Pierwsze dni kwietnia 1831 roku na Litwie (fragmenty)
„Pierwsze dni kwietnia na Litwie w 1831 roku” zamieszczone zostały m.in. w II wydaniu wspomnień Domeyki, które Helena Nieciowa – redaktorka wydania, zatytułowała ”Moje podróże”[1]. Wszyscy zapewne znamy powiedzenie: „ cudze chwalicie – swego nie znacie”. W ramach „oswajania” powyższego powiedzenia, krótka opowieść o Polaku – bohaterze Chile, którego zna zapewne każde chilijskie dziecko, a rodacy co najwyżej mgliście kojarzą tę wybitną i nieprzeciętną postać.
Przyjaciel Adama Mickiewicza, pierwowzór Żegoty z III części Dziadów, matematyk, geolog, filomata, powstaniec listopadowy i emigrant. Kiedy w połowie lipca 1831 roku przekraczał wraz z korpusem Dezyderego Chłapowskiego granicę Prus – nie przypuszczał jak wspaniale – pomimo początkowych trudności – potoczy się jego życie. Po krótkim internowaniu w okolicach Elbląga , na początku 1832 roku wyjechał do Drezna, a następnie do Paryża, gdzie nawiązał kontakty z uczonymi związanymi m.in. z Akademią Francuską. Idąc za radą jednego z nich zapisał się do Akademii Górniczej, gdzie znacznie poszerzył i ugruntował swoją wiedzę geologiczną. W niedługim czasie otrzymał propozycję objęcia posady wykładowcy chem ii i mineralogii w Coquimbo w Chile. Trwająca cztery miesiące podróż miała być początkiem jego wielkiej kariery nie tylko w Chile ale również w Ameryce Południowej. Po 6 letnim pobycie w Coquimbo , gdzie uczył i prowadził badania geologiczne, jego wiedza i zdolności organizacyjne zostały zauważone przez rząd chilijski. Szybko awansował, aby otrzymać w końcu stanowisko rektora Uniwersytetu w Santiago. Zlecono mu ponadto opracowanie programu mającego na celu zreformowanie całego szkolnictwa tego kraju. Poza pracą pedagogiczną i reformatorską, zajmował się również pracą badawczą w obszarze geologii, klimatologii, przyrodoznawstwa i etnografii. Utrzymywał szerokie kontakty z uczonymi z Europy. Efekty swoich badań zawarł w wielu publikacjach. Wdzięczni Chilijczycy nadali mu obywatelstwo, a po jego śmierci wznieśli mu okazały nagrobek. Po jego śmierci w 1889 roku, urzędowy organ chilijski pisał m.in.: “Domeyko był więcej niż profesorem, był apostołem nauki w Chile. Zasługi jego zdobyły mu niezmierną wdzięczność narodu”.
Wiele pomników w jego drugiej ojczyźnie przypomina o wspaniałym dorobku i życiu naszego rodaka.
Jego nazwisko na stałe weszło do światowej nauki. Na część uczonego nazwano bowiem już jedną z planetoid – 2784 Domeyko, na mapie Chile pozostała na trwale nazwa pasma górskiego Cordillera de Domeyko, jest miasto
Domeyko, od jego nazwiska utworzono nazwę minerału domeykit, w nazwach paleontologicznych mamy amonit chilijski – Amonites Domeykanus, dinozaur z grupy zauropodów – Domeykosaurus Chilensis oraz pterozaur – Domeykodactylus, botanicznych i zoologicznych małż- Nautilus Domeykus, a także Domeykos – prehistoryczną rybę kostnoszkieletowa oraz Domeykosaurus – nieformalną nazwę nieoznaczonych jeszcze rodzajów dinozaurów z okresu późnej kredy. Jego imię nosi była kopalnia złota w Złotym Stoku. Domeyko jest patronem ulic m.in. w Warszawie, Krakowie, Lublinie i innych miastach.
Ignacy Domeyko pozostawił po sobie bogatą spuściznę pamiętnikarską, która w 1898 roku za sprawą jego dzieci przekazana została z Chile do Akademii Umiejętności w Krakowie. Składała się z rękopisu obejmującego lata od 1831 do niemal ostatnich lat życia Domeyki. Pierwotnie materiałem wyjściowym do wspomnień systematyzującym i porządkującym aktywne życie autora, miały być notatki robione niemal na bieżąco w obszernym notesie, o którym pisał po latach: „ Od mojego wyjścia na żołnierkę (…) miałem zwyczaj pokrótce zapisywać w pugilaresie co mi się szczególniejszego zdarzyło. Woziłem ten dzienniczek z sobą przez 54 lat z górą z zamiarem ogładzić i poprawi
, to co po większej części dorywczo w nim zapisywałem. (…). Jednego ranka(…) dobyłem mój dzienniczek z 1831 roku(…) przerzucałem w przypomnieniu dawne moje dzieje i zostawiłem go na stoliku i nie wiem czy tego dnia czy nazajutrz skradziono mi go , nie pojmuję, w jakim celu i na jaką komukolwiek korzyść”. Było to prawdopodobnie około 1885 roku. Utrata dziennika opisującego jego kampanię wojenną 1831 roku i pierwszy okres emigracji była wielką stratą, ale paradoksalnie zmobilizowała Domeykę do ujęcia w ramy pamiętnika swojego życia.
Jednak w zasobach archiwalnych Państwowej Akademii Nauk – o czym Domeyko nie wiedział – zachowała się niezwykle ciekawa relacja jego autorstwa zatytułowana „ Pierwsze dni kwietnia 1831 roku na Litwie” spisana w połowie 1832 roku w Dreźnie. Do Krakowa trafiła wraz ze spuścizną rękopiśmienną po Janie i Stanisławie Koźmianach. Jest to zeszyt w sztywnej papierowej okładce liczącym 35 stron rękopisu. Pod tym nieco mylącym tytułem kryje się wspaniały i szczegółowy opis pobytu Domeyki m.in. w miejscowościach nadbiebrzańskich, w związku z jego próbą przejścia w charakterze emisariusza do Warszawy, gdzie miał zdać relację o stanie przygotowań do wybuchu powstania na Litwie. Jest to zgodnie z przypuszczeniem redaktorki II wydania wspomnień Elżbiety Heleny Nieciowej, fragment notatek Domeyki z jego pugilaresu, które autor podarował jednemu z przyjaciół na emigracji.
Czytając „ Pierwsze dni kwietnia…” jako regionalista zawsze zauroczony jestem językiem autora, ciekawym, bogatym i z dzisiejszej perspektywy pełnym archaizmów, starych form gramatycznych, a nade wszystko mnogością zawartych w nich szczegółów biograficznych, które w znakomity sposób uwiarygodniają przeżycia naszego bohatera. Stają się przez to świetnym materiałem ukazującym ogólne nastroje mieszkańców wsi nadbiebrzańskich w czasie wypadków powstania listopadowego. Wyczerpująca fizycznie, a momentami dramatyczna próba przejścia do stolicy, tak z powodu wielkich wiosennych rozlewisk Biebrzy jak i szczelnie obsadzonej przez wojsko rosyjskie granicy, nie została ostatecznie uwieńczona sukcesem i w efekcie czego nasz bohater zmuszony był wrócić do swojego majątku Zapole na Litwie. Jednak talent pisarski Domeyki, jego znakomita pamięć, a także swego rodzaju przenikliwość w opisie tak sytuacji jak i napotykanych na swej drodze osób, sprawiły, że wspomnienia z pobytu na naszych terenach są niezaprzeczalnie jednym z ciekawszych materiałów pamiętnikarskich do historii powstania listopadowego tego regionu.
