Patria to w języku łacińskim – ojczyzna. Pochodzące od niego określenie patriotyzm to według powszechnie znanych dziś definicji – umiłowanie, poszanowanie własnej ojczyzny. Postawa przejawiająca się w emocjonalnej więzi z historią, tradycją, ojczystym językiem, silnym powiązaniem z kulturą, czy nawet krajobrazem danego narodu, to również gotowość do służby, do poświęceń. Patriotyzm lokalny to przywiązanie i miłość do tzw. małej ojczyzny, czyli miejsca urodzenia lub zamieszkania – przestrzeni kulturowo-społecznej i geograficznej, w której funkcjonujemy, jesteśmy z nią związani emocjonalnie i najlepiej ją znamy.
O patriotyzmie lokalnym w dodatnim i ujemnym tego słowa znaczeniu pisał ponad sto lat temu Fr. Stopa, autor artykułu zamieszczonego w 36 numerze Wspólnej Pracy z dnia 1 grudnia 1910 roku.
Patriotyzm lokalny
Patryjotyzm lokalny—to w naszym słownictwie synonim zaściankowości, parafijańszczyzny, małostkowej ambicji ważkich serc i ciasnych umysłów. Zamknięto w tym wyrazie treść pogardliwą Nie mielibyśmy nic przeciwko temu, gdybyśmy umieli wskazać wyraz równie utarty, równie często używany, a oznaczający dodatni równoważnik tamtego, znaczący tyle, co skromna miłość ojczyzny w człowieku-obywatelu o szczupłej sferze wpływu o krótkim promieniu działania. Brak wyrazu w słowniku jest zawsze niechybną wskazówką odpowiedniego braku w świadomości.. Nie zastępuje go wyrażenie opisowe „miłość rodzinnego zakątka“—za długie formalnie, niezgrabne, pozbawione precyzyjności pojęciowej. Miłość rodzinnego zakątka oznacza częściej instynktowe przywiązanie nieuświadomionego człowieka do punktu rodzinnego w ojczyźnie, niż świadomą miłość ojczyzny, skupioną z konieczności na pewnym szczupłym obszarze działania. Nasuwa się przykra refleksja, że w naszym wychowaniu narodowym bywa stale przeoczony jakiś ważny, zasadniczy pierwiastek czynnej małości ojczyzny —-pierwiastek, którego nawet z nazwy wymienić nie umiemy, tak bardzo nam obcy. Jest nim właśnie patryjotyzm lokalny, w dodatnim stawa znaczeniu.. Niemiec, Anglik, Francuz, Włoch—bez ujmy dla swego patryjotyzmu ogólnonarodowego—będzie się szczycił przynależnością do danej prowincji, powiatu, miasta, nawet wsi, będzie z miłością pielęgnował swój miejscowy djalekt. strój, obyczaj; będzie z dumą wyliczał imiona wybitnych ludzi, których ten sam punkt dostarczył krajowi, narodowi, państwu, będzie ze czcią wspominał dokładnie nam znane wydarzenia dziejowe, które się w jego miejscu rodzinnym rozegrały, jakby był pewny, że jeszcze tam przyjdą wypadki i ludzie, godni tych. co już byli; będzie zazdrosny o świetność i blask nęcący swojego powiatu czy miasta, o dobrobyt jego mieszkańców. Polakowi – temu z prowincji – brak podobnego rysu. Rozpływa się chętnie w deklamacji patryjotycznej ze wszystkich polskich poetów, popisują się znajomością jaką taką przeszłości narodu; mówi rad o wielkości państwa polskiego „od morza do morza” które było, ofiaruje się z rezygnacją na śmierć bohaterską w walce, której — jaka to szkoda!— zapewne nie dożyje: ale dom jego brudny, zaśmiecone podwórze; ale ulice jego miasteczka cuchną trującemi wyziewami, świątynie i inne pamiątki przeszłości walą się w gruzy bez ratunku; ale kałuże i mosty połamane po drogach — odstręczają zbłąkanego przypadkiem podróżnika; ale bezdrzewne i bezludne, odłogiem leżące pustkowia przydrożne oskarżają bosych mieszkańców wiosek i odartych obywateli miasteczek o barbarzyńskość ich kultury. Wobec czego szanujący się «obywatel wyższego rzędu», uświadomiony patryjota, z odrazą zamyka na ten widok oczy, przywykłe do bujania po błękitnym ideale nadobłocznej ojczyzny, wdziewa frak i lakierki, wyjeżdża do Warszawy na karnawał—„dla pokrzepienia serc“…. Niekiedy w szatach pątnika, z nabożeństwem w sercu, zajeżdża „na teatr narodowy “—do samego Krakowa!… Latem dotrze jeszcze i dalej— do «letniej stolicy Polski» na Podhalu („Ach, to Zakopane! ) Dość że on wiecznie potrzebuje stolicy, akurat tej samej stolicy, w której jest pyłem znikomym —„prochem niczem“. Tam, gdzie wartość jego społeczna redukuje się do roli nienasyconego konsumenta pokarmów i wrażeń, czuje się pijanym Polakiem: tu, gdzie go zawód, los i obowiązek uczynił twórczą siłą społeczną, jest trzeźwym groszorobem—i wyrzeka. Wyrzeka na ospałość prowincji, jak gdyby nie czuł, że piętnuje sam siebie; wyrzeka na jej zaściankową głupotę, nie wiedząc, że policzkuje sana siebie.
W naszych cieplarnianych pojęciach o miłości ojczyzny tkwi zgrzyt rażący pomiędzy wieczną deklamacją słów o czynie, a gnuśną bezczynnością życia. Znamy tylko krańcowy egoizm i egzaltowany szał patryjotycznych uniesień, romantyczne oszustwo narodowe —dwa odległe z pozoru źródła jednej mętnej rzeki— szowinizmu. Szowinizm bez patryjotyzmu —to najlichszy surogat miłości ojczyzny. Patryjotyzm jest czynną miłością kraju i ludzi. Miłość ojczyzny—jak każde uczucie —jest tyle warta, ile się zrodzi z niej czynu. Czyn zaś swój tylko niewiele jednostek wybranych może wylewać na całą przestrzeń rozległej .ojczyzny. Miljonowe rzesze w narodzie, nawet ta górna warstwa najwykształceńszych, —to jednostki za małe, by czynem ogarnąć całość; ich promień działania rzadko kiedy wybiega poza obręb miasta, poza granicę powiatu na takim też terytorjum leży sprawdzian ich patryjotyzmu. Czuciem i wolą ogarniać trzeba całość, czynem najczęściej nie możemy więcej, jak punkt. Na określonym punkcie skupiać się musi uczucie miłości ojczyzny przeciętnej jednostki, na punkcie tylko może nasienie tej miłości wyrosnąć w silne, bujne drzewo czynu. Potrzebna jest decentralizacja narodowej pracy, decentralizacja na zasadzie terytorialnej. Przepadnie bezpowrotnie Ojczyzna-przestrzeń, jeżeli każdy uświadomiony Polak nie stanie żołnierzem w obronnej warowni Ojczyzny-punktu. Tego punktu, w którym go umieściło urodzenie i wychowanie lub twardy obowiązek zawodu. W rozkwicie obranego Ojczyzny—punktu umieścić trzeba każdemu z nas kapitał swoich uczuć patryjotycznych, w tym punkcie złożyć wszystkość wielkich ukochać i wysokich ambicji osobistych — to będzie nasz szlachetny patryjotyzm lokalny, to będzie zaczyn Wielkiej Przebudowy.
Bez deklamacji, bez pozy, bez znamion „oszustwa narodowego”
Fr. Stopa