Artykuł o filozofii Emanuela Kanta zamieszczony w Tygodniku Ilustrowanym nr 47 z 17 listopada 1923 roku (str. 140,141) udostępniony przez Bibliotekę Cyfrową Uniwersytetu Łódzkiego.
Link do pierwszego artykułu Wincentego Lutosławskiego rozpoczynającego ten cykl publikacji:
https://historialomzy.pl/wincenty-lutoslawski-wielki-francuz/
Przykład umiłowania nieprzyjaciół
Dziwne były Losy Kanta za życia i po śmierci. Ze skromnej, w Królewcu oddawna osiadłej rzemieślniczej rodziny, syn siodlarza, wnuk rymarza, w dziewiątym roku życia dostał się do Collegium Fridricianum, potem, mając lat 16, do uniwersytetu w Królewcu. Po ukończeniu uniwersytetu był przez dziewięć lat nauczycielem domowym na wsi, wychowując dzieci zamożniejszych rodzin. Dopiero w 32-im roku życia zaczął wykładać w uniwersytecie jako docent, a miał 46 lat, gdy został profesorem. Wówczas nikt jeszcze nie przewidywał przyszłej jego sławy. Mając lat 42, ubiegał się o stanowisko podbibliotekarza z wynagrodzeniem 62 talarów rocznie i stanowisko to nader skromne opuścił dopiero po dwóch latach profesury w roku 1772, mając lat 48. Cieszył się uznaniem otoczenia i trzykrotnie był wybrany na rektora uniwersytetu.
Wykładał jednak zwykle podług podręczników dziś mało znanych autorów, jak Baumgarten, Meier, Erxleben, Achenwall, Feder, Bock, tak, że wykłady były tylko komentarzem tekstu tych podręczników.
Pierwsze jego dzieła, przyrodniczej i teologicznej treści, nie zwracały powszechniejszej uwagi, a dopiero w 1781 r. po 10 latach profesury, a przeszło 25 latach wykładów, w 56-ym roku życia wystąpił z wielkiem pierwszem dziełem filozoficznem, pod tytułem: Krytyka czystego rozumu.
Daleko później, mając lat 64, wydał Krytykę praktycznego rozumu a dopiero w 1797 roku, mając lat 73, metafizykę obyczajów czyli etykę. Wkrótce potem, od 1798 roku szybko zaczął tracić siły cielesne i umysłowe, tak, że gdy na letnie półrocze 1793 zapowiedziane były wykłady warunkowo, „jeśli zdrowie i starość pozwolą”, to na zimowe półrocze 1797—8 roku już nawet zapowiedzi wykładów nie było, tylko wyznana publicznie infirmilas senilis.
Ta niemoc starcza, z zanikiem pamięci i zdolności myślenia rosła w ciągu ostatnich lat życia w sposób, rzucający cień na filozofję tego małego, chudego, słabowitego człowieczka, który słaby swój organizm tylko pedantyczną higjeną utrzymywał, lecz nie zdołał panować nad ciałem swem do śmierci.
Te smutne i ciężkie ostatnie lata życia człowieka, który swoim krytycyzmem nadmiernym zachwiał żywą wiarę wielu swoich wielbicieli, były jakby symbolem rozkwitu i nagłego upadku filozofji, mianującej się krytycyzmem i lekceważącej sobie całą twórczość filozoficzną wieków, jako naiwny rzekomo dogmatyzm.
Obecnie polski filozof, profesor filozofji w polskim uniwersytecie, Adam Żółkowski, streszcza wyniki dziesięcioletniej swej pracy nad filozofją Kanta w powa- żnem dziele pod tytułem „Filozofją Kanta, jej dogmaty, złudzenia i zdobycze”. Dzieło to wydane nakładem Towarzystwa Przyjaciół Nauk w Poznaniu, zasługuje na uwagę najbaczniejszą wszystkich Polaków co dotąd jeszcze ulegają urokowi królewieckiego profesora i wierzą jego rzekomej krytyce rozumu ludzkiego.
Autor nie szczędzi pochwał Kantowi w przedmowie. Przyznaje mu „górujące znaczenie” i uważa naukę Kanta za „jedną z najpotężniejszych Sprężyn, jakie kiedykolwiek pchnęły ducha ludzkiego na tory myśli”, (str- XI). Twierdzi, że Kant dostarczył pierwszy wzór traktowania wiedzy, jako czegoś „odrębnego, samodzielnego, co dźwiga się po swojemu, i buduje wedle swoich praw. Wyda się to wielką przesadą miłośnikowi Platona, Arystotelesa lub Kartezjusza, bo każdy z tych filozofów niewątpliwie uważał wiedzę nie tylko za niezależną od innych funkcję ducha ludzkiego, lecz nawet za główne jego przeznaczenie, a Kant przeciwnie chciał rozum ludzki ograniczyć, zamykając mu drogę do rozwiązania najważniejszych zagadnień i uogólniając potwornie własną nieudolność.
