Doktor Wiktor Nosarzewski
(z rodu Nosarzewskich herbu Dołęga) – Część II
(Str 38-39) Powróćmy – jeszcze raz do relacji Wiktora Nosarzewskiego.„W Kalinowie rodzina Dąbrowskich wybudowała duży, ośmiopokojowy dom, myśląc o przyjmowaniu wczasowiczów w sezonie letnim w celach zarobkowych. W pobliżu były przecież duże lasy, przepływała Narew a powietrze było czyste i lekkie. Jednakże budowa tak wielkiego domu pochłonęła niemałe fundusze. Wuj Konstanty (brat Julianny, matki Wiktora – przyp. mój) chciał bogato ożenić się, ale nic z tego nie wychodziło. Namówił więc ojca na sprzedanie schedy w Siemieniu i przeniesienie się do Kalinowa. Ojciec po sprzedaniu majątku pospłacał długi wuja Konstantego, a jego posłał do seminarium duchownego do Sejn. Przeniesienie się ojca do Kalinowa nastąpiło prawdopodobnie w 1907 lub 1908 roku, ponieważ pamiętam przeprowadzkę – przejazd groblą pomiędzy Łomżą a Piątnicą i te wierzby na brzegach grobli rosnące”.
Przed pierwszą wojną światową Aleksander Nosarzewski był podobno najbogatszym gospodarzem w Kalinowie, uprawiał 20 (!) hektarów ziemi. W 1913 roku zmarła żona Aleksandra, Juliana z Dąbrowskich (…)
I dalsza opowieść Wiktora Nosarzewskiego -„Po I Wojnie Światowej ojciec mój, z najbogatszego gospodarza stał się biedakiem. A wynikło to z tego, że po śmierci mojej matki (Julianny), ojciec nie chciał ożenić się z Marią Dąbrowską, stryjeczną siostrą księdza Konstantego (Marcjana Konstantego), tak jak chciał jego teść Paweł Dąbrowski, ponieważ już wtedy był zakochany w Paulinie Piekarskiej. Była ona bardzo ładna, pięknie grała i śpiewała w chórze w piątnickim kościele. Wbrew woli wszystkich poślubił ją w roku 1914, tuż przed wybuchem wojny. W roku 1915 – po wkroczeniu Niemców – wyjechał z większością rodziny – ja zostałem na plebanii u ks. Dąbrowskiego – do Rosji. Wrócił dopiero w 1918 r. Tymczasem dziadek, Paweł Dąbrowski, całe gospodarstwo w Kalinowie zapisał księdzu, czyli swemu synowi, a ojciec mój został bez środków do życia. Miał na utrzymaniu jedenaście osób i tylko siedlisko Pauliny – swojej żony – jako zabezpieczenie bytu rodziny. Ksiądz nie puszczał ojca na gospodarstwo, a akta notarialne uległy zniszczeniu w czasie wojny i nie było dowodu, że ojcu należy się jakaś ziemia. Ojciec już nigdy nie doszedł do przedwojennego poziomu majątkowego”.
Tyle wspomnień Wiktora Nosarzewskiego o ojcu Aleksandrze.
Z Pauliną Piekarską, miał jeszcze Aleksander czworo dzieci: synów Stanisława (1916-1944), Franciszka ur. 1918, Piotra ur. 1924 oraz córkę Helenę (ur. 1921 zm.1937).
Franciszek ur. w 1918 roku, przed II wojną światową uczęszczał do łomżyńskiego gimnazjum. W roku 1941 ożenił się z Janiną Grudzińską z Łomżycy (zm. 1943). Po wojnie służył w Straży Pożarnej w Świdnicy. Zmarł w latach sześćdziesiątych tamże, na zapalenie opon mózgowych.
Jedyna córka Aleksandra i Pauliny, Helena ur. w 1921 roku, w młodości zapadła na cukrzycę i zmarła w wieku 16 lat w 1937 roku. Najmłodszy syn Aleksandra Piotr ur. 15.10.1925 w Kalinowie, po drugiej wojnie światowej został sam na pięciohektarowym gospodarstwie. Ożenił się (1948) z Ireną Kijek (ur. 1928) z Bud Czarnockich, mają troje dzieci – dwóch synów i córkę.
