Pani Profesor Maria Nożewska
Nie będzie mi łatwo napisać to wspomnienie…. Wiem o Pani Profesor bardzo dużo, a jednocześnie tak mało….. Wiem, że była łomżynianką, wiem, że była osobą samotną i całe swoje życie poświęciła młodzieży – swoim uczniom, wiem, że była doskonałą bardzo cenioną, lubianą i szanowaną nauczycielką…. Wiem, że cieszyła się ogromnym autorytetem wśród swoich wychowanków. Resztę może uzupełnią jej uczniowie….
Pierwszy raz spotkaliśmy się w 1938 roku w Druskiennikach, gdzie przebywałem z mamą w lipcu po
operacji laryngologicznej. Pewnego dnia, kiedy zgodnie z tamtejszą tradycją, spędzaliśmy popołudnie na koncercie w parku zdrojowym podeszła do naszej ławki jakaś pani i z okrzykiem: „Tośka!” witała się serdecznie z moją mamą. Zrozumiałem, że musi to być ktoś bardzo bliski mamie, bo „Tośka” zwracał się do niej tylko ktoś z rodziny, albo bliscy znajomi i przyjaciele. Miałem rację – okazało się, że mamę spotkała tu nie widziana od lat koleżanka szkolna – Marysia Nożewska, która jako matematyczka pracowała w jednym z miast chyba na Suwalszczyźnie.
Od tej pory z panią Nożewską spędziliśmy wiele popołudniowych spacerów w parku Druskiennik. Bardzo tą mamy koleżankę polubiłem, bo prowadziła ze mną ( a byłem już absolwentem IV klasy łomżyńskiej „ćwiczeniówki”) bardzo ciekawe rozmowy. Opowiadała mi różne wierszyki, w których musiałem dodawać brakujące słowa, albo też zadawała pytania, a ja musiałem odgadywać ilości jabłek, zgadnąć który pociąg pierwszy przyjedzie i tp. Bardzo mi się to podobało. Dzisiaj wiem, że Pani Profesor po prostu
testowała moją inteligencję, zdolności, poziom wiedzy i tp. Ale wtedy były to bardzo miłe rozmowy i ciekawe „zgadywanki”. Dopiero przy pożegnaniu pani Nożewska powiedziała mi: „wiesz, jesteś tak samo dobrym matematykiem jak humanistą. Zobaczymy co wybierzesz w życiu…” (I miała rację! W moim długim życiu byłem tyleż „matematykiem”, co humanistą….)
Rok później wybuchła wojna. Nie pamiętam czy już wtedy Pani Profesor przyjechała na stałe do rodzinnej Łomży, czy też nastąpiło to dopiero po wkroczeniu Niemców. W każdym razie pamiętam, że na początku okupacji niemieckiej mieliśmy już stały kontakt z panią Nożewską, która mieszkała na piętrze w skromnym jednopokojowym mieszkaniu (tylko z wnęką kuchenną) w dość dużym domu sąsiadującym z młynem przy ul. Ostrołęckiej.
W końcu 1941, albo na początku 1942 roku, pani Nożewska zwróciła się do moich rodziców z propozycją utworzenia w naszym domu grupy uczniowskiej, przerabiającej program gimnazjalny. Oczywiście rodzice wyrazili natychmiast zgodę.
Było nas czworo: Zosia Świerszczówna, Leszek Lebensztein, Olek Palusko i ja. Przerabialiśmy program klas gimnazjalnych. Konspiracyjny charakter nauki bardzo nam odpowiadał. Była to wspaniała przygoda. Zbieraliśmy się w zasadzie w dwóch miejscach: u nas w Łomżycy i u p. Nożewskiej. Z tym, że pani Nożewska mieszkała w „kamienicy”, gdzie mógł nas ktoś zauważyć. Plusem było to, że „kamienica” stała w ogródku i widać było furtkę, którą musiał przechodzić każdy, kto chciał wejść na schody. Mieliśmy też zawsze przygotowane szczotki, ścierki, miskę z wodą i drobne narzędzia (a Zosia miała gustowny fartuszek), aby w razie nieproszonych gości, udawać dobre dzieci pomagające w porządkach starszej pani. Czy tego rodzaju kamuflaż odniósłby skutek – nie wiadomo. Na szczęście nie musieliśmy go nigdy sprawdzać w praktyce. Dużo bezpieczniejsze były lekcje prowadzone w naszym, wolnostojącym w dużym ogrodzie domu, zwłaszcza, że na otoczenie w czasie lekcji, zwracała uwagę moja mama. Ponadto obecność moich kolegów zawsze można było wytłumaczyć jakimś koleżeńskim spotkaniem z okazji imienin, urodzin, czy inną podobną okolicznością.
