Jolanta Sawicka-Jurek
Instytut Filologii Polskiej
Akademia Podlaska, Siedlce
Autorka artykułu “Nad rzekami babilońskimi…” opublikowała w książce:
Żydzi na Podlasiu
red. Zofia Chyra-Rolicz, Renata Tarasiuk, Edward Kopówka
Siedlce : Akademia Podlaska, 2010
http://ksiazkihistoryczne.pl/historia-polski-xvi-xviii-w-zydzi-na-podlasiu/p,182003
„Nad rzekami babilońskimi…”
O cierpieniach, więzi z rodzinnymi stronami
i tęsknocie za ojczyzna Żydów
– emigrantów z Podlasia
Stefania Skwarczyńska list zaliczała do literatury stosowanej, a prawdziwy sens listu widziała po stronie życia. Pisała: „Wszak list należy do życia, dożycia dąży, życie codzienne go stwarza. Równocześnie jednak wdziera się w ten świat literatury, wieńcząc tego czy owego autora laurem nieśmiertelności”. Te słowa autorki Teorii listu będę miała szczególnie na uwadze w swoim szkicu.
Materiałami źródłowymi, które znajdują się w moim posiadaniu i na których opierać się będę w znacznej części rozważania, są listy pisane do rodziny, która uratowała młodych Żydów z Podlasia, ludzi nieznanych im wcześniej, a potem tak bliskich, traktowanych jak synów. Zaprezentowana prze ze mnie korespondencja, mam nadzieję, przyczyni się do ukazania przekonującej wizji relacji polsko- żydowskich oraz katolicko-żydowskich i zmusi do odchodzenia od nachalnie prezentowanych przez niektóre kręgi stereotypów. Wnioski i refleksje, płynące z analizy po raz pierwszy prezentowanego publicznie (wymagającego niewątpliwie szerszego i bardziej wnikliwego opracowania) materiału źródłowego, w moim rozumieniu powinny zmierzać ku przetarciu dróg wzajemnej komunikacji, w pełnym poszanowaniu przekazów i relacji, dotyczących Holocaustu.
Jednocześnie chciałabym uwidocznić, że przedstawiona korespondencja jest świadectwem więzi emigrantów Żydów polskich z mieszkańcami Podlasia, ogromnej tęsknoty za ojczyzną, za ziemią, na której spotkało ich tyle zła, którego nie są w stanie wymazać z pamięci, ale też międzyludzkiej solidarności w obliczu śmierci. Teksty przytaczanych tu listów, są pozbawione ingerencji w ich specyfikę językową: leksykalną, fleksyjną, składniową czy też ortograficzną.
W czasie okupacji hitlerowskiej rodzina Stefanii i Pawła Wiśniewskich udzieliła pomocy trzem młodym ludziom pochodzenia żydowskiego z Zambrowa, braciom S.: Janowi, Wincentemu i Mieczysławowi. Dom rodziny Wiśniewskich znajdował się w znacznej odległości od dużej wsi Pniewo (dzisiaj w powiecie łomżyńskim). Obecnie nikt tam już nie mieszka. Ludzie wyprowadzili się z tego pięknego miejsca nad Narwią, która co roku wylewa i uniemożliwia przez kilka tygodni swobodne poruszanie się. Maleńka wioska, składająca się z trzech zagród gospodarskich, nosząca nazwę Budy Pniewskie, dzisiaj już nie istnieje. Dwa kilometry dalej można też odnaleźć pozostałości po zabudowaniach dwóch gospodarstw (w tzw. Budach Pniewskich Drugich). Warunki życia były tam trudne zarówno zimą, jak i latem, ale położenie zabudowań w nadnarwiańskich lasach, w pewnej odległości od większych skupisk ludzkich, umożliwiło pomoc trzem biednym, przerażonym, ale pełnym życia i energii młodym chłopcom żydowskim, którzy bardzo chcieli żyć. Między rodziną Wiśniewskich, składającą się z: