Zygmunt Gloger herbu Prus II, ps. „Pruski”[1], Prus, Ziemianin, Sąsiad, Hreczkosiej (ur. 3 listopada 1845 w Tyborach-Kamiance, zm. 16 sierpnia 1910 w Warszawie)[3] – polski historyk, archeolog, etnograf, folklorysta, krajoznawca.
Na naszym Serwisie ukazało się już kilka artykułów o Zygmuncie Glogerze m.in:
https://historialomzy.pl/zygmunt-gloger
https://historialomzy.pl/pomnika-zygmunta-glogera
https://historialomzy.pl/wedrowki-z-panem-zygmuntem
Obecny artykuł jest poszukiwaniach dokumentowaniu Glogera pieśni ludowych w naszym regionie.
Redakcja Serwisu
Czy lud polski jeszcze śpiewa?
Pewien muzyk cudzoziemski przejeżdżający przez Warszawę, pisał do jednego z zagrań, dzienników, że słysząc w naszej Kilharmonji utwory muzyczne osnute na pięknych motywach ludowy cli, zapytywał w Warszawie czy lud polski jeszcze śpiewa
I rzecz charakterystyczna, że nikt z polaków zapytanych nie umiał go w powyższej kwestji objaśnić; a i „Kraj“ przytaczając wyjątek z tej korespondencji, także nic nie odpowiedział, ani żadne inne pismo polskie. Tak to wygląda, jakby nikt nie wiedział w Warszawie, lub nikogo nie obchodziło, czy starożytna, ‘narodowa, a tak piękna i arcy-sjowiańska muzyka i poezja ludu polskiego już zamarła lub zamiera -jakby nikt nie odczuwał, jakie znaczenie ma ta muzyka i poezja rodzima w tysiącletniej walce narodowości z potęgą sąsiedniego świata germańskiego, którego idea pochodu na wschód skrystalizowała się dziś w „hakacie.
(Czem jest pieśń rodzima w życiu i obyczaju domowym każdego rdzennego plemienia słowiańskiego, tego nie potrzebujemy tu dowodzie. Znanym jest fakt, że polak, który ma się zniemczyć, przedewszystkiem zapomina śpiewać po polsku. Jakie znaczenie w dawnych wiekach miała poza domem pieśń bojowa w walkach z niemcami, niech zaświadczą słowa największego z dawnych dziejopisów polskich, Długosza, który tak mówi pod r. 143I o zwycięztwie kmieci kujawskich nad pustoszącymi ich ziemie Krzyżakami inflanckimi; „A zaśpiewawszy ojczystą pieśń „Bogarodzica”, której brzmienia powtórzyły okoliczne lasy i pola. mała garstka z przeważną liczbą, bezbronni z uzbrojonem wojskiem, wieśniacy z rycerzami, tak mężnie i ochoczo wzięli się do rozprawy (w okolicy Nakla, na polu wsi Dobki, nad rzeczką Wierszą), iż mniemałbyś, że to starzy wysłużeńey z młodym i niedoświadczonym żołnierzem, a nie gmin wiejski z rycerstwem wprawnem do boju, toczyli walkę. Nastąpiła rzeź straszna, a gdy przednia straż nieprzyjaciela legła pod mieczem, pierzchnęli wszyscy Inflantczycy porzuciwszy obóz”. Ale niemieccy rycerze mieczowi nie tylko zapędziwszy się z Inllant na , Kujawy usłyszeli tam zwycięzką pieśń „Bogarodzicę” Oto gdy tych wrogów Litwy najmował zdradziecki Kwidrygiełło, a litwini nie mogli sobie dać z nim rady, tenże Długosz, opisując zwycięztwo polaków w r. 1435 pod Wilkomierzem nad wojskiem Świdrygiełły (z rycerzy mieczowych i Czechów złożonem) tak mówi; „Rycerstwo polskie obyczajem przodków zagrzmiało pieśń „Bogarodzica”, a prześpiewawszy kilka wierszy, spotkało się z nieprzyjacielem.”