Czy nazwisko Ignacy Domeyki nie powinno wejść na stałe do historii naszego regionu? Odczytując współcześnie „ Pierwsze dni kwietnia 1831 roku na Litwie”, można pokusić się o potraktowanie tychże wspomnień nie tylko jako materiału promującego tereny nadbiebrzańskie, ale także napisane z odpowiednim komentarzem stają się dzisiaj znakomitym… przewodnikiem turystycznym. Warto aby odpowiednie władze upamiętniły postać tego wybitnego Polaka przez wyznaczenie szlaku turystycznego prowadzącego jego śladami, postawienie skromnego kamienia z informacją o jego pobycie na Grzędach lub nazwanie jego nazwiskiem jednego z rosnących tam dębów…
Przedstawione poniżej fragmenty wspomnień Ignacego Domeyki ukazują jego pełną niebezpieczeństw misję przedarcia się do Warszawy. Autor jechał ze swojego majątku przez Grodno i wzdłuż rzeki Łosośnia dotarł do majątku Kalno pod Dąbrową Białostocką…
(…) W nocy przybyłem do Kalnowa[2] (…).Dwa dni musiałem bawić na miejscu , nim wyszukałem przewodnika do przeprawienia mię przez Bóbr w Augustowskie. Mieszkańców tu znalazłem niezbyt skorych do rozpoczęcia powstania ; ale co dzień czekali na przyjście Polaków, mieli w Bogu nadzieję i każdy, jaką kto miał broń strzegł i chował starannie na czas potrzeby. (…)
Siódmego kwietnia byłem u jednej zacnej Polki (…) nad samą granicą. Wesoło dzień zszedł: towarzystwo było liczne czytaliśmy urzędowe raporty o batalii po Dębem Wielkim[3]: piliśmy za zdrowie zwycięzców , panny śpiewały pieśni patriotyczne i zabawy ciągnęły się w późną noc. O godzinie 12, kiedy się goście rozjeżdżać zaczęli, wymknąłem się z pokoju i poza ogrodzie pod starą gorzelnię poszedłem, gdzie na mnie czekał mój przewodnik. W milczeniu poszliśmy przez pola po świeżo pooranej roli, potem przez błota , na których po kolana brnęliśmy aż do rzeki Bóbr, gdzie przewodnik miał w ajerze[4] ukrytą małą łódkę, tak małą , że za poruszeniem się i straceniem równowagi łatwo się było wywrócić. Wsiedliśmy ostrożnie , a przewodnik sterował poza samym rzędzie jakiegoś płotu w wodzie , od rybaków tam do zastawienia sieci przygotowanego.. Noc była pogodna cicha, księżyc tak jasno świecił, że nigdy go w tak wspaniałym blasku dotąd nie widziałem, czasem kiedy niekiedy plusnęła ryba na powierzchni wody, a szczeknięcie psa we dworze, z któregośmy wyszli, ledwo słychać było. Daleko za nami na brzegu błot widziałem ognie pogranicznej straży , od zachodu nad puszczą dym jakiś i łuna dalekiego pożaru.
Patrzyłem na piękne niebo, kiedy się łódź nasza z szelestem w zarosły brzeg łozą i ajerem zaryła. Było jeszcze na ukos pół mili drogi błotami do wsi, w której przewodnik mój , Mazur spod Goniądza, miał swoich krewnych i znajomych; a był to jakiś ponury i surowy człowiek, słowa nie przemówił do mnie i kiedym do niego zagadał, on syknął tylko i ani się odwrócił do mnie. Raz głęboko zapadłe się : dał mi rękę, podźwignął mię i przestrzegł, żebym unikał czarniawych miejsc, ale szedł, kędy woda była. Jakoż tam na dnie błota jeszcze się ląd utrzymywał i choć chłodno , dosyć mi znośnie było, pókiśmy na bardzo zimne krynice i żelazną rudę nie trafili, gdzie przez czas niejaki prawie po pas w błocie zatrzymać się musiałem, póki mój Mazur nie wynalazł drogi, kędy to oparzyste miejsce obejść można było.
W godzinę przyszliśmy pod dwór Jastrzebną, gdzie miałem sobie życzliwych, a kiedyśmy do wielkiej przybliżali drogi, tętent koni i głos rozmawiających ludzi na gościńcu kazał się nam w rowie przyczaić. Po chwilki podniosłem głowę i daleko widziałem lśniące po księżycu kaszkiety grenadierów ruskich. Był to patrol nieprzyjacielski: przewodnik mój poszedł na wzwiady , potem wrócił i we dwóch przez płoty , przez ogrody podeszliśmy z tyłu pod okna. Zastukałem, ogromne psy do nas się rzuciły, a w moment wyskoczył młody gospodarz. Oddałem mu kartkę, on mię wprowadził do swego pokoju, wykrzesił ogień, przeczytał listek i zaraz ustąpił mi swego łoża, bo tej nocy niebezpiecznie było w dalszą puszczać się wędrówkę.
Nazajutrz przyszła do mnie gospodyni domu, pani Lubowicka, pozdrowiła mnie ze łzami, bo z kartki, którą synowi oddałem, już się domyśliła powodu mojej podróży. Szanowna ta Polka była w żałobie po mężu[5]; trzech synów miał w wojsku rewolucyjnym[6]; młody zięć w miesiąc po ślubie poszedł z karabinem[7], a córka w Warszawie została: najmłodszy tylko syn pomagał w gospodarce matce. Dziwiłem się uniesieniu , z jakim chwaliła mi się , że jej synowie są w najwaleczniejszych pułkach: „ Starszy, jak mam wiadomość , jest w czwartym liniowym, średni w drugim pułku ułanów, a trzeci, co do jaskółek kulą z pistoletu trafiał, jest bez wątpienia frejszycach[8], co to z trupimi głowami za bezpardonowych są okrzyczani. Ach , gdybyś pan wiedział, przeszłej niedzieli byli tu moskale , musiałam ich częstować; ale przy kawie , kiedym zaczęła im gadać o tym moim synu, zawołanym strzelcu jak trafia do asa, a jak zimno do niedźwiedzia strzelał, a potem o sile mego najstarszego syna , a o zręczności mojego ułana, pobledli moi goście i ledwo usta otarli, jeden za drugim wyniósł się z Panem Bogiem! Żadna tu z moich sąsiadek nie jest ode mnie szczęśliwszą, choć ja płaczę; żadne może modlitwy nie są tak gorące: bo ja się modląc za kraj , modle się za moich najukochańszych synów. O, żebym też choć jednego po wojnie ujrzała, a jeśli Bóg osądził, że wszyscy oni maja być zabici, żeby też nie na próżno: jakby się uradowałaby się dusza mego męża, gdyby Polska była Polską, wolną i niepodległą, do czego on do śmierci tęsknił i wzdychał !”
Kiedy tak ona mówi, a jej słowa były dla mnie miłe jak najpiękniejsza modlitwa, wbiega dziewczyna z oznajmieniem, że słychać strzały działowe. Wybiega pani Lubowicka i jej syn[9], a ja za nimi wkrótce . I rzeczywiście , mogliśmy uchem, choć słabo, rozróżnić kilkadziesiąt bardzo dalekich strzałów , a był to pierwszy głos batalii, jaki w życiu moim usłyszałem.
Długo popasywać nie było bezpiecznie; poprosiłem o przewodnika o mil trzy do Dębowy, do znanego tam ze swoich cnót wójta gminy, pana Andreackiego. Pani Lubowicka oświadczyła mi, że sam mię tam zawiezie, wzbraniałem się ją narażać na niebezpieczeństwo, ale po krótkim namyśle zaprzężono konie, wsiadłem na kozły, wziąłem bicz i lejce i tegoż dnia zawiozłem panią Lubowicka i brata jej zięcia do Dębowy. Po drodze spotkaliśmy Moskalów , w Cichowie[10] była silna załoga , aleśmy szczęśliwie uniknęli podejrzeń, nikt nas nie zatrzymał.
