Od redakcji:
Redakcja udostępnia artykuł za zgodą jego autora oraz pani redaktor wydawnictwa dr Małgorzaty Krystyny Frąckiewicz. Artykuł jest częścią wydawnictwa Łomżyńskiego Towarzystwa Naukowego im. Wagów pt. „Rody i rodziny Mazowsza i Podlasia”, ŹRÓDŁA DO BADAŃ GENEALOGICZNYCH, Genealogie rodów i rodzin Mazowsza i Podlasia.
http://wirtualnie.lomza.pl/wirtualnie/wp-content/uploads/2019/07/Rody-i-rodziny.pdf
autor: Stanisław Kaseja
Nasi przodkowie byli wytrwali w zachowaniu swej tożsamości, kultury i tradycji. Dzięki takiej postawie, możemy dzisiaj oddać im hołd, szacunek i podziękowanie za trudy włożone w ukształtowanie nas – współczesnych.
Rok 2018 wypełniamy treściami nam bliskimi. Jako łomżanie czcimy 600-lecie nadania praw miejskich grodowi łomżyńskiemu oraz udział jego mieszkańców we wspaniałej rocznicy stulecia odzyskania niepodległości, utraconej na rzecz trzech mocarstw w 1795 roku. W te jubileuszowe obchody wpisuje się wspomnienie o udziale Wielkopolan i łomżan we wspólnej historii ziem polskich, w walkach o niepodległość, w tym w Powstaniu Wielkopolskim – uczestnictwo w bitwach na wszystkich frontach wojny. Nie bez znaczenia pozostaje działalność nas współczesnych – potomków bohaterów, będących kolejnym pokoleniem, tym razem działającym w czasie pokoju na rzecz rozwoju ojczyzny.
Jako seniorowi jest mi dane radośnie przeżywać ten wspaniały czas, świętować w wolnej Polsce wspomniane rocznice przypadające w bieżącym roku. Będą to obchody wyjątkowe, a przede wszystkim niepowtarzalne, związane z bolesną historią każdej polskiej rodziny, dramatami indywidualnego człowieka niezależnie od regionu, w którym zamieszkiwał. Tak rozumiem naszą niepodległość: co się traci za sprawą wroga i odzyskuje się w niełatwy sposób.
Zawsze w sercach i umysłach Polaków była upragniona wolność. Wolność uznawana jest przez pokolenia jako jedna z największych wartości naszej cywilizacji i dążenie do najważniejszych praw człowieka. Pokolenia naszych przodków nie poddały się germanizacji ani rusyfikacji. Na koniec XIX w. przypadł czas wzmożonej germanizacji Wielkopolan żyjących w monarchii Hohenzollernów objawiający się w niemieckim szowinizmie rozbudowanym przez filozofię Bismarcka, który mówił, że w interesie Niemiec leży tępienie Polaków i rugowanie języka polskiego. Nie udało się. Polacy walczyli w każdy możliwy sposób i w każdej sferze życia i funkcjonowania. Jednym z takich przejawów było stworzenie przez Marię Konopnicką Roty, jednej z najpiękniejszych polskich pieśni patriotycznych. Zwycięskie powstanie wielkopolskie, którego setną rocznice świętujemy w bieżącym roku, miało również ogromny wkład w odzyskanie suwerennego bytu państwowego. Dzięki zwycięstwu ziemie Wielkopolski zostały włączone do tworzącej się II RP. Wielkopolanie potrafili wyciągnąć wnioski z tragicznego powstania styczniowego, którego 155. rocznica przypada również w roku bieżącym. W wysiłkach kolejnych pokoleń utrwaliło się przesłanie: „Obok Orła znak Pogoni, poszli nasi w bój bez broni”.
Utracona niepodległość w naszej wyobraźni i mentalności kojarzy się z końcem pewnej drogi. Po jej odzyskaniu nie do końca wiemy, co z nią dalej począć. Zobowiązuje to nas do tego, by zadbać o to, żeby wielkie wydarzenia historyczne, te bolesne, o charakterze martyrologicznym pozwalały łączyć polskie społeczeństwo. Świętowanie narodowych sukcesów nie przychodzi łatwo zarówno nad Wisłą, Warta i Narwią, ale ma spajać obywateli ku budowaniu wspólnej przyszłości.