W tej czteroosobowej grupie uczyliśmy się, aż do aresztowania naszej rodziny, tj do 15 lipca 1943 roku. Daty, godziny i miejsca nauki wyznaczała każdorazowo prof. Nożewska. Ona też zaopatrywała nas w podręczniki, literaturę itp. Początkowo prof. Nożewska uczyła nas wszystkiego tj polskiego, historii, geografii, matematyki, fizyki, łaciny i niemieckiego. Mieliśmy normalne wykłady, zadawane lekcje do nauki pamięciowej i prace pisemne. Byliśmy też normalnie przez panią profesor oceniani. Dopiero, kiedy rozpoczęliśmy program III klasy gimnazjum, zaszła konieczność uczenia nas również biologii i chemii. I wtedy w tok naszej nauki włączyła się pani prof. mgr. Ludwika Starkiewiczowa. Na zajęcia chodziliśmy do jej mieszkania na ul. Dwornej, za klasztorem Panien Benedyktynek. Lekcje były ciekawe, bo nie ograniczały się jedynie do „suchych wykładów”. Wykonywaliśmy nawet tak proste doświadczenia jak elektroliza wody, określanie kwasowości i zasadowości roztworów przy pomocy papierków lakmusowych, stwierdzanie obecności skrobi przy pomocy jodyny i tp.
Z udziałem w zajęciach nie miałem specjalnego kłopotu, bo jako goniec mogłem zawsze urywać się z pracy na lekcje do p. Nożewskiej, a do p. Starkiewiczowej chodziliśmy wcześnie rano, jeszcze przed pracą.
Zgodnie z obowiązującymi zasadami konspiracji nie wiele wiedziałem o okupacyjnej działalności moich kolegów. Olek chyba pracował w jakimś warsztacie, a co robili Zosia i Leszek – nie wiem. Nie wiem też czy nasza grupka była jedyną prowadzoną przez panią profesor, wiem natomiast, że do pani Nożewskiej chodzili uczniowie innych grup na matematykę. Bo takich grup uczniowskich (zwanych też kompletami) było w Łomży wiele.
Pod koniec okupacji na terenie byłego powiatu łomżyńskiego na tajnych kompletach nauczania uczyło 226 nauczycieli, a zajęcia odbywały się w 86 miejscowościach z 4725 uczniami ( oczywiście są to liczby przybliżone).Większość nauczycieli, obok tajnego nauczania działało także w konspiracji. Za tą działalność jak też za tajne nauczanie nauczyciele zapłacili wysoką cenę. Niemcy aresztowali 60 nauczycieli, z tego 31 zostało rozstrzelanych w Łomży i okolicznych miejscowościach, a 29 wywieziono w głąb Rzeszy, gdzie wszyscy zginęli. Łącznie zostało zamordowanych około 100 nauczycieli tajnego nauczania.
Czy Pani Nożewska oprócz nauczania działała także w jakiejś organizacji konspiracyjnej nie wiem. (Przypuszczam, że tak) Wiem natomiast, że nie wahała się udzielić mi pomocy kiedy jej potrzebowałem.
Po szczęśliwym uniknięciu śmierci w dniu 15 lipca 1943 roku, ukrywałem się na Łomżycy, gdzie prawdopodobnie wyśledził mnie słynny łomżyński żandarm – Radke. Musiałem „zamelinować się” u przyjaciół moich rodziców – pp. Kossakowskich. Ale było to tylko chwilowe i musiałem szukać kolejnej „meliny”. Tym razem zaproponowała mi na jakiś czas mieszkanie, pani prof. Maria Nożewska.
