Materiał ten jest własnością Zespołu Samorządowego Szkół w Nowogrodzie i i za jego zgodą został opublikowany.
Redakcja Serwisu
Niech żyje szkoła Polska
ODBITO CZCIONKAMI DRUKARNI DIECEZJALNEJ W ŁOMŻY
Do młodszych Czytelników.
To, co w niniejszej książeczce opisuję, nie jest ani bajką, ani zmyśloną jakąś historyjką. Wszystko to działo się przed trzydziestu laty, pod zaborem rosyjskim, czyli wtedy, kiedy jeszcze nasza Polska dźwigała kajdany stuletniej niewoli. Nie posiadaliśmy wówczas nietylko własnego wojska, własnych pieniędzy i własnych okrętów na morzu, ale nie mieliśmy nawet możności kształcenia się w swoim ojczystym języku. » W biurach urzędnicy — przeważnie Rosjanie — zwani z obcego „czynownikami”, mówili tylko po rosyjsku, w tym obcym języku były różne napisy, tablice publiczne, nazwy ulic po miastach, w języku rosyjskim przemawiał do dzieci nauczyciel, choć był Polakiem, dzieci uczyły się przeważnie z rosyjskich podręczników. Nie uczono dzieci ani o ziemi polskiej i jej bogactwach, ani historji naszego narodu, a jeżeli czasem na ten temat mówiono, to przedstawiano dzieje Polski w sposób kłamliwy, a nawet obelżywy.
Trudno wprost uwierzyć, że takie rzeczy działy się na naszej polskiej ziemi — tak niedawno, a takie dziś zmiany! Młodsze pokolenie nic nie pamięta z tych czasów, ale my starsi, pamiętamy je dobrze, niejeden z nas brał czynny udział w walce o prawo do mowy ojczystej,nie jeden pokutował za to w więzieniu przez długie tygodnie lub miesiące.
W pamiętne lata 1904—1905 społeczeństwo nasze rozpoczęło zaciekłą walkę o zdobycie praw do kulturalnego rozwoju, o należne nam miejsce wśród narodów cywilizowanych. Zaczęto od walki o język polski w szkołach, gminach i sądach. I studenci wyższych uczelni, i młodzież gimnazjalna rzucili ławy znienawidzonej obcej rosyjskiej szkoły na naszej polskiej ziemi. Tak było w całym kraju, w tej części Polski, zwanej „Kongresówką”, tak było i u nas w Łomży, gdzie nasi „gimnaziści” strejkowali zapamiętale. Potem walka przeniosła się do szkół wiejskich, początkowych (dziś powszechnych), w których małe brzdące też chciały uczyć się po polsku, zamiast kaleczyć sobie język obcą, nieznaną rosyjską mową — „rozgoworem” — jak mówiono.
Walkę rozpoczęły dzieci na swój sposób, wcale nieźle przemyślany — to już byli rozsądni obywatele, choć dopiero 10-cio i 12—13-letni. Nie napróżno w wielu z nich płynęła mazursko-kurpiowska, a więc wolna lechicka krew!
Obrazek niniejszy jest jednym z wielu podobnych epizodów z tych czasów, choć to rzadziej zdarzało się na wsi. Zobaczymy z opisu, jak dzieci urządziły „strajk” szkolny w małej prowincjonalnej osadzie rolnej; jak zapatrywały się na starszych patrjotów, a posiadając w swoich młodych serduszkach ukochanie Polski i języka ojczystego, przyczyniły się, jak mogły, do ogólnie podjętej akcji narodowej.
Za to tej młodzieży — dziś już dorosłym obywatelom — cześć!
Nowogród, w styczniu 1935 r.
Adam Chętnik.
Przez tajny ruch patrjotyczny do walki o polską szkołę.
(garść wspomnień.)
Było to w pamiętnym roku 1905. W małej osadzie Nowogród, w pobliżu Łomży, i jak ta nad rzeką Narwią położonej, już od pewnego czasu zauważyć można było jakiś niezwykły ruch i podniecenie. Młodzież starsza i poważni ojcowie zbierali się na narady i czytanie gazet „tajnych”, mówiących prawdę o Polsce i przygotowujących grunt do wywalczenia /niepodległej ojczyzny. Gazety te były przeważnie z Krakowa, sprowadzano je i przemycano znanemi tylko szlakami przez wtajemniczonych i pewnych ludzi, najczęściej Kurpiów z pogranicza, ściganych za to niejednokrotnie przez obcy i wrogi rząd zaborczy.