Dębowa jest to mała szlachecka okolica nad Kanałem Augustowskim przy samej śluzie, wkoło bagnami niedostępnymi otoczona, a z jednej tylko strony od Cisowa na dwie wiorsty grobla do niej prowadzi. W tej okolicy mieszkał sławny z poczciwości swojej Litwin Andreacki[11], brat księdza, ejszyskiego proboszcza[12] , ale tuż przy nim siedział na ogrodzie jeden zwadliwy sąsiad pieniacz, chciwiec i kryjomy duch Moskalów[13] . O ile tamten był nam pomocny, o tyle ten ostatni nam i sąsiadowi swemu szkodził i trzeba się go było wystrzegać jak szpiega.
Na nieszczęście pana Andrackiego w domu nie zastałem i nie wiadomo było, dokąd z rana się poszedł. Jego żona,[14], kobieta pobożna, prosta, młoda, czekała go niecierpliwie i była niespokojna, bo jak się przed nami przyznała, przysłano z lasu po jej męża rano dla przyprowadzenia w Puszczę Jastrzębska dwóch jakiś zbrojnych krakusów. Gospodyni uprzejma częstowała nas jak ze zwyczaju, ale była roztargnioną, co chwilę spoglądała w okno i dziecko swoje najstarsze[15] wysyłała na groblę na wzwiady , czy ojciec nie wraca. Bawiąc gości, niekiedy wśród rozmowy mieszała się , bladła i zdało się jej, że słyszy tętent koni, i łzy miała w oczach; dzieci nawet były niewesołe, bo nie wiedziały, czego matka płacze.
Pani Lubowicka długo czekać nie mogła; dla oka więc złego sąsiada usiadłem znowu za furmana i wywiozłem ją daleko na groblę, potem zeskoczyłem z kozłów i o zmroku poszedłem na powrót do Dębowy.
Gospodarza jeszcze nie było w domu; sama ze starszym dzieckiem modliła się u obraza, a najmniejszy szelest czujną była. Wtem pies, co u progu leżał, zrywa się, uderza po drzwiach łapą, skowycze, wyskakuje i wita swojego pana. Wesoło, z hałasem wbiega poczciwy szlachcic, po prostu w płóciennej kapocie ubrany, ściska żonę, całuje dzieci, po tysiąc razy je całuje : potem wyjmuje dla nich dwuzłotkę[16] nowo przyniesioną z Warszawy, na której był wybity orzeł biały obok pogoni litewskiej. Cisną się dzieci i żona widzieć nowy pieniądz, on je jeszcze raz uścisnął i krzyknął z radością : „ Brawo! Wszystko najpomyślniej idzie”. Tu spostrzegł mię obcego i rzucił okiem na żonę ona go wnet ostrzegła , że ja dziś panią Lubowicką przywiozłem, a ja jestem posłem od powstańców. Zacząłem mu o Żmudzi i o Litwie rozprawiać, ale mi się nie dał mówić wiele, podał rękę, uścisnął i rzekł: „ Już o tym wiem i wiedzą o tym wszystkim w Warszawie i teraz dwóch z rozkazami emisariuszów przeprowadziłem, a jakie to walne chłopaki, jeden miał z golanką pendet[17] , zna
, że oficer, drugi zapewne w randze podoficera. A jakaż broń! Dubeltówki, pistolety, szable i krocice[18].(…). Nigdy nie zapomnę tych walnych wiarusów : jakie też to zuch. A puste, a wesołe, co też my się nie naśmiali. Jeden czarniawy, nazywa się Przecławski”.
„Toć pewno drugi Wołłowicz- podchwyciłem- On mi dał słowo, ze na pierwszą wieść o powstaniu pierwszy rozkazy od wodza przyniesie”[19]. „ Tak jest – odpowiedział –on wam słowa dotrzymał, bo też to zawadiaka jakiś, a silny, a zręczny !Już oni daleko stąd.” „ Więc już w Warszawie o powstaniu wiedza i nasi rozkazy na Żmudź ponieśli?” – zapytałem. „ O, wiedzą(…); ale jeśli pan masz co nowego do doniesienia , a jakie nowe polecenia od swoich, to spróbujmy, może się uda; rzecz nie jest niepodobna do wykonania, choć Moskale czujni i może stryczek obłowić. A, biedni trzej akademicy z Wilna; niedawno z wielką praca i mozołem przedzierali się do Polski ; jakże się im chciało służyć w krakusach; moja żona ich ostrzegała i ja namawiałem: poczekajcie lepiej, wszak lada bitwa , to nasi Dybicza[20] za kraj świata przepędzą. Nie , nie – koniecznie do wojska. Szczęśliwie ich aż za Rajgród przewiodłem; nocami po niedostępnych miejscach szli o głodzie i chłodzie i już pod same przednie straże podpełzli, na wzgórzach pikiety kozackie widzieli, gdy na nich moskiewski patrol uderzył. Jeden uciekł , a dwóch na miejscu skłuto. Ale potem o tym. Żono! Czyście nakarmili gościa, bo zaraz pójdziem spać, a jutro przeprowadzę, dokąd zechcesz.
Projekt o śnie bardzo mi był do smaku. Po nocnej wędrówce czułem się być strudzonym, a przygotowane łóżka nęciły mnie do siebie. „ Więc idzie spać” – rzekłem; ale sama gospodyni, ciągle niespokojna i jakoś trwożliwa, kilkukrotnie powtórzyła : „ czy tylko tu wam bezpiecznie-jakieś przeczucie mię trwoży”. „ Dobrze mówisz, moja kochana- powiedział mąż – Widzieli mię dziś ludzie jacyś i Żydek z sąsiedniej karczmy[21], kiedym prowadził moich wiarusów: o! jutro mię w domu nie ujrzycie ; ale diabeł poniesie Moskalów po nocy; jednak ostrożność nie zawadzi”. Wzięliśmy płaszcze, daliśmy dobranoc, gospodyni nas przeżegnała i szliśmy spać do stodoły. Ale chłopak służący poradził nam spać nad chlewem, gdzie był skład zimowego karmu. Tam się wdrapaliśmy z Andreackim, a za nami wlazł tenże chłopaki wszyscy trzej jeden przy drugim zaryliśmy się w słomę, a tylko para pistoletów i fuzja była tuż przy nas w pogotowiu.
Moi towarzysze od razu usnęli. Ja w myślach rozważałem sobie, czy mam iść dalej, kiedy o powstaniu, o tym co mam powiedzieć, wiedzą już w Warszawie. Żadnej bitwy, żadnego nadzwyczajnego wypadku , nawet sił powstańców opisać bym dokładnie nie mógł. Rozkazy już za kilka dni będą na Żmujdzi. Ja tam nie byłem , ale mam hasła, znam Lelewela; może by moje rady, uwagi były dla Litwy przydatne, a może się im dziecinne wydadzą, im co takich cudów dokazują. A tymczasem miedzy swoimi byłbym użyteczniejszy: po lasach z powstańcami w partyzanckiej wojnie! Czy się nie za prędko pochwyciłem pierwszej zręczności stania się czynnym? Koło domu tyle ważnych rzeczy było do wykonania. Ale za to widzieć Warszawę! Zwycięstwo pod Wawrem i Dębem, 12.000 niewolnika, pieniądze z pogonią litewską, nasze legiony stanęły mi w duszy trzeba dotrzeć choćby dla widzenia jednej pikiety krakuskiej[22]. Sen mnie nie brał; Bóg wie, co mi się marzyło ; północ minęła, już zaczynało świtać.