Ale nie o czasy dawne nam tu idzie. Aby odpowiedzieć na zapytanie, czy lud polski dziś jeszcze śpiewa, należy przede wszystkiem przedstawić sobie obszar liczebny tego skarbca melodji i poezji ludowej, zaczerpnięty z ust ludu przez naszych zbieraczów w ostatnich latach kilkudziesięci. Jeżeli zestawimy ze sobą, wszystko, co w ten sposób zapisali: Wacław Zaleski, Kaz. Wład. Wójcicki, Żegota Pauli, Józef Konopka, Lipiński? (Gluziński, Kornel Kozłowski, Izydor Kopernicki, jeżeli dodamy do tego wszystko, co inni z żywego słowu, drukowali w całym szeregu czasopism, począwszy od wielkopolskiego „Przyjaciela ludu” do warszawskiej „Wisły” i krakowskich „Materjalów” Akademji Umiejętności będziemy już mieli rozlegle bogactwo w tym kierunku. Ale czyż na tem koniec? Wszak mamy jeszcze Oskara Kolberga, który sam jeden stwarza jakby całą bibjotekę muzyki etnograficznej i ze wszech miar zasługuje, abyśmy tu choć pobieżnie obliczyli, co on sam do skarbnicy tej zebrał w naszych czasach z ust ludu polskiego.
Naprzód więc mamy wydanych w r. 1842 (przez Źupańskiego w Poznaniu), litografowanych w wielkim formacie 101 tekstów z melodjami „Pieśni ludu polskiego” (dedykowanych przez młodego wówczas Kolberga: Zaleskiemu, Wójcickiemu, Paulemu, i Konopce „niezmordowanym współpracownikom w odgrzebywaniu skarbów umysłowych ludu”. Dalej w Bibljotece Warszawskiej’z lat 1847 -1849 podał Kolberg w I 1 -tu ciągach „Pieśni ludu weselne” w różnych stronach Królestwa zebrane, w ilości 281 tekstów i 65 melodji. Następnie ukazuje się (r. 1857) w Warszawie wydana kosztem Kolberga (który nakładcy znaleść nie mógł) gruba księga o 448 stron, p. n. „Pieśni ludu polskiego, serja I“, obejmująca 909 melodji i tyleż pieśni miłosnych i przyśpiewków tanecznych. Kolberg wędruje po kraju, znajdując wszędzie u światłych ziemian gościnne i serdeczne przyjęcie i spisuje tysiączne melodje i tychże warjanty z ust ludu, gromadząc treść do największego w literaturach słowiańskich dzieła etnograficznego p. n. Lud jego zwyczaje, sposób życia, mowa, podania,, przysłowi a, obrzędy, gusła, zabawy, pieśni, muzyka i tańce” Wydana w r. 1857 serja I „Pieśni ludu choć niema jeszcze tak ułożonego tytułu, ale jest już właściwie pierwszym tomem, czyli „serją“ pomnikowego dzieła. W r. 1805 wyszła w Warszawie serja II-ga, obejmująca obok wielu rzeczy: 325 melodji i pieśni zebranych w Sandomierskiem. Wydane w r. 1867 serje. III i IV zawierają w sobie 500 pieśni i przyśpiewków kujawskich z melodjami.
W r. 1808 Kolberg, opuściwszy Warszawę, zamieszkał u p. Juljana Konopki w Modlnicy pod Krakowem i tu przygotował 4 serje krakowskie, które (przy pomocy Akadeimji) wydał w Krakowie, od r. 1871 do 1875, pomieściwszy w nich 965 piosnek z melodjaini. W r. 1875. jednocześnie z ukończeniem „Ludu krakowskiego, ukazała się ogólnego zbioru dziewiąta serja „Ludu, rozpoczynająca etnograf ją księztwa Poznańskiego. Tomów tych wielkopolskich wyszło w Krakowie do roku 1882 siedm, a znajduje się w nich obok innych rzeczy: 1443 melodje z tyluż pieśniami lub przyśpiewkami, Serję 16-tą i 17-tą poświęcił Kolberg ludowi lubelskiemu podając w niej12 melodji i tekstów do których należy doliczyć 40 pieśni polskich w opisie ludu chełmskiego, Serja 18-ta i 19-ta zajmują się ludem kieleckim, który dostarczył niestrudzonemu zbieraczowi 1031 melodji i śpiewów. Lud radomski do serji 20-ej . 21-ej dostarczył mu ich 716, a łęczycki (w serji 22-ej) 571, kaliski (w serji 23-ej) 269, W pięciu tomach „Mazowsza” (wydanych w Krakowie od r. 1885— 1890) pomieścił Kolberg 2362 melodje obok tekstów. Ogółem wielki ten pracownik, z ust ludu polskiego w ciągu pół wieku (od r, 1840 do 1890) zapisał 10,300 melodji (obok słów pieśni), nie licząc tych, które umierając pozostawi! nie wydane, ani też tych, które zaczerpnął od ludu na Rusi i pomieścił w 8-miu tomach obejmujących: Pokucie, Przemyskie i Chełmszczyznę, jak również melodji litewskich.