Odbywały się również tajne zebrania — latem w zaroślach i zagajnikach, zdała od miast i czujnych oczu policji ówczesnej i żandarmów. Zimą w odosobnionych chałupach, pod pretekstem zabaw i wesel, często przy zastawionym stole, na którym pierwsze miejsce zajmowała tak zwana „monopolka” — wódka z rządowego monopolu, jako jeden z pewniejszych dowodów ówczesnej prawomyślności. Nawet — jeżeli w miejsce takie wlazł przypadkowo lub—kierując się węchem szpiegowskim—policjant rosyjski, to dostał parę kieliszków „sznapsa” i ruszał dalej. Jeżeli zaś zamyślał pozostać dłużej, a do tego podpił sobie dla ochoty i w czułości „ziemlakami”1) biesiadników zaczął nazywać, to mógł za to gorzko odpokutować. Pijanego nieraz pobito, obdarto z odznak policyjnych, a czasem połamano szablę, zaś jego samego — nie- zawsze przytomnego—ładowano zaraz na wóz i wieziono do wyższych władz powiatowych. Po otrzeźwieniu taki pan dostawał od swego „naczalstwa”2 ) delikatnie mówiąc, po buzi — i karjera jego policyjna była zwykle już skończona. Przy dobrych, jak mówiono „plecach”, zostawał przeniesiony gdzieś w dalsze okolice.
Kto bywał na weselach kurpiowskich, ten o wypadkach takich nieraz słyszał, a nawet i na własne oczy je oglądał. Wiedzieli o tem policjanci, to też nie starali się gościć długo na zabawach, wypijali i zagryzali, co im dano z grzeczności,
i uciekali dalej. A w chałupach i gospodach wtedy dokończano rozpoczęte narady, zbierano składki na tajną „bibułę”3,) lub rozdawano ją do dalszych wiosek.
Domy, jak powyższe, były zresztą strzeżone z zewnątrz, a o niebezpieczeństwie dawano znać w porę.
W roku 1904 i na początku 1905 już nie- tylko czytano zawzięcie „Polaka”4), ale szykowano się do walki o język ojczysty.Patrjotyzm już dojrzewał w masach, lud chciał jakiegoś czynu, chciał w miarę możności—zdobyć coś dla Polski.
Władze rosyjskie czuwały. Tu i ówdzie zdarzały się rewizje po domach, aresztowania podejrzanych działaczy – patrjotów, a wślad zatem osadzanie ludzi w więzieniach lub wysyłka ich wgłąb Rosji.
Wkrótce zacięta walka o język zawrzała w miastach, rzuciła szkoły rosyjskie młodzież w wyższych i średnich uczelniach. W Łomży zrobiło początek męskie gimnazjum rządowe, za niem poszło żeńskie i inne zakłady naukowe. Wkrótce potem walka przeniosła się już na wieś — do szkół początkowych i urzędów gminnych.
Opis szkoły nowogrodzkiej z lat 1895—1905.
Szkoła, o której piszę, był to duży budynek drewniany, stojący najbliżej kościoła; w jednej połowie mieściła się sala szkolna, z oknami z trzech stron: na ulicę, prowadzącą do rynku, na plac kościelny i na ogród szkolny. Dziesięć lat przedtem, jak to opisuję, naprzeciw szkoły było aż dwie karczmy, które potem skasowano, właściciele ich wynieśli się dalej. Na ich miejscu powstał sklep spółdzielczy polski i obok dom ludowy z piekarnią. Budynki te uległy zagładzie w czasie wojny światowej.
W drugiej połowie domu szkolnego było mieszkanie nauczyćiela, dość obszerne, oddzielone od klasy długim „na przestrzał” korytarzem, prowadzącym z ulicy aż na ogród szkolny. W jednej części tego korytarza, za środkowemi drzwiami była długa ława, na której rozciągano zbyt krnąbrnych i leniwych uczniów (a nawet i uczenice) i ćwiczono im skórę dyscypliną z rzemienia (zwaną „śtery prawdy”) lub trzepano długą linją. Jak „ćwiczenie” tak i „trzepanie” wykonywał pan nauczyciel, niekiedy przy pomocy paru starszych uczniów.
