Podwójne aresztowanie (piąta Rodzina Jeziorkowska odnaleziona)
„Kontaktuję się z Państwa Redakcją po przeczytaniu artykułów o Jeziorkowskiej Rodzinie na stronie internetowej Serwisu Historycznego Ziemi Łomżyńskiej.” – napisała Sylwia Kałuzińska, prawnuczka zamordowanego w nocy z 29 na 30 czerwca 1943 roku Władysława Zakrzewskiego, więźnia politycznego z łomżyńskiego więzienia. „Mój dziadek, syn Władysława Zakrzewskiego żyje, ma 89 lat, pamięta wydarzenia z okresu aresztowania swojego ojca. Jeśli byliby Państwo zainteresowani historią opowiedzianą przez mojego dziadka, proszę o kontakt (…)”.
Oboje z panem Jerzym Smurzyńskim, ostatnim żyjącym skazańcem z jeziorkowskiego lasu, byliśmy żywotnie zainteresowani spotkaniem z rodziną śp. Władysława Zakrzewskiego. Pan Smurzyński nie krył wielkiego wzruszenia i radości, bo przecież kilkadziesiąt lat swojego życia poświęcił na poszukiwanie prawdy o osobach rozstrzelanych w jeziorkowskim lesie. Mało tego. Udało mu się odnaleźć ,w 1994 roku w Archiwum Akt Nowych w Warszawie, prawdziwą listę więźniów, doprowadzić do wznowienia śledztwa w sprawie masowych mordów dokonanych przez hitlerowców w lesie koło Jeziorka oraz sprowokować ciąg zdarzeń, w efekcie których usunięto tablicę nagrobną z fałszywymi nazwiskami na grobie więźniów z łomżyńskiego więzienia.
Do mojego spotkania z rodziną Władysława Zakrzewskiego doszło w Jeziorku dnia 17 listopada 2012 roku. Nestor rodu Stefan Zakrzewski „z dziewięćdziesiątką na karku” (niezwykły człowiek, dobry, łagodny, obdarzony poczuciem humoru) bardzo przeżywał to spotkanie. Był wzruszony i szczęśliwy, że dożył dnia, w którym pochyli się nad grobem ojca, bo przecież, jak napisała jego wnuczka – „Nigdy nie łudziliśmy się, że mojego pradziadka ominęła śmierć z rąk hitlerowców.” W pamięci pana Stefana wciąż żywe są wspomnienia tamtego feralnego dnia, w którym zabrano mu ojca. Matki nie miał już od lat. Umarła jeszcze przed wojną. Jego i troje rodzeństwa: Kazimierza, Zofię i Czesława chowała macocha. Miała twardą rękę. Nie było im łatwo ją kochać. Ojciec wprawdzie też nie rozpieszczał, ale ojciec to zawsze ojciec.
Władysław Zakrzewski urodził się w Kietlance w 1894 roku. Ożenił się z Anną Stańczuk, z którą miał czworo dzieci. Owdowiał w 1935 roku. Z ponownego związku małżeńskiego, który zawarł ze Stanisławą żadne dzieci się nie uchowały (umierały młodo). Władysław wraz z żoną pracował na małym czterohektarowym gospodarstwie. Nie był zaangażowany politycznie. Nie należał do żadnej organizacji. Nie był partyzantem.
O przebiegu aresztowania ojca, Stefan wie z przekazu swego brata Kazimierza (który wraz z macochą i bratem Czesławem był wówczas w domu). Jego samego wtedy nie było, gdyż służył u pana Złotkowskiego (ten posiadał stuhektarowe gospodarstwo i zatrudniał dwóch parobków, pastucha i kucharkę) we wsi Brulino – Storozumy gmina Szulborze.