Aleksander Nosarzewski do śmierci, która nastąpiła 30.10.1931 roku mieszkał w Kalinowie. Z trzech żon – ostatnia Paulina z Piekarskich zmarła 14.08.1942 roku w wieku 55 lat – miał czternaścioro (!) dzieci i wielu wnuków. Gospodarował ze zmiennym szczęściem, a było to niezależne od niego, gdyż przeżył wojnę światową, a także spotykał się z nieżyczliwością rodziny.
(Str. 42 – 46) Wiktor Nosarzewski urodził się 17 października 1904 roku w Siemieniu koło Łomży, jako syn Aleksandra i Julianny z Dąbrowskich.
Do czwartego roku życia mieszkał z rodzicami w Siemieniu, potem rodzina przeniosła się do Kalinowa, gdzie ojciec Julianny miał duży dom. Po śmierci matki (1913), Wiktor pozostawał przy wuju księdzu Marcjanie Konstantym Dąbrowskim wikarym w Sokołach koło Łomży.
Ten okres wspomina tymi słowami „bujałem po dużym ogrodzie owocowo-warzywnym i rzucałem kamieniami w młodzież szkolną żydowską, bo za stawami i rowami z wodą, łączącymi te stawy, był wysoki parkan drewniany, a za tym parkanem plac-boisko szkolne. Tam przed wybuchem wojny (I światowej – przyp. autora) bawiłem się w bitwy wojenne. Miałem swój oddział, a syn aptekarza był dowódcą drugiego i walczyliśmy ze sobą, tłukliśmy się kamieniami, a wuj-ksiądz zajęty pracą duszpasterską i doglądaniem budowy młyna nie miał dla mnie czasu”.
Tymczasem w roku 1913 umarła matka Wiktora, a ojciec ożenił się powtórnie z Paulina Piekarską.
Po wybuchu I wojny światowej, gdy do Łomży zbliżali się Niemcy, ludność polska dopingowana przez rosyjską propagandę wyjeżdżała w głąb Rosji. Rodzina Wiktora wyjechała, aż w okolice Smoleńska, on sam pozostał przy wuju księdzu w Sokołach. Oto jak wspomina ten czas: „Miałem 11 lat, wojny się nie bałem. Na plebanii usadowiło się dowództwo rosyjskie. Nic dziwnego, że po przelocie zeppelina (sterowca wojskowego – przyp. autora), plebania była bombardowana, co mnie ogromnie cieszyło, nawet chciałem z piwnicy, gdzie ukryliśmy się wybiec i zobaczyć jak wyglądają leje po pociskach artyleryjskich!”.
W czasie pierwszej wojny światowej Wiktor Nosarzewski uczęszczał do siedmioklasowej Szkoły Handlowej w Łomży. Pomimo trudnych warunków bytowych – mieszkał kątem u obcych – szkołę ukończył, już wtedy pragnął wyuczyć się w zawodzie lekarza. W tym czasie – a miał już lat czternaście – zaczął z pasją czytać żywoty świętych, pragnąc do nich się upodobnić.
W 1918 roku powrócił z Rosji ojciec Wiktora z powiększoną rodziną, i Wiktor zamieszkał z nimi w Kalinowie. W tym czasie postanowił wstąpić do zakonu. Oto, co pisze we wspomnieniach o okolicznościach podjęcia takiej decyzji:
„Ojciec po przyjeździe z Rosji osiadł w domku drewnianym jednoizbowym, wraz z żoną i dziewięcioosobową rodziną. Żyliśmy bardzo biednie. Boso chodziłem do szkoły prawie do grudnia włącznie. W takich warunkach uczenie się było uciążliwe, a religijność wzrastała. Biczowałem się, chodziłem boso po pokrzywach – słowem rozmyślnie zadawałem sobie ból. Chciałem być świętym. Razem z kolegą postanowiliśmy wstąpić do klasztoru. Kapucyni w Łomży nie przyjęli nas, pojechaliśmy do Częstochowy, ale Paulini też nas nie chcieli. Wiedzieliśmy, że w Krakowie jest wiele zakonów, udaliśmy się więc tam. Byliśmy u Karmelitów Bosych, u Dominikanów -wszędzie nas przepędzano.