Obok olbrzymiej działalności Kolberga na polu spisywania pieśni ludu polskiego, mieliśmy jeszcze kilkadziesiąt innych osób, które przyczyniły się do inwentaryzacji skarbca naszej muzyki tradycyjnej, ale szczegółowe wyliczanie wszystkich, nie leży w zakresie niniejszego pisma. Nadmienimy tylko, że już po Kolbergu zajmował się gorliwie p, Traczyk z Galicji. – Znakomity nasz kompozytor Zygmunt Noskowski, w tymże celu robił wycieczki do Glogera w Tykociński e, do wsi Korytnicy w Węgrowskie i w inne strony. W ślad za nim, obie te okolice nawiedzał i melodje notował ś. p. Jan Karłowicz, n którego widzieliśmy także niektóre melodje (np. do pieśni „Stała nam się nowina “) zanotowane od ludu szląskiego pod Cieszynem. Dzielny skrzypek litewski ś. p, Michał Jelski z Dudzicz i synowicą jego Aleksandra Glogerowa, pozostawili zanotowanych przez siebie kilkadziesiąt melodji ludu polskiego w Tykocińskiem. W ostatnich latach p. Brzeziński adwokat zanotował sporo prześlicznych melodji w jednej wsi krakowskiej (szkoda tylko że dotąd nie ogłosił ich drukiem), a zasłużony p. Piotr Maszyński posiada obfity zbiór muzyki zebranej przez siebie u Mazurów z pod Warszawy, na prawym brzegu Wisły. Słyszeliśmy także o panu Sypniewskim, jako o specjalnym zbieraczu kujawiaków i o wielu innych.
Czy te niepospolite ilościowo bogactwo melodji i wariantów ludowych polskich, zostało wyczerpane do dna przez Kolberga i innych? Bynajmniej. Jeżeli Kolberg tam gdzie miał większe ułatwienia z powodu bliższych stosunków towarzyskich w obywatelstwie, wyczerpał z ust ludu prawie wszystko, to pozostało jeszcze mnóstwo okolic a nawet całych powiatów, w których zasłużony muzyk wcale nie był, lub gdzie proszone przez niego panie i panienki spisywały melodje dorywczo i niedokładnie. Oczywiście w tej olbrzymiej ilości melodji znajduje się nieskończona liczba warjantów czyli odmian. Już bowiem mówi stare nasze przysłowie, że „co wieś to inna pieśń “ a powstało ono z tego powodu, że nietylko każda okolica a nieraz i wieś miewa inne swoje pieśni ulubione, ale i z tego, że pieśni nawet znane wszędzie, bywają śpiewane w różnych okolicach z pewnemi odmianami słów i melodji. Kolberg zaś wiedząc jako etnograf, że cała wartość badań zależy od ich najściślejszej dokładności, poszukiwał i zapisywał najdrobniejsze odmiany, których taką mnogość napotykał.
W każdym razie całe to niepospolite bogactwo istniało jeszcze i było eksploatowanem w drugiej połowie XIX wieku, a nawet poniekąd w pierwszych latach wieku bieżącego. Jeszcze więc dotąd żyją w znacznej części te pokolenia, które śpiewały Kolbergowi, Noskowskiemu, Karłowiczowi, Maszyńskiemu i innym. Czyż zatem można przypuścić, nawet niesłysząc śpiewania wieśniaków, aby cały lud w ciągu roku, lub lat kilku, zapomniał to wszystko, na co złożyły się liczne wieki i co tak bujnie kwitło w jego duszy, jeszcze prawie do dni ostatnich. Czyż można przypuścić, aby znalazł się jakikolwiek lud na świecie, a tembardziej tak rdzennie jak nasz słowiański, aby jedno jego pokolenie zatraciło w wiekuistą niepamięć to, czem żyły całe fale poprzednich jego pokoleń.