A wtem tętent koni posłyszałem. Coraz się przybliża; na chwilę ucichło. Skrzypnęły wrota . Już na dziedzińcu słychać konnych. Podniosłem głowę; przez otwór u strzechy widziałem żołnierzy jadących prosto do domu pana Andreackiego. Na przedzie było kilka par kozaków z pikami, a dalej po dwóch jechali kirasjerzy[23], każdy z pistoletem w ręku. Zbudziłem pana Andreackiego; pierwsza myśl przyszła zsunąć się tyłem zza strzechy i uciekać w błota. Lecz skorom wytknął głowę, ujrzałem cały dwór otoczony gęsto żołnierstwem. Tu jęk przeraźliwy żony i dzieci nas dochodzi. Po Domie, po dziedzińcu biegają z ogniami. Już w stajni, już w stodole. Okropna wrzawa: „ Hdie baryn? Hdie łazianin? Zdies krakusy ?[24]” Słychać jak biją sługi i domowników. Chciał skoczyć Andreacki, wstrzymałem go, mieliśmy trzy strzały; za nas dwóch trzech by ich padło. Wpadają do chlewu z ogniem. Nasz chłopak ze strachu, sądząc, że uciecze, zsuwa się do ogrodu po ścianie. Dostrzeżono go, łowią, pistolet mu przyłożono do piersi i pytają: „ Hdie baryn?”. Podskoczyli drudzy, biją go ale się on zaląkł i nie mógł słowa przemówić. Potem go oficer bierze na stronę, prowadzi do chlewu, nad którym byliśmy schowani ; nadstawujemu ucha : słyszymy targ: dwadzieścia dukatów daje mu oficer, jeżeli pana wyda, sypie mu rublami. A w domu coraz okropniejszy jęk dzieci i żony, płacz i krzyk kobiet. Tu znowu na dole słychać namowy żołnierzy: „ nie lękaj się pana – mówią do naszego chłopca- ty będziesz wolny, a my go powiesimy, powiedz gdzie krakusy, on dwóch dziś tu przyprowadził ;, wszak to ich konie w stajni, oni tu śpią u niego, wot diengi[25]”. I znów słuch natężamy: słychać łkanie chłopca.” Mów, bo zabijemy”- krzyczą i tłuką, a on ledwie mógł wyjęknąć: „ Nie wiem , dalibóg, nie wiem, gdzie pan; on za furmankami pojechał”. Wtem jeden zapytał: „ A gdzie u was siano?” „ W stodole” – odpowiedział chłopak i poszli wszyscy do stodoły: tylko dwóch kozaków zostało, którzy poza strzesie i po kątach pikami ryli i głęboko wiercili słomę nad chlewem zrzuconą, tak, że pan Andreacki o mało w piersi ugodzonym nie był. Klną i łają Moskale; odbili spichrz, w domu podłogę wydarto, wybijają komin, nawet pasiekę w ogródku zburzyli, powywracano ule, a wszędzie rabunek, gwałt. Drudzy ze stodoły wracają i dają znać starszemu, że siano, jakie tam znaleźli, tak przeszyli pikami, że tam by się i szczur nie osiedział. Wzmaga się złość w barbarzyńcach ; „ Zapalcie budowle- zawołał oficer – oni tu muszą być, niech się przynajmniej gdzie w dymie uwędzą” Już zapalone łuczywa niosą; jeden tylko ich wstrzymuje jakiś poczciwszy; inni się burzą, wszczyna się kłótnia : „ Jak to, cztery mile napróż nośmy zbiegli, spędziliśmy konie, okaśmy nie zmrużyli i nas siedemdziesięciu jednogoż by skatinę26 złowić nie miało?” . Długo między sobą coś między sobą starsi radzili, drudzy się na ziemi rozciągnęli, pijani i zmordowani, aż w końcu „ na koń” głos oficera dał się słyszeć , a żołnierz ozwali się chórem złorzecząc Andreackiemu, przeklinając krakusów i Polaków, i samego Boga i hosudara, co ich męczy. Mrucząc wyjechali z dworu, kurzawa ich ogarnęła; goniliśmy ją daleko okiem, aż w końcu grobli znikła.
Jeszcze było głucho i obaśmy w słomie leżeli, a każdy jednym okiem patrzył przez otwór, jaki sobie w strzesie był przewiercił; niepewni jeszcze życia, niepewni , czy wszyscy żołnierze już odjechali , kiedy usłyszałem głos pani Andrackiej, słaby i przytłumiony : „ Mężu, uciekaj” . Wyskoczyliśmy; godna politowania była ta kobieta z na wpół umarła twarzą: drżała, a przy niej stał biedny chłopak służący, zbity i przelękniony. „ Uciekajcie- rzekła pani Andreacka- bo nie ręczę, czy po was znowu nie przyjadą, skoro im sąsiad da wiedzieć, że wy tu jeszcze jesteście”, a spostrzegając mnie, dodała „ dzięki Bogu, żeś pan ocalał: Opatrzność Najwyższa zakryła was przed Moskalami, że im nie przyszło na myśl wleźć na górę, kiedy najmniejszy zakątek w całym dworze przetrzęśli. Biedne dzieci moje ledwie żyją z płaczu i ze strachu”. „ Krótka rada- przerwał pan Andreacki- pan się przebierz i powiedz mi, dokąd chcesz iść”. Zrozumiałem z jego miny i z zapytania, że miał mnie za zrażonego tym nocnym wypadkiem; wziął mię za punkt honoru i rzekłem : „ Idę dalej!” Uścisnął mnie szlachcic, klasnął dłonią i zawołał: „ To mi zuch! Ja ciebie tęgie pół mili do wioski przeprowadzę, a ty, Maćko – rzekł do chłopca- czółnem stad pana przewieź aż pod tamte krzaki, żeby pan Marcin nie spostrzegł; ja z fuzją inną pójdę drogą „ . To mówiąc zeszedł na dół, ucałował żonę i oboje poszli do dzieci.
Ja zostałem z Maćkiem, co nam uratował życie, oddałem mu całe moje odzienie, a on mi dał grubą koszulę, jakiej nigdy w ręku nie trzymałem, zdjął z siebie sukmanę szarą z potrzebami i kapelusz, a ja to na siebie wdziałem, co mi tak fizjognomię zmieniło, że kiedym przyszedł pożegnać się z gospodynią, ledwie mnie poznała. Pobłogosławiła mię ze łzami. Dała mi na drogę chleba i trochę wędliny; ucałowałem jej ręce i poszedłem na brzeg kanału z Maćkiem, wsiedliśmy do czółna i popłynęliśmy. Ranek był piękny, wiosenny; słońce już było wzeszło, dziękowałem Bogu za uratowanie mię nocy przeszłej z rąk moskiewskich , a w Jego świętą oddałem się opiekę i wesoło mi było, rześko, a myśli wczorajsza, czy potrzebnie idę dalej, nie wracała mi do głowy. Kiedyśmy płynęli, na brzegu stał pan Marcin i poznał się widać na sztuce, bo mi się surowo wpatrywał; potem zoczywszy daleko pana Andreackiego pokiwał głową zaburczał coś pod nosem i prędko poszedł do domu.