Wszystkie klasztory z Jezuitami włącznie nie chciały nas przyjąć. Wróciliśmy więc do domu…”.
W pamiętnym 1920 roku chciał Wiktor zaciągnąć się do wojska, aby bronić Polski, ale z powodu niskiego wzrostu i dziecinnego wyglądu, nie chciano z nim nawet rozmawiać. Jednak na przekór wszystkim „walczył” z wojskami sowieckimi. Oto jak wspomina tamte wydarzenia:
„Ale brałem udział w tej wojnie, jak bolszewicy uciekali spod Warszawy. Dwa razy celnie strzeliłem do nich uciekających z „obrzynka”, goniłem z innymi chłopakami, ale dużo starszymi ode mnie, aż do Jedwabnego (20 km od Łomży). Miałem dalej iść z wojskiem, które zatrzymało się na fortach, ale niestety zasnąłem, obudziłem się w południe, a oni byli już daleko”.
W tym czasie miejsce pobożności, zaczęła u niego zastępować chęć pracy społecznej. Organizował w Kalinowie kółko teatralne i bibliotekę publiczną. Na początku lat dwudziestych, poprzez działalność społeczną i kontakt z różnymi osobami, Wiktor Nosarzewski zaczął interesować się polityką, i jak sam wspomina skłaniał się ku lewicy, ale czynnie nie brał udziału, ani w spotkaniach partyjnych ani w kolportażu prasy i ulotek. Wystarczyło to jednak, aby w latach późniejszych miał z powodu „działalności” Spore kłopoty.
W tym czasie towarzyszem jego publicznych wystąpień był Adam Bargielski niedawno beatyfikowany przez papieża Jana Pawła II.
Wiktor chciał się dalej kształcić wiedział jednak, że progiem do dalszej nauki jest matura. Wstąpił, więc do Niższego Seminarium Duchownego w Wilnie, będącego na prawach szkoły średniej, przywdział sutannę i po dwóch latach uzyskał świadectwo dojrzałości. Następny rok uczył się w podchorążówce, a potem wstąpił do Oficerskiej Szkoły Wojsk Lotniczych w Grudziądzu, skąd po dwóch latach nauki (1928), podjął służbę w 6 pułku lotniczym we Lwowie-Skniłowie. W wyniku kłótni z dowódcą wydalony z wojska, najprawdopodobniej jednak główną przyczyną relegowania była etykietka „komunisty”, jaką odtąd mu przypinano. Przez pewien czas pracował w Banku Przemysłowców Łomżyńskich, szybko jednak znudziła go ta praca. Dążąc do spełnienia swoich zamierzeń postanowił wstąpić na Wydział Lekarski
Uniwersytetu Poznańskiego. Oto jak wspomina tą swoją decyzję:
„Dlaczego Poznań? Odbywałem tam praktykę po pierwszym roku nauki w Oficerskiej Szkole Lotniczej – w 3 pułku lotniczym. Poznań już znałem, miałem znajomych, a szczególnie wśród rodzin oficerskich. W kasynie garnizonowym były trzy razy w tygodniu potańcówki, starałem się bywać częstym gościem w tym kasynie i tańczyłem bezustannie -grały tam dwie orkiestry na zmianę. Wyjeżdżając do Poznania uczyniłem dobry wybór. Mając 75 złotych przy duszy i żadnych widoków na pomoc rodziny, wystartowałem i po sześciu latach zdobyłem ten upragniony tytuł lekarza medycyny”.
W czasie studiów Wiktor Nosarzewski sam zarabiał na swoje utrzymanie wiele pracując. Był m.in. kierownikiem bileterów na Powszechnej Wystawie Krajowej (Poznań 1929), młodszym asystentem w katedrze histologii u prof. Kurkiewicza, udzielał licznych korepetycji. Prowadził bujne i ciekawe życie pełne przygód – m.in. wyzwał na pojedynek dyrektora poznańskiego Monopolu Solnego. W tym czasie (1930) został po raz pierwszy ojcem – urodziła mu się córka Zofia – obecnie dr med. kardiolog zamężna Toboła.