Kluczem ku temu jest rodzina, która w tych minionych, trudnych i tragicznych okresach rozbiorowych, w czasach I i II WŚ, w blisko pięćdziesięcioletnim okresie ograniczonych praw człowieka w latach 1945-1989 była trwałym fundamentem i ostoją. Aktualnie jako senior, dojrzały człowiek na nowo odkrywam historię pokoleń moich przodków, którzy w domach zawsze mówili po polsku, zachowali polską tradycję, którzy przez tęsknotę za niepodległością kształtowali patriotyzm, pamiętając o naszych pieśniach patriotycznych, literaturze, dziełach muzycznych i malarskich.

(od lewej: Michał, Jakub, Stanisław i Elżbieta)
Podczas wizyt na cmentarzach dostrzegamy groby z różnymi inskrypcjami. To stare pomniki i odległe daty. Każde zapisane na nich życie miało wyznaczony cel. Nasze też ma. Są prawdy, do których dochodzi się po latach. Zagłębiając się w historię mojej rodziny podejmuję wyzwanie, jakim jest spełnienie mojego przeznaczenia. Przyznaję, że czuje się trochę wyobcowany. Za szybko to wszystko pędzi. Korzenie moich dziadów i pradziadów znam w stopniu ograniczonym. Brakuje mi wielu informacji na temat ich życia. Chciałbym poznać całą ich historię, podążam po małych śladach by od-tworzyć całą historię rodziny. Na podstawie posiadanych nielicznych dokumentów do wydarzeń historycznych ustaliłem, że korzenie moich przodków to Wielkopolska. Pragnę opisać po latach, oczyma człowieka teraźniejszego, historię czterech pokoleń mojej rodziny i zawrzeć w tej opowieści wielką historię, która przeplatała się z losami mojej rodziny.
Czy mi starczy czasu? Wytrwałości chyba tak.
Najstarsza wzmianka o rodzie Kasejów pochodzi z 1819 roku. Związana jest ze ślubem Piotra Kasei z Reginą Roszewską, co poświadcza dokument wydany przez Archiwum Diecezjalne w Poznaniu z 29 stycznia 1992 roku. Nie udało się ustalić imion rodziców Piotra Kasei i daty jego urodzin. Piotr miał syna Jakuba urodzonego w 1825 r. (zm. w 1899). Ożeniony z Heleną Pacholczak, miał synów Antoniego (1861-1931) i Andrzeja.

W I wojnie światowej brał również udział ojciec mojej mamy, Franciszek Matz, który zginął 28 lutego 1917 roku.


Babcia Joanna Gończyńska – Matz – Pniewska urodziła się w 1884 roku w Gnieźnie, a zmarła w 1960 r. w Mroczy w województwie kujawsko-pomorskim. W pierwszej dekadzie XX wieku wraz ze swoim narzeczonym i grupą młodych kuzynów wyemigrowała na saksy do Niemiec, gdzie osiedlili się w miejscowości Castrop w Westfalii – Dortmund. Dlaczego młodzi Polacy, w tym moja babcia Joanna Gończyńska i jej przyszły małżonek Franciszek Matz z Gniezna zdecydowali się na emigrację na saksy do Niemiec? Czy mieli wybór?