Mieszkanie, jak już pisałem o tym wyżej, było jednopokojowe z wnęką kuchenną. Pech chciał, że po kilku dniach mego pobytu u pani Nożewskiej, odwiedziła ją jakaś jej znajoma. Zdążyłem tylko wskoczyć za kotarę oddzielającą kuchnię od pokoju i tam usiąść na krześle. Starsza pani była bardzo rozmowna i mimo wysiłków pani profesor, nie dawała się „spławić”. Wizyta trwała tak długo, że zdrętwiały, postanowiłam się nieco poprawić na krześle. W tym momencie potrąciłem wiszącą na ścianie, blaszaną wanienkę, która z hukiem spadla na podłogę. Pani Nożewska wskoczyła za zasłonę i wychodząc powiedziała: „To chyba zły znak, ale wanienka sama urwała się z haczyka”. Nie wiem, czy starsza pani uwierzyła w to, czy może coś zaczęła podejrzewać, ale teraz już szybko się pożegnała. Niestety. Ja także musiałem szukać nowego miejsca pobytu. Tym razem zostałem „przerzucony” już na stałe z Łomży do Miastkowa.
Po wyzwoleniu, chyba w lutym 1945 roku, spotkaliśmy się, już w oficjalnej szkole, w budynku dawnego internatu żeńskiego na Zjeździe gdzie pani dyrektor dr Stanisława Osiecka zorganizowała Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące. W skład Rady Pedagogicznej wchodzili wówczas: oprócz pani dyrektor, która także uczyła języka polskiego, Biruta Milczewska – j. polski, Jadwiga Dąbrowska – historia, Maria Selens – j. francuski, Aleksander Janicki – j. łaciński, j. niemiecki, j. angielski, Kazimierz Dzieniszewski – j. łaciński, Zygmunt Filipczak – fizyka i matematyka, Maria Nożewska – matematyka, Ludmiła Wieliczko – przyroda i chemia, ks. Kazimierz Łupiński – religia
Ponieważ w czasie okupacji ukończyłem trzy klasy gimnazjum, po poświadczeniu tego faktu przez prowadzącą nasz komplet, panią prof. Marię Nożewską, zostałem przyjęty do IV klasy gimnazjum i stałem się, tak jak moi rówieśnicy, uczniem gimnazjum. Z naszej czwórki tylko ja trafiłem do gimnazjum. Pozostali, po mojej ucieczce z Łomży, uczyli się dalej i dlatego Zosia i Leszek naleźli się w liceum, a Olek Palusko wyjechał z rodzicami do Wrocławia.
Wkrótce po otrzymaniu „małej matury”, nie z własnej woli, musiałem opuścić Łomżę na stałe. Straciłem kontakt z moimi koleżankami i kolegami, a także panią Profesor, która nadal uczyła w łomżyńskim gimnazjum. Wspomina to pani Iwona Bułat (wówczas Iwonka Krzepkowska):
W czasie okupacji niemieckiej uczęszczałam na komplety tajnego nauczania. Pani prof. Ludwika Starkiewiczowa, która uczyła nas przedmiotów ścisłych, ubolewała nad moją wyjątkową tępotą jeśli chodzi o matematykę. Twierdziła, że jestem jedynym takim przypadkiem w jej dotychczasowej karierze pedagogicznej. Rzeczywiście, byłam w tej dziedzinie wyjątkowo słaba. Po prostu nie cierpiałam matematyki i zupełnie mnie ona nie interesowała. W związku z tym w głowie „zbudowałam” sobie jakby mur, od którego odbijały się wszelkie wiadomości ze znienawidzonego przedmiotu.
Po wojnie, kiedy otwarto nasze gimnazjum matematyki zaczęła nas uczyć Pani prof. Maria Nożewska. Niewysoka, drobniutka osoba w średnim wieku, zawsze w kapelusiku, rzadko uśmiechająca się, sprawiała wrażenie surowej, chociaż w rzeczywistości była „chodzącą dobrocią” i wspaniałym człowiekiem. I nagle stał się cud. Zaczęłam rozumieć matematykę i pokochałam ją tak bardzo, że często siedząc w domu rozwiązywałam dla rozrywki zadania. Z czasem zaczęłam nawet, za namową Pani Profesor, udzielać korepetycji!
Nie wiem, czy spowodowała tę zmianę moja ogromna sympatia, którą od pierwszego dnia zaczęłam darzyć Panią Profesor, czy to, że tak wspaniale i zajmująco umiała tłumaczyć. Myślę, że jedno i drugie.
Pewnego dnia pani Profesor rozdając poprawione klasówki powiedziała do mnie:” Od dłuższego czasu zastanawiam się, dlaczego p prof. Starkiewicz twierdziła, że kompletnie brak ci zdolności matematycznych. Ja jestem wręcz przeciwnego zdania. Zresztą wyniki świadczą o tym najlepiej”. Usłyszawszy to, byłam ogromnie szczęśliwa.
