W moim stanie zdrowia, przez minione lata choroby, niewiele zmieniło się na lepsze. Jak już wspomniałem, nieraz żartobliwie mówię: jestem mniej niż zero, jestem fizycznym cieniem człowieka. Nie ma w tym przesady, bo nadal nie potrafię samodzielnie przewrócić się z jednego boku na drugi. Trzeba co trzy, cztery godziny zmieniać położenie mojego ciała, aby nie powstały odleżyny. Samodzielne ubieranie, siadanie na wózek, jeżdżenie nim, także jest niemożliwe. Jedynie głową mogę poruszać swobodnie bez większego wysiłku, czego po wypadku nie mogłem robić. Dziś, jeśli chcę gdzieś jechać, ktoś musi mnie ubrać, wziąć na ręce, posadzić na wózku i być jego kierowcę – pchaczem. Postanowiłem nie czekać dłużej na generalny powrót do pełnej sprawności, ale postarać się wykorzystać śladowe ruchy, które pozostały mi w rękach, żeby zacząć coś robić za pomocą specjalnych, dostosowanych uchwytów do bezwładnych palców. Do tej pory trzeba było mnie nakarmić, umyć, ogolić czy napisać list, kiedy zaszła taka potrzeba. Powoli nauczyłem się trzymać sztućce i dzięki temu zacząłem samodzielnie jeść. Maszynka z uchwytem pozwala mi, pozbyć się zarostu. Również zęby sam mogę dość sprawnie umyć, a co najważniejsze, mogę pisać. Dla kogoś zdrowego to nic nadzwyczajnego, zwykłe codzienne czynności. Z pewnością tak jest, ale w życiu człowieka niepełnosprawnego oznaczają one bardzo wiele. Te z pozoru drobne czynności sprawiają niemało trudności i wymagają nieraz dużego wysiłku fizycznego. Postaram się zobrazować to na przykładzie czynności pisania, ale przedtem chcę zaznaczyć, że pisanie jest dla mnie bardzo ważne, a przed laty było szczególnie ważne! Zanim tak się stało, że mogłem nawiązać bezpośredni kontakt z ludźmi, korespondencja była jedynym sposobem wyjścia w świat ludzi zdrowych. I tak, aby napisać na czysto jedną kartkę podaniową rękopisu, potrzebuję 5 dni. Dziennie piszę dwie, trzy godziny. Po prostu moja ręka nie jest w stanie nadążyć za myślami. Szybciej nie potrafię prowadzić pisaka po kartce. Kopert po korespondencji nie wyrzucam do kosza. Mam je zawsze pod ręką, bo w każdej chwili mogą mi być przydatne. To właśnie na nich powstają moje utwory, artykuły, listy… Na tak wąskim papierze jak koperta wygodnie jest mi pisać. Kreślę na nich cienkopisem lub mazakiem pojedyncze litery, ponieważ nie potrafię z odpowiednią siłą docisnąć długopisu do kartki, aby nim pisać. Jeżeli ma to być mój rękopis, wtedy przepisuję to na normalny papier korespondencyjny. A jeżeli wpisuję to do komputera, wtedy potrzebuję jednej pary czyichś rąk do pomocy po to, aby tekst z koperty przenieść na ekran komputera. Chociaż odbywa się to tak wolno, nie zniechęcam się, ponieważ dostrzegam owoce i sens mojej benedyktyńskiej pracy.