Zmienili adres zamieszkania, lecz zmianie nie uległa ich mentalność. Zawsze byli Polakami, nawet z dala od rodzinnego Gniezna, w odległej Westfalii, wraz z grupą Polaków tworzących namiastkę Polski. W Castrop zawarli związek małżeński. W 1910 r. Urodził im się syn Edmund, przyszły kapłan katolicki. W 1913 r. urodziła się Helena, moja mama. Po śmierci dziadka Franciszka, babcia ponownie wyszła za mąż za Antoniego Pniewskiego. W 1920 urodził się syn, Antoni. W 1921 roku babcia wraz z trójką dzieci wróciła do Polski. Kupując domek osiedliła się w uroczym Obrzycku nad Wartą w powiecie Szamotuły. Podjęła się trudu wychowania i wykształcenia trojga dzieci. Rodzina była ostoją, stanowiła trwały fundament polskości. Nie poddała się germanizacji ani rusyfikacji. Przykładem jest znaczna część przesiedlonych spod Monachium, tzw. bambrów, nazwanych od miejsca pochodzenia, w tym rodzina Ferschtemann, z którą babcia w okresie okupacji była zaprzyjaźniona. Dla rodzin mieszanych odmowa podpisania w 1939 r. tzw. volkslisty była dla nich tragiczna w skutkach. Pani Ferschteman była patriotką, miała męża Niemca tzw. „bambra”, który pomimo nieznajomości języka polskiego twierdził, że jest Polakiem i nie podpisał w 1939 volkslisty. Moim zdaniem Niemcy pozostawili go w spokoju ze względu na wiek. Dwoje ich dzieci w czasie okupacji pracowało u hrabiego Raczyńskiego. Karol prowadził kilkuhektarowe ogrodnictwo, w tym: szklarnie, inspekty, sady owocowe, uprawy warzyw. Córka Marta zatrudniona była bezpośrednio w zamku.

Babcia przez lata okupacji 1939-1945 mieszkała razem z moją rodziną. Na co dzień, a w szczególności w okresach przedświątecznych, zawsze wplatała wątki ze swego życia, opowiadała o Westfalii. W okresie okupacji, w różnych okolicznościach, wyrażała wobec urzędników niemieckich zdecydowanie często stanowisko przeciwne. Niemcy zwracali uwagę ojcu, aby uspokoił swą „dumną teściową” – w podtekście można rozumieć Polkę.
Po opuszczeniu ziem polskich przez Niemców syn babci, ks. Edmund, wrócił z byłej Generalnej Guberni i z dniem 12 marca 1945 r. rozpoczął pracę duszpasterską jako proboszcz parafii w Mroczy w woj. bydgoskim. Babcia opuściła naszą rodzinę i zamieszkała u syna. Rozstanie z nią było dla mnie bardzo bolesne, gdyż byłem z nią bardzo związany. Jako dziecko w latach kolejnych wakacje wraz młodszym bratem Tadeuszem spędzałem u babci i wujka w Mroczy. Pogrzeb babci obrazują zdjęcia.
Mój ojciec Stanisław żył w latach 1902-1998. Wspominam go jako osobę, która budziła kontrowersje. Jednak to co robił miało głęboki sens myślowy, pewną logikę i konsekwencję. Był człowiekiem oczytanym, sporo podróżował, poznawał różne kultury. To mu pomagało w przenikliwym odczytywaniu ludzkich problemów i charakterów, szczególnie w trudnych okresach swego życia. Odnosiłem wrażenie, że nie znał pojęcia strachu i lęku.

Posługiwał się sprawnie językiem niemieckim. W 1922 roku odbywał czynną służbę w 15 pułku kawalerii poznańskiej w Poznaniu. Zapowiadał się jako utalentowany zawodnik w ujeżdżaniu konia wierzchowego i zawodów hipicznych. Był w szerokiej kadrze z historycznymi sławami: ppłk. Romel i mjr Dobrzańskim (Hubalem). W latach 1922-1936 był pracownikiem hr. Zygmunta Raczyńskiego, w latach 1936 – 39 prowadził własną działalność gospodarczą. W 1934 wszedł w związek małżeński z Heleną Matz (zachowana fotografia stanowi dokument uroczystości ślubu moich rodziców. Na uroczystości oprócz rodziny, w tym matek pary młodej Joanny i Marianny w tradycyjnym nakryciu głowy – czepku szamotulskim, uczestniczyli goście wpływowi w tym środowisku. Potwierdza to operatywność babci w nawiązywaniu kontaktów z miejscową społecznością).

Po wybuchu II wojny światowej w 1939 r. ojciec został zmobilizowany do odległego Krzemieńca na wschodnich terenach RP. Pułk stacjonujący w twierdzy na wzgórzu królowej Bony nie podejmował walki zbrojnej z Rosją. Oficerowie rozkazem zostali wycofani z pułku i skierowani na emigrację do Rumunii.