Jak już wspomniałam, bardzo lubiłam Panią Profesor i przez Nią też byłam lubiana. Zawsze uważała mnie za grzeczną, dobrze wychowaną panienkę, co bardzo mi schlebiało. Niestety, nie zawsze udawało mi się sprostać tej opinii, bo w gruncie rzeczy było ze mnie całkiem „niezłe ziółko”.
I oto zdarzyło się, że Pani Profesor miała sposobność przekonać się, że nie jestem takim aniołkiem. Otóż pewnego dnia weszłam do szatni i zobaczyłem dwóch kolegów siedzących na oknie i oglądających z dużym zainteresowaniem jakiś mały przedmiot. Jak się okazało był to niewypał. ( W trym okresie, wkrótce po wojnie, w okolicznych lasach i na łąkach pełno było niewypałów, min i tp). Zapytałam kolegów co mają zamiar z tym zrobić. Odpowiedzieli, że mają tego więcej i jeżeli chcę, to będę mogła zobaczyć, jak będą po południu strzelać. Przeraziłam się, bo przypomniałam sobie, że niedawno nasz wspólny kolega Tosiek w ten sposób stracił dwa palce u prawej reki. Powiedziałam, żeby najlepiej zakopali to gdzieś bardzo głęboko , albo pokazali wychowawczyni, a ona będzie wiedziała, jak dalej postąpić. Koledzy usłyszawszy to postukali się w głowę, a jeden z nich powiedział: „Czyś ty „gruba” zwariowała? Całe popołudnie wczoraj szukaliśmy tych niewypałów, a ty nam chcesz popsuć zabawę? Zjeżdżaj stąd, albo wyrzucimy cię przez okno.”
Wtedy powiedziałam, że w takim razie idę do wychowawczyni. W odpowiedzi, chłopcy zerwali się z okna, jeden mnie złapał za ręce, a drugi otworzył lufcik w dolnej części okna.
„No” gruba”, teraz to już przesadziłaś! Wyrzucimy cię przez okno, a żebyś się nie potłukła zawiniemy cię w płaszcz.” Po tych słowach przystąpili do dzieła. Wiedziałam, że to takie głupie żarty, ale kiedy wepchnęli mnie już do połowy, trochę obleciał mnie strach i zaczęłam krzyczeć. Nagle w drzwiach stanęła Pani prof. Nożewska. Chłopcy odskoczyli na bok, a ja tkwiłam w lufciku, co musiało wyglądać bardzo zabawnie. Ale Pani Profesor wcale nie było do śmiechu. Bardzo zdenerwowana krzyknęła: „Natychmiast wyciągnijcie ją z tego okna!” A kiedy już stanęłam na nogach powiedziała: „Iwonko, dziecko drogie, co ty wyprawiasz? Gdyby twój dziadziuś to zobaczył, dostałby ataku serca!” (Pani Profesor bardzo lubiła i ceniła mojego dziadka). A po tym zwróciła się do chłopców: „Z wami porozmawiam później.” Było mi nie wypowiedzianie przykro i głupio. Myślę, że kolegom też. Przeprosiliśmy Panią Profesor a ja się rozpłakałam. Obiecaliśmy, że więcej takie głupie wybryki się nie powtórzą. Co stało się z niewypałem – nie wiem.
Druga „wpadka” Miała miejsce w czasie wycieczki szkolnej do Warszawy. Wraz z kilkoma koleżankami i kolegami wybraliśmy się (oczywiście po kryjomu) do teatru na „Żołnierza Królowej Madagaskaru” z Mirą Zimińską i Ludwikiem Sempolińskim. Cóż to była za frajda! Niestety, prof. Nożewska, która była jedną z opiekunek wycieczki dowiedziała się o naszej eskapadzie jeszcze tego samego dnia wieczorem (Okazało się, że nasz „anglik” – prof. Dziekoński również był na tym spektaklu i widział nas). Pani Profesor skrzyczała nas okropnie: „Jak mogliście pójść na przedstawienie tak nieodpowiednie dla młodzieży? Ktowam pozwolił? Nie macie wstydu!” A do mnie powiedziała: „Iwonko, tak bardzo mnie zawiodłaś. Ciekawa jestem co powiedziałby na to twój dziadziuś, gdyby się dowiedział, na jakie spektakle chodzi jego ukochana wnuczka?” Przepraszaliśmy ze skruchą obiecując poprawę, ale w głębi serca byliśmy bardzo zadowoleni, bo przedstawienie było wspaniałe. Niektóre powiedzenia, jak „Kaziu, nie męcz ojca”, albo „Mazurkiewicz, bój się Boga”, włączyliśmy do naszego żargonu szkolnego.