Lecz znowu nie zapatrujmy się na tę sprawę zbyt optymistycznie. Nie ulega żadnej wątpliwości, że dzisiaj lud wiejski śpiewa daleko mniej, niż śpiewał naprzykład przed laty czterdziestu, gdy kreślący niniejsze słowa, oddawał się już całym zapałem młodzieńca dwudziestoletniego spisywaniu pieśni gminnych. Twórczość żywego słowa, ta że tak powiemy literatura niepisana, samorodna ludów i ludzi pozostających. jeszcze na stanowisku natury, nie może czerpać ożywczych soków, ani z podglebia (bruków i mętów miejskich, ani w dzisiejszej szkole, w ułatwionych wszechświatowemu komunikacjami kosmopolitycznych stosunkach międzynarodowych, Już samo postawienie pytania: „czy lud polski jeszcze śpiewa?“ każe mniemać, że u nas, czy gdzieindziej dopełniają się jakieś zmiany, których nie znano dawniej że warstwy niższej mopolityzują się powoli. I rzeczywiście, gdy każda prawie wieś, dzięki drogom żelaznym i pobliskim zakładom fabrycznym, staje się poniekąd przedmieściem miasta, życie knajpy oddziaływać musi ujemnie na tradycyjny obyczaj słowiański ludu polskiego. Ale czy tylko knajpy? I literatura pisana i książkowa w dopuszczonych do jej stołu umysłach prostodusznych wytwarza także mimowolnie pewne lekceważenie wszystkiego, co tylko nie jest drukiem’ uświęcone i nazwiskiem autora podpisane. Taki objaw w sferze szlacheckiej widzimy za doby Zygmuntów. Pieśń drukowana i nuty pisane wyrugowały wówczas z dworów pańskich i możniejszej szlachty poezję samorodną, tradycyjną, domową, i od wiek wieków narodową, która znalazła dla siebie przytułek już tylko pod słomianą strzechą zagrodowców i kmieci, i tam przystosowywana do gwary, pojęć twórczości i życia ludu, (wspólna niegdyś dworowi i chacie) przetrwała do dni naszych jako „poezja ludu”, ho istotnie, już tylko wyłącznie z ust ludu dziś słyszana.
Jeżeli upowszechnienie się literatury książkowej w Polsce przyczyniło się w znacznej mierze za Zygmuntów, do zaniku pieśni starożytnej u warstw, które się w literaturze piśmiennej złotego wieku rozmiłowały, to na analogiczny objaw przyszła kolej za naszych czasów, u warstw siermiężnych. Gdy książka drukowana zawitała nareszcie w drugiej połowie XIX wieku pod strzechę prawie każdej chaty, zrodziło się pojęcie wśród ludu, że stare niedrukowane pieśni są właściwością tylko niepiśmiennej prostoty. Dotykalny przykład podobnych pojęć spotkaliśmy wielokrotnie, gdy namawialiśmy piśmiennych włościan do spisywania starych pieśni w ich wioskach. Niedawali się bowiem przekonać, aby niedrukowane nigdzie pieśni starych niepiśmiennych, prostych bab, mogły mieć dla kogoś większą wagę, niż wiersze w książkach drukowanych a nawet piosnki garderobiane nowoczesnych wierszokletów.
Zestawiwszy to wszystko, co powiedzieliśmy powyżej, widzimy, że do ostatnich czasów lud nasz posiadał jeszcze bogatą bardzo skarbnicę rodzimej muzyki i pieśni, że mieliśmy takiego Kolberga, który przez 50 pracowitych lat inwentaryzował tę skarbnicę i wcale nie wyczerpał jej do dna, że było jeszcze poza nim spore grono miłośników muzyki swojskiej, którzy lubo przygodnie, ale zanotowali niemało, że nikt nie oznaczył geograficznie okolic pod tym względem zbadanych i niezbadanych i nie wykazał: które to mianowicie okolice nie były wcale eksploatowane, wskazując tem samem szlaki do systematycznej inwentaryzacji tego dorobku minionych wieków, który skutkiem wykazanych przez nas wpływów ulega jednak częściowej korrupcji i zatracie, że wreszcie nie słychać aby gdziekolwiek podjętą była praca zbiorowa inteligencji polskiej w celu ochrony i zachowania w ludzie naszym jego starożytnej, rodzimej i rdzennie słowiańsko – narodowej pieśni i muzyki,
A jednak zatrata tej pieśni i muzyki byłaby przecież prostą dla nas hańbą. Dające się często słyszeć zdanie, że cywilizacja musi skosmopolityzować każdy lud i zatrzeć jego cechy narodowe, jest bardzo płytkim komunałem. Nie cywilizacja to i prawdziwa oświata kosmopolity żyje lud ale pseudocywilizacja, podmiejska i fabryczna knajpa z jej tańcami, katarynką, kartami, papierosami, zaciera staropolski obyczaj naszego ludu z jego pieśnią i muzyką. Przecie ludzie stojący na szczycie cywilizacji duchowej, tacy jak: Mickiewicz, Chopin, Moniuszko, orzeźwiali się tą swojszczyzną, czerpali natchnienie w pieśni i muzyce ludowej. A więc potrzeba tylko prawdziwej oświaty; potrzeba dobrze i rozumnie skierowanej cywilizacji, potrzeba w tym kierunku uświadomienia etycznego prostaczków, aby poezja i muzyka ludu stała się dla niego skarbnicą i wątkiem do rozwijania tej złotej nici w nieskończoność i składania bujnych kwiatów tej niwy w arce otoczonej czcią relikwij przez pokolenia całego społeczeństwa w przyszłości.