ojca, matki, dwóch córek i syna a młodymi Żydami nawiązała się bliska więź. Traktowano ich jak synów, których trzeba ratować z opresji. Nie było to łatwe, bo sąsiadów trzeba było przekonać, że są to tylko młodzi robotnicy, wynajęci do prac wykończeniowych, stolarskich przy nowo wybudowanym budynku mieszkalnym. Rodzina Wiśniewskich była dość zamożna, cieszyła się w okolicy dobrą opinią i zaufaniem. Dwaj bracia pani domu, Stefanii, byli zakonnikami kapucynami, ludźmi wykształconymi, którzy zajmowali wysoką pozycję w hierarchii zakonnej (ich też, niestety, nie ominął pobyt w Oświęcimiu i Dachau). Jej młodszy brat, Czesław, i przyszły mąż najstarszej córki, Mieczysław, pełnili odpowiedzialne funkcje w miejscowej strukturze wojskowej Armii Krajowej, cały czas ukrywając się przed okupantem w pobliskich lasach. W Budach Pniewskich Drugich mieszkali dalecy krewni rodziny Wiśniewskich, którzy mieli dorosłe dzieci – osobą szczególnie kontaktową i o pogodnym usposobieniu był ich syn Mietek. To wszystko sprzyjało wytworzeniu atmosfery familijnej, przyjaznej i dawało nadzieję, że bracia S. mają tam szansę przetrwać czas okupacji. Niestety, dochodziło do zastraszania rodziny Wiśniewskich ze strony sąsiadów, obawiających się o swoje życie i bracia S. musieli opuścić bezpieczne miejsce. Ukrywali się w lasach Pniewa, Czerwonego Boru, dalej potajemnie otrzymując pomoc od rodziny Stefanii i Pawła. Po wyzwoleniu, w 1945 roku zamieszkali w Białymstoku. W czasie okupacji stracili wszystkich swoich bliskich, a jedyna ich żyjąca siostra wyjechała już przed 1939 r. do Argentyny. Tam też chcą jechać oni z założonymi po wojnie rodzinami. Nie jest to takie proste. W 1949 r. wyjeżdża do Paryża dwóch braci Wicek i Mietek, ale wracają do kraju z powrotem i próbują jeszcze dwukrotnie odbyć podróż do Ameryki Południowej. W końcu udaje się wyemigrować wszystkim trzem z rodzinami do Argentyny.
Cały czas utrzymują bliski kontakt z rodziną z Bud Pniewskich, traktując wszystkich jej członków jako osoby sobie najbliższe. Świadectwem tych nie zwykłych więzi, które zostały zadzierzgnięte w czasach strasznego terroru i zagrożenia życia, jest. korespondencja z rodziną Wiśniewskich, a potem po latach z ich wnuczką. Przykładem tego są nieliczne zachowane listy Wicka i Mietka z Paryża. Na pożółkłej po latach, wyrwanej z dużego brulionu kartce papieru w kratkę formatu A4, przekazanej rodzinie Wiśniewskich przez kogoś, kto wracał z Francji do Polski, nie bez wzruszenia po latach możemy odczytać słowa Wicka, skierowane do Stefanii i Pawła:
„Kochane Rodzice.
Nie wiemy jak się wytłumaczyć myśmy do Waśnie pisali, przez tak długi czas. Najdroższe nasze, najlepiej będzie pisać całą prawdę. Otóż kiedy myśmy przyjechali do Francji to nam się zdawało, że po jakimś czasie pojedziemy dalej do swoich, ale niestety emigracja ido Argentyny została zatrzymana, więc robiliśmy starania do wyjazdu, i to się zdawało, że niedługo się pojedzie, i dlatego właśnie się nie pisało, bo chcieliśmy Wam pisać, że już jesteśmy na miejscu dlatego tak się odłożyło, ale teraz Kochani nasze wiemy jut dobrze, że trzeba będzie posiedzieć jeszcze w Paryżu, kilka miesięcy po stanowiliśmy natychmiast pisać do was”:.
