Wycieczka do Warszawy uczennic Łomżyńskiej Szkoły Handlowej.
Nadszedł wreszcie dzień 30 października,- dzień, zapowiedzianej wycieczki do Warszawy, którego od pewnego czasu wyczekiwałyśmy z taką niecierpliwością. Około godziny dwunastej zebrałyśmy się na pensyi w liczbie 14 i byłyśmy gotowe do odlotu. Ogólna radość, z jaką powinnyśmy były powitać nadejście tej upragnionej przez nas chwili, zamącił nieco niepokój o losy i powodzenie wycieczki, gdyż pogoda nie dopisała. Dzień był pochmurny i mglisty, deszcz zaczynał padać, niebo dokoła było pokryte szaremi chmurami, co nie wróżyło dobrej pogody na czas wycieczki. Pomimo to wrócił nam wkrótce dobry humor i, gdy dorożki zajechały przed pensję, usadowiłyśmy się w nich, zapełniając powietrze śmiechem i gwarem. Droga do Czerwonego Boru wydała nam się bardzo krótką dzięki prowadzonej w dorożkach ożywionej rozmowie. Po przyjściu pociągu zajęłyśmy miejsca w jednym przedziale i niezadługo ruszyłyśmy. Było nam bardzo wesoło. Jedne prowadziły ożywioną rozmowę, czerpiąc temat z bardziej pamiętnych chwil swego życia, inne powydobywały różne smakołyki i zajadały je z namaszczeniem, nie zwracając na nic uwagi. Wreszcie uprzyjemniałyśmy sobie czas śpiewem i deklamacją. Lecz oto coś majaczeć zaczyna… Wysokie, przeolbrzymie, jasne. Niby z za mgły występują coraz wyraźniej zarysy domów, piętrzące się jedne nad drugiemi, i wysmukłych wieżyc, złotemi uwieńczonych krzyżami. Wszyscy cisną się do okien; ze wszystkich ust wydobywa się radości okrzyk: „Warszawa!” „Warszawa!” Gdy pociąg się zatrzymał na stacji, wysiadłyśmy, oczekiwane już przez członka Towarzystwa Krajoznawczego, który towarzyszył nam w drodze na pensję p. Walickiej, gdzie miałyśmy się rozlokować podczas naszego pobytu w Warszawie.
Już sam widok tego grodu, który tak wiele w sobie chowa pamiątek i wspomnień historycznych, wywołał mocniejsze uderzenia naszych młodocianych serduszek. Szczególniej silne wrażenie wywołała Warszawa na te z pośród nas, co znały ją tylko z opisu lub pełnych fantazji opowiadań koleżanek, które już miały szczęście ją oglądać. Na pensji zostałyśmy serdecznie przyjęte przez zastępczynie przełożonej, która chociaż nie miodem i mięsiwem, jak ongi Piast, nas przyjęła, ale powiedziawszy: „Gość w dom, Bóg w dom”, zaprosiła nas na kolację, która nam bardzo smakowała. Następnie udałyśmy się na spoczynek i wkrótce Morfeusz roztoczył nad nami swe opiekuńcze skrzydła.
Po szczęśliwie przespanej nocy, pełne humoru i werwy, pojechałyśmy wraz z p. Stokowską, delegatką Towarzystwa Krajoznawczego, na cmentarz Powązkowski, założony w 1790 roku. Ileż tam wspaniałych grobowców, cennych pomników, a dużo pod temi pomnikami ludzi wielkich i szlachetnych śpi snem nieprzespanym! Ile serc, które biły- dla bliźnich, dobra, nauki i cnoty! Na szczególną uwagę zasługuje pomnik Promyka (Konrada Prószyńskiego) dłuta Makowskiego. Z prawdziwym artyzmem wykonany jest chłop, czytający dla odpoczynku „Gazetę Świąteczną”, której redaktorem był Promyk.