Przy szkole było podwórze do zabaw i gimnastyki, odgrodzone od ulicy wysokim parkanem; tamże w kącie były różne budynki gospodarcze. Do ćwiczeń gimnastycznych służyły: drabina, drążek do przeskakiwania, poręcze, pozatem był wysoki słup z czterema powrozami na hakach (kołobieg); na linach tych siadały dzieci w specjalnych pętlach i, nabierając rozpędu dookoła słupa, bujały się wysoko, jak na karuzeli. Bujali się chłopcy osobno, a dziewczęta osobno — zawsze w porze obiadowej, po lekcjach, lub w dnie galowe („galówki”5).
Za podwórzem był ogród i sad nauczyciela, gdzie pracowali starsi uczniowie i uczenice, zaprawiając się do ogrodnictwa: kopiąc doły, sadząc drzewka i sypiąc grzędy pod warzywo.
Najlepszym pracownikom i zdolniejszym uczniom wolno było latem pobyć w ogrodzie, a właściwie pomódz przy rwaniu wisien lub agrestu, co robiono zawsze z przyjemnością. Obrywanie dojrzałych gruszek lub jabłak też należało do czynności uprzywilejowanych uczniów. Do zaszczytnych również zajęć zaliczano paszenie kozy pana nauczyciela w tymże ogrodzie szkolnym, ale i to robiono z ochotą.
Szyld na szkole był pisany po rosyjsku z „ruskim” dwugłowym (“orłem.”)6
W klasie stały długie ławy, ze stolikami lub bez, podobne do dzisiejszych. W ławie mieściło się 6—8 uczniów, przyczem zimą było ich w szkole do stu i więcej; a ci, dla których brakło miejsca w ławkach albo siedzieli pod ścianami na swych drewnianych „tekach”, albo nawet leżeli na podłodze a na tekach pisali jak na stołach. Na wiosnę i w jesieni w szkole były prawie pustki — większość dzieci szła do robót w polu i do pasionki, uganiając się po ugorach i paśnikach za krowiemi ogonami. Pod jedną ścianą stały szafy z bibljoteką szkolną, składającą się z książek w rosyjskim języku, na środku przed piecem katedra ze stołem dla nauczyciela. Na ścianie frontowej wisiał portret cara – zaborcy a na bocznych mapy: cesarstwa rosyjskiego i dwa planigloby („połuszarja”). Naprzeciw ławek w kątach były dwie duże czarne tablice z desek na trzech nogach, służące do pisania na nich kredą. Obok jednej tablicy stały duże drewniane liczydła („szczoty”), na których młodsze dzieci uczyły się rachunków do 100. Za temi „szczotami” ustawiano uczniów za karę z tekami („rańcami”) na plecach — nieraz na parę lub kilka godzin. Przed tablicami za różne przewinienia dzieci musiały klęczeć na kolanach, nieraz z rękami podniesionemi do góry.
Na piętnaście lat przedtem,jak to opisuję, podobne klęczenie odbywało się na rozsypanej gryce lub grochu, w kątach ustawiano za karę uczniów i uczenice z miotłami w rękach itp.
„Trzepanie” na wspomnianej ławie (w korytarzu) odbywało się parę razy na tydzień, a nieraz i codzień. Po takiej karze za moich czasów parę starszych uczenie nie przyszło już więcej do szkoły. Podobne kary zbytnio nie dziwiły nikogo, bo nawet w ówczesnych elementarzach („alamentach”) polskich na końcu był wierszyk, którego musieli uczniowie nauczyć się na pamięć, zaczynający się od słów:
„Różdżką Duch Święty dziateczki bić radzi, Różdżka bynajmniej zdrowiu nie zawadzi” itd, Na święta rządowe („galówki”) dzieci szły parami do kościoła z nauczycielem na nabożeństwo, poczem wracały do szkoły, śpiewały razem „Boże carja chrani” (Boże cesarza chroń) i szły do domów na cały dzień, albo—jeżeli było ładnie—na majówkę, razem z nauczycielem.