Maciek przybił czółnem na umówione miejsce, pożegnałem go i z panem Andreackim przyszliśmy do wsi położonej nad jakąś rzeczką, która do Bobry wpada, zdaje mi się do Biebrzą[27]. Tam poczciwy szołtys[28] powiedział nam , że po całej okolicy szukają dwóch zbrojnych krakusów, których wczora pan Gołembiowski komisarz z Cieszewy przeprowadził i za to go nieboraka, jak słychać , Moskale chwycili i męczą niemiłosiernie[29]. „ Co, pana Gołembiowskiego?- zawołał Andreacki i wziął się za głowę- więc jesteśmy zdradzeni ; tak, z nim wczora ich przeprowadziłem i dziś do niego miałem ciebie odesłać; on jeden mógłby ci wskazać dalszą drogę , bo bez niego nikt nie potrafił dalej się przedrzeć; on wiedział cały sekret dalszej podróży. Biedny mój przyjaciel, zamęczą go, zamęczą” A wtem spostrzegłszy na mnie kwaśna miną : „ Ale nie zważaj na to , jest jeszcze jedna rada. O mil dwie stąd mieszka miedzy bagnami w puszczy strzelec Alexandrowicz; on, jak wiem, przeprawił zimową porą jednego Litwina pod Łomżę, a my się z nim dobrze znamy. Człowiek to prosty, ale tęgi zuch i patriota; do niego zaraz napisze.”
Wchodzimy do domu szołtysa, gdzie było kilka kobiet biało i czysto ubranych: jedna siedziała za krosnami, a inne motały nici. Po raz pierwszy w życiu widziałem tak zamożnego wieśniaka ; serce mi się radowało, kiedy mię uprzejmie , nie pytając, kto jestem, wzięto za jakiegoś posłańca z dalekiej wsi, powitano jak wieśniaka i częstowano gorzałką, a na stół zastawiono chleb, ser i pełną misę gotowanego szczawiu.
Pan Andreacki był wójtem gminy, znał dobrze szołtysa, szepnął mu na ucho, a stary poszedł po swojego syna i zlecił mu, żeby mię przeprowadził do owego strzelca w puszczy; sam zaś przyrządził dla mnie Kurpie; bo miałem do przebycia pół mili błot i trzęsawicy, po których ciężko w butach chodzić. Wziąwszy wiec kartkę od pana Andrackiego, pożegnałem go; stary sołtys przeprawił mię i syna swego czółnem za rzeczkę i tam kazał mi usiąść na pniu , zdjął mi buty, włożył kurpie, a nogi moje sznurował powrozami. „ Dyć to wy nigdy w kurpiach nie chodzili , rzecze, wa! Co tez za okrutna noga; mojego Jaśka o tyle większa- i tu patrzy na swojego syna podrostka , tłustego a niezgrabnego, i uśmiecha się stary[30]. Potem nas przeżegnał : „ Szczęść wam Boże!” – rzekł i dał mi kij w rękę.
Z pól mili ciężkiej przeprawy przez błota miałem: po pas zapadałem w bagna i dosyć zmęczony , po dwóch bezsennych nocach dochodziłem w lesie do chatki, w której mieliśmy znaleźć leśnego strażnika; kiedy niespodziewanie spostrzegamy przy chacie jakieś kobiety wyższego stanu, nie pustelniczo ubrane które, skoro nas zoczyły, pochowały się do chaty , a ku nam ogromne psy wybiegły. Za psami młody strzelec wyskoczył , obronił nas i zapytał, kto jesteśmy? „ Szukam pana Aleksandrowicza”- odpowiedziałem. Zmieszał się i ledwo wybąknął: „ Ja jestem”. Oddałem list, co go jeszcze bardziej zmieszało[31].
Odprowadza mnie na stronę i zwierza mi się, że właśnie tej godziny pani nadleśna uciekła tu do jego chałupy i ma się tu ukrywać , bo już dłużej nie mogła wytrzymać rozbojów kozackich, mianowicie teraz kiedy Moskale, rozeźleni za przeprowadzenie szpiegów i posłańców polskich, dopuszczają się gwałtu i rozboju. Potwierdził mi wszystko, cośmy o Gołembowskim za rzecz niepewną od Szołtysa słyszeli, i oświadczył mi, że ani może , ani się odważy służyć mi za przewodnika. „ Bój się pan Boga – rzecze – tu lada moment, może tej nocy Moskale do mnie wpadną i za najmniejsze podejrzenie chatę spalą. W Rajgrodzie mówił mi mieszczanin , że się już na nas odgrażał jeden tam Żyd, co ma swoje konszachty z oficerami. A do tego jest tu pani nadleśna. Ona się przelękła na sam widok cudzych ludzi i osłabiała . Ona mię przeklnie, skoro zobaczy, że ja rozmawiam z panem. Ona się domyśli. O! to przebiegła kobieta. ”
Ale pozwólcie mi odpocząć – rzekłem – bom zmęczony”. Pomyślił trochę pan Aleksandrowicz, potem kiwnął głową: „ Niech się tu pan zatrzyma, ja pójdę pogadam z siostrą, może jakkolwiek da się ułagodzić pani nadleśna”.
Jakoż po chwili przybiegła siostra strzelca , młoda a ładna, i zaprosiła mię do chaty.[32] Wszedłem; na łóżku leżała jakaś otyła jejmość, a tuż przy niej ogromna na ziemi walizka i mały wrzaskliwy piesek. „Waćpan z daleka?” – zapytała mię nadleśna[33] : a choć w strachu, rada by mnie zbadać , a ciągle się ogląda, zaziera w okno chwyta się za serce, pluje i wzdycha. „ Z daleka, mości dobrodziko ” odpowiedziałem i umilkliśmy. „ Dokąd Bóg prowadzi?”. „ Chciałbym się pod Łomżę przedrzeć”. Znowu milczenie. „ Ale to trudne, nie wiem, to niepodobna”- mówi pani” – mówi pani nadleśna, a widzę, że już nad strach ciekawość górę bierze. I dalej po krótkim namyśle : „ Pan może mi się zwierzyć; mój mąż w wojsku kapitanem ; kto wie, może majorem dotąd; ach Boże, gdyby też kiedy Polska była!”Ja milczę, a pani nadleśna biorąc to za potrzebną ostrożność , wysyła pana Aleksandrowicza na dróżkę od Rajgrodu, jego siostrę po wodę , kuzynce każe robić herbatę, wtedy zrywa się z łóżka podchodzi familiarnie do mnie i biorąc mnie za rękę rzecze: „ Ja wiem, że pan jesteś ważną figurą , ja się domyślam; i dobrze , że przed prostymi ludźmi wystrzegasz się gadać ; uciekaj czym prędzej pan stąd, bo tu niebezpiecznie ;(…). Wtem pies zaszczekał , pani nadleśna krzyknęła i padła na kufer, co stał przy mnie. Wpadają kobiety , nie wiedzą co się stało, patrzy na mnie , patrzą na panią nadleśną. „ Co to było?”- pytają; trzeźwią imość, ona drży, ocyka się, patrzy w okno i po pauzie zapytała, na kogo pies szczeka.(…).
Zaprowadzono panią nadleśną na łóżko, a ona po chwili z miną z miną bardzo poważna prosiła kobiety, żeby się oddaliły, bo ona ma o ważnej rzeczy ze mną do pomówienia. Wszyscy wyszli, ja znowu tylko z nią zostałem. „ O! co mnie – rzekła- to pewno Moskale szukać będą , chwała Bogu, ze się skryłam. Mój mąż w krakusach i wiedzą, że ja imperatora nie cierpię. Możesz mi pan zawierzyć , nie takie to rzeczy przez moją głowę przechodziły”. Na to odpowiedziałem strudzony, że wiele a wiele miałbym do doniesienia o Litwie, o wojsku, o Turkach i o Anglikach, że wszystko po części jest prawda; tylko mi tak słabo i tak jestem znużony, że muszę choć jedną tu noc przespać. „ Ale zmiłuj się pan chyba życie niemiłe; tu co moment lękamy się Moskalów ; tu o pół mili w Rajgrodzie dwa półki”. Na to przełożyłem, że gorzej będzie , jeśli w tej puszczy w nocy zachoruję , a mnie nieżywego znajdą.
