MOJA SZÓSTKA.
Przesyłam wspomnienia, do napisania których skłonił mnie artykuł redaktorki Gabrieli Szczęsnej pt. Zostaniesz w sercach, zamieszone w Kontaktach nr 24 z 17 czerwca 2001 r.. Szczególne słowa uznania dla p. Barbary Zielińskiej – Lorinczy, z relacji której poznałem nowe fakty o Szkole Powszechnej nr 6 im. Królowej Jadwigi w Łomży. Mieściła się ona w okazałej kamienicy doktora Markiewicza na rogu ulic Dwornej i Giełczyńskiej. W latach 1919 – 1923 budynek ten był siedzibą Katolickiego Seminarium Duchownego, a po jego przeniesieniu na Plac Sienkiewicza – Publicznej Szkoły Powszechnej nr 1. Od września 1926 r. do 28 wrzesień 1939 r. budynek przy ul. Dwornej nr 22 był wynajmowany przez Zarząd m. Łomży dla potrzeb Publicznej Szkoły Powszechnej nr 6, którą dalej określam „szóstką”. Patronką szóstki była Królowa Jadwiga, duchowym zaś opiekunem – ordynariusz łomżyński biskup dr Stanisław Kostka Łukomski, ordynariusz łomżyński w latach 1926 – 1948.
W szóstce uczyły się tylko dziewczęta, wśród nich Halina Bąkowska, mama Zbyszka Kamionowskiego, który użyczył mi do zeskanowania zdjęcia z rodzinnego albumu. Poniżej fotografia z 15 czerwca 1934 r., na której odwrocie są umieszczone nazwiska niektórych nauczycieli, kierownika szkoły i księdza prefekta Bolesława Dobkowskiego.
W październiku 1947 r. w ośmioklasowej i koedukacyjnej szóstce uczyło się 1033 dziewcząt i chłopców, w dość zróżnicowanym wieku. Lekcje prowadzono na dwie, czasami też na trzy zmiany. 1 września 1948 r., gdy wprowadzono nowy system szkolnictwa i wychowania, reaktywowano Szkołę Powszechną nr 1. Szkoła ta, jeszcze w niepełnym składzie, zajmowała przez rok szkolny 1948/1949 całe niemal drugie piętro szóstki.
Chociaż w szóstce uczyłem się w pierwszej i drugiej klasie, to lata szkolne 1947 – 1949 głęboko utkwiły i w moim sercu. Mieszkałem przy Dwornej nr 15 (obecnie nr 37) niemal naprzeciwko szóstki, w domu p. Zygmunta Czerwińskiego. Moja pierwsza i druga klasa była na parterze Okna wychodziły na ulicę Dworną, w pogodne więc dni „wchodziło się” do klasy przez okno. Znakomicie to „skracało” dojście do szkoły, do której wchodziło się od ulicy Giełczyńskiej. Stąd oficjalnym adresem szóstki była nie Dworna (zmieniona w końcu grudnia 1949 r. na ulicę J. Stalina) lecz Giełczyńska nr 1.
Po upływie ponad pół wieku wiele zdarzeń i faktów, wiele imion i nazwisk koleżanek i kolegów uleciało już z mojej pamięci. Nie pozostały mi żadne zdjęcia, świadectwa i inne szkolne pamiątki. Na zdjęciu od Zbyszka Kamionowskiego (chyba z września 1946 r.) jego pierwsza w nie pełnym składzie klasa przed wejściem do katedry. Może ktoś rozpozna siebie na tym zdjęciu a także te dwie panie.