Ojciec jako doświadczony podoficer został zobowiązany do rozwiązania pułku. Żołnierze wraz z taborem zostali podzieleni w nieduże zespoły i udali się w kierunku miejsca swojego zamieszkania. Ojciec z grupą żołnierzy w sposób zorganizowany podążał na zachód. Niemieckie patrole przepuściły ich do granicy wyznaczonej przez pakt Ribbentrop-Mołotow. Bezkolizyjnie dotarli do miejscowości Przeworska nad Sanem.
Tam zostali aresztowani i przewiezieni do jenieckiego obozu Lamsdorf – Łambinowice koło Raciborza. Ojciec jako jeden z nielicznych jeńców trafił do obozu z zachowaniem dystynkcji wojskowych, tj. orzełka na rogatywce oraz stopni wojskowych na pagonach. Znalazło to uznanie komendanta obozu, który po kilku dniach w bezpośredniej rozmowie przedstawił mu jego najbliższy los jako jeńca wojennego i wskazał realne zagrożenie skierowania go do obozu we Flossenburgu. Wskazał jednak również możliwość zwolnienia z obozu. Warunek był jeden: musiał znaleźć Niemca, który złoży wniosek o jego zatrudnienie.
Rodzina od kilku pokoleń, a ojciec od najmłodszych lat, pracowała u właścicieli majątków Raczyńskich z linii niemieckiej. Ku zaskoczeniu Zygmunta Raczyńskiego, w 1936 roku ojciec z własnej inicjatywy rozwiązał stosunek pracy. O swojej trudnej sytuacji w obozie dla jeńców napisał do najstarszej siostry Zygmunta, zamieszkałej w Rostoku. Skutek był zaskakująco szybki i pozostał w mojej pamięci jako 4,5-letniego wówczas dziecka. W drzwiach naszego mieszkania w Obrzycku stanął Zygmunt hr. Raczyński wraz ze swoją żoną i przekazał informację mojej mamie i babci: „Stachu zostanie zwolniony z obozu jenieckiego i będzie u mnie pracować”.
Późną jesienią 1939 r. ojciec został zwolniony z obozu jenieckiego i w polskim mundurze okryty cywilnym płaszczem wrócił do rodziny. Podjął pracę u Zygmunta Raczyńskiego w Augustusburgu Obrzycko – Zamek jako osobisty kierowca. Ponadto powierzono mu nadzór nad młodymi pracownikami zatrudnionymi przy obsłudze koni. Byli to Edward Klimowicz, Henryk Strużyński i niepełnoletni Mieczysław Jarosz, późniejszy absolwent Uniwersytetu Poznańskiego. Z powyższymi osobami miałem stały kontakt, szczególnie z Mieczysławem, który był starszy ode mnie o 7 lat. Każdą wolną chwilę przeznaczał na czytanie ukradkiem polskich książek. Zmarł stosunkowo młodo, został pochowany w Obrzycku. Był moim edukatorem. Zadawał mi teksty do przeczytania i później omówienia.

Rodzina Raczyńskich i niezapomniana seniorka Antonina odwiedzała rodziny u nich zatrudnione, którym zapewnili bezpieczną egzystencję w czasie okupacji hitlerowskiej.
Pomoc lekarską zarówno Polakom i Niemcom świadczył Polak dr Edmund Kruppik, który w 1936 r. poślubił absolwentkę szkoły pielęgniarskiej w Poznaniu, rodowitą łomżyniankę panią Janinę Tercjak, osobę o dużym temperamencie. Powoływała się ona często na bezpośrednie kontakty z Hanką Bielicką.
W swoich wspomnieniach często wracam do tamtego okresu, są to wydarzenia, o których nie da się zapomnieć.
Pamiętam swoje dzieciństwo, uczęszczanie do szkoły niemieckiej dla polskich dzieci, bezpośrednie kontakty z dziećmi Raczyńskich, w szczególności z Michałem, który był bardzo otwarty i kontaktowy, a poczęstowany przez moją babcię lub mamę nigdy nie odmówił pajdy chleba ze smalcem. W grudniu 1944 r. opuścili Polskę, jak większość Niemców pozostawiając część zgromadzonego w zamku majątku.