Podobnie jest zatytułowany znajdujący się na drugiej stronie tej karty list. Mietka, ale równie istotne dla zrozumienia łączących rodzinę Wiśniewskich i braci S. związków są następne zdania:
„Kochani Rodzice,
Wicek już mniej więcej pisał powód naszego niepisania i chciałbym żebyście nasz tak zrozumieli tak jak się rozumie swoich dzieci, gdyśmy o swoich rodzicach nie zapomnieli i nie zapomnimy”. Dalej autor listu opisuje swój zachwyt nad zabytkami stolicy Francji (wyliczając omawiając niektóre), ale zaraz wyraża żal: „szkoda, że Ojca tu nie ma on przecięż jest amatorem na ciekawych i interesujących rzeczach”. Radość z możliwości zwiedzania wspaniałego miasta jest więc dla tych wiecznych tułaczy, znów z dala od osób bliskich, żyjących w niepewności jutra, zakłócona poczuciem osamotnienia, wyalienowania. Mietek zdaje następnie relację, z dumą swemu rodzicowi oświadczając, że: „nie marnuję swojego czasu, uczę się krawiectwa w szkole, konfekcji męskiej jest to dobry, bardzo dobry zawód tutaj i w całym świecie”. Zaraz jednak z zatroskaniem dopytuje się o bieżące życie rodziny Wiśniewskich. Widać jego wyraźne wtajemniczenie we wszystkie sytuacje rodzinne, nawet te najbardziej trudne. Pytanie „ A co się stało z sprawą?” bez dodatkowych wyjaśnień jest całkowicie jasne zarówno dla nadawcy listu, jaki adresatów, których zięć Mieczysław (zaprzyjaźniony również z braćmi S.) został aresztowany za działalność partyzancką przeciwko nowej władzy i osadzony we Wronkach z wyrokiem śmierci. Nie było to jednak jedyne nieszczęście, które w tamtych łatach boleśnie dotknęło Stefanię i Pawła Wiśniewskich. Ich syn, Franek (w wieku 21 lat) dołączył do długiej listy ofiar minionej wojny. Poszedł kosić łąkę i wszedł na minę, która urwała mu nogę. Zmarł w cierpieniach. To właśnie ten Franek, będący prawie rówieśnikiem nadawcy listu, tak szybko jako pierwszy zaprzyjaźnił się z ukrywającymi się w czasie okupacji hitlerowskiej u jego rodziny braćmi S. Spowodowało to naturalne odnalezienie się poszukiwanych przez Niemców młodych żydowskich chłopców w życiu całej rodziny Wiśniewskich. Stąd następne pytanie w liście „jak wyszedł pomnik ku świętej pamięci naszego Franka”. Zasługuje na szczególną uwagę zwrot. „naszego Franka”, świadczący o bliskiej więzi emocjonalnej i traktowaniu go jak brata. Nadawca listu dopytuje się też o życie członków rodziny (małego Mietka, babci Streniłowskiej, siostry).
Korespondencja między Stefanią i Pawłem a braćmi S. trwała przez lata, również po ich udanym w końcu wyjeździe do Argentyny, Potem, przeważnie Mietek S. i Wicek S., pisali listy do ich dzieci. Zwraca uwagę pełen zatroskania list z 1988r., pisany przez Mietka S. do córki Stefanii i Pawła, śmiertelnie już wtedy chorej: „Droga Halinko, życzym tobie polepszenia w zdrowiu, bądź dobrej myśli, my jesteśmy całym sercem z tobą i prosimy Bogao twoje zdrowie”.
W dniu jej pogrzebu (5.11.1988 r.) przyszedł list od Wicka S.: „Droga Halinka! Ty jesteś ostatnia z W., która pozostała między nami i ja czuję ogromną potrzebę do skreślenia do Ciebie kilka słów”. Wiele lat po wojnie, w roku 1988, nadawca te go listu uważał za konieczne opisanie po raz kolejny (były wcześniejsze relacje listowne na ten temat, ale się nie zachowały) okoliczności spotkania rodziny z Bud Pniewskich, dzięki której razem z dwoma braćmi udało mu się przeżyć czasy niemieckiego terroru. Wspominał:
„Ja powracam do przeszłości do roku 1942 kiedy jedna kobieta z Gać mnie przedstawiła Waszej rodzinie w Budach Pniewskich. Jej imię było Zyśk. Ona mi powiedziała, że ta rodzina mnie pomoże przeżyć wojnę. Ona musiała niestety wrócić gdyż miała małe dzieci i nie mogła ich zostawić. Wtedy spotkałem twoją matkę i ojca. Którzy mnie bardzo dobrze przyjęli. Pomówiliśmy się, że ja zrobię całą stolarską pracę w domu za jedzenie i przespanie na ruszcie. Wtedy ta kobieta Zyśk odeszła i już nigdy jej nie zobaczyłem. Z twoją rodziną z żyłem się bardzo i dzięki temu udało mi się przeżyć wojnę. W tym czasie sytuacja dla Żydów robiła się coraz groźniejsza i ja prosiłem twoją matkę, że mam brata który by mógł mi dużo pomóc w pracy i ona się zgodziła abym go przyprowadził”.