Uzyskał dyplom lekarza medycyny ze specjalnością ginekolog. W roku 1938 ożenił się w Poznaniu z Marią Budzałowską i miał z nią córkę Krystynę (ur. 1939) dr stomatologa, obecnie zamężną za prof. Henrykiem Cofta.
Wkrótce jednak powrócił w rodzinne strony rozglądając się za odpowiednią posadą lekarską. Jednocześnie podjął pracę społeczną w Kalinowie, organizując lokalny Dom Kultury. Zaangażował się także w uświadamianie społeczności rolniczej, czym naraził się lokalnym władzom wywodzącym się z ugrupowań endeckich. Dodatkowo wszedł w spór z miejscową korporacją kupiecką, mającą duże wpływy we władzach. Został zwolniony z pracy w Łomży, podjął inną w Kolnie, lecz tam wkrótce także go zwolniono. Chociaż brak było lekarzy, ze względów politycznych nie mógł otrzymać w okolicy żadnej pracy w zawodzie. W początkach 1939 roku wyjechał do Częstochowy i w okolicach tego miasta, w miejscowości Truskolasy, otrzymał posadę lekarza zakładowego przy odkrywkowej kopalni rudy żelaza.
Po wybuchu II wojny światowej (1.09.1939) Wiktor Nosarzewski zgłosił się do poboru, gdzie otrzymał przydział do 6 pułku lotniczego do Lwowa, niestety nie zdołał tam dotrzeć. Przejściowo pracował w Pogotowiu Ratunkowym w Częstochowie, poszukiwany jednak przez Niemców ukrywał się w okolicach miasta. Mieszkając w Konopiskach w domu felczera, dowiedział się przypadkowo, że jest poszukiwany przez Gestapo – prawdopodobnie szła za nim fama komunisty. Postanowił przedostać się przez teren ZSRR i Węgier do Francji. Po przekroczeniu Sanu, po różnych kolejach losu, schwytany przez Sowietów trafił do więzienia w Przemyślu, z którego udając chorobę, udało mu się wyjść i powrócić do Łomży. W opanowanym przez Sowietów mieście miał dostać posadę lekarza więziennego. Mimo chwilowego spokoju, postanowił wyjechać – oczywiście nielegalnie – do Francji. Wraz z kolegą i kuzynką dobrnęli do przedwojennej południowej granicy Rzeczypospolitej i tam rozdzielili się. Wiktor sam postanowił kontynuować „wyprawę”. Niedługo po sforsowaniu granicy został pochwycony przez funkcjonariuszy NKWD i znalazł się w więzieniu w Siankach. Przewieziony dalej do Żytomierza czekał przez dwa miesiące w miejscowym więzieniu na odczytanie wyroku. Brzmiał on – pięć lat ciężkiego obozu pracy za nielegalne przekroczenie granicy. Gdy zapytał pilnującego go strażnika, jak jest w takim obozie pracy ten odpowiedział: „Żyt’ budiesz, no jebać nie zachoczesz„.
„Podróż” przez tereny sowieckie prowadziła kolejno przez Lwów, Kijów, Charków – cały czas w ścisku i w bydlęcym wagonie. Wagon był przedzielony deskami na dwa pomieszczenia, w jednym stłoczeni byli Żydzi, w drugim pozostałe narodowości. Wiktor był „starostą” odpowiedzialnym za cały wagon. Mimo to spróbował ucieczki. Oto jak opisuje te chwile:
„Kupiłem od współwięźnia kubek porcelanowy, za zupę i chleb, ponieważ pieniędzy nie mieliśmy. Zbiłem kubek i ostrymi brzegami szkła, nocami wyrzynałem dziurę w ścianie – sam bez niczyjej pomocy. Codziennie rano i wieczorem strażnicy ostukiwali ściany wagonu, oświetlając latarkami ściany wewnętrzne. Aby nie wykryli mojej pracy rowki wyciętej deski, zalepiałem przed kontrolą przeżutym razowym chlebem, który kolorem nie różnił się od ściany wagonu. Po kilku nocach zakończyłem robotę, zgłosiło się kilku chętnych do ucieczki. Kolejnej nocy wyszedłem wyrżniętą dziurą na zewnątrz wagonu, nogi oparłem o dolny brzeg wycięcia, podałem się do tyłu, odepchnąłem i… skoczyłem w czeluść nocy. Poczułem silne uderzenie i ból w całym ciele, chyba na chwilę straciłem przytomność. Gdy powróciła świadomość, pierwsza myśl logiczna to czy jestem cały. Ruszam prawą ręką – jest, lewą – też jest, to samo z nogami – są, to znaczy że jestem cały. Wstałem – kulejąc mogłem iść. Poszedłem do przodu szukać tych co wyskoczyli później. Znalazłem dwóch, razem uszliśmy w ciemność”.