W kronice Szkoły Podstawowej nr 2, nota bene do 1970 r. – Szkoły Ćwiczeń Liceum Pedagogicznego w Łomży, „odnalazłem” kilkanaście interesujących zdjęć. Przypomniały mi skromne piaszczyste podwórze, którego część od Dwornej zajmował warzywny ogródek. Na szkolnym podwórcu u stała duża murowana ubikacja i kilka drewnianych komórek gospodarczych. Nie było więc odpowiednich warunków do uprawiani na nim zajęć wychowania fizycznego. Graliśmy w piłkę nożną poza szkołą, zwykle do zmroku, na jedną lub dwie bramki, zależnie od pogody i liczby chętnych do gry. Popularne były wtedy między innymi takie place: przy alei prowadzącej na cmentarz, przy ulicy Długiej (stawał tutaj cyrk, wesołe miasteczko), przy Zielonym Rynku w dole ulicy Senatorskiej, obok Domu Harcerza na Zjeździe, przy magistracie pomiędzy Starym Rynkiem a ulicą Zatylną. Z tym ostatnim placem związane jest stare powiedzenie „ grać możesz, ale w klipę pod magistratem”. Słyszał je od kapitana podwórkowej drużyny patałach, czy maminsynek. Prawdopodobnie w okresie międzywojennym, bezrobotni i inne osoby oczekujące na załatwienie sprawy w pobliskim magistracie, na tym placu grywali w klipę i inne popularne wtedy gry.
Renesans klipy (rzymskiej i zwykłej) nastąpił na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Wcześniej grało się w czyża, w państwa, w pikrę (kozę), w dwa ognie…. Nie znaliśmy „zośki” bardzo popularnej gry w przedwojennej i okupacyjnej Warszawie. Może ktoś przypomni reguły tej zręcznościowej gry. Myślę, że warto przekazać młodemu pokoleniu zasady gier monetami do dołka (grybełka), na piędzi, siudy, cymbergaj itp. Może to być nawet tematem pracy licencjackiej, w latach bowiem sześćdziesiątych gra w palanta była tematem pracy magisterskiej na warszawskim AWF.
Na zdjęciu ze szkolnej kroniki z 30 kwietnia 1952 r. stoją: od lewej Jan Siemiński – kierownik Szkoły Ćwiczeń, Wacław Jakubowski – sekretarz Powiatowego Związku Młodzieży Polskiej z nowym sztandarem szkolnej Organizacji Harcerskiej, Tadeusz Linda- opiekun tej organizacji i nauczyciel historii. W głębi widoczna jest Maria Bucka – nauczycielka języka polskiego.
Przy okazji. Jesienią 1957 r. w Szkole Podstawowej nr 6 im. Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD) zorganizowałem drużynę zuchową w ramach nowo odradzającego się Związku Harcerstwa Polskiego. Może któryś z zuchów pamięta swoją obietnicę, której złożenie potwierdzał podpisem czerwonym tuszem na pergaminowym papierze. Po opieczętowaniu umieściliśmy go w zalakowanej butelce. Potem pomaszerowaliśmy na polanę Rycerską w lesie Jednaczewskim. Przy świetle księżyca zakopaliśmy butelkę pod jednym z rozłożystych starych dębów, obiecując solennie że nikt z nas nie odkopie jej, ani nie wskaże miejsca ukrycia. Przed zbiórką musiałem przeprowadzić rozmowy z rodzicami, zapewniając, że ich synowie wrócą cali i zdrowi z tej niezwykłej zbiórki. Pamiętam, że jednym z zuchów był Janusz Zawadzki (syn przedsiębiorcy budowlanego K. Zawadzkiego) oraz Marek Kamiński (syn właściciela Foto Wrzos) potem dr nauk medycznych, od kilku lat pracujący w USA.
W domowych zbiorach przechowujemy różne zdjęcia, które są jakby fotograficzną kroniką naszej rodziny. Na niektórych zdjęciach widoczne są fragmenty Łomży lub jej okolic. Od lat poszukuję zdjęć zrujnowanych kamienic wokół Starego Rynku, Placu Kościuszki, Giełczyńskiej, Farnej i Długiej. Jak dotąd, nie natrafiłem na zdjęcia drewnianych mostów na Piątnickiej grobli i na rzece Narwi, częściowo zbombardowanego więzienia, ruin synagogi przy ulicy Giełczyńskiej i bożnicy na rogu Senatorskiej i Szkolnej, popijarskiego kościoła na ulicy Rządowej. Kilka lat po wojnie leżały tam części żeliwnego zbiornika, które wywieziono z Łomży koleją. W tym czasie bezmyślne rozebrano ocalały budynek kina „Mirage” oraz bloki (w kształcie litery „Y”) i wysokie mury więzienia przy alei Legionów.
