– Był człowiekiem prostym, szkół nie skończył, ale był ciekawy świata i ludzi. Wszystkie książki, jakie wpadły mu w ręce, chętnie czytał. Znał biegle trzy języki, czwartego uczył się razem ze mną – wspomina swego nietuzinkowego tatę córka Ewa.
Władysław Łukaszewicz urodził się 6 sierpnia 1917 roku w Komosie koło Białegostoku, w rodzinie leśnika – Michała i Michaliny Łukaszewiczów.
7 listopada 1937 roku otrzymał powołanie do odbycia służby wojskowej. Tam zastał go wybuch II wojny światowej, strasznej wojny,
w której od 1 września 1939 roku brał czynny udział walcząc z Niemcami gdzieś na białostocczyźnie. 10 września 1939 r. po rozbiciu jednostki powrócił do domu.
Jednak prawdziwy koszmar dla rodziny Łukaszewiczów rozpoczął się rok później, pewnej zimowej nocy. Otóż 10 lutego 1940 roku został wywieziony wraz z rodzicami i bratem na Syberię do Irkuckiej Obłasti, gdzie w miejscowości Krasnyj Majak dwa lata ciężko pracował i walczył o przetrwanie. Na zesłaniu 6 maja 1941 roku nabył uprawnienia ślusarza.
Córka Ewa zapewnia: – Był prostym, skromnym, zwyczajnym człowiekiem. Ale w swojej skromności i prostocie był niezwyczajny. Często powtarzam, że był ze starego przedwojennego materiału. Takich ludzi już dzisiaj niewiele. W czasach trudnych kształtował się jego charakter. Żył według hasła: Bóg, Honor, Ojczyzna. Wszystko, co zaczynał i co kończył, robił ze znakiem krzyża. Wierzył w Opatrzność Bożą, Boże miłosierdzie i Bożą łaskę. W czasie zesłania na Syberię naprawiał samochód ciężarowy, w bardzo prymitywnych warunkach. W pewnej chwili samochód zsunął się z podstawy, przygniótł tatusia, roztrzaskał mu głowę. Tam nie było warunków do leczenia, więc to Opatrzność Boża pozwoliła tacie wrócić do żywych. Głowa się zagoiła i funkcjonowała przez następnych kilkadziesiąt lat bardzo sprawnie.
Jego siostrzenica Elżbieta ten etap w jego życiu opisuje słowami własnego wiersza, który zadedykowała wujkowi Władysławowi z okazji jego 91-ych urodzin:
W gajówce Komosa, na Podlasiu pięknym,
Żyło się bez zbytku, ale za to z wdziękiem.
Aż spokój zburzyła wojny hekatomba
I sowiecki sołdat okna zaczął rąbać.
Gajówkę splądrował, drzwi nogą wywrócił,
Mieszkańców w noc ciemną na furmankę wrzucił.
I tak młody Władek, przystojny jak amant,
Z ojcem leśniczym, z matką Michaliną,
co od lat dostojną była leśniczyną,
Na Wschód wywędrował, do mety – „nieznane”,
Mając dom chwilowo właśnie w Kazachstanie.
Z niejednego pieca gorzki chleb pojadał,
Ale wciąż o Polsce, wolnej Polsce gadał.
Marzenia o wolnej Polsce wydawały się spełniać, gdy na terenie Związku Radzieckiego zaczęły formować się oddziały Wojska Polskiego, na czele których stanął generał dywizji Władysław Anders, znane pod nazwą Armii Andersa. To wojsko było podporządkowane legalnemu rządowi RP na emigracji, na którego czele wówczas stał generał Władysław Sikorski, pełniący funkcję premiera Rządu RP na Uchodźstwie oraz Naczelnego Wodza Polskich Sił Zbrojnych. Te konkretnie oddziały Wojska Polskiego utworzono po tym, jak Niemcy 22 czerwca 1941 roku wypowiedziały wojnę ZSRR i 30 lipca tegoż roku został zawarty układ Sikorski-Majski, który przywracał stosunki dyplomatyczne Polski z ZSSR. Wspólnym celem odtąd miała być walka obu państw z Niemcami. Nastąpiła wówczas także amnestia dla obywateli polskich z Rzeczypospolitej: zesłanych, uwięzionych w więzieniach śledczych NKWD i deportowanych do obozów koncentracyjnych Gułagu. https://pl.wikipedia.org/wiki/Polskie_Si%C5%82y_Zbrojne_w_ZSRR_(1941%E2%80%931942).