Niestety, inteligencja nasza nie odczuwała dotąd potrzeby pracy zbiorowej w kierunku powyżej wskazanym. Gdy sam będąc jeszcze studentem Szkoły Głównej warszawskiej, a już od kilku łat gromadząc pieśni ludowe, usiłowałem wśród bliżej mi znajomych kolegów zebrać kółko szerzycieli uświadomionego zamiłowania wśród ludu do poezji, muzyki i obyczaju jego praojców — doznałem zupełnego niepowodzenia. Wobe powszechnego rozkwitu pozytywizmu, wszystkie zdolniejsze umysły młodzieży były tak opanowane przez dzieła Fryderyka Buchnera, iż ja nie znałazłszy żadnego towarzysza, zaniepokojony wobec zmian krajowych, które zapowiadały się wówczas bardzo groźnie, chodziłem z głęboką troską w duszy nad przyszłością starej ludowej pieśni, muzyki całego obyczaju rodzimego. Umyśliwszy wówczas oddziaływać na lud za pomocą słowa drukowanego, a widząc, jak on lubi przede wszystkiem czytać mowę rymowaną, napisałem i wydałem dwie książeczki wierszowane. Były to bardzo słabe, prawdziwie studenckie poematy, ale zachęcające lud wiejski serdecznie do umiłowania jego dawnych pieśni i obyczaju. Chodziło mi gorąco o tę rdzenną słowiańskość polskiego ludu i zachowanie jej przed falą naleciałości z zachodu i wschodu. Książeczki były małe, bo kieszeni studenckiej nie stać było na wydanie większych, ale za to drukowały się w tysiącznych egzemplarzach. Pierwsza z nich, wydana w r. 1867, nosiła tytuł: Kupalnocka — stary zwyczaj palenia Sobótek pod nazwą Kupalnocki obchodzony w okolicach Tykocina.
Właściwie zwyczaj ten już od lat kilkudzie sięciu wygasł na Podlasiu i Mazowszu nadnarwiań skiem, ale żył jeszcze w podaniach ludu i kilka jeszcze staruszek pamiętało po parę wierszy z zapomnianych przez ogół przedwiecznych pieśni kupał nocnych. Nawet w zapadłym kącie stron tykocińskich znalazłem jeszcze dwie wioski wśród drobnej szlachty (Kropiewnica i Wnory, gniazda Kropiwnickich i Wnorowskich) gdzie dziatwa szlachecka paliła ognie i biesiadowała w noc świętojańską. Marzyłem z młodzieńczym zapałem o wskrzeszeniu obrzędów sobótkowych, a niewysłowione uczucie radości wzbierało moją piersią, gdy przybywszy z Warszawy do domu na wakacje, dowiedziałem się (po poprzedniem rozrzuceniu mnóstwa „Kupalnocek“ między ludem), że w kilkunastu wioskach zarówno zagrodowej szlachty jak i włościan, sobótka świętojańska wznowioną została. Radość jednak moja nie przetrwała lat paru. Obrzęd nie mógł się dłużej utrzymać dla bardzo prostych przyczyn. Oto starych pieśni „kupalnocnych“ młodsze pokolenia nie pamiętały już wcale, a każdy zwyczaj słowiański i polski bez pieśni jest zawsze martwem ciałem bez duszy. Dla młodzieży wiejskiej „Kupalnocka“ była już nowością, więc mogła zabawić ją tylko czasowo jako nowość. Światlejsi z duchowych zachowali się względem wznowionego zwyczaju biernie, mniej światli, niechętnie, dopatrując w nim tradycji zamierzchłego pogaństwa. Druga książeczka (wydana w r. 1868) nosiła tytuł: „Anula— Święte wieczory obejmowała w sobie pod powyższemi tytułami dwa dzielne wierszowane utwory, małej pod względem form poetycznych wartości, do której zresztą nie rościły żadnej pretensji, kreślone za to serdecznemi słowy w duchu podtrzymania rodzimych tradycji zamiłowania do pieśni ojczystej.