Grzechem zaniedbania byłoby w tym miejscu nie wspomnieć o gronie moich znajomych i przyjaciół, którzy w przenośni i dosłownie mają złote serca i jak Aniołowie noszą mnie na rękach, abym ja mógł głosić Miłość. To właśnie dzięki nim normalnie mogę organizować życie ogniska domowego, a także wychodzić na zewnątrz i czynnie włączać się w ubogacanie świata. Szczególnie w kilku zdaniach pragnę zatrzymać się przy moim bracie, którego rozwój umysłowy zatrzymał się na poziomie kilkuletniego dziecka. Kiedyś wstydziłem się, że mam takiego brata, a dziś to właśnie on przewraca mnie, ubiera, sadza na wózku. W dużym stopniu to jego zasługa, że do tej pory, przez 30 lat choroby, nie miałem ani jednej odleżyny. Ale to jeszcze nie wszystko. Gdy moja mama zaczynała chorować na Alzheimera i nie akceptowała obecności osób trzecich, na kilka lat przejęliśmy z bratem większość czynności związanych z prowadzeniem domu, z przygotowaniem posiłków włącznie. Muszę przyznać, że wcale nie było to takie łatwe. Cztery lata temu na spotkaniu w przedszkolu z rodzicami dzieci umysłowo chorych, gdy o tym mówiłem, jedna z mam powiedziała: Brat ma ręce i nogi, a ty głowę, i w ten sposób uzupełniacie się, tworząc jedną całość potrzebną, aby móc w tej sytuacji funkcjonować. Trzeba przyznać, że trafnie to określiła, ale żeby oddać pełnię prawdy, muszę powiedzieć, że przez te ostatnie lata Pan Bóg w swoim miłosierdziu nauczył mnie dostrzegać w człowieku coś więcej niż to, co na pierwszy rzut oka widzimy. Z czasem zrozumiałem, że każdy człowiek przez to, że jest człowiekiem, stanowi większą wartość od tego, co posiada, czy kim jest. Dziś mogę powiedzieć, że większość osób umysłowo chorych ma piękne wnętrze. Oni w tej swojej otwartości, ufności, szczerości serca niejednokrotnie przerastają nas w miłości. Nieraz używam takiej metafory, opowiadając o moim bracie: ma on otwarte jak wrota w stodole. U niego nie ma kalkulowania, kombinowania, przeliczania, czy jemu to się opłaca, po prostu kocha i to zawsze ufnie jak dziecko. Napisałem na ten temat kilka wierszy, a jeden z nich pt. Kto tu normalny zadedykowałem właśnie jemu. Pragnę nadmienić, że utwór ten powstał w czasie trwania kampanii prezydenckiej. Nasi politycy, delikatnie mówiąc, zachowywali się bardzo niepoważnie. Wtedy, zrodziło się to porównanie: kto tu normalny, kto nienormalny.
Bratu Ireneuszowi
Kto tu normalny
Krzyżykiem znaczy swoją tożsamość.
Nie czyta, nie liczy, nie pisze,
Nie mierzy, nie przelicza, nie kalkuluje,
Nie kłamie, nie kradnie, nie kombinuje;
Idzie, gdzie proszą, kocha nie znając;
Przyjmuje razy, ciągle kochając.
Mówią, że głupi, że nie zna życia.
Kilka literek tuż przed nazwiskiem.
Czyta, liczy, pisze,
Mierzy, przelicza, kalkuluje,
Kłamie, kradnie, kombinuje;
Kocha mamonę, wciąż pomnażając;
Przyjmuje laury, Boga nie znając.
Mówią, że mądry, że zna życie.
Kto tu normalny, kto nienormalny;
Kto wygra, kto przegra życie?
Od roku w prowadzeniu domu pomaga nam opiekunka MOPS-u. Muszę przyznać, że gdy moja mama już zaczęła akceptować osoby trzecie w naszym domu, chwilowo we mnie zrodziła się niechęć do tych obcych osób. Ale ja szybciej niż mama poradziłem sobie z tym. Ze strony MOPS-u liczyłem na pomoc, ale w pani Bożence otrzymałem coś więcej. Kobieta ta swoją osobowością ukazuje mi, jak mogłoby wyglądać życie, kiedy mąż jest na wózku, a żona fizycznie pełnosprawna. Nieraz żartobliwie mówię: gdyby pani nie miała męża, mógłbym się z panią ożenić. – Tylko, czy ja bym pana chciała. – Odpowiada z uśmiechem. Zdaję sobie sprawę, że tylko Pan Bóg może im w pełni za to wynagrodzić, ale ze swojej strony, już teraz wierszem pt. Dziękuję, że jesteś pragnę podziękować za to, że są oni na mojej drodze życia.
Dziękuję, że jesteś
Ania godzinami przepisuje z dyktafonu.
Kasia i pan Józef poświęcają czas żmudnej korekcie.
CITON użycza sprzętu.
Iwona i Piotr bezinteresownie zapisują na dysk.
Grzegorz z radością zapewnia transport i nie tylko…
Kiedyś Pani doktor Kozłowska,
a dziś Jola, żona Grzegorza
to medyczna opieka rodziny.
Pani Bożenka to ktoś więcej niż etatowa opiekunka
MOPS-u,
gdy Alzchajmer zabiera nam Mamę. A jak tu nie wspomnieć
modlitewnego trwania na kolanach służki Danusi,
diakona Darka
z Panem Jezusem nie tylko w dłoniach.
Nie mogło zabraknąć Zygmunta – złotej rączki,
a na dodatek jest to człowiek o złotym sercu.
(…)
Prymas Tysiąclecia powiedziałby:
Czas to miłość.
Ksiądz Twardowski mówi:
Miłość za Bóg zapłać.
A Ty Panie zachęcasz słowami:
Darmo otrzymaliście, darmo dawajcie.
Od siebie dodam każdemu z osobna, jak i wszystkim razem:
Dobrze, że jesteś, dziękuję, że jesteście!
Cd.n.