Majówki takie („progułki”) urządzane były na wiosnę i latem, gdzieś na błonia nadrzeczne lub do lasu; bawiono się wtedy w gonitwy, grano w palanta, zbierano grzyby. W obie strony młodzież szła parami, śpiewając obce nam pieśni, niekiedy zapożyczone od żołnierzy rosyjskich, zupełnie nieodpowiednie.
Szkoła, którą opisuję, pozostała do dziś, choć w znacznej przeróbce: obito ją deskami i z mieszkania nauczyciela urządzono dalsze klasy. Pozostał tylko prawie bez zmiany ganek od ulicy, na którym jak i dawniej w niedzielę zbierają się gromadki „leniuchów”, nie lubiących słuchać kazań w czasie nabożeństwa — wieczne utrapienie księży proboszczów i zakrystjanow, pragnących ten porządek zmienić.
Tak więc przedstawiała się szkoła w Nowogrodzie przed trzydziestu i więcej laty.
Akcja strajkowa wśród dzieci.
Wszystko, co się działo w osadzie wśród dorosłych obywateli i w szkołach miejskich, widziała albo odczuwała młodzież nowogrodzka. Ten i ów ze starszych chłopców w wieku szkolnym dostał przypadkowo do rąk tajną gazetę, lub odezwę, w której mówiono o języku polskim, sponiewieranym i zabronionym w szkołach. A potem co czytał — opowiadał młodszym i starszym kolegom. Słowa trafiały odrazu na podatny grunt, gdyż prawdziwość ich odczuwały dzieci na własnej skórze: musiały uczyć się w obcym języku od siedmiu lat życia, kiedy jeszcze swego rodowitego języka nie opanowały dobrze, w ojczystym języku nie wolno było w szkole i przed szkołą rozmawiać głośno, uczono obcych duchem pieśni rosyjskich, a nawet robiono zakusy na pacierz codzienny i modlitwy, które uczono również w obcym i wrogim języku7.krzywdę dzieci czuły, sponiewieranie języka ojców bolało je, walka o język swój w szkole wśród starszej młodzieży dojrzała.
O tak zwanych z obcego „strajkach” szkolnych dzieci już wiedziały od rodziców, od młodzieży z miast,
od bywalców jarmarcznych itp. I tu postanowiono również działać.
— „W Łomzie studenty rzucili już ruską gimnazję” — mówił pocichu jeden drugiemu.
— „Inne szkoły zrobiły to samo, w Warszawie już dawniej pokazali, że chcą się uczyć po polsku” — mówił drugi.
— My w Nowogrodzie nie możemy być gorsi, odpowiadali inni.
I obmyślono zrobić tak samo „jak w Łomzie”, a było to w r. 1905 w końcu zimy.
Do szkoły dzieci tego dnia przyszły znacznie wcześniej — były w komplecie, jak rzadko, około 90 młodych obywateli, którzy — choć ich było zawiele, ale ostatecznie jakoś tam się po kilku latach czytać i pisać
nauczyli. W klasie były przeważnie dzieci polskie, z wyjątkiem kilkorga prawosławnych, zwanych „ruskami”, paru ewangelików nazywanych „niemcami” i wyznania mojżeszowego — paru Żydówek. Wszystkie dzieci przeczuwały, że na coś się zanosi, że „coś będzie”, starsze zaś oddziały były niebyłe jak podniecone. Do rozpoczęcia lekcyj było jeszcze z pół godziny. Zaczęto działać.
Jak dzieci napisały podanie do pana nauczyciela.
W klasie była cisza i spokój, jak przed burzą. Starsi uczniowie, by nie tracić czasu do przyjścia nauczyciela, wchodzili pokolei na ławki i objaśniali głośno, na zmianę:
— My tu w naszej szkole prawie wszyscy jesteśmy Polacy, nasi ojcowie i dziadkowie tak samo polski to naród, Kościuszko też był Polakiem, mieliśmy w Polsce swoich polskich królów, jak Sobieski i inni — przemawiał jeden donośnym głosem.
— Polska jest teraz pod Ruskiem, który zabrania nam naszej mowy, nie uczą nas o królach polskich, książki mamy prawie wszystkie ruskie, jak kto nie umie po rusku to biją!—przemówił drugi z uczniów,
— W Łomży już „studenci” rzucili ruskie szkoły, my zrobimy to samo, pokażemy, że my „nie gorsze Polaki od innych”—wołał ktoś ze swej mównicy.
