ZAPACHNIAŁO MASŁEM I WOLNOŚCIĄ
Są takie miejsca, do których często powracasz, o których lubisz wspominać, czasem wielokrotnie innym opowiadasz sądząc, że Twoi słuchacze zatapiają się wraz z Tobą w krainę urzekających wrażeń. Jednym z takich miejsc jest dom rodzinny wraz z całym jego otoczeniem i Twoje najmłodsze lata te, które wyczarowały tamte dni nigdy nie blednącym kolorytem i wiecznie trwałymi fotografiami.
Dom, w którym się urodziłem, był własnością pp. Janowskich. Gospodarz owego drewnianego domu przy ulicy Dwornej 54 w Łomży, słynny wówczas piekarz z Zielonej, zajmował większą część budynku. Natomiast w pozostałej części mieszkali lokatorzy: pp. Górscy na poddaszu i my, rodzina Bońkowskich, na parterze; początkowo w dwóch pokoikach, a po wyzwoleniu w 1945 roku, tylko w jednym, zwanym kuchnią, przerobionym z dawniejszego sklepiku gospodarza. Był to ostatni dom przy ulicy Dwornej po stronie parzystej. Dziś w tym miejscu stoi dom murowany o wyższym numerze. Okna naszego mieszkania, skierowane ku północy, w kierunku Narwi, pozwalały dostrzec dwie smukłe wieże kościoła w Piątnicy, strzelające ponad horyzont.
Przedstawiany przeze mnie powyższy kadr z najodleglejszego “filmu” mego dzieciństwa sięga oczywiście czasów II wojny światowej, jeszcze przed okrutnym bombardowaniem Łomży. Reżyser kręconego wówczas “filmu” miał zaledwie cztery lata, a był to rok 1942. W tym właśnie czasie przyszła na świat moja najmłodsza siostra, której narodziny doskonale pamiętam. To właśnie wtedy, trzymając się ręki ojca, poszliśmy do najlepiej zaopatrzonego w przeróżne żywnościowe produkty sklepu na rogu ulicy Dwornej i Krótkiej, we wspaniałej kamienicy dr Wejrocha.
Wewnątrz sklepu znajdowało się stoisko z pieczywem wraz z innymi artykułami spożywczymi, spośród których najlepiej zapamiętałem smaczne cukierki “raczki” i landrynki “malinki” oraz stoisko z nabiałem, z którego rozchodził się po całym sklepie wspaniały zapach świeżego masła.
Do dziś “chodzi za mną” ten czarujący zapach, którego, niestety, nie da się wydobyć z żadnej maślanej kostki o najbardziej wyszukanych nazwach, czy prześcigających się w estetyce etykietach. Jedynie jeszcze pachniało prawdziwym masłem, które przynosiła moja mama w targowe dni ze Starego Rynku, mające kształt osełki owiniętej chrzanowymi liśćmi.
Ale wraz ze zniknięciem Starego Rynku, tudzież ulicy Dwornej, Polowej, Długiej, Św. Mikołaja na długie lata zanikł zapach świeżego masła.
Jednak rodowitym łomżyniakom mojego pokolenia i starszym, nigdy nie wymazały się z pamięci i serca tradycyjne nazwy ulic. Kiedy moją rodzinną ulicę Dworną przemianowano na Stalina, mieszkałem już na Wiejskiej. Niemniej jednak ściskało coś za gardło, że spośród najstarszych ulic 1000-letniego grodu, ta właśnie na długie lata zamilknie swoją historycznością. Wprawdzie przemianowanie Dwornej na haniebną postać Stalina będzie krótkotrwałe, to jednak owoc jej “bohatera”, dzieło “22 lipca”, pozostanie jeszcze na wiele lat.
Żeglickiego, Armii Czerwonej, Buczka zawsze były obce dla rodowitych łomżyniaków. Najkomiczniej wypadła sprawa z ulicą Świętego Mikołaja, przy której położony jest stary zabytkowy cmentarz łomżyński. Można nieraz było słyszeć z ust sędziwych łomżynianek i łomżyniaków: “mnie już czas na św. Mikołaja” i rozumiało się, że czas na cmentarz. Ale jakże w czasach “cywilizacji” i “postępu” mogła nie ujść uwadze ulica z imieniem świętego? Rozprawiono się ze św. Mikołajem dość
kompromisowo i bezboleśnie. Po prostu pozbawiono go świętości, a do imienia dopisano nazwisko słynnego astronoma Kopernika. To chwalebne, że ks. kanonik Mikołaj Kopernik po przeszło 400 latach zagościł również w stolicy diecezji łomżyńskiej. Ale czy wśród nowo powstających ulic naszego miasta nie znalazłaby się odpowiednia dla Astronoma z Torunia? Zaś św. Mikołaj powróciłby, ubogacając tradycje nie tylko w nazewnictwie.
I w takim to stanie żegnałem moje rodzinne miasto, opuszczając Ojczyznę, którą nazwano Polską Rzeczpospolitą Ludową (PRL), udając się jesienią 1989 roku na byłe tereny tego samego (białostockiego) województwa, a wtedy Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej.
Okazało się, na szczęście, że do PRL-u już nie wrócę. Nie wyjadę też ze Związku Radzieckiego, bo go już nie ma, ani z BSRR, gdyż kraj ten, w którym duszpasterzuję, przemianowano na Republikę Białoruś.
