoty plecione z wikliny, pokrywającej znaczne przestrzenie brzegów wiślanych. Mijamy częste tutaj przystanie parostatków, jak Świniary, Kościelna Kępa i w kilka chwil po zachodzie słońca zatrzymujemy się na nocleg w nadbrzeżnej wiosce Mochowo, w odległości 2 ch tylko mil od Płocka. Był to ostatni nasz nocleg i wypadł również w stodole włościańskiej, ale na ten raz na sianie, które okazało się gorsze od słomy, bo niemiłosiernie podrapało naszą skórę. W piątek 12 lipca, minąwszy Tokary, Dobrzyków i Borowiczki z cukrownią, stanęliśmy u przystani Towarzystwa wioślarskiego w Płocku, który oddawna już lśnił wierzycami swego prastarego tumu, Płock dobrze jest znany członkom naszego T-wa, bo sprzyja temu zadzierzgnięta przed rokiem ściślejsza nić sympatji między włocławskimi a płockimi wioślarzami, która oby jak najdłużej przetrwała dla dobra Towarzystw obu i dla rozwoju życia towarzyskiego.
Uprzejmość i gościnność płocczan znana jest wszystkim, a i teraz byliśmy jej świadkami, bo chociaż niespodziewanie przybyliśmy do Płocka, a już w kilka chwil, zjawił się szanowny vice-prezes T-wa i towarzyszył nam do samego odjazdu, który nastąpił w południe po uprzejmym obfotografowaniu nas przez płockiego kolegę po wiośle, p. W.
Bystro niesie nas Wisła ku Włocławkowi; mijamy jeszcze Soczewkę na lewym śliczny las Brwiliński na prawym ulubione miejsce letnich wycieczek płocczan zatrzymujących się na południowy zwykły odpoczynek w Duninowie, w którym przed kilku laty wrzało życie, a teraz pusto i smutno!..
W niespełna godzinę po wyjeździe z Duninowa ukazała się nam na prawym wyniosłym brzegu stolica ziemi Dobrzyńskiej która wraz z Kujawami nie mało wycierpiała od zdradzieckich Krzyżaków;
Witaj stary Dobrzyniu, zabytku przeszłości!
Świadku męstwa i cnoty, stawy i wielkości!”
Zaraz za Dobrzyniem ujrzeliśmy katedralne wieże naszego miasta, o którym S. Klonowicz w swoim „Plisie* tak wspomina;
„ i oto się czerwieni dawny
Włocławek, książę, cłami i piwem sławny!”
O godzinie 8-ej minut 15 wieczorem zawinęliśmy wreszcie do naszej przystani zdrowi, opaleni, gdzie serdecznie powitani zostaliśmy przez obecnych kolegów naszych.
A teraz kilka danych statystycznych:
Cała wycieczka łącznie z drogą do Łomży trwała 8 dni, łodzią zaś płynęliśmy 6 dni; godzin wiosłowania, notowanych zawsze bardzo dokładnie, było 48, czyli przeciętnie po 8 godzin dziennie, co przy 2-ch zmianach wynosi na każdego z nas 24 godziny pracy; oprócz tego na Z. Błędowskiego i Z. Jasińskiego przypada po 24 godziny sterowania. Ogólne wydatki wyniosły 90 rb, co po wyłączeniu 15 rubli, ofiarowanych przez T-wo, wynosi na każdego uczestnika rb. 18 kop. 75. Cała zaś przestrzeń przejechana wodą ma około 400 wiorst, z tego na Wisłę przypada 120 wiorst, na Bugo-Narew 36 wiorst, a na samą Narew około 240 wiorst.
Stosunkowo więc niewielkim nakładem czasu, pieniędzy i pracy zwiedziliśmy spory szmat ziemi ojczystej i przyczyniliśmy się poniekąd do rozwoju turystyki wioślarskiej.
Z. Błędowski.
Suwałki, w styczniu 1913.
Wspólna Praca 1913 r. kwiecień, maj, nr 4 – 5 str. 88 – 9