Kto pamięta drewniane budki różnych sklepików ustawiane wzdłuż Długiej i Giełczyńskiej, na Starym i Zambrowskim Rynku. Nie widać ich zdjęć, to gdy wspominam Łomżę z pierwszych lat po II wojnie światowej, tylko nieliczni wierzą w moje opowieści. Z danych statystycznych wynika, że zniszczenia wojenne objęły około 70 % zabudowy śródmieścia Łomży, która w 1948 r. ze Skowronkami (bez Łomżycy, Starej Łomży i Zawad Przedmieścia) liczyła zaledwie 14 tys. mieszkańców. Zachowało się w całości tylko około 900 lokali mieszkalnych. Kilka lat po wojnie na Starym Rynku i w Parku Ludowym były jeszcze groby żołnierzy armii radzieckiej. Może zachowały się zdjęcia z ich ekshumacji, która była podniosłą uroczystością z pochodniami z udziałem miejscowych władz i społeczeństwa. Widziałem, jak szczątki radzieckich żołnierzy chowano na cmentarzu wojskowym przy ul. Słonecznej (obecnie Prymasa Stefana Wyszyńskiego), na którym nie ma żadnej tablicy informującej o ich pochówku.
Pamiętam nasze harce w częściowo zniszczonej hali targowej na Starym Rynku. Skończyły się one, gdy halę zaczęli dozorować uzbrojeni młodzi ormowcy. Pośrodku Starego Rynku stał żeliwny słup, pozostałość po ozdobnej lampie, na który sprytnie wspinali się starsi koledzy. Jeden z nich to starszy kolega Reniek Szponko. Mieszkał w domu, gdzie mieściła się znana restauracja państwa Piorunków, którzy mieszkali na piętrze nad restauracją. Znałem ich córkę (Krystynę), która uczyła się w łomżyńskim ogólniaku. Myślę, że ta restauracja, jak i sylwetki jej stałych bywalców, to wspaniały temat na odrębne opracowanie.
Po lekcjach ze Staśkiem Gerwatowskim i jego bratem ciotecznym Tadkiem Dąbrowskim spędzaliśmy niemal każdy wolny czas w rozległym ogrodzie przy łomżyńskiej katedrze. Jego gospodarzem był ojciec Tadeusza, który z rodziną mieszkał w parterowym domku na rogu Placu Zambrowskiego i ulicy Polowej. Braci Dąbrowskich często przezywano „biskupkami”: Tadeusza – młodszym biskupkiem, Stanisława zaś starszym biskupkiem. W ogrodzie była urocza sadzawka z wysepką, pośrodku której rosła „płacząca brzoza”. Ta wysepka uratowała mnie przed utonięciem zimą w 1948 r., gdy się załamał pode mną lód który „wyrąbywano” z sadzawki. Łyżwy były wtedy rzadkością, dlatego ślizgaliśmy się na podkutych butach, robionych na tzw. obstalunek.
Może ktoś ma zdjęcia „biskupiej sadzawki”, którą zasypano w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Pamiętam srogiego p. furmana, który latem poił w tej sadzawce dorodne konie pociągowe z wypalonymi na ich zadach znakami UNRRA. Dopiero na studiach dowiedziałem się, że skrót ten oznaczał Organizację Narodów Zjednoczonych do Spraw Pomocy i Odbudowy, popularnie zwaną „ciocią Unrą”.