Strwożyło to imość, cały sekret ze mną umarłby dla niej; kazała mi dać herbaty, nalała nie żałując rumu, rozłożono ogień na kominie, rozparłem się wygodnie przed ogniem i moje obuwie suszyłem. Tymczasem siostra strzelca przygotowała pościel w stodole , a potem nieznacznie zza drzwi mrugnęła na mnie, tak, że tego nie spostrzegła pani nadleśna, która coraz niecierpliwiej wyglądała ode mnie nowin i wiadomości. Wyszedłem nie mówiąc jej słowa i padłszy jak długi na łóżko, zasnąłem.
Zaledwie słonce wzeszło obudziła mię siostra pana Aleksandrowicza, przyniosła kawy i kawał wielkanocnego pieroga[34] i pocieszyła mię okiem nadziei. „ Niech pan będzie spokojny- rzekła – choć pani nadleśna cała noc nie spała , dziś jednak nie jest w takim strachu jak wczora; a ja namówiłam brata mego, żeby dziś poszedł do Rajgrodu, o wszystkim się dowiedział, o wszystkim się przekonał i- jeśli można – sam lub przez kogo drugiego ułatwił panu przejście dalej. A tymczasem pan musisz dziś tu koniecznie odpocząć, bo się o jego zdrowie lękamy”. Podziękowałem czule, poszliśmy do chaty, gdzie w istocie spokojniejszą znalazłem panią nadleśną, a pan Aleksandrowicz już był do Rajgrodu poszedł.(…).
Cały ten dzień zszedł mi na próżno. Nudziła mię nadleśna wypytywaniem się o Litwę, o powstaniu; musiałem o wodzach i o wojsku gadać, których nie widziałem, wpadło i o Turkach, i o Anglikach napomknąć, a za to o Francuzach imość mi gadała i wspólnie do pół miliona armii Polsce przygotowaliśmy, a kiedy się udało wymknąć, szedłem pod pozorem niebezpieczeństwa do lasu (…).
Wieczorem późno jużeśmy byli zniecierpliwieni czekaniem na gospodarza, a na panią nadleśną paroksyzm strachu napadł. Niespokojna a swego brata gospodyni w progu chaty stała i lękała się pani nadleśnej, która na nią zwalała całą przyczynę nieszczęścia, jakie zapewne spotkało jej brata w Rajgrodzie. (…).
Wtem pies zaszczekał, porwaliśmy się. Gospodarz wrócił, ale przelękniony, zmieszany, najgorsze nowiny nam przynosi: „ Ach, tam skończenie świata !- rzecze- Co też tam nie wyrabiają Moskale; pana Gołębiowskiego okrutnie zbili za przeprowadzenie dwóch krakusów; pobrali i strzelców jego, i Szołtysa, i zięcia arendarz. Bóg wie, kto ich wydał; całe miasteczko w strachu. Przy mnie wysłano żołnierzy do rozmaitych panów; a kogo wezmą, bądź zdrów. Posłano powtórnie po pana Andreackiego, bo wiedzą o jego konszachtach z Polakami. Kirasjery jak dęby wielkie noszą się z pękami łóz, którymi sieką naszych niemiłosiernie. Najsurowiej zakazano bezpaszportnych na moment do chaty przyjmować, owszem, kazano dostawiać wszystkich cudzych ludzi do policji; a z gminy ani przejść bez moskiewskiego świadectwa”. „ Dosyć, dosyć- przerwała nadleśna- Pan tu nocować nie możesz, idź sobie z Panem Bogiem; nam życie drogie, a i chaty szkoda, bo spalą”. Mówiąc to nastroiła srogą minę i z kąta w kąt chodziła po izbie, a coś sobie pod nos mruczała i kręciła głową. Siostra strzelca załamała ręce i łzy jej stanęły w oczach i kręciła głową.(…).
Nie było czego czekać, wziąłem mój kij, skłoniłem się i wyszedłem z panem Aleksandrowiczem, a za nami wybiegła jego siostra i zaklinała mię na wszystko, abym niedaleko od chaty pod dębem nocował, a nie a nie puszczał się nocą w nieznajome miejsce lub gdzie w puszczy nie kładł się na ziemię, bo tu są jadowite węże. Wyniosłą mi potem poduszkę i kożuch, bo noc była zimna , a ja prócz sukmany nic na siebie nie miałem
Jeszcześmy się chwilę naradzali z panem Aleksandrowiczem; on mi powiadał o położeniu wojsk moskiewskich i o obrotach naszej armii; prosiłem go i zaklinałem, żeby mnie przynajmniej przez rzekę Łyn[35] i przez jej rozlewy i zatoki przeprawił , bo pływać nie umiem, a w tym czasie rzeka była wezbrana i trudne do przebycia tzw. biele, które na kształt jezior po puszczy rozmaicie się wiją[36]. Odłożył to do jutra, a ja poszedłem o kilkaset kroków od chaty i położyłem się pod dębem[37].
Zimno było i wilgotno i obrzydliwie miedzy gadami; sen jak z musu przychodził, był przerywany, marzenia dzikie , mordujące. Kilkakrotnie byłem w Warszawie, patrzyłem na szeregi powiązanych Moskalów, na zdobyte sztandary, na świetne wojsko nasze; byłem na sejmie i jak poseł perorowałem, potem porwany w ręce Moskalów pod szubienicą wyrywam się , znowu mię łowią, okutego prowadzą na Sybir. To ostatnio mi się śniło, gdy mię obudził strzelec i oświadczył, że nie chce i nie może się odważyć na przeprowadzenie mię w stronę ku Warszawie, że tego żadną zapłatą wymóc nie zdołam i tu dłużej przebywać mi nie wolno.
Jedna więc tylko droga dla mnie zostawała, to jest ta, którą przyszedłem, a wróciwszy pod Dębowe myśliłem, ze przez znajomego mi Szołtysa zejdę się gdzie z panem Andreackim i on poda jaki inny sposób lub radę.
Pani nadleśna , kiedym wszedł na pożegnanie, mocno się uradowała widząc, ze odchodzę. O strzelcu i jego siostrze nigdy nie zapomnę, bo w nich widziałem czułość, prostotę, szczerość i gościnną życzliwość. Jakiej od obcych może już nigdy nie doznam.
Z boską pomocą trafiłem prosto do wsi mego znajomego szołtysa, przebyłem powtórnie błota z butami pod pachą, w Kurpiach danych mi od strzelca, i spocząłem na pniu, na którym mię stary przedwczoraj obuwiał. Zoczył on mię rychło ze swojej chaty, podał czółno, przewiózł, ale o panu Andrackim nikt w całej wsi nie wiedział, a innej drogi nie było, jak albo znowu wracać na chatę pana Aleksandrowicza, albo koło Dębowy niedaleko Cisowa iść poza augustowskim gościńcu; po przerwaniu zaś łańcucha znajomości pierwszy zły albo lękliwy człowiek mógłby mię wydać. Zostało mi tylko wracać do Jastrzębnej i tam od znajomego mi wójta gminy dostać listy czy zaświadczenia lub mieć sobie osoby wskazane, do których mam się udać. Ale razem ostygła we mnie chęć awanturnictwa, czułem się niesposobnym do emisariuszostwa tajnego i wdziałem, że po przejściu posłańców na Żmujdź moja misja tym samym niepotrzebną była, a wiele miałem już do doniesienia w Litwie, gdzie przed odejściem moim nic prawie nie wiedziano ani o zwycięstwach polskich, ani o położeniu armii nieprzyjacielskiej (…).