Po malej maturze rozpoczęliśmy naukę w liceum, gdzie klasy były sprofilowane. Ja wybrałam oczywiście profil matematyczno-fizyczny, ale niestety, w tej mojej klasie liceum matematyki uczyła pani prof. Stefania Chojnowska. Znów przestałam lubić matematykę i już do końca, czyli do matury miałam zaledwie trójkę.
W końcu lat czterdziestych w ramach „zmian organizacyjnych w szkolnictwie” wielu przedwojennych łomżyńskich profesorów gimnazjalnych zostało albo zwolnionych z pracy, albo przeniesionych służbowo do nowo organizowanych szkół na tzw. „Ziemiach Odzyskanych”. Pani profesor Maria Nożewska też została przeniesiona gdzieś na Mazury….
Przeglądając Internet w poszukiwaniu materiałów o Pani Profesor natrafiłem na informację, że w latach 1950-1959 pracowała w Liceum Ogólnokształcącym im. Jana Kochanowskiego w Olecku. Zalazłem również taką wzmiankę: Profesor Wacława Nożewska zajmowała miniaturowy pokoik z maleńką kuchnią w budynku szkolnym….
To, że Pani profesor żyła tak skromnie, nie było dla mnie zaskoczeniem, ponieważ pamiętałem jej łomżyńskie mieszkanie i brak jakiejkolwiek troski o dobra materialne, ale imię „Wacława” potraktowałem albo jako pomyłkę autora, albo jako błąd drukarski. Okazało się, że to ja byłem w błędzie. W łomżyńskim archiwum zachowały się księgi metryczne z XIX wieku, w których pan Henryk Sierzputowski wyszukał poniższy dokument:
A to jego tłumaczenie:
Nr 154 Spisano w mieście Łomży dwudziestego trzeciego marca czwartego kwietnia tysiąc osiemset dziewięćdziesiątego dziewiątego roku o godzinie dziesiątej rano. Zgłosił się Ignacy Nożewski sekretarz komisarza poczty trzydziestu pięciu lat od urodzenia w mieście Łomży w obecności Józefa Lisowskiego trzydzieści siedem lat i Paulina Baranowskiego sześćdziesięciu sześciu lat od urodzenia w mieście Łomży i przedstawił nam dziecię płci żeńskiej informując, że ona urodziła się w mieście Łomży jedenaście dwudziestego trzeciego września minionego roku o godzinie siódmej wieczorem od prawowitej jego żony Stanisławy z domu Lichomskiej w wieku trzydziestu czterech lat od urodzenia. Dziecięciu przy chrzcie świętym dano imiona Wacława Marya, a chrzestnymi byli Józef Sankowski i Antonina Galińska. Niniejszy dokument wystawiono na wniosek ojca………………………………………….. zawierający………………………………….
Podpis księdza – nieczytelny i trzy podpisy: J. Nożewski, J. Lichomski, P. Baranowski)
A więc informator z Olecka nie popełnił błędu, a prawdopodobnie posługiwał się oryginalną metryką urodzenia. Skąd zatem pomyłka funkcjonująca prawie przez całe życie pani Profesor?
Z pewnością nie była to pomyłka, a świadomy wybór Pani Nożewskiej. W owym czasie panie, którym na chrzcie świętym dawano dwa imiona, bardzo często wybierały sobie i posługiwały się jednym z nich, nie koniecznie tym pierwszym. Potwierdza to także przypadek łomżyńskiej polonistki pani Biruty Milczewskiej, o której pisałem wyżej, a która zgodnie z metryką na pierwsze imię miała Helena. W historii liceum w Inowrocławiu, do którego pani Biruta wyjechała z mężem i w którym przepracowała 35 lat, czytamy: „Helena Biruta Kłosiowa”… Tak więc prawdopodobnie i pani Nożewskiej bardziej podobało się, albo bardziej odpowiadało imię „Maria” zamiast „Wacława”…
Nie wiele znalazłem w Internecie informacji, czy wspomnień o Pani Profesor, ale te, które znalazłem i które tutaj cytuję, w pełni oddają obraz tej zasłużonej, całkowicie oddanej swoim wychowankom – Profesorki:
Historia Liceum ogólnokształcącego im. Jana Kochanowskiego w Olecku podaje, że …. pod koniec lat czterdziestych Szkoła liczyła około 100 uczniów. Przybyło też kilku nauczycieli, między innymi: Zofia Zaleska (biologia i chemia), Maria Nożewska (matematyka), Halina Zaremba (polonistka), Karolina Poniatowska (historia), Józefa Heybowicz (geografia), Irena Kuryłek (fizyka), Władysław Żurowski (wychowanie fizyczne)….