Powracając do szkolnych wspomnień. Po II wojnie światowej trudno było o świadectwo urodzenia. Często musiało wystarczyć oświadczenie rodziców, że ich dziecko ma ukończone siedem lat lub je wkrótce ukończy. Chyba dlatego sporo dzieci rozpoczynało naukę od sześciu lat. Stąd cała niemal nasza pierwsza klasa to sześciolatki, chociaż formalnie do szkoły przyjmowano dzieci po ukończeniu siedmiu lat. Nie było wtedy przedszkoli, „zerówek” ani wolnych sobót. Duży wpływ na nasze wychowanie mieli koledzy z podwórza i sąsiednich ulic. Zwykle też starsza siostra lub brat podczas odrabiana swoich lekcji uczył nas pisać, czytać i rachować. Nauka więc w pierwszej klasie była łatwa, lekka i przyjemna, szczególnie gdy się miało taką nauczycielkę i opiekunkę, jaką była p. Adela Modzelewska. Nasza pani mieszkała przy „obwodówce”, naprzeciwko kaflarni Karpińskiego razem z bratanicą Jasią Modzelewska. To pokrewieństwo wcale nie ułatwiało Jasi być piątkową uczennicą, gdyż p. Modzelewska wymagała od niej więcej niż od nas. Nasza pani opowiadała lub czytała nam bajki i inne bardzo pouczające opowiadania. Mile wspominam jej lekcje śpiewu, rysunków i robót, podczas których robiliśmy proste zabawki, skromne prezenty świąteczne i ozdoby choinkowe. Podczas lekcji wychowania fizycznego chodziliśmy na wycieczki, zwiedzaliśmy stacje kolejową, straż ogniową, młyn rodziców Tadeusza Przeździeckiego i młyn p. Benedykta Kozłowskiego przy szosie Zambrowskie, pomnik Powstańców z 1863 r., park ludowy i miejski. Przed Zaduszkami byliśmy na cmentarzu przy ulicy św. Mikołaja.
Podczas ferii Świąt Bożego Narodzenia (trwały one od 22 grudnia 1947 r. do 2 stycznia 1948 r.) odwiedzaliśmy w szpitala św. Ducha naszego kolegę Marka Kamińskiego. Przekazaliśmy mu życzenia i nasze skromne prezenty świąteczne. Po wypadku groziła mu amputacji kilku palców prawej ręki. Dzięki ofiarnej opiece lekarskiej i penicylinie Marek powrócił do klasy w drugim półroczu. Niestety, nie zachowała się moja cenzurka za pierwsze półrocze (kończyło się ono w końcu stycznia) i za ukończenie pierwszej klasy w końcu czerwca 1948 r. Te dwie cenzurki, właściwie to świadectwa szkolne w kremowym kolorze (format A- 5) starannie były wypisywane przez (opiekunkę) wychowawczynię klasy.
Nie pamiętam już rysów twarzy p. Adeli Modzelewskiej. Jej starsza siostra p. Kazimiera Modzelewska uczyła nas biologii i geografii w klasach III – V w Szkole Ćwiczeń. Później pracowała aż do emerytury w Szkole Podstawowej nr 3, w barakach przy ulicy Świerczewskiego.
Pamiętam masowe szczepienia przeciwko gruźlicy (BCG), niezwykle wtedy groźnej chorobie zakaźnej. Obowiązkowe szczepienia wykonywał personel PCK przy wydatnej pomocy Duńskiego Czerwonego Krzyża. Spora część młodzieży korzystała z darów „cioci Unry”. Podczas jednej z lekcji z niesmakiem musieliśmy pić regularnie tran. Do przyjemnych szkolnych wspomnień zaliczam przygotowanie skromnych prezentów świątecznych i zabawek na choinkę oraz klasowe przedstawienie pt. Jak to komar z dębu spadł… W roli króla wystąpił Oleś Kalinowski ze Starej Łomży (mieszkał na stancji za klasztorem Benedyktynek), dostojną królową była Hania Szulborska, której mama (Zofia) była nauczycielką, ojciec (Franciszek) – właścicielem znanego wówczas sklepu papierniczego. Marysia Falkówna była nieszczęsnym komarem, którego wyleczył Andrzej (Wojtek) Kuć, późniejszy dr medycyny w Białostockiej Akademii Medycznej. Przedstawienie wystawiono w świetlicy na parterze na rogu Dwornej i Giełczyńskiej. Nie było to długie przedstawienie, przygotowanie jednak dekoracji, kostiumów i aktorów trwało kilka tygodni, ku uciesze całej klasy oraz satysfakcji rodziców i naszych krewnych.