Ojciec korespondował z Zygmuntem Raczyńskim od 1969 r. do 1981, tj. do jego śmierci. W następnych latach korespondował z jego żoną Luizą, pochodzącą z Wrocławia, która z synem Michałem Raczyńskim osiedliła się w Chile w Santiago. Od 1982 r. ojciec systematycznie korespondował z młodszym bratem Zygmunta Józefem, zamieszkałym w Monachium. Odwiedzając Polskę Józef wraz ze swoimi dziećmi i wnukami każdorazowo odwiedzał ojca, zamieszkałego już w Nakle nad Notecią. Dwukrotnie w tych spotkaniach miałem przyjemność uczestniczyć wraz z moją córką Małgorzatą. W 1985 r. ojciec na zaproszenie Józefa odwiedził go w Monachium.

Hrabia Józef Raczyński zorganizował ojcu odwiedziny u rodzin i osób, z którymi pracował lub obok których mieszkał. Odwiedził również siostrę, do której wysłał list z obozu jenieckiego. Młode pokolenie Raczyńskich odwiedzało również ojca, kiedy tylko byli w Polsce. W tych spotkaniach również miałem przyjemność uczestniczyć. Szczególnie żywo pamiętam spotkania z Michałem i jego młodszym bratem Magnusem. Listowny kontakt nawiązałem z najmłodszą córką Raczyńskich Danmark, urodzoną w Polsce, która jako 1,5 roczne dziecko opuściła Polskę. Obecnie mieszka w Santiago de Chile Region Metropolitana.
Z urodzenia jestem Wielkopolaninem. Ostatecznym miejscem dla mnie na ziemi jest Łomża, gdzie mieszkam od 1 lipca 1964 r. Z tym miastem poczułem więź, byłem wręcz przekonany, że w tym środowisku znajdę swoje miejsce, że będę sobą. Jestem zafascynowany bogatą historią, tradycją jej mieszkańców i ich tragicznymi losami w okresie zaborów, II wojny światowej, ograniczenia praw człowieka i wolności w latach 1945-1989. W Łomży poznałem żonę Elżbietę i założyłem rodzinę. Razem budowaliśmy dom jako dobro wspólne, ten rodzinny, ale też lokalny łomżyński, polski. Mogę stwierdzić, że szacunek dla człowieka, miłość do ojczyzny wychodzi z progów każdego łomżyńskiego domu. Prywatnie jestem szczęśliwym ojcem trojga dzieci: córki Małgorzaty i dwóch synów Michała i Karola oraz dziadkiem trzech wspaniałych wnuków: Jakuba, Wiktora i Konrada.
Najważniejszą rzeczą jest dla mnie rodzina, zarówno ta, do której sięgam pamięcią, jak i ta, którą stworzyłem, i w której żyję.
W latach 1975-1988 pełniłem funkcję przewodniczącego Komitetu Rodzicielskiego w szkole nr 7 w Łomży, do której uczęszczała i ukończyła edukację trójka moich dzieci. Do tej szkoły uczęszczała również żona Elżbieta, więc możemy powiedzieć, że jest to nasza szkoła. Za tą działalność społeczną otrzymałem odznakę edukacji narodowej.
Myśląc o pracy, realizowałem cele związane z rodziną. Podejmowane działania i przedsięwzięcia oceniam dziś właśnie z tamtej perspektywy. Czy nasza praca ma przełożenie na przyszłość naszej młodzieży ?