***
Przypisy:
1. Ignacy Domeyko, Moje podróże, T. I, Wrocław 1962
2. Kalno- majątek ziemski siedziba tzw. klucza Kalniańskiego. W majątku znajdowały się wzorowo prowadzone stawy hodowlane. Dzisiaj Kalno jest częścią Dąbrowy Białostockiej.
3. Wieś na wschód od Warszawy. 31.03.1831 miała tu miejsce zwycięska bitwa wojsk polskich z wojskami rosyjskimi. Ogólne dowództwo nad wojskami polskimi sprawował gen. Jan Skrzynecki.
4. Tatarak.
5. Józefa ze Stetkiewiczów Lubowicka / Lubowidzka/ ( +1849), żona zmarłego 19.01.1831 roku Wincentego byłego kapitana wojsk polskich, dzierżawcy majątku Jastrzębna.
6. W powstaniu wzięli udział: Michał Lubowidzki, urodzony w 1803 roku w miejscowości Dubowa. W 1821 roku wstąpił do Armii Królestwa Polskiego. Ukończył Szkole Podchorążych Jazdy. W 1827 roku otrzymał awans na ppor. W powstaniu ppor. 4 pułku , a następnie por. Otrzymał złoty krzyż. 05.10.1831 przeszedł z Rybińskim do Prus. Internowany przez Prusaków w Gdańsku. W lutym 1832 roku powrócił do majątku Jastrzębna. 04.12.1832 przybył do Warszawy i złożył przed Komisją Rządową Wojny przysięgę na wierność carowi.
Józef Lubowicki, urodzony w Jastrzębnej. W armii KP sierż. 2 psp. W powstaniu aktywny uczestnik Nocy Listopadowej. W powstaniu ppor., a następnie por. przeznaczony do 4 ppl. Poległ 25.06.1831 w bitwie pod Ostrołęką. Wiktor Lubowicki, brak bliższych danych o jego udziale w powstaniu. Po powstaniu inżynier komunikacji wodnych i lądowych.
7. Józef Rohr , urodzony w Zubrzycy w obwodzie białostockim. W armii KP od 1817 roku. W 1830 roku zawarł związek małżeński z Emilią z Lubowidzkich Czarnecką, wdową po Fortunacie. W powstaniu dosłużył się stopnia majora. Odznaczony KW.
8. Frejszyce – formacja strzelców.
9. Antoniego Lubowickiego ( 1803-1877),najmłodszy syna Józefy i Wincentego .
10. Błąd autora. Chodzi oczywiście o Cisewo.
11. Stanisław Andradzki, urodził się 17.07.1796 roku w Dębowie, syn Mateusza i Jadwigi z Kiersnowskich. Wójt gminy Dębowo. Bardzo lubiany i poważany w tutejszym środowisku o czym świadczy fakt wielokrotnego proszenia go na ojca chrzestnego tak dzieci ,, szlachetnie urodzonych ” jak i chłopskich Przeżył powstanie i w 1833 roku wzmiankowany był m.in. jako ojciec chrzestny syna ekonoma folwarku Lebiedzin Józefa Kwiatkowskiego. Zaangażowanie w sprawy powstania kosztowało go utratę stanowiska wójta. W 1842 roku wymieniony jako plenipotent i wieczysty dzierżawca folwarku Dębowo. Zmarł 10.12.1854 roku w wieku 63 lat. ( sic !)
12. Józef Andradzki urodz. ok. 1790 roku ( 1833-43 lata), szlachcic niewylegitymowany z Królestwa Polskiego, ksiądz z parafii Ejszyszki w diecezji wileńskiej . Obwiniony o to, że kilkakrotnie przyjmował u siebie emisariusza Marcelego Szymańskiego. Na mocy konfirmacji wyroku wileńskiego gen. gubernatora wojennego Mikołaja Dougurowa, został zesłany do najbardziej odległego klasztoru pod dozór władz duchownych bez prawa powrotu do obecnego miejsca zamieszkania. Mieszkał m.in. w klasztorze w Lubarze.
13. W tym czasie Dębowie mieszkali : Wiktor Topolski, strażnik celny, a potem dozorca kanałowy, Karol i Franciszek Piotrowscy, Antoni Smolewski i jego dorosły syn Franciszek, a także prawdopodobnie Stanisław Żak wraz żoną Jadwigą. Trudno zatem jednoznacznie stwierdzić o kim pisał Domeyko.
14. Żoną Stanisława Andradzkiego była Aniela z Głowackich. Zmarła 19.03.1843 roku w Dębowie w wieku 45 lat.
15. Starszym dzieckiem Andradzkich była Ludwika Karolina ( *1822 roku w Dębowie),młodszym Adolf Jan (1824 – 1869), późniejszy wieloletni nadzorca śluzy w Dębowie. Pochowany jest wraz z żoną Franciszką z Kacmirowskich (+1869 ) na cmentarzu w Jaminach. Nagrobek zachował się.
16. Pomimo wybuchu powstania, Bank Polski nie zaprzestał swojej działalności. 9.12.1830 roku przystąpiono do organizacji skarbu i bicia nowych monet, które miały być również manifestacją polskiego patriotyzmu.. Zaczęto ściągać z obiegu wcześniej obowiązujące carskie monety z wizerunkiem dwugłowego orła. Wybito w tym czasie 5 rodzajów monet 3 i 5 groszy, 2 i 5 złotych oraz dukata wzorowanego na dukacie holenderskim. Ponadto wprowadzono do obiegu banknot ( bilet) o nominale 1 złoty. Wspólnym elementem wszystkich monet obiegowych ( bez dukata) jest identyczny dla wszystkich nominałów awers. Pozbyto się carskiego orła i zastąpiono go herbem polsko- litewski – Orłem i Pogonią. Po upadku powstania władze zarządziły wycofanie powstańczej waluty. Polacy jednak niechętnie się jednak z nią rozstawali, gdyż stanowiła ważny element narodowej tożsamości. Wtedy zaczęto tworzyć specjalne pudełka szkatułki na 5 monet i banknot. Na wieczku szkatułki mieścił się dwuwiersz: Dawna wyrocznia Lecha niebo nam ogłasza!
Polacy! To nasz Orzeł! Tu ziemia jest nasza!
17. Pendet- obszyty kosztowną taśmą pas do zawieszania szpady.
18. Krócica – krótka odprzodkowa broń palna z zamkiem skałkowym lub kapiszonowym. W odróżnieniu od pistoletu cała część zamkowa krócicy była w praktyce rodzajem żelaznej skrzynki, zaś kurek (pojedynczy lub podwójny) i panewka z krzesiwem lub kominek z kapiszonem znajdowały się na wierzchu części zamkowej. Krócice były typową bronią przeznaczoną do samoobrony, stąd też nazywane są czasem pistoletami podróżnymi. Produkowane były także w wersjach o dwóch, trzech lub czterech lufach, najczęściej niegwintowanych.
19. Leon Przecławski ( 1806-1842), w powstaniu kapitan powstania litewskiego i Legii Litewsko – Ruskiej, przydzielony do sztabu Giełguda. Odznaczony KW. Przebywał na emigracji. Związany z TDP. Zmarł w Algierii. Michał Wołłowicz (1806-1833), działacz polityczny; w powstaniu listopadowym w walczył w korpusie Giełguda. Odznaczony KW. Na emigracji związany z TDP. Jako emisariusz Zaliwskiego w 1833 roku powrócił do kraju i w gub. Grodzieńskiej próbował organizować oddziały powstańcze. Pojmany do niewoli i skazany na śmierć. Wyrok wykonano w Grodnie.