— A teraz napiszemy podanie i podpiszemy, ale pamiętajcie, że musi być jedność! — wołał któryś ze starszych.
Powyższe przemówienia krótkie, chaotyczne, ale powiedziane z zapałem, przyjęte były oklaskami przez wszystkie dzieci. Zapał mówców udzielił się „całej szkole”— jak mówiono. Przystąpiono zaraz do roboty.
Na dużym arkuszu papieru napisano krótkie podanie, jako-tako wykaligrafowane w języku polskim, które zaraz na głos odczytano. Brzmiało ono tak:
„My niżej podpisani uczniowie szkoły nowogrodzkiej zawiadamiamy pana nauczyciela i jednocześnie oświadczamy, że jesteśmy i chcemy pozostać Polakami, żyjemy w Polsce a nie w Rosji i żądamy, by mówiono do nas po polsku i uczono nas po polsku. A ruskiego języka w szkole nie chcemy. Na to własnoręcznie wszyscy się podpisujemy — amen!”
—Czy zgoda? —- zapytał jeden z czytających
Zgoda, zgoda! — zahuczało i zapiszczało po klasie.
— A ja się nie zgadzam, „nie choczu”—zawołał jeden z prawosławnych „rusków”, syn byłego policjanta.
— Kto tam się sprzeciwia? — zapytał jeden ze starszych.
— Co on tam „trajluje”?!—zawołało kilka innych gniewnych głosów.
— Za drzwi go i kolanem na drogę! —wołano.
Z malkontentem załatwiono się prędko. Otworzono szeroko drzwi, dano mu książki do ręki i wyprowadzono „piorunem” na ulicę, ustawieni przytem u wyjścia koledzy, sprawili mu takie „czapkowanie”8, że ten strzepany miękiemi barankami i rozczochrany uciekał, co miał sił do domu.
Wszystko to poszło prędko i sprawnie, poczem przystąpiono do przerwanych czynności.
— A teraz do podpisu — a wszyscy! — zawołano z pośród starszych. Ale jak się podpisać? — podług swych nazwisk? żeby potem wsadzili ucznia do kozy szkolnej, albo ojca do aresztu? Zresztą mogą ze szkoły wyrzucić, „łapy .dawać” po rękach, lub w inną „skórę” — jak to podówczas bywało? Za nic w świecie nie podpisywać się
Po krótkim namyśle uradzono, by każde z dzieci wzięło do ręki pióro czy ołówek i pisało pokolei jeden pod drugim gdzie popadło -— tylko parę słów: „Ija nie chcę, i ja nie chcę”… i tak do końca.
Jakoż arkusz wkrótce zapełnił się anonimowemi protestami i różnemi charakterami pisma, w postaci mniej-więcej kaligrafowanych kulasów. Trwało to pisanie dość długo, ale nauczyciel się spóźnił, o czem dyżurny szkolny był już powiadomiony.
Tak zebrano kilkadziesiąt podpisów, za najmłodszy oddział, niepiszący jeszcze, podpisano protest hurtem, kto był opieszały, popychano go kułakami, innych znowu wyrzucano za drzwi, nie zapomniawszy o czapkowaniu. Kilkoro starszych obcej narodowości zbitych w gromadkę nie podpisało się, ale już tym dano spokój.
— I tak was samych nie będzie pan nauczyciel uczył -— mówiono.
Gotowe i podpisane podanie włożono zaraz do szuflady stołu, przy którym siadał nauczyciel, a szufladę otwierał zawsze najpierw po przyjściu do klasy, bo tam leżały przybory do pisania i długa jesionowa linja, szczypiąca mocno rękę po otrzymanych „łapach” — jak to już stwierdzili uczniowie.
Wkrótce wszedł i sam nauczyciel. W klasie było cicho — choć mak siej… Nauczyciel — naogół dobry starszy człowiek, działający w myśl przepisów ówczesnych i instrukcyj sięgnął najpierw do szuflady. Zobaczywszy na wierzchu jakiś papier z napisami „i ja nie chcę” — wziął go do ręki, przerzucił go szybko wzrokiem, ale wnet zmiemł się na twarzy, zamknął szufladę i uciekł z sali szkolnej do swego mieszkania. Widocznie chciał nieco ochłonąć z pierwszego wrażenia i obmyśleć coś w spokoju.