Kiedy latem 1991 roku przekroczyłem granicę w Kuźnicy Białostockiej, znalazłem się już w Rzeczypospolitej Polskiej. Dane mi również było odwiedzić rodzinną Łomżę. Tym razem mogłem zaoszczędzić swój debiutowy kadr kosztem przywróconej rzeczywistości. Wysiadam z autobusu warszawskiego celowo na Al. Legionów, aby dłuższą droga udać się do klasztoru kapucyńskiego, odkrywając nowe obiekty i nowe ulice Łomży. I oto odżywają lata małego Jasia “reżysera”, który z Al. Legionów skręca w ul. Polową, a potem w Sienkiewicza, obok spalonego budynku, a przy którym zginął słynny druh Hm Kaliwoda, przez Plac Jana Pawła II do ul. Dwornej. I oto tu kumulacyjny punkt doznań: na rogu Dwornej i Krótkiej, w kamienicy śp. dr Wejrocha, nie ma już straszącego “Satyra”, z którego zionęło alkoholem, ale pojawił się jakiś nowoczesny, nie od razu rozpoznany przeze mnie co do branży sklep. I o dziwo! zapachniało masłem.
(“Kontakty” 1992)
Opracował O Jan Bońkowski
6 comments
Opisany przez Autora sklep spożywczy w domu Wejrocha, na rogu ul. Krótkiej i Dwornej przed 1939r. pachniał inaczej: kawą, czekoladą, migdałami, południowymi owocami, mieścił się tam bowiem sklep kolonialny (dzisiaj należałoby powiedzieć delikatesy). Natomiast dom, w którym był ten sklep, nie należał do śp.dr Wejrocha (Tadeusza), lecz do jego ojca Adama Wejrocha, który wybudował go w 1912r (w przyszłym roku będzie setna rocznica jego powstania).
Nie pamiętam czasów przed 1939 rokiem, bo jestem tuż powojenny, (1947) ale postaram się Panu Tadeuszowi odpowiedzieć na temat zapachów ze sklepu domu (Adama), Tadeusza Wejrocha. Dla Pana Panie Tadeuszu mógł pachnieć kawą, czekoladą, migdałami i innymi owocami południowymi, dla autora tego artykułu mógł pachnieć masłem, bo na pewno było w tym sklepie i na dodatek zawinięte w liść chrzanu, jeszcze dla innego mógł pachnieć chlebem, bo pewnie też w tym sklepie był w sprzedaży. Co do właścicieli tego domu to nie będę się wypowiadał, bo nie znam historii rodziny Wejrochów. Jest na Serwisie kilka osób którzy pamiętają czasy przedwojenne, mogliby więc napisać coś na temat tego domu i ich właścicieli.
Do dnia dzisiejszego moi rodzice mając na myśli ul.M.Kopernika mówią “na Mikołaja”.Wróciła Dworna ,wróciła Długa, dlaczego nie wróciła Św.Mikołaja?
Pani Jaoasiu!
Kilka lat później, gdy ulica świętego Mikołaja została ulicą Mikołaja ( trwało to aż do 1968 r.), żartowano: dlaczego władze miejskie nie nazwały tej ulicy Dziadka Mroza. O ile pamiętam, to od 1950r., podzas szkolnej choinki nie odwiedzał nas już święty Mikołaj, lecz bardziej postepowy, radziecki – Dziadek Mróz.
Z pozdrwieniami – Adam Sobolewski
PS. Ze strony 82 i 83 książki Anny Pańkowskiej i Justyny Piechockiej pt. Nazewnictwo miejskie współczesnej Łomży, wydanej w 2008 r. przez ŁTN im Wagów, można poznać krótką historię nazwy tej ulicy.
Pani Joanno na temat historii obecnej ulicy Mikołaja Kopernika można poczytać na stronie link poniżej:
Jest tam właśnie opis z tej książki o której wspomniał Pan Adam Sobolewski.
https://historialomzy.pl/lomza-ulica-mikolaja-kopernika/
Po II wojnie światowej w dawnym sklepie dziadka p. Tadeusza Rawy początkowo był sklep przemysłowy, chyba branży metalowej. Można w nim było kupić gwoździe, łańcuchy, drut budowlany itp. Był to już sklep państwowy lub spółdzielczy. Później była to popularna i jedyna w Łomży restauracja z tzw. . wyszynkiem. Można było w niej „zdrowo” zjeść i wypić, na przykład po „wygraniu” sprawy w pobliskim Sądzie Powiatowym (ul. 22 Lipca nr 14). Restauracja ta nazywała się „Nadnarwianka” (tel. 803, wg spisu telefonów z 1959 r.). Kilka lat później (?) zmieniono jej nazwę na „Satyr”, w którym przez pewien okres były nawet „dansingi”. Tuż za wejściem, od ulicy 22 Lipca nr 11, była mała szatnia (strzeżona)i dwa małe sanitariaty. Po latach nie pamiętam więcej szczegółów, nie byłem bowiem z różnych powodów jej bywalcem. Dziwne, ale pamiętam sylwetkę i nawet charakterytyczny głos wieloletniego kelnera Michała, który mieszkał na ulicy Zdrojowej, w pobliżu Starej Łomży. Widywaliśmy się czasami w tym rejonie nad Narwią gdyż był on zamiłowanym wędkarzem.
PS. W roku 2012 minie sto lat od wybudowania kamienicy, w której na rogu Krókiej i Długiej mieściła się między innymi ww. restauracja. Historia tej kamienicy, jej właścicieli i mieszkańców zasługuje na swoją monografię. Apeluję więc do miejscowych historyków i publicystów, by postarali się napisać więcej na ten temat, dopóki żyją jeszcze potomkowie rodziny Wejrochów, Rawy i Żalków. Poza pamięcią, w ich poisadaniu są cenne dokokumenty, fotografie rodzinne i inne materiały, które czekają na ich opracowanie w takim właśnie wydaniu…