Opowiadał następnie Wicek S. o przypadkowym spotkaniu brata Mietka (wręcz uważał to za cud) w lasach Czerwonego Boru i połączeniu się też z trzecim z rodzeństwa, i, jak pisał „od tego czasu trzymaliśmy się we trójkę razem.”. Przyznawał zgodnie z prawdą: „Byli również inni dobrzy ludzie co nam pomagali. Nasza strategia była aby zmieniać coraz miejsca pobytu i to nam się udawało”. Tłumaczył też dlaczego to wszystko opisuje:
„Tu chyba myślisz po co ja to ci piszę. Ale tak, że nie miałem z tobą kontaktu po wojnie, och gdybym mógł Ciebie objąć i przytulić do serca i ucałować jak siostrę to ja bym się czuł szczęśliwy, twoi rodzice mnie odwiedzali w Białymstoku i to było dla mnie najlepszym prezentem, po wyzwoleniu. Ja nigdy nie zapomnę tej kobiety Zyśk dzięki której poznałem twoją szlachetną rodzinę”.
W czasie żałoby po śmierci Haliny, która borykając się z chorobą nowotworową do końca walczyła o życie, załamana psychicznie jej córka starała się w swoim bólu po stracie matki odizolować od świata, aby swoje cierpienie przeżywać w samotności. Z Buenos Aires przychodzi jednak list od Mietka, w którym on, domyślając się tragicznego końca walki z losem Haliny, stwierdza: „Wyobrażam, że dobrej wiadomości dla nas nie macie, jednak nie chcemy zgubić z wami kontaktu. Napiszcie dokładnie o wszystkim”.
Kilkadziesiąt lat po wyjeździe z ojczyzny, zmęczony życiem, spracowany i schorowany polski Żyd emigrant pragnie podtrzymywać więź, łączącą go z krajem młodości i ludźmi, którzy byli mu bliscy. Zwraca się więc do wnuczki Stefanii i Pawła: „Jeśli dla was to możliwie prosiłbym abyście mnie przysłali adres Mietka (…) jego ciocia i on mieszkali na Budach Pniewskich byli bardzo zaprzyjaźnieni z twoją babką która była dla nas drugą Matką”.
Prawa czasu i losu ludzkiego są jednak nieubłagane. Umierają bracia S. i wtedy listy do wnuczki Stefanii i Pawła Wiśniewskich zaczyna przysyłać żona Mietka, Mira, urodzona przed II wojną światową w Białymstoku (mieście, gdzie latem 1939 na 91 tys. mieszkańców było 51 tysięcy Żydów), córka dyrektora żydowskiego szpitala. Została ona w czasie okupacji wywieziona do obozu w Oświęcimiu, ale udało jej się przeżyć te straszne czasy pogardy. Jest ona osobą wykształconą, wrażliwą, której znajomość literatury polskiej nie jest obca. Dlatego inaczej wygląda już forma językowa jej listów. Cechuje je zindywidualizowany styl, zharmonizowany z treścią wypowiedzi epistolarnej, bogate słownictwo, urozmaicona składnia i frazeologia, zgodna z normą fleksja, poprawna ortografia i interpunkcja. Jakże listy Miry S. różnią się od korespondencji braci S., które były z licznymi błędami ortograficznymi, fleksyjnymi, składniowymi i widoczną nieporadnością językową. Łączy je jednak jedno: treść, a szczególnie takie jej tematy, jak więź z ojczyzną i pamięć o szlachetności rodziny Wiśniewskich. W swojej korespondencji Mira wyraża radość z możliwości kontaktów listowych z wnuczką Stefanii i Pawła, jednocześnie zapewniając o wdzięcznej pamięci. W kolejnym liście nadmienia:
„Korespondencja z Tobą sprawia nam wielką radość. To, że nie przerwała się więź między nami. Pamięć nam tak drogich osób jak twoja mama i dziadkowie jest zawsze żywa między nami i naszymi dziećmi. (…) Kiedy się spotykamy z przyjaciółmi, zawsze wspominamy tamte czasy, wszystkie przeżycia tak bardzo związane z twoją rodziną. Wszyscy oni Was dobrze znają nawet po imieniach”.
Nie zawsze treść jej listów jest taka pogodna. Zawierają one bowiem wiele rozważań na temat doświadczeń emigracyjnych, wyalienowania i niemożności cieszenia się urokami życia z dala od ojczyzny. W korespondencji Miry, przysyłanej z dalekiej Argentyny, można więc odnaleźć (bez nawet zbytnio wnikliwej analizy) tak częsty w literaturze emigracyjnej biblijny motyw wygnańców z Psalmu 136 (137) Super flumina Babylonis, illic sedimus:
„Nad rzekami babilońskimi siedzieliśmy
i płakaliśmy na wspomnienie Syjonu.
Na wierzbach tamtejszych
zawiesiliśmy cytry nasze”.