20. Iwan Iwanowicz Dybicz ( 1785-1831), feldmarszałek, głównodowodzący wojskami rosyjskimi w czasie powstania listopadowego.
21. Może chodzi o karczmę w Mogielnicy, którą w tym czasie dzierżawił Jankiel Holowicz?
22. Krakusy- lekka kawaleria polska o charakterze narodowym.
23. Kirasjerzy- dawniej ciężko zbrojna jazda. Tu : jazda liniowa.
24. Gdzie dziedzic? Gdzie gospodarz? Gdzie krakusy?
25. Oto pieniądze.
26. Bydlę.
27. Wieś do której przypłynęli to zapewne Kopytkowo. Domeyko trochę pogubił się w opisie. Bobra i Biebrza –to nazwy tożsame . Płynęli Kopytkówką, która wypływała wówczas z Netty powyżej wsi Dębowo . Dzisiaj Kopytkówka jest ciekiem w zasadzie w zaniku. Wówczas była to dość duża i rybna rzeka, po której bez trudu poruszać się można było dużą łodzią.
28. Niestety nie udało mi się ustalić nazwiska sołtysa w Kopytkowie. Może był to Adama Litwiński z Kopytkowa. Aresztowany i ciężko pobity, został zesłany na Syberię do kopalń. Na zesłaniu przebywał jeszcze w 1855 roku i mieszkał w folwarku pod Kołtumą. W grę wchodzić może ponadto wchodzić zaprzyjaźniony z Andradzkim gospodarz z Kopytkowa Bartłomiej Litwinko ( ok. 1753 -1843) i wzmiankowany nieco dalej w tekście jego syn, a chrześniak Andradzkiego Tomasz ( * Kopytkowie w 1815 roku).
29. Franciszek Gołębiowski / Gołembiowski/ urodzony około 1788 ( 1831-43 lata), komisarz w majątku Ciszewo. Z kontekstu wspomnień wynika, że pełnił dość ważną funkcję w miejscowej organizacji konspiracyjnej. Pomimo dotkliwego pobicia przeżył. Po powstaniu mieszkał nadal w majątku Ciszewo. W marcu 1835 roku otrzymał nominację na strzelca lasów rządowych.
30. Aluzja do drobnej budowy ciała Domeyki. Mieszkańcy nadbiebrzańskich wsi znani dawniej z umiejętności wykonywania łapci z lipowego łyka. Funkcjonowało nawet o nich powiedzenie: „ Wszedł na lipę i zszedł w łapciach”. Tego rodzaju obuwie nazywano na tych terenach „ łyczakami” lub „ łucakami”
31. W posiadanych przeze mnie spisach leśników lasów rządowych leśnictwa Rajgród, brak informacji o strzelcu Aleksandrowiczu. Najprawdopodobniej Domeyko pomylił się w i chodzi tutaj o Fabiana Jaroszewicza , urodzonego w 1796 roku we wsi Borsuki w obwodzie augustowskim. Do 1821 roku pracował jako prywatny ekonom. Potem uzyskał stanowisko zastępcy strażnika, a w czerwcu 1828 roku awansował na strażnika. W 1833 roku otrzymywał pobory w wysokości 108 złotych polskich. Wnioskiem Komisji Wojewódzkiej z dnia 12/24 03 1835 roku został przeniesiony z Choszczewa do służby celnej. Konduita dobra, zdatny i dosyć pilny. Na jego miejsce mianowany został wspomniany wyżej Franciszek Gołębiowski.
32. Według opisu z 1835 roku posada Choszczewo postawiona została przed 1812 rokiem kosztem Gotlieba Zelmana, strażnika lasów narodowych. Chata została zbudowana z bali sosnowych i miała wymiary 16 x 12 łokci. Składała się z sieni, alkierza i większej izby. W izbie był piec z cegły palonej. Podłoga i sufit wykonane były z tarcic. W skład posady wchodziły ponadto stodoła, chlew , szopa „ sklep ” czyli piwnica, w której przechowywano produkty żywnościowe.
33. W leśnictwie Rajgród w latach ok.1824 -1836 urząd nadleśnego sprawował Adam Formuz, który jako człowiek – wówczas już w podeszłym wieku ( zmarł w Rudzie 22.03.1844 wieku 95 lat) nie mógł brać udziału w powstaniu z bronią w ręku. Zapewne chodzi tutaj o żonę Józefa Brzozowskiego lat 46 ( 1821-41 lat), od lat 20-tych podleśnego straży Woznawieś. Pod koniec lat 20-tych w związku z planowanym przejściem wiekowego już Adama Formuza na emeryturę, otrzymał rangę nadleśnego z zachowaniem dawnych obowiązków. Wziął udział w powstaniu i walczył w 7 pułku w stopniu kapitana. 05.10.1831 roku przeszedł z Rybińskim do Prus. Po powstaniu powrócił do leśnictwa Rajgród pragnąc objąć dawną posadę. Nie uzyskał jednak zgody władz wojewódzkich. W 1832 roku jego miejsce zajął Kazimierz Jabłoński, dymisjonowany żołnierz pruski. W połowie lat 30-tych w związku z licznymi dochodzeniami o ewentualnym udziale poszczególnych leśników w powstaniu wykazał się dużą aktywnością w denuncjowaniu tychże, za ich patriotyczną postawę podczas wypadków 1830/1831.
34. W 1831 roku Niedziela Wielkanocna przypadała 3 kwietnia.
35. Chodzi tuta o prawobrzeżny dopływ Biebrzy rzekę Ełk, a właściwie Łek- bo takiej używano najczęściej w XIX wieku.
36. Dawniej „bielami” nazywano podmokłe łąki lub bagna z który pobierano trawę. Jeziora, które zwykle były starorzeczami nazywano tutaj „ jezierwami ”.
37. Jednym z dębów pod którym mógł nocować Domeyko, było dzisiaj już nie istniejące drzewo, które rosło w pobliżu tzw. „ Krzyża Wawra”.
LITERATURA:
-Robert Bielecki. Słownik biograficzny oficerów powstania listopadowego. T.III, Warszawa 1998.
-Irena Batura, Wojciech Batura. Jastrzębna nad Jastrzębianką i Balinka nad Lebiedzianką. Jaćwież 6/1999 .
-Ignacy Domeyko, Pierwsze dni kwietnia 1831 roku na Litwie, w: Moje podróże, T. I, Wrocław 1962.
-Jarosław Marczak, Z pamiętnika Domeyki, w: Rajgrodzkie Echa, 8/2002.
-Tadeusz Kałkowski , Tysiąc lat monety polskiej. Kraków 1974.
-Wiktoria Śliwowska, Zesłańcy polscy w Imperium Rosyjskim w pierwszej połowie XIX wieku, Warszawa 1998. ( tu krótkie biogramy Józefa Andradzkiego i Adama Litwińskiego z Kopytkowa).
-Archiwum Państwowe w Białymstoku, Komisja Województwa Augustowskiego i Rządu Gubernialnego. Leśnictwo Rajgród/ Sprawy osobowe urzędników i oficjalistów leśnych/ syg.163 passim.
-Jamiński Zespół Indeksacyjny: https://sites.google.com/site/parafiajaminy/jaminski-zespol-indeksacyjny/zm-200
Informacje od pana Wojciecha Batury z Augustowa, któremu serdecznie dziękuję.
Opracował Jarosław Marczak
jaroslaw.marczak@o2.pl