1 lutego 1942 roku Władysław Łukaszewicz z nadzieją i wielką radością w sercu wstąpił w szeregi armii generała Andersa. 25 marca 1942 roku wraz z jednostką wyjechał do Persji, na Środkowy Wschód. Przeszedł przeszkolenie, nabył uprawnienia do kierowania pojazdami ciężarowymi, dzięki czemu mógł prowadzić czołg. 12 kwietnia 1944 roku jako czołgista Pułku 4-ego Pancernego „Skorpion” wyjechał do Italii. Tam wespół z kolegami walczył z Niemcami. Został ciężko ranny w bitwie pod Monte Cassino. Córka Ewa opowiada: – Po raz drugi, tak namacalnie, tatuś doświadczył Miłosierdzia Bożego pod Monte Cassino, gdzie został ranny, w okolicy serca. W warunkach szpitala polowego lekarze nie byli w stanie zoperować tego jak należy i usunąć odłamka, więc położyli tatusia do bocznego namiotu licząc na to, że może przeżyje. Przeżył. Ten dowód Bożej Miłości i Łaski nosił do końca swoich dni. Ciało przyjęło odłamek, który umiejscowił się bardzo blisko serca. Tatusia to miejsce zawsze bolało, ale on zapewniał, że się cieszy, że go boli, bo przypomina mu to, aby Bogu podziękować za Jego dobroć, za dar życia. Władysław swoim ocalonym dobrym sercem do końca życia dzielił się z innymi wspomagając finansowymi datkami, nierzadko korespondencyjnie, chorych i potrzebujących, których w większości nigdy nie widział na oczy. Wystarczyło, że poprosili o pomoc – to była najlepsza rekomendacja.
18 lipca 1946 roku kapral Władysław Łukaszewicz wyjechał wraz z jednostką do Anglii i tam został zdemobilizowany. Należał do Wojskowego Klubu Sportowego „Skorpion”.
I nie tylko gadał, marzenia w czyn wcielał.
Pomógł mu w tym snadnie imiennik – generał.
Do Polskiego Wojska z nadzieją wstępuje
I z Sybirakami pół świata wędruje,
Przez Persję i Bari, później przez Italię
Jako Drugi Korpus podejmuje walkę.
Pod miastem Loreto, pod górą Cassino,
Gdzie maki czerwone w dymach walk zaginą,
Wrzawę wojenną pozna w całej pełni.
Od pyłu i prochu świat nieraz się ściemni,
Komu jednak trzeba, przeżyje te boje.
A potem – już z Wyspy, „Kochanie ty moje”
Do Polski dalekiej powie …… i powróci.
20 lutego 1945 roku Władysława Łukaszewicza, za bohaterską walkę, odznaczono Krzyżem Pamiątkowym Monte Cassino. 6 listopada 1945 roku otrzymał Krzyż Walecznych. 24 grudnia 1945 roku dostał pisemne zaświadczenie, że jest uprawniony do noszenia Gwiazdy za wojnę 1939-1945, Gwiazdy Afryki oraz Gwiazdy Italii. Na obczyźnie przyznano mu także następujące odznaczenia: “Odznaka za rany” – 20 IV 1945, Medal Wojska z 1946 roku, Odznaka 4 Pułku Pancernego nadana 18 V 1946, Odznaka 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej z 27 V 1946, Brytyjski Medal Wojny 1939-1945 z 22 XII 1946, Odznaka Pamiątkowa 2 Korpusu z 14 II 1947.
25 maja 1947 roku powrócił do Polski.
Córka Ewa z mocą podkreśla: – Tatuś wiedział, co to znaczy kochać Ojczyznę. Wielu jego kolegów – towarzyszy broni – po wojnie pozostało poza granicami Polski. On wrócił mimo nadchodzących z kraju niepokojących wiadomości. Wrócił i w tych trudnych powojennych czasach potrafił zachować się z honorem. Nigdy nie powiedział, że był deportowany do Związku Radzieckiego, zawsze mówił, że był w niewoli sowieckiej. Pracując w Łomżyńskim Przedsiębiorstwie Budowlanym miał okazję wyjechać na kontrakt zagraniczny. Napisał wówczas życiorys. I w tym życiorysie stwierdził, że był wywieziony z całą rodziną na Syberię. Znajomy dyrektor powiedział, żeby zmienił zapis na „byłem internowany”, bo inaczej nie pojedzie. Pan Władysław stanowczo sprzeciwił się kłamstwu, bo jak stwierdził „ja tam straciłem najlepsze lata życia, ja tam straciłem ojca”. Nie wyjechał za granicę – taka była cena prawdy i honoru, ale on ją uiścił z godnością, bez żalu.