Trudne lata emigracji nie zacierają pozytywnych (chociaż negatywnych też było wiele) wspomnień Miry z ojczyzny i w duchu miłości do niej będzie próbować wychować swoją córkę, Ewę. Pisząc listy do Polski, ujawnia swoje wzruszenia, jak np. te będące żywą, emocjonalną reakcją na otrzymaną kartkę z motywami kwiatowymi z Polski:
„Te piękne pocztówki z tak drogimi mi kwiatami. Trzymam je na nocnym stoliku i patrząc na nie wspominam ten kraj, który kiedyś myślałam był moją ojczyzną. Te lasy i pola, te chabry i kąkole wśród łanów żyta złocistego, kołysającego swoje kłosy z wiatrem, między którymi przeminęło moje dzieciństwo jedyny okres szczęśliwy mego życia. (…) Teraz jestem zaledwie ofiarą wojny, która już nigdy nic mogła zapuścić korzeni na obczyźnie”.
Osamotnienie (mimo troskliwej opieki rodziny) i różne dolegliwości, związane z wiekiem, stają się częstym tematem następnych listów. Najbardziej jednak Mirze doskwiera tęsknota do tego ukochanego, dalekiego kraju, w którym przeżyła lata dzieciństwa i młodości. Świadczy o tym rzewna, wzruszająca reakcja na noworoczną kartkę z życzeniami z Polski:
„Byłam ten cały czas zrozpaczona, gdyż zatraciłam twój adres i nie mogłam Ci pisać a także od Ciebie nic nie otrzymywałam. I akurat niespodzianka akurat na Nowy Rok. Muszę Ci przyznać, że czytając ją płakałam. W jaki sposób potrafisz twoją wrażliwością naruszyć moje najgłębsze uczucia, między niewyczerpaną tęsknotą za Polską i chociaż już minęło 35 lat gdy ją opuściłam śnię ciągle o jej lasach, o tym jak piszesz świeżym polskim powietrzu i ciągle mam na myśli wiersze Mickiewicza. „Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie, Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto Cię stracił. Dziś piękność twą w całej ozdobie widzę i opisuję, bo tęsknię po tobie.” I chociaż w tej ojczyźnie zaznałam wiele krzywd i bólu i chociaż przesiąknięta jest ona krwią moich najbliższych nic nie mogę zrobić, tak tęsknię za nią. I moim marzeniem zawsze było chociaż przed śmiercią pobyć choć tydzień na polskiej wsi”.
Argentynę zaś Mira widzi jako kraj pogrążony w chaosie, zupełnie odmienny od tego, który poznali, kiedy tam przyjechali za chlebem. Uważa, że „niestety, to wszystko się zmieniło, korupcja, wyzysk, nieczułość dla narodu, interesy osobiste zrujnowały ten kraj i teraz sytuacja jest rozpaczliwa”. Dochodzą do tych zmartwień problemy zdrowotne (dopiero później okazuje się, że w tym czasie przeżywała ona częste stany depresyjne, kończące się leczeniem szpitalnym). Ciągle mając w pamięci tragiczną przeszłość, martwi się o przyszłość.
Skarży się: „Po tym wszystkim cośmy przeżyli w młodości, teraz na starość też nie ma spokoju. Co za świat zostawiamy dla młodych pokoleń, czyż nigdy już nie skończą się te przelewy krwi i terroryzm”. Dlatego uważa, że jej moralnym obowiązkiem jest dawać świadectwo prawdzie, przestrzegać przed złem. Oświadcza: „W związku z tymi wydarzeniami ja teraz chodzę po szkołach i daję świadectwo o Holocauście, o przeżyciach w czasie wojny, o nazizmie niemieckim”.
Po latach, na podstawie tragicznych wojennych wspomnień i wyraźnie wyrażanych obaw, związanych z obserwowaną przez nią sytuacją w Argentynie, Mira zacznie pisać książkę w języku hiszpańskim, umieszczając w niej informacje również na temat rodziny Wiśniewskich i jej roli w uratowaniu braci S. Ciągle niepogodzona ze śmiercią swojego męża i jednocześnie mając świadomość nieubłagalnie mijającego czasu oraz czując się coraz słabsza fizycznie, a także będąc poinformowana o kolejnych zgonach w rodzinie Wiśniewskich, w jednym z listów stwierdza: „Zamknęła się ostatnia strona tego rozdziału, ale księga życia ponownie pisze następne rozdziały w osobach twojej rodziny i mojej córki z wnukami. Ona to też bardzo chce poznać miejsca urodzenia, młodości i walki o życie swojego ojca to znaczy Polski, Zambrowa i również miejsc zagłady swego narodu”.
