Łomżyńskie podróże w czasie – czyli ocalić od zapomnienia
Redakcja Gońca Łomżyńskiego rozmawia z Kazimierzem Kumińskim, znanym i osiadłym łomżyniakiem, mistrzem fryzjerstwa – 63 lata w zawodzie, działaczem cechu rzemieślniczego, szczęśliwym mężem, ojcem, dziadkiem i pradziadkiem, świadkiem historii naszego miasta.
red: Skąd nasz ród panie Kazimierzu?
K.K.: Moi rodzice osiedlili się w Łomży w 1927. Było nas dwóch braci, ja urodziłem się w roku 1928. Rodzice wynajmowali początkowo mieszkanie nad piekarnią Bronowicza, zlokalizowaną na rogu ulic Krótkiej i Rządowej, później przenieśli się na Polową do domu państwa Godlewskich /vis a vis Domu Katolickiego: powojenne kino Październik – przyp. red/. Tata pracował w odlewni Orłowskiego, mama zajmowała się domem.
red: Czasami wspomina pan swoje dzieciństwo?
K.K.: Tak, to były trudne i skromne czasy. Uczęszczałem do szkoły podstawowej nr3 na ul.Sienkiewicza /obecnie wyremontowana kamienica-przyp.red/, a od roku 1942 poszedłem do zawodu, co chroniło przed wyjazdem na roboty przymusowe do Prus /Łomżę wtedy zajęli Niemcy-przyp.red/.
red: Skąd wybór zawodu, czy była to tradycja rodzinna?
K.K.: Raczej konieczność życiowa. W domu żyło się skromnie, praca chroniła przed wywózką, a jednocześnie codziennie można było przynieść do domu jakieś pieniądze. Moim pierwszym miejscem pracy był zakład fryzjerski Bolesława Bruszewskiego na pl.Pocztowym. Trzeba wiedzieć, że przed wojną w malutkiej Łomży było około 10 polskich oraz 22 żydowskich zakładów fryzjerskich.
red: Jak wspomina Pan koniec wojny?
K.K.: We wrześniu roku 1944 zakład został zniszczony, a do lutego 45r w Łomży stał front /ludność przeniesiono do Śniadowa/. Po powrocie zakład funkcjonował do roku 1947 w budynku starostwa /obecnie pusty budynek naprzeciw Policji/, potem przeniesiony został na ul. Dworną.
red: i … potem postawił Pan na swój zawód?
K.K.: Tak. Okazało się, że zdaniem klientów miałem w rękach tzw „smykałkę”. Zresztą w 1948r miałem już kartę rzemieślniczą i zdałem egzamin na czeladnika. Po odbyciu w latach 49-51 służby wojskowej jako sztabowy fryzjer – śmieje się Pan Kazimierz – w wojskach ochrony pogranicza, pracowałem do 56 r u Bruszewskiego. Potem już samodzielnie z Janem Bojarskim na rogu Długiej i Krótkiej /w kamienicy Wiśniewskiego/ do roku 1974r.
red: Czy to już koniec tych przeprowadzek?
K.K.: Skądże, potem zakład istniał w miejscu, gdzie jest obecnie Bank PEKAO S.A., następnie wrócił na ul.Długą do kamienicy Zarembów, a w 1991r przeniesiony jest do obecnej siedziby na Długiej 7. W roku 93 przeszedłem na emeryturę, ale w zawodzie – już razem z synem Robertem – pracowałem do 2005r.
red: Miał Pan bardzo pracowite życie …
K.K.: Tak to można powiedzieć. Muszę tutaj dodać, że do 1956r były w roku tylko dwa dni wolne, a w niedzielę pracowało się do g12. Powodem pracy w niedzielę było podejmowanie w ten dzień przez fryzjerów żydowskich normalnej pracy. Cech polski zarządził więc to samo, aby nie tracić klientów.
red: Właśnie, a czy byli jacyś szczególni klienci?
K.K.: Fotel fryzjerski równał wszystkich. Spotykali się u mnie na nim partyjni i niepartyjni, ubowcy i partyzanci, dyrektorzy i robotnicy. Pamiętam, że zwłaszcza w latach 50 i 60 regułą było powstrzymywanie się od rozmów nt polityki.
red: a … stan wojenny?
K.K.: To zabrzmi jak anegdota. Zostałem zmobilizowany na trzy dni jako fryzjer wojskowy.
red: Czuł się Pan w swoim życiu doceniany?
K.K.: Tak. Fryzjer był i jest zawodem, którzy jest zawodem szanowanym. Ja w swoim życiu tego też doświadczyłem. Byłem radnym rady narodowej, ławnikiem, członkiem władz cechu. W latach 50, 60 i 70-tych wszyscy mnie znali i wszystkich się znało. Miłe było, że nawet w czasach trudności z zaopatrzeniem, fryzjer taki jak ja mógł liczyć na towary tzw. eficytowe, którymi np. były także serwety, ręczniki itp.
red: Jak Pan widział rozwój miasta?
K.K.: Dla mnie rozwój miasta zacząłem dostrzegać gdy pod koniec lat 50-tych zbudowane zostały pierwsze bloki, a na dobre za epoki Gierka, gdy do Łomży przyszło województwo i ruszyła Bawełna. Tą przemianę było widać i czuć w ludziach. Obecne czasy są smutniejsze. Mało zakładów pracy, ludzie mniej się do siebie odzywają i mniej jest wspólnej zabawy.
red: Czy czuje się Pan w swoim życiu spełniony?
K.K. Oczywiście. Mogę z dumą powiedzieć, że zawarłem szczęśliwe małżeństwo, wychowałem czworo dzieci na porządnych ludzi, wyszkoliłem 30 uczniów, a w zawodzie został po mnie syn Robert. Doczekałem też 12 wnucząt i dwoje prawnucząt. W moim zawodzie prawda jest prosta, jeśli ty szanujesz klientów to i oni ciebie szanują, a ja czułem to przez całe życie.
red: Dziękuję za rozmowę.
/kow/
Tekst wywiadu z Kazimierzem Kumińskim ukazał się w tytule – Goniec Łomżyński nr.1 i na skutek wielokrotnie ponawianych próśb czytelników w tytule – Goniec Łomżyński nr.7
Autor zdjęć: arch. Kazimierz Kumiński
Rozmowę przeprowadził Wojciech Winko
/red/
Dziękujemy za przeczytanie artykułu :)
Jeśli chcesz być informowana(-y) o nowych artykułach, to polub naszą stronę na https://www.facebook.com/historialomzy
oraz
zgłoś swój akces do grupy na FB:
https://www.facebook.com/groups/historialomzy
1 comments
Pamiętam , gdy byłem małym chłopcem , nie lubiłem się strzyc. Pan Kumiński miał zakład na Długiej i zawsze mi obiecywał samolot. Za każdym razem w obiecankach samolot był juz prawie gotowy , tylko brakowało jakiejś części. I w ten oto sposób łaskawie pozwalałem się ostrzyc. Z panem Kumińskim wtedy współpracował taki starszy pan , pewnie Bojarski. Kolejki do strzyżenia były długaśne , a na stolikach leżała prasa do czytania.