Światłością pomysłu i wykonania odznacza się wiele innych pomników, jak Dygasińskiego; Szymanowskiego, Frageta i innych. Jeden z oryginalnych napisów zwrócił naszą uwagę, na dziwacznych kształtów kamieniu wyryte są następują wyrazy: ”Tu leżu Hiszpański. szewc”,— Był to bohater polski, poległy za ojczyznę i nie wstydzący się tego, że był szewcem. Cmentarz Powązkowski jest zawsze pełen smętnego uroku, czy to w maju, gdy tonie cały. w kwieciu i zieleni, czy też jesienią, gdy zeschłe liście opadają i smutnie szeleszczą pod nogą przechodnia. Panuje tam majestatyczny spokój, który koi dusze zbolałe nadzieją nieśmiertelności i mówi do żywych: „Nie smućcie sie, kiedyś połączycie się w Panu”.
Zwiedziwszy posiadłość umarłych, udałyśmy się do sali Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, gdzie zostałyśmy przyjęte przez p. Jaworskiego, z którym zwiedziłyśmy kościół Bernardynów, wzniesiony przez Annę Księżnę Mazowiecką, gdzie miałyśmy sposobność podziwiać, piękne dzieła snycerskie (konfesjonały, ławki, odrzwia) braciszków klasztoru. Następnie udałyśmy się do katedry św. Jana. Po wejściu do środka świątyni, ogarnia nas urok nieprzenikniony, lecz po rozejrzeniu się zaczynamy rozróżniać i podziwiać piękności, tu nagromadzone. A więc przede wszystkiem z drzewa misternie rzeźbiony ołtarz wielki z posągami Chrystusa i Jana Chrzciciela oraz malowidłem wenecjanina Jana Palmy młodszego, przedstawiającym N.M. Pannę ze św. Dzieciątkiem, św. Jana, oraz św. Stanisława z Piotrowinem; kazalnicę gotycką z ciosu wykutą i na żelaznych filarach opartą, z rzeźbionym z drzewa nadgłównikiem, przyozdobionym figurą Religji i 12 apostołów.
Z kaplic zwracają naszą uwagę: Niepokalanego Poczęcia w stylu renesansowym oraz Najświętszego Sakramentu ze staroniemieckiej roboty figurą drewnianą Zbawiciela ukrzyżowanego, umieszczoną w marmurowym ołtarzu, a sprowadzoną przez jednego z burmistrzów Warszawy w 16 wieku. Z figurą tą związane jest podanie, że włosy na głowie Zbawiciela, którego figura ta wyobraża, rosły aż do wystąpienia Lutra. Z wielkiej ilości nagrobków i pomników na szczególne wyróżnienie zasługują: arcybiskupa warszawskiego Jana Pawła Woronicza z ciosu wykowany oraz marszałka sejmu czteroletniego Stanisława Małachowskiego z marmuru kararyjskiego.
Ponieważ wiele czasu pozostało jeszcze do obiadu, przeto korzystając z uprzejmości p. Janowskiego, udałyśmy się pod jego przewodnictwem na zwiedzenie Starego Miasta. Warszawa w tej dzielnicy zatraca swój charakter wielkomiejski. Przy zbiegu ulic Piwnej i Dunaju znajduje się dom bardzo stary, gdzie przed laty, jak głosi podanie, stała lepianka Warsza i Sawy, rzekomych założycieli Warszawy. Według innego podania miasto zawdzięcza swój początek Czechom, mianowicie rodzinie Werszowców, którzy na pamiątkę swego ojczystego grodu nazwali przedmieście Warszawy Pragą. Miało się to dziać w XIII wieku. Na Starym Mieście spotyka się jeszcze obecnie nad sklepami napisy w języku łacińskim. Symbolem handlu epoki, z której pochodzą te napisy, był okręt, mający wyobrażać, że produkty przywożono wówczas Wisłą z Gdańska. Dom „Pod Okrętem” leży przy ul. św. Jana, jest zabytkiem architektury tych czasów. Ulice Starego Miasta są wązkie, brudne, o dziwnych nazwach, zamieszkane przeważane przez proletarjat i Żydów
Wogóle wygląd zewnętrzny dzielnicy staromiejskiej przykre wywarł na nas wrażenie, co jednak nie przeszkadzało nam spożyć obiad z wilczym apetytem. Zaspakajanie głodu nie było rzeczą poetyczną, jednak uczennice pomne na przysłowie «W zdrowym ciele zdrowa dusza» w tej chwili przede wszystkiem starały się o zadość uczynienie potrzebom ciała, na nic nie zważając.