Niech żyje język polski! Niech żyje szkoła polska!
Po pewnym czasie nauczyciel wrócił do klasy i, choć zawsze w szkole przemawiał do dzieci w urzędowym języku rosyjskim, tym razem odezwał się do nich po polsku:
— Moi drodzy, czytałem waszą dziecinną prośbę, ale sam nic wam w tej sprawie nie mogę poradzić, bo nie ja tu rządzę. Uczyć się trzeba po dawnemu, dziś posiedzicie w szkole z dyżurnym, którego wam naznaczę, a sam pojadę do dyrekcji w Łomży i przywiozę odpowiedź.
Po tem przemówieniu zawołał któregoś z chłopców starszych do siebie.
Tego jednak dziećiom było zanadto, a na odpowiedź z dyrekcji czekać za długo.
— Wszyscy dó domu! precz z ruską nauką! — krzyknął któryś z odważniejszych.
— Niech żyje język polski! Niech żyje szkoła polska! — rozległy się okrzyki ze starszych oddziałów, kierujących się ku drzwiom.
Reszta dzieci młodszych zrobiła zaraz wielkie bekowisko i rumot. Trąbiono w kułak, popychano ławki, bębniono w drewniane „teki”, a właściwie płaskie skrzynki, służące nie tylko do książek: po lekcjach zjeżdżano na nich w zimie z pierwszego lepszego pagórka, jak na sankach. Po chwili „cała szkoła” zdążała do chałup, pokrzykując dla ochoty i pogwizdując. Zaraz przed szkołą krzyknął ktoś starszy z gromady:
— Precz z ruskiemi książkami i kajetami!
— Drzeć ruskie „alamenty”9) dokończył któryś z młodszych bez namysłu.
Na takie hasła, rzucone, jak iskra na proch, zareagowano w tejże chwili. Większość dzieci darła książki i kajety rosyjskie na strzępy. W powietrzu furczały resztki zeszytów z „czystopisanjem”10 ) i porwane szczątki znienawidzonych obcych podręczników. Wkrótce na ulicy było istne pobojowisko — jakby wicher przeszedł przez szkołę…
Dzieci uciekły do domu, nie wyłączając wspomnianych już „rusków”, „niemców” i Żydów, którym ostatecznie zaczęła się podobać cała ta rebelja11 szkolna.
— „Pajdiom pogulat”12—wołali „ruski” z uciechą
— Pomożemy ojcu piwo zlewać i butelki korkować — gadały dzieci „niemców”, właścicieli piwiarń nie umiejących od trzeciego pokolenia ani słowa po niemiecku.
— „Farfał13 od nasze wykształcenie”! — wołało parę dziewcząt-Żydówek, uciekających z książkami do domu.
Oczywiście nie wszystkie nawet dzieci polskie rzuciły szkołę z prawdziwego patrjotyzmu, lub zrozu- mienia rzeczy. Było i sporo leniów, którym właśnie tylko w to graj! by do szkoły nie chodzić.
— Ale się choć wyślizgamy teraz nad rzeką — mówił któryś amator ślizgawki, — Ja już mam nowe podkówki u butów i jadę zaraz z sankami pod górę — cieszył się drugi.
Ale jednak warto dodać, że w większości wypadków, szczególnie wśród starszych, było zupełne zrozumienie podjętej akcji. „Chcemy w Polsce polskiej szkoły” — oto pragnienie, które ogarnęło wówczas umysły, jak starszych tak i młodszych obywateli.
Po strajku.
Tak zwanym powszechnie „strajkiem” szkolnym zaniepokojone były bardzo ówczesne władze rosyjskie Ministerstwa Oświaty — „Proswieszczenja” — jak się mówiło z rosyjska. Byli w strachu różni dyrektorzy i naczelnicy, zdenerwowane było nauczycielstwo, bo łatwo było stracić posadę za nieopanowanie strajku w zarodku.