Życie i praca w Łomży stała się dla mnie sprawą fundamentalną. Za sprawą zjednoczenia przemysłu ziemniaczanego i Biura Projektów w Poznaniu zaprojektowano i wybudowano od podstaw nowoczesne Zakłady Przetwórstwa Ziemniaczanego, które zostały przekazane do eksploatacji we wrześniu 1964 r. W tych zakładach byłem związany pracą, postanowiłem, że muszę być rzetelny i uczciwy w relacjach międzyludzkich, w szczególności wobec pracowników. Zadawałem sobie pytanie: czy zdobędę zaufanie? Została tam skierowana grupa około 12 osób, doświadczonych fachowców. Dla upamiętnienia tego faktu jedną z ulic w Łomży nazwano Poznańską, a w Poznaniu powstała ul. Łomżyńska, która znajduje się nieopodal Starego Rynku. W Poznaniu studia podejmowała młodzież łomżyńska – w Akademiach Rolniczej i Ekonomicznej. Na Uniwersytecie Poznańskim jako pracownik naukowy pracował prof. Bohdan Winiarski, późniejszy sędzia Trybunału Haskiego. Ślady współpracy tych dwóch regionów pozostawił prof. Andrzej Stelmachowski, Marszałek Senatu po 1989 r.

W Łomży znalazłem wielu przyjaciół, poznałem dobrze to różnorodne miasto i ludzi. W lokalnym środowisku od początku czułem się tak, jakbym znalazł się u siebie. Tak jak przebywając w miejscu, gdzie spędziłem dzieciństwo, młodość – tam też znajduję swój dom. Łomżanie i Wielkopolanie pochodzą z dwóch różnych regionów Polski, mają własną kulturę i historię, lecz mimo tego są do siebie podobni, bardzo dobrze się rozumieją i dogadują. W przypadku obu regionów historia bywała straszna i okrutna, co z pewnością nas łączy. W ostatecznym wyzwoleniu Łomży w wojnie bolszewickiej w 1920 roku brali udział żołnierze Wielkopolanie z pułku piechoty w Inowrocławiu. Do tego pułku został powołany, jako 18-letni młodzieniec, mój ojciec. Nie brał on jednak bezpośredniego udziału w walce.
Zawsze jako młody człowiek interesowałem się tym, co było odległe i inne, tzn. kulturą Ślązaków z Górnego Śląska, Lwowiakami, którzy zamieszkiwali w 100% Namysłów. W tym środowisku pracowałem 9 lat. Z mojego doświadczenia mogę stwierdzić, że ludzie z wymienionych regionów mają poczucie, że czynią coś pożytecznego dla wspólnego dobra. Spotkałem wielu otwartych ludzi patrzących pozytywnie w przyszłość, z różnymi punktami widzenia.

Na odzyskanie niepodległości patrzę przez pryzmat Wielkopolanina, bowiem w walce o niepodległość uczestniczyli bezpośrednio moi przodkowie, oraz łomżanina, gdyż własna niepodległość mieszkańców realizuje się poprzez codzienną pracę w tym mieście. Święta 100-lecia odzyskania niepodległości i 600-lecia nadania praw miejskich należy obchodzić na nasz łomżyński sposób jako pochwałę codzienności, z myślą o przyszłości przez pryzmat historycznych dokonań.
W tworzeniu trwałej rzeczywistości w Łomży zaznaczyłem swój trwały ślad poprzez pracę zawodową w dwóch znaczących przedsiębiorstwach, tj. w Zakładach Przemysłu Ziemniaczanego i Społem w Łomży oraz pracy społecznej: działalność w Komitecie Rodzicielskim szkoły podstawowej nr 7, objęcie funkcji radnego w kadencji do 2006 r. i Prezesa Zarządu Stowarzyszenia Łomżyńskiego Klubu Sportowego w latach 2006-2007. Aktywnie, już jako senior, w latach 2005-2010 pracowałem w Stowarzyszeniu Brata Alberta przy parafii katedralnej.