Z czasem jednak przyszedłem do przekonania, obrana przezemnie droga oddziaływania na lud powyższym kierunku, wywiera wpływ zbyt nieznaczny, że daleko skuteczniej mogłyby wpływać, gdyby istniały kapele włościańskie po parafjach kółka śpiewacze po większych wioskach. Próbowałem poruszyć tę kwestję w czasopismach, ale okoliczności cenzuralne nie dozwoliły mi szerszego rozwinięcia mojej myśli, bez czego nie mogłem być zrozumianym. Samo zaś zakładanie kółek śpiewaczych wiejskich było wówczas taką mrzonką, że ani myśleć o temn, ani pisać, a cóż dopiero próbować nikt nie śmiał, Cóżkolwiek bądź zachęty moje w czasopismach nie pozostały bez wpływu na zakładanie apeli parafialnych i włościańskich.
Pozostała więc jeszcze droga ostatnia, którą było wydawanie dla ludu książek obejmujących w sobie zbiory najpiękniejszych starych pieśni, melodji, podań, przypowieści, zwyczajów i t. d. jednem słowem tego wszystkiego co będąc najbardziej etycznem i swojskiem powinno być na zawsze w ustach udu zachowanem, jako konieczny zadatek do twórczości duchowej przyszłych pokoleń.
W myśl powyższego programu zebrałem najpierw najstarsze i najpiękniejsze pieśni ludowe i wydałem je w r. 1877 pod n.: Starodawne dumy i pieśni. Drugie wydanie tejże książeczki wyszło w r. 1894, nakładem „Księgarni krajowej” pod n.: Skarbczyk— dumy i pieśni—100 śpiewów z ust ludu. Tu nawiasem dodać muszę, iż zdaje mi się, że niezbyt właściwie użyłem nazwy „duma”. Lud bowiem tej nazwy nie używa nigdy, a w języku literackim przywykliśmy nadawać jej inne znaczenie, historyczne.
W tymże roku co Starodawne dumy (1877) wydałem w innej książeczce „573 Krakowiaki. A gdy wkrótce zostały w handlu księgarskim wyczerpane, nastąpiło drugie wydanie (r, 1879 śpiewek 657); w r. 1792 u Arcta wydanie trzecie i w r. 1899 wydanie czwarte. To ostatnie z dodaniem krakowiaków spisanych w r 1801 z ust ludu przez młodziutkiego bo 16-to letniego Joachima Lelewela, którego cenny i pamiątkowy rękopis dostarczył mi p. Ludwik Korotyński.
Po ,,Krakowiakach” nastąpiły: Kujawiaki, mazurki, wyrwasy i dumki pomniejsze, (wydane r. 1879 w liczbie 180 piosnek) i dalej dwie książeczki wydane w r. 1892: „Kujawiaki i dumki oraz .Mazury i wyrwasy ”
Z zakresu rzeczy ludowych prozą, wydałem w r. 1879: „Baśnie i powieści”. Drugie wydanie tegoż zbiorku wyszło w r. 1889 nakładem Konrada Prószyńskiego, a trzecie w r. 1898 nakładem księgarni Gebethnera i Wolfa.