Na pierwszym piętrze (za ogrodzeniem z metalowej siatki) był mały szkolny sklepik. Podczas przerw można było w nim kupić kredki pastelowe i mydlane, plastelinę, ołówki zwykłe i chemiczne (z tych ołówków starsi potrafili robić fioletowy atrament), zeszyty, stalówki, gumki, bibułę, rygę, kolorowy papier do wycinanek, cyrkle, bloki rysunkowe, papier celofanowy lub karbowany do prac ręcznych. W sklepiku były też niektóre podręczniki, akcesoria zuchowe i harcerskie. Szkolny sklepik sprawnie i rzetelnie prowadziły starsze uczennice. Drewniane podłogi i szerokie drewniane schody systematycznie były konserwowane „ pyłochłonem”. Był to płyn koloru ciemnobrązowego o dość specyficznym zapachu, który do dzisiaj pamiętam. W każdej klasie stał duży kaflowy piec, który w mroźne dni z trudem ogrzewał klasę. Siedzieliśmy wtedy w ławkach w paltach, chuchając w zmarznięte dłonie by utrzymać obsadkę lub ołówek. Gdy na dworze było poniżej minus 18 stopni Celsjusza, przerywano naukę, nawet na kilka dni. Ochoczo wtedy szło się na rozległe wylewy Narwi lub stawy Markowskiego. Sankami zjeżdżało bractwo w różnym wieku z Kapucyńskiej, Senatorskiej, Dwornej, Woziwodzkiej, Marynarskiej, czy Polowej.
Od kolegi Mariana Rosochackiego dostałem do zeskanowania małe i dość zniszczone zdjęcie. z jesieni 1947 r. Nie wiemy: kto był jego autorem i kim są dorosłe osoby na tym zdjęciu. Nie udało się też nam ustalić listy „naszej” pierwszej klasy. Pamiętamy koleżanki i kolegów, z którymi uczyliśmy się w latach szkolnych 1949/1954 w Szkole Ćwiczeń, później w łomżyńskim ogólniaku. Ich imiona i nazwiska oznaczyłem pogrubioną czcionką. Oto niepełna lista: Marysia Falkówna, Lenka Jurkówna, Ewa Jezierska, Jasia Modzelewska Urszula Parczewska, Hania Szulborska, Lidka (Julitta) Szycówna, Olek Kalinowski, Andrzej (Wojtek) Kuć, Tadek Szumowski, Leszek Tomaszewski, Tadek Wejroch, Marian Rosochacki, Adam Sobolewski, Andrzej Śliwiński, Bożenka Kacprzyk, Irenka Chudzińska, Halinka Sancewicz, Jadzia Dąbek, Tadek Przeździecki, Tadek Skrzeczyński, Tadek Dąbrowski, Marek Szczepański (wnuk organisty Franciszka Bulaka), Marek Kamiński, Witek Kowalski, Janek Zieliński, Stasiek Gerwartowski, Mirek Jaskółka (młodszy syn woźnego), Janusz Załęski.
1 września 1949 r. szóstka została pierwszą szkołą świecką w Łomży bez imienia Królowej Jadwigi. Z nadaniem szkole statusu szkoły Towarzystwa Przyjaciół Dzieci (TPD) doszło do zmiany wielu nauczycieli i młodzieży szkolnej. Kierowniczką szkoły została p. Maria Bejer, która zamieszkała w budynku szkolnym, gdzie mieszkał też były kierownik szóstki p. Włodzimierz Fedyszyn. Na drugim piętrze mieszkała woźna p. Wiktoria Sekmistrz – Surowiec. Woźny p. Jaskółka (zapalony rybak) z rodziną zajmował przybudówkę przy ul. Giełczyńskiej. Z mieszkaniem woźnego sąsiadował sklep spożywczy „Ogniwo” należący do Powszechnej Spółdzielni Spożywców (PSS).