Niestety, ucieczka Wiktora i towarzyszy niedoli nie udała się. Dwa dni przesiedzieli w zaroślach. Pociąg zatrzymano na najbliższej stacji, a oddziały żołnierzy i strażników dzień i noc przeszukiwały cały teren. Po dwóch dniach i nocach miejscowi ludzie wydali ich NKWD. Wiktor został pobity do nieprzytomności i odstawiony do swojego wagonu. Po miesięcznym pobycie w szpitalu w Charkowie wywieziono go dalej, do łagru, aż nad Ocean Lodowaty. Zaczął pracować wraz z innymi przy wyrębie lasu. Praca była ciężka, mróz sięgał często powyżej 30°C. Z poczucia lekarskiego obowiązku, zaczął opiekować się współwięźniami, a było ich ponad 60 osób. W końcu za przyzwoleniem komendanta obozu, wydzielono mu małą izdebkę w baraku, gdzie mógł leczyć innych, dbał także o stan sanitarny obozu ku aprobacie kierownictwa. Założył także aptekę, z której korzystali również strażnicy i pracownicy obozowi. Nie sposób opisać tu wszystkich wydarzeń obozowych w jakich uczestniczył Wiktor Nosarzew-ski. O życiu w sowieckich łagrach opublikowano zresztą, w ostatnim dziesięcioleciu wiele wspomnień. W momencie, kiedy do Polaków przebywających na terenach ZSRR dotarła wiadomość o tworzeniu się wojska polskiego, setki i tysiące ludzi opuściło miejsca przymusowego pobytu i kierowało się do miejsc zbornych. Dotarł także do Buzułuku Wiktor Aleksandrowicz Nosarzewski – jak oficjalnie nazywał się w Rosji Sowieckiej – wracz ginekolog jak głosiło zaświadczenie. Jako absolwent Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Grudzią dzu, zgłosił się do tego rodzaju wojska. Komisja Weryfikacyjna nadała mu stopień podporucznika i skierowano go do Kermine, małej miejscowości w Uzbekistanie, zamieszkał na stancji u pewnej miejscowej rodziny, gdzie poznał córkę właścicieli Nadję Sabitową, obecną żonę. Zaangażowany został do badania poborowych, służył jednak także miejscowej ludności – oczywiście w charakterze lekarza – czym zaskarbił sobie wdzięczność wielu mieszkańców.
W krótkim czasie doszło – jak wiadomo, do rozdźwięku, między Stalinem, a Rządem Londyńskim, gdyż Sowieci nie wywiązywali się z podjętych zobowiązań. Emigracyjny Rząd Polski w porozumieniu z Aliantami zdecydował, że wojsko polskie opuści teren ZSRR i wyjedzie na Bliski Wschód. Wiktor Nosarzewski pozostał w kraju Sowietów. Zadecydowały o tym trzy czynniki, osobisty zatarg z dr mjr Latałło, ciągle przypinana mu etykietka komunisty oraz nagłe zachorowanie na tyfus. Tylko dzięki silnemu i zahartowanemu organizmowi Wiktor Nosarzewski jakby „cudem” uniknął śmierci. Niebawem zapadł dodatkowo na dezynterię, zarażony zresztą w szpitalu, a gdy wyzdrowiał okazało się, że jego jednostka wyjechała już do Iranu. Tymczasem został oskarżony, o fałszywe mianowanie się lekarzem i oficerem zasądzony i skazany na trzy lata więzienia i całkowitą degradację. Przesiedziałby niechybnie ten czas w odosobnieniu, gdyby nie powrót służbowy jednego z oficerów lotnictwa z Iranu do Kermine, który zaświadczył, że Wiktor Nosarzewski jest lekarzem i oficerem. W ten sposób został uwolniony od winy, ale do Iranu nie chciał jechać czym naraził się wojskowym władzom polskim. Nie zwolniono go całkowicie, tylko przewieziono go – z etykietką komunisty – do więzienia w Taszkiencie. Proponowano mu tam nawet przyjęcie obywatelstwa radzieckiego i podróż w charakterze wywiadowcy do Polski na tyły niemieckie, ale odmówił.