Lecz ktoby z tych pochwał przedmowy wnosił, że autor jest wyznawcą Kanta, bardzoby się mylił. W tekście książki czytamy takie zdania o Kancie, jak np.: „autor sam nie doszedł do ładu z wyobrażeniami, któremi się posługuje” (str. 39), „niedostateczność jego teorji i jednostronność jego stanowiska odbija się na stosunku filozofa do metafizyki” (str.67).— Zarzuca mu „uprzedzenie i dogmatyczną jednostronność” (str. I 101 — „nieścisłość” (str. 136) — „wśród wyobrażeń ponadrze- czowych, czysto racjonalnych, niesprawdzalnych zmysłowo… Kant czuje się niepewny i zbity z tropu” str. 185) — „me chcąc czy nie umiejąc zdobyć się na pokonanie trudności w sensie dodatnim, musi Kant poprzestać na tego rodzaju niewytwornem odepchnięciu wszelkiej dalszej dyskusji” (str. 207) — „krętemi i śliskiemi drogami dąży Kant do wykazania rzeczy, które rozumie się samo przez się” (str. 213) — „dziwnie nieudolnie zdać sprawę usiłuje z pobudek zachodzących tutaj myśli” (atr. 225)-—„fałszywe interpretacje Kanta, dotyczące tego dowodu (istnienia Boga) jak i poprzednich, dziwne nieporozumienie, w które przytem się wikła, nie są to w istocie sprawy szczegółowe, lecz o wiele raczej wypływy zaprzecznego stanowiska. jakie zajmuje względem wszelkiej idei. Braknie mu stosownej miary, dlatego tłumaczy tak często sprzecznie i tak dowolnie sądzi” (str. 228) — „cokolwiek Kant powie teoretycznie o stanowisku idei, będzie tylko wyrazem zasadniczej nieufności względem tworów myśli i niezdolności do obracania się w jej sferze” (str. 252) — „Kant nie waha się używać wyrażeń, które zaciemniają jego teorię- A co najgorsza, to że nie tylko czytelnika swego wprowadza w zakłopotanie, lecz sam pada ofiarą wynikającego stąd nieporozumienia” (str. 272) — „poglądy Kanta na rzecz samą w sobie nacechowane są istnym dogmatyzmern na- odwrót, i obarczone wszy- stkiemi sprzecznościami, które to z sobą przynosi” (str, 319)—„niechęć czy nieudolność do podążenia za świadomością w… kierunku… naturalnym i koniecznym, tamuje rzeczywiście teorję Kanta w jej rozwoju i sprawia, że obraca się ona ciągle około tych samych punktów widzenia, marnując najświetniejsze przesłanki istotnego opanowania myśli i sprężyn poruszających” (str. 329) — „Szereg nieporozumień, którym Kant ulega, nieudolność, z jaką się obraca pośród swych wiekopomnych pomysłów, czynią teorje jego bodaj jeszcze bardziej pouczającemi” (str. 361)— „mimo najgłębszego uszanowania dla Kanta niepodobna doprawdy powstrzymać się od śmiechu na to oświadczenie jego, że nie można nigdy ująć ani nawet zrozumieć wolności” (str. 267) — „w wyroku takim leży dowolność… nieścisłość i niedopatrzenie” — (str. 390) — „dziwna się tutaj Kantowi przytrafia niekonsekwencja, dowodząca wahań i mglistości w myślach jego” (str. 403) — „w jednym i drugim wypadku jest to ta sama nieumiejętność ducha stanięcia o siłach własnych, ta sama nieudolność… zbudzenia się raz na zawsze z dogmatycznego uśpienia” (str. 417)—„redakcja tego ustępu nosi na sobie ślady wyraźne tego niewykończenia pod względem stylu, a co za tern idzie i pod wzlędem myśli, z jakiem spotykaliśmy się tylokrotnie u Kanta” (str. 425) — „Kant zawsze prześlepia to, co jest jedyną stanowczą sprężyną myśli i probierzem świadomości… mianowicie oczywistość, która rozstrzyga o rzeczywistości (str. 472) — „rozum u niego nie rozumie sam siebie, myśl tkwi w jednostajności i jednostronności, nie wyzwala się z dogmatycznego zacieśnienia. Kant nie umie nie krępować świadomości, on tamuje swobodne wybijanie się zakrytych znaczeń słowa, nie zdobywa się na opanowanie pojęcia, dla któregoby już nie było niespodzianek, któreby z góry brało w rachubę nieprzewidziane jego zwroty i nieobliczalne przekształcenia** (str. 492). — „Kant, jak zwykle, na swój sposób naiwny i nieudolny, oddaje świadectwo prawdzie** (str. 497) — „przez swą skłonność do poprzestawania na półśrodkach, przez swój brak konsekwencji, przez swój spokój w przyjmowaniu odpowiedzi niejasnych i wymi- jających, przez to, co nazwaćby można samym duchem dualizmu, pozostanie na zawsze typowym przedstawicielem swego narodu** (str. 499).