Pięknym a starożytnym ludu polskiego obrzędom weselnym, (o których wydałem r, 1869 w Krakowie książkę p. n. „Obchody weselne”), teraz poświęciłem popularną książeczkę: ., Gody weselne — 394 pieśni weselnych z objaśnieniami. (Warszawa, r, 1880, str. 199 ). Drugie wydanie z powiększeniem liczby piosenek [ weselnych do 500, wyszło w r. 1902 pod n.: Obrzęd weselny polski. Do tego samego rodzaju książeczek należą: „Zwyczajne doroczne —- 100 pieśni sobótkowych, dożynkowych, kolęd, przedmów i t. p. z objaśnieniami. Powyższych „Zwyczajów dorocznych” o cztery wydania, w latach: 1882 — 1899, a „Zabaw, gier, zagadek, żartów i przypowieści“ wyszło pierwsze wydanie w r. 1886, a drugie w r. 1900.
Ponieważ chodziło mi o to aby książki poyższe były przystępne dla najszerszych i najuboższych warstw ludności wiejskiej, musiały być zatem tanie i nie obszerne. Wobec tego zaszła potrzeba dla ludzi dostatniejszych i muzykalnych wydania jednej księgi z wyborem wszystkich zasługujących na to pieśni, niemniej z wyborem typowych, dawnych, najpiękniejszych melodji. Taką właśnie księgę dałem w r. 1892 p. n.: „ Pieśni ludu, zebrał w latach 1861—1991 Z, muzykę opracował Zygmunt Noskowski”, str. 361. Składa się ona z pięciu działów: w pierwszym znajduje się 128 pieśni przy zwyczajach dorocznych, z odpowiedniemi objaśnieniami; w drugim mamy 571 śpiewów weselnych; w trzecim pomieszczone są (w liczbie 164) dumy i dumki, czwartym 433 „kujawiaki, mazury i wyrw asy”, piątym 586 krakowiaków. Razem księga obejmuje 1882 pieśni, piosnek i przyśpiewków, oraz 8 melodji ludowych z prawdziwie po mistrzowsku ułożonem przez p, Z. Noskowskiego towarzyszenie fortepianowem. Wydawnictwo to z jednej strony miało na względzie już nie lud ale śpiewającą i biegłą w muzyce inteligencję, z drugiej, pragnęło poznajomić ich słowian z pieśnią i muzyką ludową polską, ku czemu brakło nam odpowiedni podręcznej skarbnicy. A wreszcie chodziło o to, aby wydawcy drukujący pieśni ludowe dla ludu, mieli w przyszłości, w pięciu powyższych działach t księgi, gotowy materjał na 5 książeczek popularnych Jakoż użytek ten widzimy już zastosowany w roi 1905 do książki, która jest przedrukiem III-go działu „Pieśni ludu” a ma tytuł: „Pieśni dawne”,
Ponieważ w moich wydawnictwach dla ludu były nie tylko wybory pieśni, ale także i wybór przysłów polskich, gier towarzyskich, zabaw, przypowieści i t.d., gdyż chodziło tu nie tylko o samą poezję ale i cały rdzeń słowiański domowego obyczaju, okazała się przeto potrzebną i druga zbiórowa książka, (wydana r. 1894 w dwóch edycjach p. n.: „Skarbiec strzechy naszej”, tem tylko różniący się od siebie, że pierwszą podjęła „Macierz polska” a drugą firma Gebethnera wraz z autorem. W Shar bcu strzechy naszej są także i pieśni, a mianowicie jest ich 47 z muzyką harmonizowaną przez zasł żonego p. Piotra Maszyńskiego.
Zbierać naukowo materjały etnograficzne, a wydawać z nich wypisy dla ludu, czyli robić popularny wybór rzeczy najlepszych, są to dwie sprawy odrębne, Kolberg jako etnograf notował nietylko iajdrobniejsze odmiany słów i melodji spisywanych przez siebie pieśni, ale zapisywał także najdokładniej nazwy wiosek, w których te odmiany napotykał. Ten sam Kolberg proszony przezemnie, aby mi wskazał najbardziej typowe melodje różnych pieśni, udzielił mi takowych nie czyniąc żadnej wzmianki o tem, w której wiosce te melodje zapisał. I rzecz prosta, Kolberg wskazywał mi melodję nie jako etnograf ale jako muzyk, wiedząc przytem, że żądam nie do studjów etnograficznych, ale do wypisów popularnych że żadna zresztą pieśń nie jest przykuta do tej, i nie innej miejscowości, bo ta sama dziewczyna, która pieśń tę śpiewała w wiosce rodzinnej, gdy pójdzie w służbę, lub zamąż o mil ;10, będzie ją śpiewała tak samo w tamtej okolicy i wyuczy śpiewać coraz nowe towarzyszki przy pracy. A do jej wioski rodzinnej, przybędą śpiewaczki z wiosek innych i upowszechnią inne znowu warjanty. Zdaje się przeto, że okoliczności powyższe powinny, były usprawiedliwić mnie dostatecznie: dla czego w moich popularnych wyborach pieśni ludu nie chciałem odgrywać roli badacza etnograficznego i nie cytowałem żadnych miejscowości, tembardziej, że nieraz na dobry tekst złożyło się. dziesięć śpiewaczek, z których każda z innej wsi pochodziła, a lepiej od innych jakiś wiersz, odmianę, wyraz lub zwrotkę tej pieśni śpiewała. Mam te wszystkie odmiany i miejscowości kraju zanotowane w moich rękopiśmiennych materjałach etnograficznych, ale nie mogłem w żaden sposób zamącać niemi popularnych wydawnictw ludowych, czego sobie życzyli niektórzy etnografowie zarzucając mi w swoich recenzjach tychże wydawnictw brak ścisłości naukowej (!).