Akcję przeciwstrajkową wszczęły władze rosyjskie już na kilka tygodni przedtem—niż zaczęły chodzić słuchy o porzuceniu szkoły rosyjskiej, kiedy schwytano parę tajnych ulotek, nawołujących do walki. Naczelnicy jeździli wtedy po wsiach gdzie były szkoły, urządzali zebrania z nauczyeielami i władzami gminnemi; dawano odpowiednie wskazówki i straszono konsekwencjami w razie, gdyby gdzieś strajk udało się przeprowadzić,
Do Nowogrodu na parę dni przed wybuchem strajku przybył do szkoły rosyjski inspektor szkolny, zakuty rusofil14. Był on dla dzieci bardzo uprzejmy, mówił do nich by się uczyły, nie słuchając „złych” podszeptów, nie żałował przytem cukierków, ani innych łakoci. Ale — jak to już wiemy z poprzednich rozdziałów — dzieci choć zjadły cukierki, szkolę i tak rzuciły, a zrobiły to z takim zapałem, że ten udzielił się nawet uczniom nie-Polakom, którzy chętnie uciekli do domu.
Po fakcie tym nastąpił w miasteczku wielki gwałt.
Najpierw wzięła się do dzieła policja, chodząc od chałupy do chałupy, gdzie były dzieci szkolne, i robiąc dochodzenia. Rodziców straszono karami pieniężnemi lub aresztem, niektórych nawet osadzono w więzieniu w Łomży.
Dzieci obcych narodowości poszły do szkoły zaraz na drugi dzień. Inni rodzice — tchórzliwsi Polacy—w obawie przed karami kazali dzieciom iść do szkoły. Ciemni znów i nieuświadomieni rozumowali, że bez rosyjskiego języka synowie nie dadzą sobie rady w wojsku, nie będą mogli być żadnymi urzędnikami— „ani pisarzem gminnym, ani policjantem”… Inni za- zaprzańcy (a tacy zawsze się znajdą) wprost twierdzili, że język rosyjski nic nie gorszy od polskiego, a nawet potrzebniejszy… Tacy też najpierw zganiali dzieci z powrotem do rzuconej szkoły, a że dzieci się upierały, więc bywało i tak, że ojciec brał swego syna na postronek i popędzał jak prosiaka na jarmark.
— A nie pójdziesz mi, nicponiu, do szkoły!—mówił, poganiając syna rózgą brzozową, z miotły wyciągniętą.
— „Śtrejkować” ci się zachciało, próżniaku! — wołał drugi, nie żałując klapsów opierającemu się uczniowi.
A może byś tak i od jedzenia „zaśtrejkował” dogadywał inny, trzepiąc syna rzemieniakiem.
Chłopcy płakali rzewnemi łzami i szli do „uczyliszcza”15) jak na ścięcie. Niejeden urwał się z postronka i uciekał „gdzie go oczy poniosły”— aż do sąsiedniej wsi.
Inne dzieci, chcąc uniknąć podobnego przymusu, chowały się po obcych chałupach lub stodołach — siedząc tam przez cały dzień o chłodzie i głodzie.
Ale znaczna część dzieci musiała do szkoły wrócić. Po paru dniach przyjechał nauczyciel z Dyrekcji szkolnej, a do gromadki dzieci w szkole przemówił w ten sposób:
Byłem u pana naczelnika, któremu przedstawiłem wasze podanie. Pan naczelnik oświadczył, że obowiązani jesteście uczyć się jak dotąd po rosyjsku, tym zaś, którzy was do ucieczki ze szkoły i próżniactwa namówili, kazał dać po dziesięć rózeg w skórę.
Dzieci wysłuchały w milczeniu naczelnikowskiego oświadczenia i powtórzyły to w domu, wiedziały też dobrze jakie to było bicie w „skórę”. Ale przeciwko temu zaprotestowali rodzice.
“ Nie damy katować swych dzieci i basta ! — oświadczyli.
I dzieci nie bito.