Andrzej Sobotko w swoim wspomnieniu „Moje Olecko w starych zdjęciach cz.2”
http://www.iolecko.com/artykul/308/Andrzej-Sobotko–Moje-Olecko-na-starych-zdj%C4%99ciach-cz-2.html
pisze:
Pani Maria Nożewska nauczycielka matematyki, była wymagającą nauczycielką. Umiała nauczyć co trzeba z matematyki ale też potrafiła ostudzić nasze emocje, dobrze wpływać na nas którym nie w głowie była nauka i powaga. Czasami, gdy miała nas dosyć, robiła na matematyce spacer po parku gdzie zbieraliśmy śmiecie – takie ówczesne Sprzątanie Świata.
On też zamieścił to jedyne zdjęcie Pani Profesor z tamtych czasów.
Podpisujący się [Marek Majewski TO 2006/27 ] we wspomnieniu zatytułowanym „Wspaniała Buda”
http://www.olecko.info/index.php?option=com_content&view=article&id=329:wspaniaa-buda&catid=24:biblioteka&Itemid=52
– pisze m. inn.:
….W latach 1954-57, gdy do budy (Lic. Im. Jana Kochanowskiego – przyp. JS) uczęszczałem, mieściła się ona przy ul. Słowiańskiej…..
….Tutaj dyrektorem był Aleksander Nesterczuk – człowiek wielkiej dobroci, chociaż był przysłany z Białegostoku do Olecka, jak mówiono, z wyraźnym poleceniem spacyfikowania „reakcyjnego” liceum, w którym uczyli między innymi: apolityczna wspaniała nauczycielka matematyki profesor Maria Nożewska, odporna na totalitarną ideologię, doskonała polonistka Halina Zaremba, zupełnie niesterowalny politycznie świetny historyk profesor Marian Plichtowicz, czy też otwarcie drwiący z osiągnięć socjalizmu fizyk Adam Krzykwa.
Prof. Maria Nożewska otrzymywała podziękowania od rektorów Uniwersytetu Warszawskiego i Politechniki Warszawskiej za przygotowanie absolwentów do egzaminu wstępnego z matematyki na te uczelnie. W klasie maturalnej zdawało się również kolokwia z całości programu nauczania matematyki w liceum. Trzeba było rozwiązywać setki zadań, tzw. maturalnych, zadawanych do domu. Także na prowadzonych zupełnie za darmo (wtedy mówiło się „społecznie”) przez prof. Nożewską lekcjach w klasie, ale również wiosną 1956 roku w kwitnącym przyszkolnym sadzie. Były życzliwe, ale bardzo wysokie wymagania wspaniałej nauczycielki, którą niektórzy z nas (w tym i niżej podpisany) docenili właściwie dopiero po latach.
Z pewnością nie tylko uczniowie, ale również ich wspaniali nauczyciele byli w tych czasach wychowywani według recepty, którą podał w jednym ze swoich wierszy Władysław Broniewski:
„Nie głaskało mnie życie po głowie
– Nie pijałem ptasiego mleka
– No i dobrze
– No i na zdrowie
– Tak wyrasta się na człowieka”.
To było widać gołym okiem. Samotne kobiety, nie mające jednak nic wspólnego z osławionymi cechami starych panien, ledwie wiązały koniec z końcem. Niezwykle skromnie ubrane. Profesor Halina Zaremba paliła, podobnie jak profesor księżna Poniatowska, cuchnące „Sporty” w szklanej cygarniczce. Chodziła w wytartej spódnicy. Zajmowała pokój w internacie, gdzie dorabiała dyżurami, także na utrzymanie swojej siostrzenicy. Profesor Nożewska zajmowała miniaturowy pokoik z maleńką kuchnią w budynku szkolnym, ledwie zarabiając na swoje utrzymanie.