Te sądy o Kancie, powyżej przytoczone, wszystkie są nader trafne, ale zarazem powstaje wątpliwość, czy warto było tak naiwnemu, nieudolnemu, ograniczonemu pisarzowi tyle pracy poświęcać. Usprawiedliwienie tego wysiłku tkwi w ogromnym wpływie mętnych i bałamutnych pism Kanta na liczne, tak pospolite, podobne do niego umysły, nie tylko w ściślejszej jego własnej ojczyźnie, ale także i w Polsce. Adam Żółtowski wykazał jasno i przekonywująco ciasnotę tego ducha, ufającego nadmiernie doświadczeniu zmysłów i mającego w długim swym żywocie tak mało sposobności do jakiegokolwiek rozszerzenia horyzontów. Nie znał on ani wielkich stolic, ani ludzi wszechświatowej sławy, ani pięknych krajobrazów, ani żadnych silniejszych wrażeń, któreby go pobudziły do głębszego poznania samego siebie i Boga. Żył w pospolitem otoczeniu prowincjonalnem, dźwigając się z wielkim trudem powoli w hierarchji społecznej tego partykularza. Był całe życie zależnym i nigdy nie doznał prawdziwej wolności. Nie zdobył się na stworzenie rodziny i przez to jeszcze bardziej zacieśnił granice swego doświadczenia. Znaczenie pozyskał przez szczerość, z jaką wyspowiadał się przea światem z ciasnoty swego umysłu.
Dziś przystępuje do trafnej oceny tego typowego niemieckiego mieszczucha polski ziemianin, znający świat współczesny, mający we krwi świadomość wolności szlacheckiej polskiej i wiarę w żywego Boga — i osądza Niemca z dziwną wyrozumiałością, z magnacką uprzejmością, ukazując zarazem polskim czytelnikom te szersze horyzonty, które dla rzekomego mędrca były niedostępne. Polskość tego dzieła bije w oczy już od samej dedykacji, która zasługuje na przytoczenie: „Pamięci Stanisława Fudakowskiego, rzadkiej szlachetności przedstawiciela polskiej młodzieży akademickiej z ostatniej doby niewoli, rozmiłowanego w ojczystem piśmiennictwie ucznia Uniwersytetu Jagiellońskiego, przez hart woli — powagę rozumu — wytwomość uczucia, najwyższe rokującego nadzieje, czasu wielkiej wojny żołnierza bez skazy i hojażni, poległego pod wrogim sztandarem o samem zaraniu narodowego zmartwychwstania, — wielu myśli i ukochań powiernika pracę tę w niewygasłym żalu poświęca autor”.
Kto tak kochać i czcić umie przyjaciół, ten ma w sobie dosyć słonecznej, promiennej miłości, aby nawet wrogowi oddać sprawiedliwość. Trzeba było nadzwyczajnej pomysłowości, aby temu biednemu Kantowi, pomimo tylu stwierdzonych „błędów”, „prześlepień i „nieudolności”, jednak zachować pierwszorzędne miejsce w dziejach myśli ludzkiej — i mówić nie tylko o „złudzeniach”, ale także o „zdobyczach” filozofji Kanta. Sztuki tej dokonał Adam Żółtowski.
Ale skoro już tyle lat życia strawił na Kanta i Hegla, niechże powróci do zagadnienia filozofji polskich która na wstępie jego studjów filozoficznych stanowiła temat jego niemieckiej, doktorskiej rozprawy. Rozprawa ta wydana w 1904 roku w małej ilości egzemplarzy ), jest dziś bibliograficzną rzadkością i zasługiwałaby na opracowanie po polsku z temi uzupełnieniami, jakie ostatnie szesnaście lat życia nastręczyły autorowi. Praca ta stanowiłaby wstęp pożądany do nowego wydania dzieł Cieszkowskiego, zamiast tej zbyt krótkiej przedmowy, którą Adam Żółtowski wydanie „Ojcze Nasz Fiszera i Majewskiego opatrzył.
Ale jakkolwiek pożądaną byłaby ta praca, stanowiłaby ona tylko przejście od krytyki do budowy własnej, na którą stać niewątpliwie autora „Filozofji Kanta i „Metody Hegla. W tym wypadku mogłoby się okazać, że trudniejszą była krytyka cudzych przekonań, niż sztuka wyrażenia prawdy filozoficznej, opartej na najgłębszych przeświadczeniach polskiego ducha, których ani Kant ani Hegel nie posiadali: że jest Bóg, Stwórca świata całego i dusz ludzkich, wolnych i nieśmiertelnych. Posiadanie bezwzględne tycb przeświadczeń autor w swych krytycznych dziełach dostatecznie wykazał — i to go zobowiązuje, aby dał wzór spekulacji filozoficznej polskiej, wolnej od tych wad, które tak trafnie wytyka Niemcom. Długoletnie obcowanie z tymi Niemcami możemy poczytywać za dowód rzadkiego uzdolnienia do miłości wrogów. Ale, kochając tak wrogów, trzeba ich nareszcie o prawdzie pouczyć i wskazać im drogi zbawienia.
Wincenty Lutosławski.