A kiedyś miałem sen… – Tomik prozy Zenona Faszyńskiego
Mogę więc już wrócić do pierwszych wakacji po ukończeniu szkoły. W czerwcu moja dziewczyna i ja zostaliśmy zaproszeni w roli świadków na ślub mojej siostry. Bawiliśmy się znakomicie całą noc, a w skrytości ducha, myśleliśmy o takim samym dniu w naszym wspólnym życiu. Jednak na razie nie istniała potrzeba zawracać sobie tym głowy. Przed nami było rozpoczynające się lato i wspaniała pogoda. Piękne, upalne dni spędzałem mile i wesoło w towarzystwie koleżanek, kolegów i oczywiście mojej sympatii. Nawet w moich najciemniejszych myślach nic nie zapowiadało tego, co miało się zdarzyć. Tylko kartki w kalendarzu przypominały, że lato dobiega końca, choć pogoda nadal była słoneczna. Również ciepłe, jesienne dni przemijały szybko i przybliżały czas komisji wojskowej. Większość kolegów poszła do wojska, a mnie ten pobór ominął. Jak się później okazało, miałem iść dopiero w styczniu. Pod koniec roku otrzymałem zaproszenie na przysięgę i na 10 dni przed Bożym Narodzeniem postanowiłem pojechać do jednego z moich kolegów na tę uroczystość. Nie dane mi było wziąć w niej udziału, gdyż kilka kilometrów przed osiągnięciem celu, samochód wpadł w poślizg. Stało się coś strasznego – wypadek. Złamałem jeden z kręgów szyjnych kręgosłupa, a odłamki kostne uszkodziły mi rdzeń kręgowy. W jednej chwili ze sprawnego, wysportowanego człowieka stałem się całkowicie bezwładny. Mogłem jedynie swobodnie mrugać oczami i to nie zawsze, gdyż nieraz przeszkadzały mi w tym łzy. Zaczął się wyścig o uratowanie mojego życia, który zakończył się powodzeniem. Lekarzom udało się utrzymać mnie przy życiu, ale sprawności fizycznej nie odzyskałem. Wymagałem i wymagam stałej opieki przez 24 godziny na dobę. W takim stanie fizycznym po intensywnym, dwuletnim leczeniu rehabilitacyjnym wróciłem do domu. Tu dopiero zaczęło się prawdziwe chorowanie. Dookoła sprawni, zdrowi ludzie (w szpitalu tego się nie odczuwa), a ja jestem fizycznym cieniem człowieka, można powiedzieć: że fizycznie jestem mniej niż zero. Dlaczego? – pytałem sam siebie i innych. Odpowiedzi nie było…. Kiedyś znajomy, tak na pocieszenie powiedział mi: Zenek, w życiu człowieka nieraz są takie chwile, kiedy nic nie może uczynić. Jedynie być przy drugim człowieku, dotkniętym jakimś cierpieniem i modlić się. Błogosławiony kapucyn, mistyk i stygmatyk, jeszcze głębiej mówił o tym: Człowiek, który (…) pochyla się nad ranami nieszczęśliwego brata, zanosi do Boga najpiękniejszą i najszlachetniejszą modlitwę złożoną z ofiary, z przeżytej i spełnionej miłości (Ojciec Pio).Piękne to słowa, ale wtedy dla mnie były to tylko słowa. Dobrze wam mówić – myślałem sobie – gorzej żyć z takim cierpieniem. Namacalnie czułem swoją i innych bezradność wobec tego strasznego kalectwa. Doświadczony tą niemocą dopiero po kilkunastu latach od chwili wypadku upamiętniłem fakt bezsilności człowieka w wierszu pt. Tetraplegia. Muszę przyznać, że napisanie tego utworu nie było łatwe. Przez kilka lat poprawiałem ten wiersz. Ciągle mi czegoś w nim brakowało. Dziś jest to jeden z moich ulubionych utworów.
Tetraplegia
Biały sufit, biała pościel, śnieżnobiały kitel siostry Oli.
Jak to się stało? – usłyszałem z oddali.
A co się stało, gdzie ja jestem?
Pamiętam, że padał gęsty śnieg,
pierwszy tej zimy.
Nie dawał wytchnienia wycieraczkom.
Na łuku koła nie posłuchały kierowcy
i to wszystko!
Aha — jeszcze ból w krzyżu.
A co ty wiesz o Krzyżu — zapytała siostra.
Nic — odpowiedziałem.
Ola — dlaczego nie mogę leżeć na poduszce? Dlaczego nie czuję ciepła, zimna, dotyku? Dlaczego nie ruszam rękami, nogami?
– Dlaczego płaczesz? Przerwała moje dlaczego,
kradnąc łzy z moich i swoich policzków
w błękitną, pachnącą jak płatki róży chusteczkę.
– Czy wyjdę z tego? – szepnąłem.
Nie usłyszała, nie chciała usłyszeć.
Odeszła w stronę kaplicy:
Chryste! Ty odpowiedz. Idź i porozmawiaj z nim o Krzyżu. Ja nie potrafię -jestem tylko Weronika. Pójdę poszukać Szymona, będzie lżej.
C.d.n.
Redakcja Serwisu.