W końcu roku szkolnego 1948/1949 r. ze smutkiem i nawet łzami rozstawaliśmy się z koleżankami i kolegami, którzy dale uczyli się w innych szkołach Większość z nich z ulicy Dwornej, Senatorskiej, Szkolnej, Woziwodzkiej i Starego Rynku uczyła się w Szkole Podstawowej nr 1 na Rybakach, w budynku gruntownie wyremontowanym po zniszczeniach z ostatniej wojny. Przy szkole tej urządzono duże boisko, na którym rozgrywano regularnie międzyszkolne zawody w szczypiorniaka, dwa ognie i piłce siatkowej. Zawody te zwykle wygrywali uczniowie jedynki, trenowani przez p. Jana Buckiego (ojca starszego ucznia z naszej szkoły Jacka Buckiego). Pamiętam wszechstronnie utalentowanych sportowców z „jedynki” takich jak Tadka (Taję) Kuczyńskiego i Tolka Zazulina. Gdy grali przy siatce, sieli postrach wśród graczy po przeciwnej stronie. W pobliżu jedynki znajdowała się bardzo popularna wtedy „ żydowska” plaża. Jej nazwa pochodziła od pobliskiej, zupełnie zniszczonej ulicy Żydowskiej. Woda w Narwi jeszcze latach sześćdziesiątych była czysta, rzeka więc była atrakcyjna szczególnie dla młodzieży. Co roku w jej wodach lub pod lodem tonęło kliku uczniów z różnych szkół.
Ponieważ nabór do nowo utworzonej Szkoły Podstawowej nr 6 im TPD był stosunkowo mały, naukę prowadzono tylko na jedną zmianę. W szkole rozpoczęło naukę 272 dziewcząt i chłopców, głównie wychowanków Państwowego Domu Dziecka w Łomży, zwanego „ochronką”. Dom ten mieścił się w piętrowym budynku z czerwonej cegły przy ulicy Stalingradzkiej, za torami kolejki wąskotorowej. W dni nauki dziatwa szkolna w szarych skromnych ubrankach podążała parami do szkoły pod nadzorem starszych. Najmłodsi chłopcy byli wystrzyżeni do zera na tzw. łysą pałę. We wrześniu 1950 r., gdy władze oświatowe podzieliły obszar Łomży na rejony szkolne, rodzice mogli zapisywać swoje dzieci do określonych szkół podstawowych. W ten sposób coraz więcej dziewcząt i chłopców z okolicznych ulic uczęszczało do Szkoły Podstawnej nr 6 im. TPD.
Od 1 września 1949 r. uczyłem się z większością koleżanek i kolegów w Szkole Podstawowej nr 2, zwykle zwanej – Szkołą Ćwiczeń. W latach szkolnych 1946 – 1949 szkoła ta mieściła się w dwóch barakach przy alei Legionów. Od września 1949 r. zajęła ona na II piętrze nowo utworzonej szkoły TPD sześć pomieszczeń klasowych, pokój nauczycielski, kancelarię i mały składzik na pomoce szkolne. W takich warunkach uczyło się wtedy 232 młodzieży. W klasach I – IV naukę prowadzono na dwie zmiany, w klasie I i II do r.1952 naukę prowadzono w tzw. systemie równoległym. Spory i kłótnie pomiędzy młodzieżą z obu szkół a także i pobliskiej Szkoły Podstawowej nr 4 to wcale dobry temat na inne wspomnienia.
Na zakończenie. Dyrekcja i młodzież nowo powstałego Publicznego Gimnazjum Nr 4 w Łomży przejęła wraz z budynkiem Szkoły Podstawowej Nr 6 dawną jej patronkę Królową Jadwigę. Jej postać wyhaftowano na sztandarze szkolnym uroczyście poświeconym 10 października 1990 r. w łomżyńskiej katedrze. Zachęcam wszystkich absolwentów Szkoły Podstawowej nr 6 do napisania swoich szkolnych wspomnień i podzielenia się ze swymi szkolnymi pamiątkami. Historia, tradycja i dorobek szóstki zasługuje bowiem na szersze opracowanie, choćby w postaci licencjackiej pracy dyplomowej lub pracy magisterskiej.
Inne zdjęcia z tego okresu:
Adam Sobolewski
Zduńska Wola, marzec 2002 r.
5 comments
Moja szkola, piekne wspomnienia
Z czasow dyrektora Kalinowskiego
cala osemka nas tam chodzila Zenek Basia Robert Lidzia Renatka Gabrysia Jacek iMaciek
Jacek !! I nas piątka !!!!!!!!!!
Heniu i dlatego nie zamienil bym na rzadna inna Mietelscy i Turowscy to juz 30 i pare lat tradycji