Po dokonaniu tak ważnej, lecz—nie powiem godnej uwagi czynności—udałyśmy się do Tow. Zachęty Sztuk pięknych, gdzie gościła właśnie wystawa obrazów Malczewskiego. Tutaj dal się ogólnie zauważyć śród uczestniczek wycieczki brak zainteresowania, co daje się wytłumaczyć zmęczeniem i może …. brakiem znajomości tej gałęzi piękna. Uwagę naszą głównie zwróciły obrazy, będące własnością Zachęty, jak „Bitwa pod Grunwaldem”, która wywołała ogólny zachwyt, trudno bowiem zrozumieć, aby twórcą tego arcydzieła mógł być jeden człowiek; „Cyrce chrześcijańska” Siemiradzkiego, „Bitwa pod Chocimem” i „Wyjazd Sobieskiego z Wilanowa’1, Brandta; „Gwiazda Betleemska”, Zmurki i „Śmierć Barbary Radziwiłówny”.
Po zwiedzeniu wystawy poszłyśmy obejrzeć zbiory Tow, Kr. Lokal Towarzystwa wydaje się dość szczupłym, lecz zbiory są bogate i ładne. Ciekawe kolekcje motyli i bogate zbiory minerałów szczególnie zwracają uwagę zwiedzającego. Objaśnień udzielał nam p. Kulwiec i jedna z pań biorących czynny udział w zarządzie Tow. Choć byłyśmy bardzo zadowolone ze spędzenia dnia, jednak udanie się na spoczynek wywołało ogólną radość, każda bowiem z nas czuła potrzebę podzielenia się z koleżankami doznanemi wrażeniami dnia.
Pokrzepione na siłach, wstałyśmy dnia następnego, projektując wycieczkę do Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, co też po zjedzeniu śniadania uskutecznionym zostało. Gmach Muzeum jest wspaniały. Liczne zbiory, tam nagromadzone, przedstawiają ogromną wartość. Bardzo duży jest dział poświęcony etnografji Królestwa Polskiego. Również bogate są zbiory wyrobów przemysłu krajów wschodnich, jak Chin i Japonji, wymownie świadczące o wpływie kultury europejskiej. Nie dałoby się jednak tego powiedzieć o nóżkach Chinek, które dotychczas są krępowane z prawdziwym barbarzyństwem, co miałyśmy sposobność naocznie oglądać. Nie powiem jednak, aby się mała nóżka Chinki nam podobała. Napewno żadna mieszkanka Europy nie pozazdrościłaby tej biednej Chince. Nie niniejsze zainteresowanie wzbudziła mumia egipska. Choć Muzeum wywołało ogólne zainteresowanie, jednak chętnie opuszczałyśmy ten zabytek nauki, ciesząc się, iż wkrótce ujrzymy Łazienki. Park Łazienkowski nosi swą nazwę od pałacyku Łazienek, zbudowanego przez Stanisława Poniatowskiego. Pałacyk ten biały, piękny, stojący tuż nad stawem, w którego wodach się przegląda, jest to istne cacko, jak nazewnątrz, tak i wewnątrz. Wspaniale przyozdobione sale zawierają galerję obrazów pendzla pierwszorzędnych mistrzów oraz liczne rzeźby. Najpiękniejsza ze wszystkich „Sala Salomona” ozdobiona jest obrazami, przedstawiającemi różne sceny z życia tego mądrego króla Izraelitów. Na moście kamiennym, zwanym mostem Sobieskiego, prowadzącym z parku do ulicy Agrykola, wznosi się posąg Sobieskiego. W parku Łazienkowskim jest jeszcze kilka pałacyków i domków, jak np. domek Biały, zwany Okrąglakiem, pełen pamiątek i dzieł sztuki, między innemi Wenus w kąpieli, starożytna rzeźba z marmuru. Cudnie musi