Tyle odnalezionych wspomnień z Olecka. Ale historia kołem się toczy. Wiosną 1961 roku Pani Profesor Maria Nożewska przyjechała na jakieś badania lekarskie do Warszawy. Wiedziała, że mieszkam w stolicy, a jej siostrzenica wyszukała mój numer telefonu i adres w książce telefonicznej. (Wtedy jeszcze adresy były podawane w książkach telefonicznych).
Niedziela, którą Pani Profesor spędziła w moim domu minęła bardzo mile, ale zbyt szybko. Pani Profesor poznała moja żonę, i synów (wówczas uczniów kl. II szkoły podstawowej). Odżyły wojenne wspomnienia. Chłopcy byli zachwyceni zagadkami, jakie zadawała im ta miła Pani. Prześcigali się w odpowiedziach, a jedną z nich „upowszechnili” w swojej szkole. Zagadka ta (Na dachu siedziało dziesięć wróbelków. Niegrzeczny chłopiec próbował zabić z procy jednego. Ile pozostało na dachu?) pozostała na zawsze w naszej „rodzinnej kronice”.
Przy pożegnaniu Pani Nożewska powiedziała: „Cieszę się Jurku, że poznałam twoją rodzinę.Wydaje mi się, że wasi synowie przejęli rodzinne geny, bo o ile pamiętam twoje testy wypadały kiedyś równie pozytywnie. Macie takich miłych i zdolnych synów. Mam nadzieję, że będziecie mieli z nich pociechę….”
Takie było ostatnie moje i mojej rodziny spotkanie z Panią Profesor Marią Nożewską.
Jeden z uczniów Pani Profesor napisał w swoim wspomnieniu: Bolesław Prus kończąc „Lalkę” pisał: „Non omnis moriar” (nie wszystek umrę). Sądzę, że profesorowie, których już nie ma: Janina Zaremba, Wacława Nożewska, Marian Plichtowicz – nie umarli. Żyją oni życiem swoich uczniów.
Myślę, że z tym Jego zapisem należy się w pełni zgodzić.
Jerzy SmurzyńskiUZUPEŁNIENIE link poniżej:
https://historialomzy.pl/profesor-maria-nozewska-uzupelnienie/
3 comments
Artykuł poświęcony Pani Profesor Marii Nożewskiej przywiódł tak odległe w czasie moje o Niej wspomnienie. Miałem z Nią kontakt niezbyt długo gdyż tylko w ciągu dwóch lat mojej nauki a LO w Łomży od 1948 do 1950r Była ona rzeczywiście nadzwyczajnym pedagogiem w tym starym, dobrym znaczeniu tego słowa. Jej lekcje matematyki były ciekawe przez to, że wymagała od nas logicznego myślenia. Jej zainteresowanie uczniami wykraczało poza same wykłady przedmiotu. Pamiętam, że którejś wczesnej wiosny, gdy było jeszcze chłodno, po wyproszeniu z klasy chłopców sprawdzała u dziewcząt, czy mają założoną ciepłą bieliznę i pończochy i biada tej, która ubrała się „do figury”. U chłopców też sprawdzała np. paznokcie. Wtedy nas to śmieszyło, teraz jednak widzę głęboki tego sen. Niestety, po 1950r. Pani Profesor wyjechała i lekcje matematyki stały się nudnawe.
Pani Profesor nie była w Łomży osobą tak zupełnie samotną, przy ul Obwodowej (obecnie Gen. A. Skorskiego) mieszkała jej bratowa z córką Barbarą (z którą uczyłem się w LO) i synem Ferdynandem. Z tego co wiem z rodziną tą utrzymywała ścisłe więzi.
Spodziewam się, że inni Jej uczniowie też Ją wspomną.
Tadeusz Rawa
A co tu robi mój samochód- Yarys? Antoni
Nazywam się Piotr Matuszczyk.Pochodzę z Olecka.Pani profesor Maria Nożewska była naszą sąsiadką w bloku przy Kościuszki 7.jako mały chłopczyk chidziłem do Niej regularnie.opowieściom nie było końca.cztery koty w mieszkaniu i coś,czego młode zmysły nigdy nie zapomną-czekoladki „After Eight”-te prawdziwe-angielskie…paniProfesor❤️❤️❤️