W zakończeniu mojej odpowiedzi na pytanie: czy lud polski jeszcze śpiewa?—nasuwa się mimowolnie kilka uwag, a mianowicie pierwsza: że jednak lud ten musi interesować się jeszcze pieśnią, skoro wyczerpał (od r. 1877 t, j. wydania pierwszej popularnej książki ze zbiorem „Starodawnych dum i pieśńi“) dwadzieścia kilka rozmaitych naszych wydań w tym kierunku, ogółem w stu kilkudziesięciu tysiącach egzemplarzy. Druga uwaga dotyczy potrzeby wyeksploatowania tych jeszcze okolic kraju, w których nikt nigdy pieśni i muzyki ludowej nie spisywał, a co teraz byłoby bardzo na czasie wobec ułatwień jakich mamy prawo spodziewać się od zawiązywanych towarzystw śpiewaczych w różnych miastach prowincjonalnych. Ostatnią wreszcie, a najważniejszą z nasuwających się uwag jest ta, że mamy dziś wielki czas i obowiązek utrwalić i pogłębić kulturę starożytnej pieśni i muzyki ludowej naszej w szerokich warstwach tegoż ludu, za pomocą rozwijania kapeli parafialnych i kółek śpiewaczych w większych wioskach polskich.
Dla tych którzy śpiewać zapominają
Bóg miłościwy i szczodry bez miary,
Opatrzył ludzi w rozmaite dary,
By kiedy mają troskę albo szkodę,
Mieli osłodę.
Więc by złagodzić smutki i katusze,
Dal im uczucia kojące ich dusze:
Dał im wesołość gdy czyste sumienie,
Dał pieśń, gędzenie (muzykę),
I różne pieśni ludzie poskładali,
By się modlili lub rozweselali;
W kościele, w boju, wśród poła i w domu,
Jak trzeba komu, .
A Bóg co pragnie szczęścia prawdziwego
Zawsze i wszędzie dla ludu swojego,
Rad słucha z Nieba, gdy tu wdzięcznie śpiewa:
Chłop albo dziewa.
A więc gdy pójdziesz bracie do świątyni,
Niech duch twój pieśnią modlitwę uczyni
Niech zjednoczone całej rzeszy głosy,
Biją w niehiosy!
Str. 23.
A gdy pracujesz: u siana lub żniwa,
W sadzie, w stodole, w lesie, u przędziwa,
śpiewaj dziewczyno matek twoich wzorem,
W dzień i wieczorem.
Pieśń o Jasieńku czas ci skróci mile,
Przy pieśni płyną łacniej znojne chwile,
Głos twój srebrzysty niech echo w dal niesie,
W polu i lesie.
Jeźli mateńko nad kołyską siędziesz,
I skarb najmilszy do snu tulić będziesz,
Niech go pieśń słodka ukołysze we śnie,
By kochał pieśnie.
A gdy mołojcze podkręciwszy wąsów,
Skrzeszesz podkówką ognia podczas pląsów,
Za każdym razem gdy nawrócisz w koło
Grzmij pieśń wesoło.
Lecz gdy dziewczyno dostrzeżesz w młodzianie,
Że jego duszy nie wzrusza śpiewanie,
Mów mu że cymbał, prostemi słowami,
Nad cymbałami!
Z.G
Materiał pochodzi z Biblioteki Cyfrowej POLONA.