Dzisiaj Łomżę oceniamy historycznie z perspektywy 600-lecia nadania praw miejskich. Jest to miasto o znacznym potencjale kulturalnym i oświatowym, ośrodkiem, który promieniuje swoją aktywnością daleko poza swoje granice. Jestem mieszkańcem Łomży od 1964 roku, miałem kontakt z różnymi środowiskami, począwszy od dzieci i młodzieży na grupach emerytów skończywszy i jestem przekonany, że dobrze znam jej mieszkańców i ich potrzeby. W okresie mojej aktywności zawodowej, głównie w latach 1964-1975 nastąpił dynamiczny i wszechstronny rozwój Łomży. Nastąpił skokowy wzrost mieszkańców z 24,5 tysiąca w 1964 r. do 67 tys. w 1980 r. Były opracowane dalsze plany rozwoju regionu łomżyńskiego. Zostały zniweczone kryzysem zapoczątkowanym w 2. połowie lat 70-tych i pogłębionym wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu 1981 r. Skutki tamtych lat spłacaliśmy przez wiele lat. Łomża straciła w zasadniczym wymiarze na znaczeniu, gdy w 1999 roku przestała pełnić funkcję województwa. Zaczęła się już tworzyć w Łomży klasa średnia. W latach 90-tych klasa średnia stała się w RP jednym z haseł fetyszy. Kojarzyła się ona bowiem z tym, o czym po upadku komunizmu marzono w Polsce najbardziej – z normalnością.
Obecnie Łomża to odnowione, czyste i kolorowe miasto, jednak wciąż brakuje w nim inwestycji innowacyjnych, mających wpływ na jego rozwój, tworzących nowe miejsca pracy. Naszym naturalnym zapleczem jest rolnictwo, przetwórstwo i przechowalnictwo płodów rolnych, zdrowa żywność. Przykładem jest prawidłowy rozwój przemysłu mleczarskiego i paszowego. W niedalekiej przyszłości powinny tu powstać nowoczesne osiedla. Miasto powinno rozwijać się wszerz, dążyć do zrównoważonego budżetu finansowego. Inwestycje tworzące nowe wysokospecjalistyczne miejsca pracy, piękne osiedla, będą magnesem dla nowych i energicznych ludzi. Absolwenci szkół powinni znajdować u nas mieszkania, zakładać tu rodziny. Dla mojego pokolenia niepokój twórczy się zakończył, i to w dobrze wykształconych młodych ludziach pokładam nadzieję na dobrą przyszłość miasta. Najważniejsze, żeby młodzież kształtowała oblicze miasta, ziemi łomżyńskiej, Polski. Młodzi są zobowiązani do szukania wartości. Odpowiedź uzyskają poszerzając swoją wiedzę.
Nie jest mi obcą historia narodu, który doświadczył bolesnych ran. Historia nasza potwierdza, że wspólnota nasza przetrwała dzięki zakorzenieniu jej w świadomości społecznej. Najbardziej inspirowały mnie wydarzenia, które przeżywałem bezpośrednio. Były to m.in.: pierwszy w Polsce na tak duży rozmiar i zasięg protest ludzi pracy – poznański czerwiec 1956 r., polski październik 1956 r. – szukanie tzw. polskiej drogi do socjalizmu, powstanie wielkiego ruchu społeczno-zawodowego Solidarność w 1980 r., wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., niweczącego nadzieje Polaków na w pełni demokratyczne i praworządne państwo, pierwsze demokratyczne wybory 4 czerwca 1989 r. My Polacy zawsze byliśmy ludźmi nadziei. W przeszłości nigdy nie rezygnowaliśmy z odzyskania straconej wolności i budowania lepszej przyszłości.
Państwo, regiony i miasto podejmują działania mające na celu umacnianie dumy narodowej i spajanie wspólnoty. Są budowane pomniki, ulice i place nazywane są imionami wielkich rodaków, upamiętniane są chwalebne bitwy, wznoszone są muzea mające dokumentować sukcesy Polaków, inwestuje się w kulturę i w te przedsięwzięcia, które umacniają chwałę naszego narodu. Takie inicjatywy umacniają wzorce moralne, a nawet wzmacniają, wzorem minionych pokoleń, lojalność wobec państwa, narodu, przygotowują młode pokolenie do ewentualnego wysiłku zbrojnego na wypadek zewnętrznego zagrożenia. Bądźmy dumni jak nasi przodkowie z bycia Polakami, z polskiej historii i polskiego trudnego losu. Obchodzone rocznice niech spowodują w naszym społeczeństwie świadomość wielkości naszego narodu, zamieszkałego również poza granicami, jego znaczącej roli w historii Europy i zakorzenienia w naszej części starego kontynentu. Naszym zadaniem jest umacnianie więzów narodowych o pierwiastki i wartości humanistyczne.