wyglądać pałac na tle świeżej zieleni, odbijający się w wysrebrzonym światłem księżyca stawie. Piękne stare drzewa rzucają naokół tajemnicze .cienie, a postać króla – rycerza płonie złotem w srebrnych blaskach księżyca. Doznawszy bardzo wielu miłych, wrażeń, udałyśmy się do pałacu Belwederskiego. Wspaniałe urządzenie tego pięknego pałacu, zbudowanego w stylu odrodzenia, miłe uczyniło na nas wrażenie. Historja pałacu sięga dość odległych czasów, największego jednak rozwoju dosięga w czasie pobytu w nim wielkiego księcia Konstantego. Jest tam między innemi portret księżny Łowickiej, Anny Grodzieńskiej, żony księcia Konstantego. Wiele wspaniałych komnat zwróciło ogólną uwagę. Po obejrzeniu wszystkich godnych uwagi przedmiotów, udałyśmy się na kolację. Wieczorem poszłyśmy do teatru Wielkiego na operę «Quo vadis». Dyrektor teatru ofiarował nam dwie loże I-go piętra i kilka krzeseł pierwszych rzędów. Teatr, jak również piękna gra artystów, wywarły na nas mieszkanki prowincji, ogromne wrażenie. Wspaniale dekoracje i kostjumy wprost czarują widza. Niektóre sceny przemawiają silnie do wyobraźni i uczucia, np. scena z rybakami chrześcijanami robiącemu sieci, i scena w więzieniu. Byłyśmy też bardzo zmartwione, kiedy przedstawienie się skończyło, i każda w głębi duszy pragnęła jeszcze raz być w teatrze i tak przyjemnie czas spędzić, jak tego wieczoru. Dyrektor, jakby odgadując myśli nasze, zaprosił nas na dzień następny, lecz p. przełożona zmuszoną była odmówić, gdyż dzień następny był wilją dnia naszego wyjazdu. Powrót z teatru był niezbyt przyjemny z powodu niepogody. Pomimo to Warszawa o tej porze nie śpi. Na głównych ulicach rojno i gwarno: tramwaje dzwonią, wozy turkoczą, a przechodnie przesuwają się gromadnie. Jedni wracają z teatru lub koncertu, inni od krewnych lub znajomych.
Dzień następny był przyjęty bardzo smutnie przez uczennice, był to bowiem ostatni dzień naszego pobytu w Warszawie. Po spożyciu śniadania udałyśmy się do kościoła św. Krzyża. Kościół ten, zbudowany według planów i pod kierownictwem Włocha Belloti’ego należał długi czas do zgromadzenia Misjonarzy. Wysłuchawszy mszy sw., pojechałyśmy na stację filtrów, składającą się z 24 budynków. Zwiedziłyśmy kilka z nich i oglądałyśmy ich wspaniałe i zwracające uwagę swoją nadzwyczajną czystością urządzenie wewnętrzne, zazdroszcząc Warszawiakom tak czystej wody, jaka się rozchodzi przez rury z filtrów. Te zanieczyszczające wodę substancje, które my, tutaj w Łomży, wchłaniamy w siebie, tam osadzają się w piasku, który co pewien czas bywa wywożony, gdyż jest od osadu zupełnie brunatny. Po zwiedzeniu filtrów całe towarzystwo pod opieką p. przełożonej i kilku nauczycielek udało się na obiad, a następnie do Wilanowa. Jest to jedna z najczęściej i najliczniej odwiedzanych przez Warszawiaków miejscowości, połączona z Warszawą, kolejką wązkotorową,- niegdyś własność króla Jana Sobieskiego. Celem tej pielgrzymki, jest pełen zabytków i pamiątek historycznych pałac, położony w pięknym parku. Właściciele pałacu, wzniesionego przez króla Sobieskiego według planu Józefa Bclloti’ego, twórcę kościoła sw. Krzyża w Warszawie, w stylu renesansu włoskiego, przechodzącego nieco w barok,.