15 sierpnia 1948 roku Władysława Łukaszewicz ożenił się z Haliną Marią Zielińską. Doczekał trojga dzieci, sześciorga wnucząt i trojga prawnucząt.
Dla Niej (dla Polski) łatwe życie w obcym kraju rzuci.
Wprawdzie w PRL-u same zakłamania,
Często są powody wręcz do zapłakania,
Lecz w Łomży, w rodzinie swojsko płynie życie,
Praca rosi czoło, za to duch w rozkwicie.
Żyjąc w trudnej rzeczywistości powojennej Polski, całkowicie poświęcił się rodzinie i pracy. A wykonywał różne prace w swoim życiu. Był: kierowcą, ślusarzem, spawaczem, kowalem, mechanikiem samochodowym, monterem maszyn budowlanych. Długie lata pracował w Łomżyńskim Przedsiębiorstwie Budowlanym w charakterze kierowcy pogotowia technicznego. Samochody nie miały przed nim żadnych tajemnic. Pracował uczciwie i zawsze z oddaniem. Zapamiętano go jako doskonałego fachowca i człowieka wielkiej kultury osobistej. Wszyscy, którzy znali Władysława Łukaszewicza podziwiali go za jego dobroć i pokorę. Wszyscy też zgodnie twierdzą, jak podkreśla córka Ewa, że dbał o mowę polską. Jego mowa była zawsze piękna, czysta, płynna, kwiecista. Nigdy nie używał wulgaryzmów. Odważnie i stanowczo reagował, gdy inni w jego obecności używali. Był prawdziwym autorytetem dla wielu. Chociaż nie miał w sobie nic z przywódcy, inni go słuchali.
Za wzorową pracę nagrodzono go najpierw Srebrnym (23.04.1963 r.), a potem Złotym Krzyżem Zasługi (11.05.1972 r.) W powojennej Polsce otrzymał również: Krzyż Kawalerski Odrodzenia Polski nadany w 1977 r., Odznakę za zasługi dla województwa łomżyńskiego – 31 VIII 1979, Medal z 1982 za udział w Wojnie Obronnej 1939, Medal 40-lecia Polski Ludowej przyznany 22 VII 1984, Krzyż Czynu Bojowego z 1990 r., Krzyż Zesłańców Sybiru nadany 17 VIII 2004 r.
11 października 1980 roku Wojskowy Komendant Uzupełnień Łomża rozkazem personalnym Nr 1/80 awansował kaprala Władysława Łukaszewicza na stopień sierżanta.
Należy w tym miejscu wyraźnie podkreślić, że Władysława Łukaszewicz nigdy nie należał do „jedynie słusznej partii”, a przymiotnik „ludowa’ w odniesieniu do Ojczyzny zawsze bardzo go bolał, co widać wyraźnie m. in. na niektórych nadanych mu w PRL-u odznaczeniach – on ten nienawistny przymiotnik tak zwyczajnie przekreślał. Opowiadając dzieciom i młodzieży o swoich wojennych losach zawsze odważnie mówił, że 17 września 1939 roku Rosja Sowiecka wbiła Polsce nóż w plecy zdradziecko ją napadając.
Córka Ewa, zapytana o to, co najbardziej podziwiała w ojcu, bez namysłu odpowiada, że jego postawę jako ojca i męża. Na najgłębszy szacunek córki zasłużył opiekując się z czułością i troskliwością chorą na Alzhaimera żoną: – Przez trzy lata bardzo ciężkiej i szybko postępującej choroby mamy, tata wykazał nadzwyczajną, anielską wręcz cierpliwość. Jego szacunek, miłość, spokój, łagodność, z którą rozmawiał z mamą i troszczył się o nią bardzo nam imponowały, zwłaszcza, gdy chwilami, tak po ludzku, nam dzieciom brakowało już tej cierpliwości, gdy mama przestała nas poznawać. A tata nigdy nie narzekał i zawsze nam powtarzał, że życiowe krzyże trzeba przyjąć i dźwigać z ufnością i poddaniem się woli Bożej.