Zakończenie
Pod naciskiem władz zaborczych dzieci pomału zaczęły zapełniać porzucone ławy szkolne. Po tygodniu była już z połowa dawnego kompletu. Strajk zaczął się załamywać, a władze rosyjskie zacierały z radości ręce. To samo było zresztą i po większych miastach. Tam rodzice, będący na posadach rządowych, wysyłali dzieci do szkoły, w obawie przed utratą tejże posady,
Ale zaczętego dzieła nie można było przerywać bez żadnych dla kraju korzyści. Z pomocą dzieciom i młodzieży szkolnej przyszło starsze społeczeństwo. Po odezwach i ostrzeżeniach w stosunku do opornych rodziców zastosowano pewnego rodzaju siłę. Rodziców takich bojkotowano w handlu, lub życiu towarzyskiem. a nawet bito im szyby w oknach. Szkoły zaś zalano przez okna gryzącym i śmierdzącym płynem, nie dającym się odmyć przez całe tygodnie. Dzieci i same przestały wtedy chodzić na naukę, szkoły rosyjskie opustoszały na dłuższy czas. Wkrótce potem znikły ze szkół i urzędów godła i napisy rosyjskie, tablice i szyldy w języku wrogów — walka o język polski w szkołach i gminach rozgorzała na dobre.
Zapełniły się wkrótce obywatelami-patrjotami areszty śledcze i więzienie nowe w Łomży. Różnemi drogami pod eskortą uzbrojonych kozaków policja zwoziła furami aresztowanych „przestępców” politycznych, urągliwie zwanych przez zaborców-Rosjan „miatieżnikami”, lub pędziła ich na piechotę do miast na dochodzenia i zeznania.16)
Po ogłoszeniu pewnych swobód przez rząd rosyjski, po tak zwanej „Konstytucji” wprowadzono do szkół nieco więcej języka polskiego, ale szkoły nie były jeszcze polskie—jak się domagało tego całe społeczeństwo. Zezwolono na zakładanie szkół prywatnych, utrzymywanych nie przez Rząd, ale ze środków, zbieranych wśród społeczeństwa polskiego. Uczelnie te, choć prowadzone były w duchu polskim, nie dawały tak zwanych praw państwowych; ci, którzy je kończyli nie dostawali żadnych posad, o ile przedtem nie złożyli jeszcze egzaminu państwowego, co przychodziło z trudem, bo egzaminy takie umyślnie utrudniano. Wielu z pośród młodzieży akademickiej wyjechało kształcić się za granicę.
Prawdziwej polskiej szkoły doczekała się młodzież dopiero w wolnej i niepodległej Polsce.
„Uczyliszcza” z przed trzydziestu lat, jakie opisałem, są już tylko przykrem wspomnieniem.
Spis rzeczy.
1. Do młodszych Czytelników.
2. Przez tajny ruch patrjotyczny do walki o polską szkołę (garść wspomnień).
3. Opis szkoły nowogrodzkiej z lat 1895 1905.
4. Akcja strajkowa wśród dzieci.
5. Jak dzieci napisały podanie do p. nauczyciela.
6. Niech żyje język polski! Niech żyje szkoła polska!
7. Po strajku.
8. Zakończenie
Przypisy:
1. „Ziemlak” — rodak.
2. „Naczalstwo” — władze naczelne.
3. „Bibuła” — odezwy tajne, na cienkim papierze drukowane, dla łatwiejszego przewożenia i przechowania.
4. „Polak” — jedno z najwięcej poczytnych wówczas wśród ludu patriotycznych pism tajnych, sprowadzanych z Krakowa, rozpowszechnianych po wsiach w Łomżyńskiem.
5. “Galówka” — rządowa święto rosyjskie z okazji imienin cara, rocznicy koronacji itp.
6. “Szyld” ten jest dziś w muzeum w Nowogrodzie.
7. Za moich czasów, w szkole tej ok. r. 1895—98 uczył nas śpiewać modłów
starszy żołnierz rosyjski, przydzielony z pułku} śpiewaliśmy: „Spasi. Gospodi” i „Kol sławien”, prócz modlitw za cara.
8. Czapkowanie — obijanie – zresztą nieszkodliwie — czapkami gdzie popadło, zwykły samosąd koleżeński w szkołach
9. „Alamenty* — elementarze.
10. Czystopisanje” — po rosyjsku kaligrafja.
11. awantura, rokosz, bun
12. Znaczy — pójdziemy zabawić się.
13. Farfał — przepadło.
14. Rusofil — pragnący wszystko przerobić na ruską modłę, zwolennik rusyfikacji.
15. Uczyliszcze — po rosyjsku szkoła, uczelnia
16. A obszerniej o tych wypadkach pisałem w książeczce p.t. „Jak się lud budził” wspomnienia z okolic nadnarwiańskich 1904-1906, Warszawa 1919.