W marcu 1943 roku Wiktor Nosarzewski, został zwerbowany do tworzącej się w Sielcach nad Oką I Dywizji Wojsk Polskich im. Tadeusza Kościuszki dowodzonej przez gen. Zygmunta Berlinga. Po przybyciu do jednostki skierowano go na front. Wziął udział w pamiętnej bitwie pod Lenino (12-13.10.1943). Następnie razem z dywizją szedł dalej jej szlakiem bojowym, wchodziła ona wówczas w skład I Korpusu.
15 marca 1944 roku nastąpiło kolejne przegrupowanie I Korpusu z rejonu Smoleńska na Ukrainę w okolice Żytomierza i Berdyczowa. Właśnie tam w okolicach Berdyczowa, Wiktor został przydzielony, do 17 pułku artylerii przeciwlotniczej jako starszy lekarz. Pomimo, że był lekarzem, wiele razy otarł się o śmierć. Oto jego relacja z pewnego, wojennego wydarzenia: „W sierpniu 1944 roku wraz z I Dywizją Piechoty dostałem się na Przyczółek Magnuszewski, gdzie mieliśmy zluzować Rosjan. Szukając tymczasowej sadyby, zająłem stanowisko w lesie. Postawiliśmy namiot medyczny, każdy wykopał dla siebie ziemiankę. Ostrzał artyleryjski ciągle trwał. Felczer i pielęgniarka – przydzieleni mi do pomocy – poszli po obiad. Zostałem sam, kiedy nagle opanował mnie jakiś niepokój. Chodziłem przez chwilę, wreszcie usiadłem w namiocie, wziąłem jakąś książkę medyczną i zacząłem czytać. Nie mogłem jednak zebrać myli, jakaś siła pchała mnie na zewnątrz. Pójdę do ziemianki pomyślałem. Gdy wszedłem do rowu prowadzącego do niej, potężny huk rzucił mną o ścianę, a dookoła rozległ się świst odłamków. Pocisk artyleryjski uderzył w namiot medyczny, z którego nie zostało dosłownie nic. Gdy doszedłem do siebie, pobiegłem niezwłocznie do dowódcy pułku, aby zameldować o zniszczeniu. Wszyscy spojrzeli na mnie jak na „ducha”, ponieważ byli przekonani, że zginąłem.
Okazało się, że namiot – nieopatrznie – umieściłem w pobliżu stanowisk naszej artylerii, nic więc dziwnego, że Niemcy wycelowali w to miejsce…”. Przy zdobywaniu Pragi Wiktor Nosarzewski został kontuzjowany (15-17.09). Od bliskiego wybuchu artyleryjskiego pękł mu woreczek żółciowy, naruszona została wątroba, doznał także wstrząsu mózgu i ogólnych stłuczeń. Przebywał na leczeniu w wielu szpitalach, polowym radzieckim, polskim w Otwocku i radzieckim w Lublinie. Po kilku miesiącach stwierdził, że stan jego zdrowia nie uległ znaczącej poprawie. Postanowił leczyć się sam, wprowadzając do jadłospisu ścisłą dietę. Kuracja ta dała rewelacyjne rezultaty. Leczenie trwało prawie sześć miesięcy. Po zgłoszeniu się z powrotem do służby wojskowej, Wiktor został skierowany do organizującej się Wojskowej Służby Zdrowia. Pracował przy odbiorze poniemieckich szpitali i ośrodków zdrowia, przemieszczając się często samolotami z Warszawy do Gdańska, Szczecina, Poznania a nawet Berlina. Następnie sprawował funkcję lekarza Garnizonu Okęcie, Głównego lekarza Technicznej Szkoły Lotnictwa w Bernerowie, oraz w stopniu majora był lekarzem Budowy Lotnisk Wojskowych w Bernerowie. Zaraz po wojnie sprowadził z Uzbekistanu żonę Nadię z urodzonym tam w 1943 roku synem Igorem.
