Od redakcji:
We wrześniu br w łomżyńskiej Hali Kultury miała miejsce zorganizowana przez Łomżyńskie Towarzystwo Naukowe im. Wagów, promocja przetłumaczonych na język polski żydowskich „Ksiąg pamięci” ziemi łomżyńskiej. W trakcie wydarzenia została odznaczona Odznaką Honorową Województwa Podlaskiego przez wicemarszałka województwa podlaskiego Marka Olbrysia, wiceprezes stowarzyszenia dr Krystyna Frąckiewicz. Wraz z „Księgą Pamięci Gminy Żydowskiej w Łomży” zostały zaprezentowane wydane przez stowarzyszenie Pinkasy dotyczące Stawisk, Zambrowa i Ciechanowca. Całemu przedsięwzięciu towarzyszyła także wystawa, która dzięki uprzejmości władz ŁTN im. Wagów zostanie zaprezentowana na łamach portalu historialomzy.pl. Prezentowane w artykule zdjęcia i tekst autorstwa Jozefa Zajdensztata pochodzą z „Księgi Pamięci Gminy Żydowskiej w Łomży”. Wydawnictwo dostępne jest do nabycia w siedzibie Łomżyńskiego Towarzystwa Naukowego im. Wagów przy ul. Długa 13 w Łomży.
Dziewięćdziesiąt procent mieszkańców osiedla Rybaki, niegdysiejszej dzielnicy rybaków, stanowili Żydzi. Reszta, dziesięć procent, to ci, którzy Żydami nie byli, w większości zamieszkiwali domy Polaków przy szosie do Piątnicy i należeli do półświatka, podejrzewanego o kradzieże i rabunki, nierząd i pijaństwo, gry karciane i pośrednictwo w ciemnych interesach. Żydowscy mieszkańcy natomiast w większości byli ludźmi ciężkiej pracy. Do takich należeli: przekupnie, którzy od rana do wieczora kręcili się po targach ze swoim towarem albo cały dzień wystawali na rynku, przy straganie z owocami, latem spieczeni od słońca, zimą pokryci szronem i śniegiem, tragarze, mieszkańcy malutkich i ciemnych izdebek, furmani z mizernymi końmi zaprzężonymi do długich wozów przewożących ładunki itp.
Furmani sprowadzali i rozdzielali do hurtowni i sklepów worki z mąką z młyna Giełczyńskiego, cukier z domu handlowego Botkowskiego i Mosze Aarona Hepnera. Wśród nich osiągnął znaczną pozycję woźnica Zewł ze swoim bratem i ojcem. Do mieszkańców osiedla, którzy mieli źródło utrzymania w zaułku Chewra Szas, należał ojciec Herszla Medeka. Był to Żyd z krótką czarną brodą, o wschodniej urodzie, który całe życie siedział w domu handlu naftą Jakobiego i synów, w towarzystwach ekspedycyjnych i innych, a na koniec wyemigrował do Ameryki, gdzie dożył końca swoich dni, spędzając je na studiowaniu Tory i służbie Bożej w jednym z domów modlitwy. Tutaj mieszkali po trosze wszyscy dostarczyciele wody w mieście. I było tym woziwodom wygodnie w pobliżu czerpalni wody, czyli wodokaczki, w bliskości rzeki, w której poili swoje konie, zanurzali i myli je w świeżych wodach Narwi. W szabaty i letnie noce znajdowali dla swych chudych koni skrawek pastwiska z trawą i sitowiem, prowadzili je na brzeg rzeki, to tu, to tam. Latem w szabaty, po spożyciu ciepłego posiłku, wychodzili dostawcy wody ze swoimi końmi, obrządzali je przy łące, pętali przednie nogi, aby nie uciekły i nie poniosły, a sami kładli się na trawie, pomiędzy krzakami i w cieniu wierzb, aby czytać psalmy i Przypowieści Ojców (Pirke Awot), będąc wpół we śnie, wpół na jawie. Mieszkała też na Rybakach społeczność żebraków, którzy krążyli po dużych miastach od drzwi do drzwi, codziennie albo w określone dni, w wigilie szabatów i świąt, na początku miesiąca (rosz chodesz) i w dni świąteczne. Jedni byli prawdziwymi żebrakami, a inni byli ludźmi zamożnymi, którzy wyciągali rękę, a po ich śmierci znajdowano w dziurach i workach prawdziwy skarb.
Aby nie brakło tam zamieszania i rwetesu, obrała sobie miejsce na Rybakach także grupa kataryniarzy, którzy krążyli po ulicach i podwórkach miasta ze swoimi grającymi skrzynkami, z zieloną papugą na wierzchu. Jedną ręką kręcił kataryniarz specjalną korbką wystającą ze skrzynki i płynęły dźwięki melodii jakiegoś rosyjskiego walca, popularnej pieśni miłosnej “Naprjasno Wańka liubisz”. Drugą zaś rękę wkładał do małej puszki, gdzie znajdowały się karteczki z losami. Dziecko albo wieśniak na targu zapłacił grosik, a papuga przepowiadała mu przyszłość i wyciągała dziobem los, na którym było wypisane, co go czeka. Także nie brakowało w tej dzielnicy żydowskich rzemieślników, naprawiających buty czy przerabiających ubrania, bednarzy i piekarzy, pilarzy i blacharzy. Byli to ludzie ciężkiej pracy w pocie czoła zarabiający na kęs chleba. Stąd wyszli działacze ruchu robotniczego w Łomży: Bundu i Poalej Syjon, komuniści i anarchiści. Ale szanowali synów biedaków, bo czasami z ich grona wychodził fenomenalnie zdolny uczony, wyróżniający się w jesziwie i przyszły rabin, mełamed albo sprawujący inne zaszczytne stanowisko w synagodze. A byli i tacy, którzy jeszcze w bardzo młodym wieku emigrowali do Ameryki z biletami, które otrzymali od ojca albo wujka i tam dorastali, w dzień pracując jako przekupnie lub pucybuty, a wieczorami uczęszczali na wieczorowe kursy, do college’ów i w końcu zostawali lekarzami, inżynierami albo milionerami, jak bracia Werner z Hollywood, których dziadek był mieszkańcem Rybaków.
Byli tam i tacy mieszkańcy, którzy powoli wydostawali się z osiedla i przenosili do mieszkania w samym mieście, z początku przy ulicy Woziwodzkiej albo na zboczu kapucyńskim, a w końcu przy ulicy Dwornej, Długiej czy nawet przy Nowym Rynku.
wybór: dr Małgorzata Frąckiewicz
/red/