Władysław Łukaszewicz zmarł 30 sierpnia 2010 roku po dwumiesięcznej chorobie. Mimo tego, iż nie załapał się w tryby systemu formalnej edukacji, z całą pewnością ukończył z wyróżnieniem szkołę godnego, prawego życia. Z upodobaniem też cytował Stanisława Wyspiańskiego za każdym razem, gdy miałam okazję go spotkać. A był częstym gościem szkoły w Jeziorku. Bardzo chętnie uczestniczył w wieczornicach patriotycznych. Dawał wówczas świadectwo o swoich przeżyciach wojennych i przestrzegał przed skutkami nienawiści człowieka do człowieka. Córka Ewa ze smutkiem mówi: – Tej pustki nic nie zapełni. To był człowiek ciepły, mądry życiowo. Do taty szło się po radę, po wsparcie, po pocieszenie, po żart, po humor.
Gdyby w kilku słowach streścić postawę życiową pana Władysława Łukaszewicza, to należałoby użyć następujących: wzorowy chrześcijanin i patriota. Od takich ludzi jak pan Władysław człowiek w sposób naturalny, przez naśladownictwo, uczy się miłości do Boga i Ojczyzny, i jest to wiedza niewymuszona, trwała i … jakże oczywista.
Mam nieodparte wrażenie, że Czesław Konopacki pisząc w Tygodniku 2 Warszawskiej Dywizji Pancernej (Italia 18 V 19946 r.) i objaśniając, co oznacza dla Pułku 4-ego Pancernego odznaka pułkowa, pisał m. in. właśnie o Władysławie Łukaszewiczu: „Czy wiesz Żołnierzu Pancerny co przedstawia Twoja Odznaka Pułkowa, którą Ci dziś w pierwsze święto Pułku przypięto na sercu, z której jesteś tak dumny i przez której nadanie jesteś wyróżniony? Czemu właśnie krzyż benedyktyński i skorpion? Krzyż jest symbolem wiary i cierpienia, poświęcenia i walki o ideały, o prawdę Bożą, o Ojczyznę wolną i szczęśliwą. Skorpion, to dumny i groźny owad – pająk, jakże niebezpieczny i śmiertelny dla wroga, a jakże piękny w walce. Nieustępliwy – zaczepiony nie ucieka, atakuje, walczy do ostatka. Śmiertelnie ranny nie poddaje się, śmierć sobie zadaje i ginie. Te same cechy wytrwałego ryzyka i odwagi winien mieć w sobie żołnierz naszego Pułku. Odznaka Pułkowa – to jakby sztandar noszony na piersi przez żołnierza pancernego. Wielki zaszczyt Ją nosić, lecz jeszcze większe pociąga to za sobą obowiązki. Przede wszystkim względem poległych pancernych Pułku. Oni to dali swój wkład największy do historii Pułku, dali swą krew serdeczną, a życie poświęcili dla tych ideałów, które Odznaka symbolizuje, w walkach Korpusu o Monte Cassino, Adriatyk, w Apeninach i pod Bolonią. A żywi winni w twardym życiu codziennym ideałów tych strzec ku Chwale Ojczyzny i Pułku!”
Z pełną odpowiedzialnością twierdzę, że Władysław Łukaszewicz w każdym momencie swojego życia wspomnianych ideałów wiernie strzegł. Cześć Jego pamięci!
Na podstawie wspomnień Ewy Szwagulińskiej, córki Władysława Łukaszewicza, opracowała Beata Sejnowska-Runo. W artykule wspomnieniowym wykorzystano fragmenty wiersza Elżbiety Szelachowskiej – siostrzenicy Władysława Łukaszewicza oraz zamieszczono zdjęcia pochodzące z archiwum rodzinnego udostępnione za zgodą rodziny Władysława Łukaszewicza.
1 comments
Beato, gratuluję Ci kolejnego tekstu, w którym ocalasz pięknie i konsekwentnie pamięć o szlachetnych ludziach, zwykłych-niezwykłych spośród nas.
Pozdrawiam z wdzięcznością za podzielenie się wrażliwością na wartość drugiego człowieka, mf