Było to możliwe, poprzez poparcie jego prośby przez Wandę Wasilewską, współpracowniczkę brata Stanisława z okresu międzywojennego. Już w Polsce urodzili się dwaj kolejni synowie Wiktora i Nadji, Sławomir Mirosław ur. 1949 i Borys Wiktor ur. 1951.
W 1948 Wiktor zachorował. Po dokładnych badaniach stwierdzono niewydolność wątroby i guz na trzustce. Usunięty operacyjnie nie spowodował komplikacji gdyż okazał się niezłośliwy. Dzięki troskliwej opiece specjalistycznej Wiktor wyzdrowiał i ponownie mógł powrócić do służby. W roku 1950 skierowany został przez dowództwo WP do Centrum wychowania Sanitarnego w Łodzi, gdzie wykładał internę w Wojskowej Szkole Felczerskiej. W tym czasie mianowany został podpułkownikiem. Po powrocie do Warszawy pracował w Departamencie Służby Zdrowia, oraz jako kierownik Wojskowego Pogotowia Ratunkowego mieszczącego się przy ulicy Koszykowej.

W ciągu kilku lat pracy na tym stanowisku miał okazję poznać wielu wpływowych ludzi, a także być świadkiem wielu scen i wydarzeń niezwykle pouczających, momentami tragikomicznych, godnych oddzielnych wspomnień. W roku 1962, w wyniku zaistniałej sytuacji został przeniesiony w stan spoczynku przechodząc na rentę. Nie czuł się jednak emerytem i chciał działać dalej w swoim zawodzie. Przez całe swoje dorosłe życie udzielał się w pracy społecznej, żył aktywnie i w wieku 58 lat chciał być jeszcze użyteczny dla ludzi. Przypadkowo w prasie przeczytał, że na prowincji odczuwa się brak lekarzy. Zdecydował się opuścić stolicę. Pierwszym etapem działalności terenowej był WOZ w Zarębach koło Chorzel, po roku przeniósł się do Wizny aby być bliżej swoich rodzinnych stron. Z powodu konfliktu z władzami lokalnymi, którego powodem był jego protest przeciw pewnym kumoterskim praktykom, odszedł z Wizny i zamieszkał w Jasienicy koło Ostrowi Mazowieckiej, gdzie przepracował kilkanaście lat. Do 91 roku życia był kierownikiem miejscowej przychodni, zrobił wiele dobrego dla mieszkańców, zbudował nowy gmach, wyposażył go, zorganiował zaplecze. Dowodem na to są liczne dyplomy i podziękowania od władz lokalnych. Wiktor Nosarzewski był wielokrotnie odznaczany. Otrzymał m.in. KKOOP, nagrodę II stopnia Min. Zdrowia, wiele odznaczeń wojennych i wojskowych. Najbardziej jednak ceni sobie nadany uchwałą Rady Państwa z dnia 26.03-1986 r. honorowy tytuł „Zasłużony Lekarz PRL”.
Od 1995 roku wraz z małżonką zamieszkał w swojej posesji w Kalinowie koło Łomży, w tym samym Kalinowie skąd przed blisko osiemdziesięciu laty rozpoczął swoją wędrówkę w dorosłe życie. Mimo swoich lat trzymał wojskową postawę i cieszył się świetną kondycją fizyczną. Codziennie uprawiał ćwiczenia sprawnościowe i odbywał trzykilometrowy spacer marszowym krokiem. Był pogodny i zrównoważony, żyjąc w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku. Mówił, że chciał dla Polski coś zrobić i zrobił, niezależnie od panującego wówczas ustroju. Na przestrzeni dziewięćdziesięciu lat towarzyszył Polsce w jej przeróżnych kolejach losu, swoim życiem, pracą i działalnością chronił ją i wspierał.
Zmarł 7 marca 2004 roku w wieku 100 lat. Pochowany został 12 marca na cmentarzu parafialnym w Piątnicy.
Był bez wątpienia jednym z najstarszych polskich lekarzy, a na pewno nestorem rodu Nosarzewskich herbu Dołęga ubiegłego wieku.