Tego pechowego dnia ojciec pana Stefana, jak to miał w zwyczaju, wstał wczesnym rankiem. Gdy wyszedł na podwórko spostrzegł, że niemieccy żandarmi właśnie aresztują sąsiada Józefa Bagińskiego. Prowadzili też ze sobą Stanisława i Władysława Godlewskich, zatrzymanych wcześniej. W pewnym momencie zauważyli ojca pana Stefana i przywołali do siebie. Przeraził się, że chcą go zabrać, ale oni sprawdzili, że na ich liście nie ma jego nazwiska i puścili go. Odetchnął z ulgą. Jednak życie bywa przewrotne. Natychmiast we wsi rozniosła się wieść o aresztowaniach. Po kilku godzinach Niemcy znowu przyszli do sąsiadów („Właściwie przyjechali wolantem, bo oni jeździli koniami.” – wyjaśnia pan Stefan.) Tym razem chcieli zabrać Adola Lachowskiego. Adol był partyzantem. W porę dostrzegł niebezpieczeństwo i uciekł oknem w kierunku bagna i okalających go krzaków. Tam się ukrył. Nie zdołali go wytropić. Teściowa Adola natychmiast zapakowała prowiant w koszyk (co miała najlepszego w domu) i udała się do sąsiedniej wsi, do Żebrów, gdzie mieszkało jej rodzeństwo. Pracowali oni w Nurze na gestapo. Pomagali Niemcom. Zadbali o to, żeby zamiast Adola Lachowskiego zabrali jego sąsiada Władysława Zakrzewskiego. Tak też się stało. Wprawdzie żona Władysława nalegała „Władek, uciekaj!” (miał przecież bliskich w rodzinnej Kietlance), ale on stwierdził, że na pewno po niego nie przyjdą, bo nie ma go na liście, przecież już raz go zwolnili. A że z natury był człowiekiem bardzo spokojnym, nie lubiącym ryzyka, miał podobno powiedzieć: „A gdzie ja tam będę po nocy uciekał ?” I został. Jak zwykle wcześnie udał się na spoczynek. Przyszli w nocy. Nie było dyskusji. Zabrali go w spodniach i koszuli.
Udział teściowej w aresztowaniu sąsiada wyjaśnił sam Lachowski kilka tygodni później. Po kłótni z nią, ze wszystkiego zwierzył się drugim sąsiadom – Bagińskim.
Niemcy dwa dni potrzymali Władysława Zakrzewskiego (razem z innymi aresztowanymi tego dnia) w Nurze, a potem wywieźli wszystkich samochodami do więzienia w Łomży. Żona dwukrotnie (z paniami – Godlewską i Bagińską) jeździła ze zmianą bielizny dla męża. Za drugim razem nie przyjęli. Nie tłumaczyli, co i jak. Rozkazali więcej nie przyjeżdżać, bo „męża tu nie ma”.
Z tego, co pan Stefan pamięta, rodzina szukała informacji o ojcu przez PCK w Warszawie oraz w urzędach łomżyńskich. Jakich? Tego dokładnie nie wie, bo zajmowała się tym jego nieżyjąca już obecnie żona Helena.
O miejscu, gdzie znajduje się grób ojca, rodzina Zakrzewskich dowiedziała się dnia 9 listopada 2012 roku „pocztą pantoflową”, jak mówi syn zamordowanego. Gdy dociekam, kto był pierwszym nadawcą, po nitce do kłębka trafiam na pana Stanisława Kozłowskiego, który pochodzi z sąsiedniej wsi i którego ojca także stracono na leśnej polanie w Jeziorku. Jego rodzina dowiedziała się o tym we wrześniu 2012 roku za pośrednictwem internetowej strony www.historialomzy.pl, w następstwie czego dzieli się tą informacją z innymi rodzinami, co do których ma pewność lub przypuszcza, że ich bliskich spotkał ten sam tragiczny los w 1943 roku.
Pan Stefan Zakrzewski, w czasie II wojny światowej, wiele razy uniknął pewnej śmierci z rąk Niemców i Ukraińców. Wierzy, że ratunek zawdzięcza swemu ojcu, zamęczonemu w lesie jeziorkowskim. Jest człowiekiem spełnionym, radosnym i szczęśliwym. Lubi żartować. Doczekał już siedmiorga wnucząt i dziewięciorga prawnucząt. Ma nadzieję na więcej. Interesują go bieżące wydarzenia w kraju i na świecie. Pogodnie patrzy w przyszłość. Jego największa pasja to majsterkowanie i hodowla kwiatów w przydomowym ogródku. Gdy jest ładna pogoda, od rana do wieczora siedzi na podwórku i majsterkuje. Zimą nie może sobie znaleźć miejsca w domu, bo mu tęskno do prac ogrodowych. Gdy tego wszystkiego dowiaduję się od bliskich Stefana Zakrzewskiego, jego córka z czułością poprawia mu kołnierzyk u koszuli, a on łagodnym spojrzeniem jej dziękuje i jest w tych prostych gestach poczucie bezpieczeństwa i ciepło, które płynie od kochającej się rodziny.
Beata Sejnowska – Runo, społeczny kustosz Miejsca Pamięci Narodowej w Jeziorku