—poczynając od króla, który ciągle sprowadzał tu z Holandji i Francji obrazy, stoły, zegary, lustra, meble, kominki i cacka, nagromadzili tutaj liczne dzieła sztuki i pamiątki i nadali pałacowi charakter nie siedziby prywatnej, ale muzeum, utrzymywanego staraniem prywatnym, ale dostępnego dla ogółu. Pamiątki te i dzieła porozmieszczane są po różnych pokojach, jako części umeblowania lub ozdoby, obrazy tylko, choć także porozpraszane, mają dla siebie w części specjalną galerję. Wyróżniają się w niej ze szkoły włoskiej płótna malarzy: Leonarda da Vinci, Tycjana, Correggia, „Święta Rodzina” Veronese, „Porwanie Heleny” 1 „Rzeź niewiniątek” Guid > Keni; ze szkoły holenderskiej i flamandzkiej: Rubensa «Rudzina», obrazy Rembrandta, Van Dycka; ze szkoły niemieckiej obrazy Łukasza Kranachn, Diirera, portret Karola Śmiałego—Jana Holbeina; ze szkoły francuskiej Greuze’a „Dziecko z winogronami”; polskie malarstwo jest bardzo słabo reprezentowane: prócz krajobrazu Chodowieckiego „Zabawa w parku” i obrazu Kossaka „Bitwa pod Zółtemi Wodami” niewiele jest rzeczy, zasługujących na szczególną, uwagę. Biblioteka ma oddzielne pomieszczenie i obejmuje do 47.000 tomów. Zawiązkiem jej były książki, pozostałe po Janie III następnie przeniesiono tu księgozbiór Lubomirskich z Łańcuta, mieszczą się też książki Potockich i Czartoryskich. Młodociany ogród, w którym Sobieski własną ręką sadził drzewa, rozrósł się we wspaniały park, na tle którego formy architektoniczne, posągi i płaskorzeźby pałacu nabierają szczególnego uroku i powabu. To też, choć w dość późnej porze dnia przez nas odwiedzany, wywarł Wilanów na wszystkie uczestniczki wycieczki bardzo silne wrażenie, które—przypuszczam—długo pozostanie niezatartym w pamięci. W parku przyłączył się do nas uczeń ze szkoły Wróblewskiego, przybył on, jako delegat Tow. Kr., z aparatem fotograficznym i zrobił zdjęcie na tle pałacu Wilanowskiego
Opuszczałyśmy ze smutkiem to miejsce, pełne wspomnień i pamiątek z życia „obrońcy chrześcijaństwa”. Zmęczone, lecz zadowolone z siebie, wróciłyśmy na pensję p. Walickiej, aby się pogrążyć w myślach, które jedynie były zaprzątnięte zdobytemi wiadomościami.
Dzień następny nie poskąpił ani słońca blasków, ani żadnych uroków, w jakie jesień polska obfituje. Lecz wszystko wydawało nam się szarym i mglistym; oczy nasze nie uśmiechały się przyjaźnie do promieni słonecznych. Podróż w wagonie wydawała się nam długą i pragnęłyśmy jej końca. I oto, jak przed kilku dniami, stanęłyśmy znowuż przed lokalem pensji.
Byłyśmy wdzięczne organizatorkom naszym, skorzystałyśmy bowiem bardzo wiele, poznawszy naszą stolicę, serce kraju naszego, które tak różne przechodziło koleje.
Jedna z uczennic.
Wspólna Praca Łomża 1910 rok nr 37 str. 4, 5 i nr 38 str.4, 5, 6.