Działania Miry doprowadzają do przyjazdu w maju 2004 r. do Polski jej córki Ewy z synem Nicolasem. Odwiedzają oni Warszawę, Białystok (tam grób babki, która zmarła w latach pięćdziesiątych do końca swoich dni nie wyraziła zgody na opuszczenie Polski), potem: Tykocin, Zambrów, Budy Pniewskie, Kraków, Oświęcim. Spotykają się z potomkami rodziny Wiśniewskich z Bud Pniewskich. Ewa, która wyjechała z Polski, mając osiem lat, jest wzruszona, że po latach nieobecności może synowi pokazać ojczyznę, do której tak tęskniła oraz cieszyć się widokiem kwitnących bzów i zielonych łąk. Cały czas próbuje zwrócić uwagę syna na różnorodność i bogactwo polskiej przyrody, jednocześnie tłumacząc mu, że odwiedzili kraj, który nie powinien mu się tylko kojarzyć z obozami śmierci z czasów okupacji hitlerowskiej (chociaż o nich też nie wolno zapomnieć). Stara się pokazać mu piękno kraju jej lat dziecinnych.
Przywozi z sobą swój wiersz napisany przed przyjazdem do ojczyzny 13 maja 2004 r. (przetłumaczony z hiszpańskiego na polski przez matkę –Mirę S) zatytułowany Polska, w którym oddaje całą głębię i bogactwo swoich uczuć:
„Chcę pisać do ciebie
O! Polsko ojczyzno moja.
Chcę cię opisać
z głębi,
O twych lasach gęstych
i bystrych rzekach
twych sosnach strojnych
i delikatnych wiosennych
Chcę cię odczuć,
w mych dłoniach
i stopami moich nóg
na zielonym wilgotnym mchu
świeżym, pachnącym życiem.
To dzieciństwo moje jest.
Lecz wiem o tamtym też.
Noszę w sobie ból.
Wiem o moich,
tysiącach i tysiącach zmasakrowanych
pod twoją ziemią rozsianych.
Wielki ból do nienawiści doprowadza,
ale to nie było to,
co mnie nauczyli.
Jak zjednoczyć ludzi z przyrodą?
Jak zwalczyć zło?
Jak zrównoważyć, jak silne jest to?
Jestem tylko kimś, kto wrócić chce,
pozwól mnie poczuć ciebie, Polsko,
poprzez miłość i ból
w jakiś sposób odzyskać
szczęśliwe dzieciństwo, by je opowiedzieć.
Chcę potem opowiedzieć o naszym spotkaniu,
mam w tobie tylko jednego przyjaciela,
z tych co gotowi są ryzykować życiem za mnie,
to mi wystarcza.
Polsko, już idę!”
W czasie podróży po kraju ojczystym Ewa dużo filmuje, fotografuje. Po powrocie do Argentyny utrzymuje kontakt korespondencyjny z J., wnuczką Stefanii i Pawła Wiśniewskich, ale już przeważnie, zgodnie z duchem czasu, drogą elektroniczną. Wysyła do niej e-maile z załączonymi fotografiami malowanych przez nią obrazów, w których odnaleźć można motywy polskiego krajobrazu. Przekonuje ją też o konieczności odwiedzenia Argentyny i poznania całej rodziny S. Opowiada o sprawach wielkich, ale też codziennych, istotnych tylko dla osób, które łączą więzy bliskie, rodzinne. Tak jak pisała jej matka Mira, że „księga życia pisze następne rozdziały”.
Jolanta – Sawicka Jurek
.
1 comments
Cieszę sie ogromnie, że mogłam przeczytać o rodzinie Wiśniewskich, jest ona zpokrewniona z rodziną Dąbrowskich z Niewodowa Józef i Czesław "DUŻY" byli braćmi stryjecznymi mojej mamy. Jestem wdzieczna że jeszcze ktoś pisze o patriotyzmie. Ostatno poznałam swoją rodzinę w USA której pradziadek " wyjechał za Chlebem" są bardzo wzruszeni ogladając na mapach satelitarnych wieś rodzinną – Niewodowo z której pochodził ich pradziad. Jeżeli to możliwe pragne Panią poznać, mamy wspólną znajoma Bogusię Więckowską. Pozdrwiam bardzo serdecznie Krystyna Bućkowska z domu Targońska.