W XX wieku musieliśmy dwukrotnie odbudowywać państwo i jego struktury, podnieść z gruzów Warszawę, Poznań, Wrocław i inne miasta. Poczucie stabilności, posiadanie stałego adresu zamieszkania od pokoleń to niezwykła rzadkość, dlatego bardzo je cenimy.
Bezpośredni wpływ na rozwój i kształtowanie postaw Łomżan mieli duchowni – wielkopolscy biskupi, ordynariusze diecezjalni bp. Stanisław Kostka-Łukomski, bp Juliusz Paetz, ks. Olszewski, ekonom seminarium duchownego w Łomży, nadzorca majątku w Marianowie, proboszcz parafii w Piątnicy po II wojnie światowej. Odzyskanie wolności i demokracji kojarzymy również z rokiem 1989, kiedy to zamknięto dekadę „Solidarności” wolnymi wyborami do Sejmu i Senatu. Nasza wolność z Polski przenikała w świat. Osią spajającą rocznice świętowania niech będą podejmowane przez obywateli tematy związane z niepodległością zarówno w kontekście historycznym, jak i dziedzictwa współczesności. Będą się przebijały kampanie wydawnictwa, konkursy plastyczne dla uczniów i przedszkolaków, konferencje o przyszłości miasta i regionu. Należy wspierać w formie małych dotacji finansowych inicjatywy obywatelskie o charakterze edukacyjnym, kulturalnym, artystycznym, które włączą mieszkańców w obchody tych rocznic.
Nasza historia przypomina ustawicznie, że naszym zadaniem jest wnosić pozytywną perspektywę rozwoju. Nie wolno pozwolić na zniszczenie owoców pracy kilkudziesięciu pokoleń. Bądźmy świadomi, że jesteśmy ich dłużnikami i nigdy nie spłacimy tego, co zrobili dla nas. Dali nam więcej niż byliśmy w stanie dać następnym pokoleniom. Moje pokolenie nie zapomniało o latach okupacji i okresu komunistycznego. Należy uwolnić się od ideologii tak wszechobecnej w naszym codziennym życiu. Dzisiejsza rzeczywistość w porównaniu do lat mojej młodości jest na ogół kolorowa, a tak naprawdę jest pełna jazgotu, wrzasku i często wewnętrznie pusta. W naszym dzisiejszym życiu dostrzegam brak subtelności i delikatności. W trudnych czasach potrzebna jest nam klasa społeczna, która nie szuka swojego miejsca w istniejącej rzeczywistości, ale stara się ją zmieniać. Potrzebujemy inteligencji wykształconej na wartościach.

i Obrzycka (lata 40-te)
Mój czas przyrównuję do obrazu świata zewnętrznego, który mnie otacza. Wychowałem się nad Wartą. Żyję nad Narwią. Obie rzeki mają ten sam odcień zieleni. Płyną wartkim nurtem poprzez zielone łąki, pola i lasy. Znikają w oddali za zakrętem. Stojąc przy brzegu, dotykam przezroczystą toń wody. Czy wody są te same? Czy są to te same rzeki, co przed laty? Czy czas je zmienił? Marzę o latach, których już nie ma, nie wrócą, odpłynęły, zniknęły jak wody obu rzek w odmętach Bałtyku, gdzie się połączyły. Przemawia przeze mnie nostalgia. Tęsknię do świata, którego już nie ma, który odpłynął jak wody rzeki Narwi i Warty. Stoję na tym samym brzegu tej rzeki co przed laty i wita mnie stary, dawno pożegnany przed pół wiekiem, pejzaż. Widzę niebo, co wtedy. Pamiętam cichy wiejski drewniany kościółek w Słopanowie, w którym zgromadzony lud modlił się do Maryi ubranej w złociste szaty, a w ciszy rozbrzmiewała jednostajna pieśń i modły zgromadzonych w nim, utrudzonych ciężką pracą wiernych.
Nasze dziś jest jutrem dla przyszłości.
Łomża, 2019 r.
Stanisław Kaseja